Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zaczęłam się wybudzać. Przetarłam oczy i zobaczyłam, że obok mnie nie ma Alana. Spojrzałam na godzinę i dobijała... piętnasta! Cholera, ile ja śpię?! Wstałam z łóżka i powędrowałam do swojego pokoju, a tam weszłam do łazienki zrobić poranne czynności i doprowadzić się do porządku. 

Uczesałam włosy w wysoką kitkę i rozpuściłam kosmyki po bokach. Pomalowałam rzęsy tuszem i weszłam do swojego pokoju, wskakując w luźne ubrania. Nałożyłam czarne legginsy i granatową bluzę. Z przyzwyczajenia już chciałam sięgnąć po telefon, który zawsze pozostawiam na nocnej szafce.

- Zajebiście... - Mruknęłam pod nosem, gdy przypomniałam sobie o tonącym na dnie oceanu urządzeniu.

Skierowałam się do kuchni, aby zjeść coś na... śniadanie? Obiad? Cokolwiek, po prostu muszę coś zjeść. Padło na szybko przyrządzone płatki z mlekiem i już po chwili znalazłam się w jadalni, zajadając się posiłkiem.

Ten dom jest taki pusty.

Była kościelna cisza. Ten dom jest bardzo opustoszały, to smutne. Siedząc w jadalni nie było niczego innego słychać, oprócz mojego chrupania i chodzącego zegarka. 

Gdzie jest Alan? 

Gdy skończyłam swój posiłek, schowałam naczynie do zmywarki i włączyłam ją na godzinę czasu. 

Z nudów zaczęłam sprzątać, kurwa.

Wzięłam szmatkę oraz płyn do mebli i przejechałam po całych blatach w kuchni. Następnie poszłam do salonu i tamtejsze meble. 

Że też nie mam nic innego do roboty.

Nawet umyłam podłogę, okna i doprowadziłam wszystko do porządku. Och, nawet zrobiłam pranie i starannie poukładałam, a w tym były ubrania Alana! Jestem z siebie dumna. 

- Koniec! - Rzuciłam triumfalnie i upadłam na swoje łóżko. 

Po wszystkim byłam bardzo zmęczona. Zrobiłam wszystkie rzeczy z możliwych, a dalej czuję coś, czego jednak nie zrobiłam. 

No tak, nie powiedziałam mu, co czuję.

Chciałabym bardzo, ale boję się. Boję się, że mnie wyśmieje i odrzuci, a tego chyba bym już nie zniosła. Przecież on jest już zakochany... Ale w sumie czemu mnie tak traktuje? Przecież powinien być oddany swojej sympatii. 

Czyli jednak nic się nie zmienił.

To właśnie pokazało mi, jakby się zachowywał, gdyby był ze mną. Jestem pewna, że podrywałby inne dziewczyny, a mnie zdradzał na okrągło. 

Ale czego ja oczekuję?

Sama siebie powoli zaczynałam okłamywać.

Wstałam z łóżka i włączyłam laptopa. Od razu kliknęłam w ikonkę Youtube i włączyłam wybraną piosenkę z playlisty. Wzięłam do ręki paczkę papierosów i zapalniczkę i wyszłam na balkon, odpalając fajkę. Nikotyna pozwoliła mi się rozluźnić oraz dostarczyć błogiego i przyjemnego uczucia, jakim jest ten ohydny narkotyk.

Mój piękny chill, mój spokojny stan, odprężającą chwilę przerywał dzwonek do drzwi, który ledwo co był słyszalny przez tę piosenkę.

- Nie ma mnie! - Warknęłam i zaciągnęłam się.

Zero ustępstwa. Dzwonek napierdalał ile wlezie. 

- Ja pierdole... - Westchnęłam zdenerwowana i gwałtownie wstałam z krzesła, udając się na dół.

Jeśli to nic ważnego, co przerwało mi zajebistą chwilę - zabiję...

Podeszłam do drzwi i otworzyłam je szeroko.

- Czego?! - Warknęłam.

Przede mną stał Luka. Wpatrywał się we mnie zdziwionym wzrokiem. 

Kurwa mać.

- Sorry... Myślałam, że to te dzieciaki, co robiły sobie żarty wcześniej... - Skłamałam.

- Umm, mogę wejść? - Spytał niewinnie.

- J-jasne... - Zaczęłam się stresować.

Czego on chce..? 

Kurwa, a jak Alan przyjdzie do domu?!

- Tylko szybko, bo jadę do sklepu za niedługo. - Ponownie skłamałam i zamknęłam drzwi, kierując się z nim do salonu.

- Nie odbierasz telefonów, nie piszesz... Co się dzieje? - Powiedział tak, jakby się mocno tym przejmował.

- Telefon mi się rozwalił, to dlatego. - Wzrokiem jeździłam po całym salonie, żeby tylko nie patrzeć mu w oczy. 

- Czemu w szkole ciebie nie było? - Zaczął rozglądać się wszędzie.

- Zaspałam. 

- Ładnie tutaj masz. - Uśmiechnął się do mnie.

- Dzięki. - Skrzyżowałam dłonie do piersi. - Coś jeszcze? Śpieszę się.

- Przepraszam... J-ja już pójdę... - Rzucił skrępowany.

- Nie musisz przepraszać. - Razem z nim udałam się pod drzwi.

- Wpadniesz do mnie w sobotę? - Spytał z uroczym uśmieszkiem na twarzy. 

- Chyba nie mam planów, więc tak. - Otworzyłam drzwi i czekałam, aż wyjdzie.

Wychodź, kurwa.

- No to super! - Przytulił mnie uradowany i po chwili złączył nasze usta w szybki pocałunek.

Drgnęłam ciałem, stojąc osłupiała w miejscu. Nawet nie wykonałam żadnego ruchu, byłam w szoku i pozwoliłam, aby jego usta połączyły się z moimi. Nie zdążyłam go odepchnąć, a odsunął się ode mnie i wyszedł z domu, a ja dalej stałam jak kołek nie dowierzając temu, co się właśnie przed chwilą wydarzyło. Gdy tylko usłyszałam odpalający silnik wreszcie powróciłam do rzeczywistości. 

Kurwa, co to było..? 

*

Dochodziła dwudziesta druga, a Alana dalej nie było... Powoli zaczynałam się martwić. Nie wiem czemu, ale zdarzyło mi się podejść do okna i sprawdzić, czy przypadkiem nie przyjechał. Naprawdę się martwiłam, bo nie widziałam go odkąd wstałam z jego łóżka. Napisałam nawet do Jesse'a i Matta, ale od żadnego nie uzyskałam odpowiedzi.

Kurwa, martwię się.

Postanowiłam wziąć gorący i długi prysznic. Rozebrałam się z ubrań i wskoczyłam do kabiny, która po kilku sekundach zaczęła nabierać mglistego obrazu od pary. Gorący strumień wody padał na moje ciało, które powoli zaczynało mnie parzyć. 

On mnie nie kocha.

Naiwna debilka.

Nadzieje sobie tylko robisz.

Przecież to nic nie znaczy. On robi tak ze wszystkimi dziewczynami, tylko różnica między nimi jest taka, że ty z nim mieszkasz.

To nie ma sensu.

Do głowy zaczęły przychodzić mi jedne z najgorszych myśli związane z Alanem. Nie chciałam o tym myśleć, a jednak samo się nasuwało. Oparłam się o kabinę i łzy same zaczęły ze mnie spływać, nie wiem czemu.

Hmm, czyżby znowu przez niego? 

Ależ ja bystra!

Znowu płaczę przez niego, przez to, że nie może być mój. Że jestem kolejną, która poddała się jego urokowi, a on na tym korzysta. Jestem głupia i słaba. Płaczę przez tego kretyna po raz kolejny.

Po chyba godzinie wyszłam z kabiny, a łazienka zaczęła cała parować. Ubrałam się w szare dresy i białą bokserkę i poszłam na balkon zapalić papierosa.

Przez cały dzień byłam sama. Nie mogłam znieść już tej samotności, która nękała mnie odkąd tutaj zamieszkałam. Chcę wracać, uciec od tego pierdolonego miejsca, które mnie niszczy.

Ale...

Nie mogę go zostawić.

On sam tego nie chce, ale czy mam wierzyć mu na słowo? 

 - Nie zostawiaj mnie.

    - Nie zostawię. 

Kocham go.

I nie chcę zostawić.

Postąpię jak on wobec osoby, którą kocha. Będę patrzeć na jego szczęście z boku.

Kurwa, dochodziła już północ, a go nie ma! 

Zaczęłam cała drżeć z tego przerażenia. Czy nic mu się nie stało? Może trafił do szpitala? Może już nie żyje?! Otrząsnęłam się z tych głupich myśli i zaciągnęłam się mocno, gdy nagle usłyszałam zamykanie głównych drzwi. 

Wrócił!

Nie mogłam pokazać mu, że się martwiłam, dlatego na spokojnie wyszłam ze swojego pokoju z bijącym sercem kilka razy na sekundę, stanęłam przed schodami.

- Cześć. - Mruknęłam.

- Hej. - Skierował się do kuchni. 

Nawet na mnie nie spojrzał.

Ała.

Zeszłam na dół i także poszłam do kuchni. Usiadłam przy wyspie kuchennej i sięgnęłam po brzoskwinie.

- Dość długo cię nie było. - Oznajmiłam, wpatrując się w owoc.

- A mam przychodzić w odpowiedniej godzinie? - Prychnął pod nosem. - Nie jesteś moją matką, żeby teraz kazania mi pierdolić. - Sięgnął po szklankę i nalał sobie do niej soku. 

- Ktoś powinien wreszcie tę rolę pełnić. - Rzuciłam obojętnie, unosząc kąciki ust. 

 - Na pewno nie ty. - Zaśmiał się złośliwie.

- Widzę, że kompleks mamusi cię męczy. - Powiedziałam prowokująco.

Kurwa.

Dlaczego raz jest dobrze, a raz najgorzej na świecie? 

Dlaczego zawsze nasza kłótnia jest spowodowana przeze mnie? Przez moje słowa, które nie powinnam wymawiać? Przez które go ranie? 

Marnie, idiotko, trzymaj wreszcie język za zębami. 

W chwili gdy to powiedziałam Alan upuścił swoją szklankę, która rozbiła się w drobny mak i podszedł do mnie, wylewając całą zawartość soku pomarańczowego na moją głowę.

- Och... A dopiero co tutaj sprzątałam... - Rzuciłam sarkastycznie przejęta. 

- Dziwka. - Rzucił we mnie kartonem, a ja momentalnie poczułam ukłucie w sercu i gule w gardle. - Dajesz dupy na prawo i lewo i pieprzysz mi, że to ja mam jakiś kompleks? To ty od dłuższego czasu tylko ryczysz! Ojejku, chłopak ciebie nie kocha..? - Dogryzł złośliwie.

Zesztywniałam w miejscu. Ból przeszył całe moje ciało, miliony ostrzy wbijało się w skórę, chcąc przebić się do duszy. Opuszki palców mnie bardzo, ale to bardzo bolały, a nie wspomnę o uciskającej moje serce dłoni, która za wszelką cenę chce zmiażdżyć mój mięsień. Gula w gardle nie pozwala mi na jakąkolwiek mowie i jedynie co z siebie potrafiłam wydusić, to ciche odchrząknięcie. 

Kurwa.

- Jakie to smutne, ojejku... - Zaczął udawać, że się tym przejmuje. - Jesteś śmieszna. - Zmienił po chwili ton na poważniejszy. 

Próbowałam go ignorować. Był blisko mnie, ale spokojnie wstałam z krzesła i wyminęłam go, kierując się przed zlew, aby zmyć z siebie cały sok, który wylał na mnie. 

Los chciał, żebym to nadepnęła na porozwalane szkła po kuchni. 

Ała.

Drgnęłam całym ciałem i syknęłam po cichu. Ból był okropny, ale nie mógł się równać z tym bólem, który odczuwam w ciele.

Nic nie mogło się z tym równać.

- Czas chyba wypierdolić rodzinę Wilson z powrotem do Michigan. - Zaczął prowokować. 

Dalej ignorowałam. Poczułam łzę spływającą z mojego lewego oka, którą od razu starłam. Odkręciłam kran i przemyłam ręce, a następnie twarz. 

Nie daj się, bądź dzielna. 

- W sumie, twoją matkę można tutaj zostawić, a ciebie wypierdolić. Przeleciałbym Lisę tak, że pragnęłaby mnie więcej, jak w sumie każda. - Zaśmiał się. 

Kontroluj się, spokojnie, zaraz mu przejdzie.

Przegryzałam policzek, jak on to zawsze robił. Niestety adrenalina w moim ciele nie pozwalała mi odczuwać jakiegokolwiek bólu, jak tylko ten wewnętrzny, psychiczny, który mnie zaczął niszczyć od środka. Każda moja komórka, każdy mój mięsień mnie boli, mnie pali i powoduje niewyobrażalny ból. Proszę, Alan, przestań.

- Ciekawe czemu mama cię zostawiła, hmm... Spierdoliła, bo zrozumiała jaką dziwkę urodziła. - Dalej prowokował. 

Chciałam płakać. 

Za co ja cię kocham? Jesteś potworem.

Czułam te pieczenie w nosku i na oczach, kiedy próbowałam powstrzymać płacz, a wiązadło w gardle nie pozwalało mi swobodnie oddychać. Wzięłam głęboki wdech i powoli skierowałam się do swojego pokoju uważając na stopy, w których są wbite szkiełka.

Miałam dość.

Zabierz mnie ktoś stąd.

- Dlaczego twój stary nie napierdalał cię po głowie? Zmądrzałabyś chociaż! 

Serce mi stanęło po tym, jak to usłyszałam. 

Stanęłam w bezruchu i byłam zszokowana tym, co usłyszałam.

Jak on mógł...

Nie mogłam dłużej powstrzymywać tego pierdolonego płaczu. Po cichu zaczęłam szlochać. Dlaczego ktoś, kogo kocham, tak mi rujnuje życie? Tak doprowadza mnie do płaczu? Tak mnie niszczy? 

Ktoś, kogo, kurwa, kocham.

- Nie dziwie się, dlaczego byłaś bita. - Westchnął obojętnie. - Szkoda, że twój ojciec siedzi, bo z przyjemnością bym pooglądał ten piękny widok. - Zaśmiał się. 

Zaczęłam płakać głośno. Nie mogłam się już powstrzymać. Słowa, które do mnie wypowiedział były chyba najgorszą rzeczą, jaką usłyszałam. Usłyszałam to także od kogoś, kogo kocham. Od kogoś, za kogo bym życie oddała, a ta osoba chciała by z przyjemnością patrzeć na to, jak jestem bita. 

Nienawidzę cię.

Jesteś już dla mnie nikim.

- Nienawidzę cię... - Wyszlochałam.

- Co tam pierdolisz? - Stanął za moimi plecami. - Nie słyszę cię ani trochę, powtórz. - Złapał mnie za ramię i przekręcił w swoją stronę.

Przez szloch nie potrafiłam nic z siebie wydusić. To było najokropniejsze uczucie, przez które przechodziłam. Nigdy nie czułam tego, co czuję teraz. Ktoś, kogo kocham, mnie tak traktuje, mnie tak niszczy i rani. Ktoś kogo kocham. Ból w sercu nie ustępował, a supeł w gardle nie pozwalał na nic innego, jak na tylko żałosny płacz.

- Zobaczymy, czy ryba w wodzie utonie. - Rzucił rozbawiony i podniósł mnie z łatwością.

Kurwa mać.

- Błagam, p-puść mnie... - Rzuciłam litościwie i zaczęłam cała trząść się ze strachu, zakrywając niewinnie swoją twarz dłońmi.  

Nie wierzę w to, co teraz Alan zrobi.

Nie wierzę w to, że to naprawdę jest Alan.

Nie chcę w to wierzyć.

Chcę, żeby ten koszmar się skończył.

Pomocy.

Coraz bardziej czułam cięższy kamień na sercu, które zaraz i tak pęknie. Nie mogłam w ogóle wziąć tchu przez płacz i strach. On tego nie zrobi, to mi się wydaję, to nie jest Alan, to na pewno nie jest człowiek, którego pokochałam, na pewno nie. 

Dlaczego ja go kocham...

Po chwili znaleźliśmy się na basenie, który jest pięknie oświetlony przez niebieskie lampy pod wodą. Ja nie mogłam nic zrobić, bo szkła w stopie umożliwiały jakikolwiek sprawny i szybki ruch. 

- Błagam, Alan... - Wyjąkałam i jak bezbronne dziecko owinęłam ręce wokół jego szyi, cała trzęsąc się ze strachu. 

- Błagasz mnie? O co? O litość? - Zaśmiał się. - Jesteś żałosna. - Postawił mnie delikatnie na krawędzi przodem do siebie i złapał mnie za koszulkę.

Zamknęłam oczy i nawet na niego nie spoglądałam. Coraz bardziej czułam wbijające się we mnie szkła. Pomimo mojego płaczu i błagania, on nie przestawał mnie traktować jak zwykłą szmatę, jak zabawkę. 

- Przeproś, a cię zostawię. - Delikatnie odchylił mnie do tyłu tak, że byłam nad wodą, ale trzymał mnie na tyle mocno, że nie spadłam.

- Nienawidzę cię... - Szlochałam dalej.

- Tak, tak... A teraz przeproś. 

- N-Nie... - Wykrztusiłam z siebie.

- Tak? - Uniósł się. - Taka jesteś suka? - Puścił mnie gwałtownie, ale zaraz znowu złapał. - Przeproś.

Wzięłam głęboki wdech. Nie mogłam dać mu satysfakcji, którą on uwielbia. Nie mogłam pokazać mu mojej słabej strony. Cholernie bolało mnie to, co do mnie powiedział. To, co mi zrobił. To, jak się wobec mnie zachowuję. 

Czemu..? 

Czy aż tak mocno cię zraniłam..? 

Wzięłam jeszcze raz głęboki wdech i powoli spojrzałam na niego. W jego oczach widziałam gniew i wielką obojętność wobec mnie. Bawił się mną jak zwykłą zabawką. 

Byłam kolejną, którą się bawi, ale zapewne pierwszą, którą tak traktuje.

- Więc? Ile mam czekać? - Rzucił zniecierpliwiony. 

Chwyciłam jego rękę, którą trzymał mnie za bluzkę i po prostu ją odtrąciłam wpadając tym samym z własnej woli do wody.

Nie umiem pływać, a jednak wolałam wpaść do pierdolonej wody, niż go przeprosić.

Zamknęłam oczy i po chwili poczułam, jak już jestem w zimnej wodzie, pod którą powoli zatracałam się.

Wole umrzeć, niż dać mu satysfakcję.

Mój plan poszedł się jebać, bo nagle poczułam obejmujące mnie dłonie i w mgnieniu oka wynurzyłam się z wody, zaczerpując głośno powietrza. 

- Kretynka... - Burknął pod nosem obejmując mnie cały czas. 

Nie odzywałam się. Oddychałam głośno i położyłam głowę na jego ramieniu. Nie miałam siły na jakikolwiek ruch. Byłam wykończona Alanem.

Zakochałam się w takim potworze.

Była cisza, nikt z nas się nie odzywał, a ja nawet nie miałam zamiaru, nawet nie miałam siły. Byłam słaba, wykończona, zniszczona przez niego. Moja siła mnie opuściła, nie mogłam w ogóle podnieść ręki i z trudem wyłapywałam do płuc tlenu, oddychając przy tym głośno. 

Po chwili wyszedł z basenu, trzymając mnie cały czas w swoich objęciach i skierował się do wyjścia. Zamknęłam oczy i pozwoliłam, aby prowadził mnie gdziekolwiek. Zresztą, było mi już wszystko obojętne. Byłam dalej w szoku po tym, co mi zrobił i mówił. Mój sens życia właśnie się skończył przez kogoś takiego jak Alan. 

Dziękuje.

Otworzył drzwi do mojego pokoju i poprowadził prosto do łazienki. Posadził mnie na sedesie i kucnął nade mną, wpatrując się intensywnie w moje oczy.

Jesteś okropny.

- Jesteś głupia.

- Zostaw mnie... - Odwróciłam od niego wzrok.

- Nie. - Ujął moje policzki i oparł swoje czoło o moje. 

- Nie chcę na ciebie patrzeć, zostaw mnie... - Z trudem uniosłam ręce, aby położyć je na jego klatce piersiowej, chcąc odepchnąć.

- Przepraszam. - Wyszeptał.

- Nienawidzę cię. 

- Nie chcę tak. - W kojący sposób dotykał moje policzki. 

- Zostaw mnie... - Zaczęłam delikatnie się wiercić, ale to i tak nic nie dało.

Nie miałam w sobie siły.

- Nie zostawię. 

- Kurwa, zostaw mnie... - Zaczęłam płakać. 

- Nie. 

I złączył nasze usta. To był mały, zwykły, ale czuły pocałunek, którym ten potwór mnie obdarował. Po kilku sekundach oderwał się ode mnie i oparł się czołem o moje. Milczeliśmy. Było słychać tylko nasze spokojne oddechy.

Dlaczego po tym wszystkim nie potrafię go odtrącić? 

Dlaczego mnie pociąga?

Po tym wszystkim? 

Dalej, kurwa...

- Niszczysz mnie. - Szepnęłam i zamknęłam oczy.

- Ty mnie też. - Wyszeptał.

Po tym wstał, ujmując moje policzki i złączył ponownie nasze usta. Nie odwzajemniłam pocałunku, nie chciałam, nie potrafiłam. Obdarował mnie czułym pocałunkiem i wyszedł z łazienki, pozostawiając mnie samą.

Jest skurwielem, którego, do kurwy nędzy, dalej kocham.

Zabrałam się za wyciąganie szkła z moich stóp, a następnie wskoczyłam pod gorącą wodę, płacząc, szlochając i wyjąc w bólu, którego nie umiem opanować. To było coś okropnego, co pierwszy raz w życiu doświadczyłam i pierwszy raz nie chciałabym wrócić do tego. Wszystko przez jednego chłopaka, którego kocham.

Miałam dość dzisiejszego dnia.

Miałam wszystkie dość.

Chcę wrócić do Michigan.

Do mojego wcześniejszego życia.

*

Rano obudził mnie budzik do szkoły. Dzisiaj był czwartek i nocne wyjście do szkoły jest z okazji prima aprilis. Pójdę tam z przyjemnością, ale będę ignorować Alana. Nie pozwolę mu, żeby tak mi spieprzył życie. 

Ledwo co wstałam z tego łóżka i ruszyłam prosto do łazienki zrobić poranne czynności. Włosy upięłam w niechlujnego koka i pomalowałam się tuszem do rzęs, a na powieki zrobiłam kreski eyelinerem. Wróciłam do pokoju i ubrałam się w czarne spodnie, czarny top z dekoltem i zarzuciłam na ramiona jeansową kurtkę. Zabrałam wszystkie potrzebne rzeczy i udałam się do wyjścia.

Wyszłam z domu, nie jedząc nawet śniadania. Nie miałam ochoty na nic, byłam zmęczona, wykończona, nie chciałam niczego. Skierowałam się prosto do szkoły, chcąc założyć słuchawki na uszy, ale przypomniałam sobie, że nie mam komórki. 

Odpaliłam papierosa w drodze do szkoły i w spokojnym tempie szłam przed siebie, gdy nagle ktoś za mną zatrąbił. Odwróciłam się do tyłu i szczerze... trochę się przestraszyłam. 

Zobaczyłam w aucie Luk'e, który zatrzymał się obok mnie.

Co on robi w tej okolicy..? 

Przecież on mieszka zupełnie gdzie indziej.

Czy on mnie, kurwa, śledzi..? 

- Cześć. - Uśmiechnął się do mnie. - Podwieźć do szkoły? 

- Umm, hej... - Zmarszczyłam brwi i zaciągnęłam się. - Co ty tutaj robisz? 

- Przejeżdżałem w okolicy i cie zobaczyłem. - Z jego twarzy nie schodził uśmieszek.

- Aha, rozumiem. - Fuknęłam, ale wsiadłam do jego auta.

- Coś się stało? W złym humorze jesteś? - Posłał mi badawcze spojrzenie i ruszył prosto do szkoły.

- Wszystko dobrze, tylko telefonu nie mam. Muszę kupić dzisiaj. - Wyrzuciłam papierosa przez okno.

- O, to mogę z tobą pojechać. - Zaproponował.

Kurwa mać, odpierdol się ode mnie.

- Umm, ja idę z koleżanką już. - Skłamałam.

- No szkoda... - Westchnął. - Ładnie dziś wyglądasz.

- Dzięki. 

Przez resztę drogi pierdolił coś do mnie, ale niezbyt go słuchałam. Potakiwałam i śmiałam się wtedy kiedy on. Kiedy byliśmy już na parkingu szkoły, to marzyłam, aby jedynie wyjść z tego auta. 

- Dzięki za podwiezienie. - Uśmiechnęłam się.

- Nie ma sprawy. 

Wysiadłam prędko z jego samochodu i przekierowałam się do wejścia. Oczywiście ludzie już byli przed szkołą, a banda cheerleaderek kręciła się wokół Alana, który był w towarzystwie Jesse'a, Matta i innych swoich znajomych. 

Jessice obejmował wokół talii.

Zabolał ten widok, ale co tam. 

Kogo przecież to obchodzi? 

Na pewno nie go, hah.

Weszłam do szkoły i przekierowałam się do swojej szafki, aby wziąć rzeczy na lekcje. Po chwili szafka obok mnie wydała z siebie ten okropny dźwięk, przez który podskoczyłam.

- Ładnie to tak ignorować przyjaciółkę?! - Naburmuszona Mindy stanęła na baczności obok mnie. 

- Nie mam telefonu. - Wyjęłam książki. 

- Co? Czemu? - Zmarszczyła brwi

- Zepsuł się. Pojedziesz ze mną dzisiaj po nowy? - Obie skierowałyśmy się pod salę.

- Jasne. - Uśmiechnęła się szeroko. - Co u ciebie słychać? Jak relacje z Alanem? - Uniosła zabawnie brwi w górę.

- Dobrze. - Skłamałam. 

- Między wami coś już jest?

- Nie.

I nigdy nie będzie.

- I tak wam kibicuje! - Rzekła radosnym tonem.

Dzięki, ale niepotrzebnie.

- Gdzie Jasper? - Zmieniłam temat.

- Chory...

- Oj... To życzę zdrowia, przekaż mu. 

- Jasne! 

Wybił dzwonek na lekcje i obie weszłyśmy do klasy. Usiadłam tam gdzie zawsze i położyłam głowę na ławce, nie robiąc nic, poza myśleniem o tym kretynie.

Kurwa, za co ja ciebie kocham? 

*

Zanim się obejrzałam, miałam już nową komórkę, wszystkie kontakty, aplikacje i powysyłane sms-y do ludzi, którzy próbowali się do mnie skontaktować, a w tym najśmieszniejsze było to, że mama nie była tą osobą. Przez cały dzień nie rozmawiałam z Alanem, którego w sumie widziałam dwa razy. Raz w szkole z rana i drugi raz po zakupach przez dosłownie chwilę, bo wychodził z domu. 

Dochodziła już godzina dwudziesta trzecia, a ja z niecierpliwością czekałam, aż przyjedzie Jesse i Matt, którzy mieli zabrać mnie i Alana prosto do szkoły. Siedziałam na swoim bujanym krześle przy biurku i zanudzałam się na śmierć, bawiąc się zapalniczką w dłoni, którą cały czas obracałam. Usłyszałam kroki po schodach, a po chwili moje drzwi od pokoju się otworzyły.

- Cześć. - Usłyszałam głos Jesse'a. 

- Hej. - Odwróciłam się do niego, wstając od razu z krzesła. - Jedziemy? 

- Tak, ale... - Zaczął.

- Co? 

- Czy coś się stało między tobą a Alanem? - Spojrzał na mnie podejrzliwie. 

- Umm, nie, a co? - Wzruszyłam ramionami jak gdyby nigdy nic.

- Nie, nic.. - Zmarszczył brwi. - Ładnie dziś wyglądasz. - Zmienił temat.

- Czyli wczoraj brzydko wyglądałam? - Uniosłam jedną brew w górę i podeszłam do niego bliżej. 

- Co? Nie! Po prostu... - Zarumienił się.

- Po prostu co? 

- Podobno jak się powie coś miłego dla dziewczyny, to poprawi się jej samopoczucie... - Zaczął się bronić.

- Czyli uważasz, że mam złe samopoczucie? - Droczyłam się z nim dalej.

- Co? Nie! Chodzi o to, że-

- Dobra, żartuję przecież z ciebie, spokojnie. - Zaśmiałam się. - Ja zawsze zajebiście wyglądam, jak i samopoczucie mam zajebiste. - Uśmiechnęłam się i skierowałam się na parter. 

Na dole już czekali na nas Matt i Alan, który nie wyglądał na szczęśliwego. Spojrzał na mnie i zmierzył mnie od góry do dołu. 

Też cię lubię.

- Czemu tak długo? - Rzucił Matt.

Jesse już rozchylił usta, aby coś powiedzieć, jednak wyprzedziłam go.

- Sorry, ale obciągałam mu. - Powiedziałam zadziornie i wyszłam z domu jako pierwsza.

- Cooo? - Zdziwił się Matt, a Jesse tylko zaśmiał się pod nosem.

- Ona żartuję. - Powiedział po chwili czarnowłosy.

- Boże, prawdy nie można im powiedzieć? - Odwróciłam się do nich i kątem oka spojrzałam na Alana, który przegryzał swoją wewnętrzną część policzka. 

Ups.

Wszyscy wsiedliśmy do samochodu Jesse'a i ruszyliśmy prosto do szkoły. Ja siedziałam z tyłu wraz z... Alanem. 

Będzie ciekawie.

Alan siedział i nic się nie odzywał. Swój wzrok wlepił w okno i nie interesował się niczym, oprócz widokiem za nim. Siedział cicho, nawet nie chciał rozmawiać z przyjaciółmi, którzy o czymś dyskutowali.  

No to czas zacząć się z nim podroczyć.

Akurat w idealnym momencie usłyszeliśmy motor, który wydawał z siebie ten piękny ryk. Gwałtownie odwróciłam się w stronę  Alana i nachyliłam się nad nim, a bardziej do okna, żeby się przyjrzeć przejeżdżającej maszynie. Położyłam rękę na jego kroczu i opierałam się o nią delikatnie. 

- O ja... - Mruknęłam rozmarzona. - Motory są zajebiste... - Jak gdyby nigdy nic ignorowałam jego wzrok na mnie i dalej trzymałam rękę na jego kroczu.

- Ja mam cross'a! - Rzucił radośnie Matt.

- Tak? Jaki model? - Delikatnie ścisnęłam jego krocze i gwałtownie odwróciłam się w stronę Matta, wychylając się do niego i przy okazji wypięłam pośladki w stronę Alana. 

Czułam jego pożerający wzrok na mnie. 

Zajebiście, o to chodziło.

Matt zaczął coś pieprzyć, co mnie w ogóle nie obchodzi i tylko czekałam aż skończy. W końcu usiadłam z powrotem do tyłu i myślałam teraz co by tutaj zrobić.

- Co ty taki bez humoru, co? - Zaczęłam w kierunku Alana. Skrzyżowałam dłonie do piersi, które teraz mocno podniosły się w górę i doskonale zauważyłam, że nie umknęło to jego uwadze. 

Oczywiście stało się tak, jak chciałam. Alan kątem oka spojrzał na moje piersi, ale szybko nawiązał ze kontakt wzrokowy, będąc delikatnie speszonym.

- Umm, a nie wiem... - Zamyślił się. 

- Ciekawe... - Zmrużyłam oczy. 

Na pewno nie specjalnie, nie przez przypadek, nie ma mowy o sytuacji, która miałaby jakikolwiek cel w tym kierunku - upuściłam telefon pod nogi Alana.

- Ugh, Niezdara ze mnie... - Wywróciłam oczami.

- Trochę. - Odparł i rozsunął nogi, żebym mogła po niego sięgnąć.

Schyliłam się na dół i dobrze wiedząc gdzie on leży - dalej szukałam. 

- Boże, nic nie widzę... - Burknęłam i usiadłam Alanowi na udach. 

Poczułam, jak drgnął przez moment i nerwowo poruszył się na siedzeniu. Delikatnie ocierałam się pupą o jego krocze, gdzie po kilku sekundach na moje pośladki napierała męskość rosnąca w jego spodniach. 

- Oho, już kilka osób jest. - Powiedział Jesse i zaczął zwalniać autem.

- Znalazłam! - Uniosłam się i całym ciałem przyparłam do jego krocza, a brunet wypuścił głośno powietrze z ust. 

Usiadłam z powrotem na swoje miejsce, nie spoglądając nawet na niego. 

- No to czas zacząć zabawę. - Rzucił zadziornie Matt.

No właśnie, czas zacząć zabawę.

***




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro