1. Witaj, Marnie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

5.03.2022r.

Wcisnęłam przycisk i już po chwili znalazłam się w windzie, która wjeżdżała na dwudzieste piąte piętro. Poprawiłam kołnierzyk koszuli i wyciągnęłam telefon sprawdzając godzinę. 

Jeszcze mam czas.

Winda się otworzyła, a wchodząc na korytarz od razu przywitał mnie nie kto inny, jak mój ochroniarz, Jasper.

- Cześć, Marnie - Skinął do mnie głową i uśmiechnął się.

- Hej, hej! Przepraszam, ale spieszę się, widzimy się później! - Pomachałam mu.

Skierowałam się do głównego wejścia. Drzwi same się rozsunęły, a na wejściu do pomieszczenia zaczęło się to, co codziennie.

Kurwa, odwalcie się.

- Panno Wilson! Dzwonił pan Fallon! Prosi o jak najszybszy kontakt! - Podbiegła do mnie pracownica.

- Panno Wilson! Przyszła paczka od Verny! - Druga pracownica podała mi do ręki kwadratowe pudełko.

Szłam dalej prosto do swojego biura, a pracownice, jak mrówki do mnie podchodziły. 

Kurwa, dlaczego praca w firmie musi być taka ciężka? I dlaczego to mi akurat mama ją oddała?

Ach, no tak, przecież jesteś jej córką.

Na emeryturę starucha poszła, a ty zarabiasz na nią część. 

- Panno Wilson, dzwonił pan Long i pytał się, co z tym spotkaniem! - Trzecia pracownica poinformowała mnie wręczając przy okazji dokumenty.

- Gdzie kawa? - Wyciągnęłam dłoń przed siebie oglądając dokumenty.

Od razu podbiegła jedna z sekretarek i wręczyła mi ciepłe latte. W końcu udało mi się dojść do mojej części. Wreszcie zaznałam tam spokoju, bo pracownicy za każdym razem przy moim wejściu tylko ujadają jak psy.

 Nie mam nawet pojęcia, jak oni się nazywają.

Odziedziczyłam firmę od razu po wyjściu z collage'u. Mam dwadzieścia cztery lata i od roku firma jest na mojej głowie, a ja jestem jej szefem. Fakt, że to ja zatrudniłam wszystkich tutaj nowych pracowników, ale za cholerę nie zapamiętam ich imion. 

Weszłam do swojej części przez metalowe drzwi. Wykładzina jest szara, tak samo jak ściany, które podchodzą troszkę pod odcień niebieskiego koloru. Nie znajduje się tutaj nic, poza wielkim, metalowym biurkiem i dwoma krzesłami przy ścianie obok drzwi. 

- Ratuj mnie... - Westchnęłam kładąc wszystkie papiery na biurko mojej sekretarki.

- Znowu dzień pełen roboty? - Uśmiechnęła się szeroko.

Taką ją pamiętam. Codziennie uśmiechniętą, optymistyczną, szczęśliwą i radosną Mindy, która od pół roku jest Mindy Jeffrey. A z kim? Z moim ochroniarzem Jasperem, którego tutaj jako drugiego zatrudniłam, bo pierwsza była Mindy. 

- Nooo... - Przewróciłam oczami - Jest coś dla mnie? 

- Kolejna paczka... - Spojrzała na mnie z politowaniem i spod biurka wyjęła czarne pudełko obwiązane czerwoną kokardką - Kurwa, ten koleś nie daje ci spokoju, haha.

- Nic mi nie mów.. - Syknęłam i spojrzałam na opakowanie.

Od kilku tygodni dostaje paczki od jakiegoś anonima. Nie mam pojęcia kto to. Nigdy się nie podpisywał, poza inicjałem ''L''. Zawsze wręczał albo bukiet róż, albo jakieś słodkości, które w sumie z przyjemnością zjadałam, no bo halo... lubię słodycze..

Spojrzałam na karteczkę, która zawsze jest dodawana do prezentu.

'' Otwórz w domu.
                                   L. ''

Zmarszczyłam brwi i niepewnie wzięłam pudełeczko do ręki, które było wielkości trochę większej wersji Raffaello.

- Coś jeszcze jest? - Spytałam biorąc łyk latte.

- Masa spotkań, ale najważniejsze jest te dzisiejsze o trzynastej w Finks.

- Wiem, będę na sto procent - Uśmiechnęłam się i skierowałam do swojego biura.

- No ja myślę! I te cudeńko masz mi wygrać! - Krzyknęła rozbawiona.

Weszłam do swojego gabinetu i wreszcie mogłam się uspokoić przez zapach panujący tutaj. Tropikalne lasy - jedne z najlepszych zapachów, które mnie rozluźniały. 

Rzuciłam torebkę na skórzaną, brązową sofę przy ścianie po prawej stronie i zasiadłam przy ogromnym, czekoladowym biurku.

W moim biurze panuje kolor czekoladowy, jasny brązowy i w niektórych częściach latte. Podoba mi się to, bardzo. Może nie przepadam za swoją pracą tak bardzo, ale biuro, w którym się znajduję, jak najbardziej mi pasuje. Tutaj mogę mieć spokój, mogę robić co chcę i nikt nie będzie mi przeszkadzał. Mogę w spokoju się odprężyć od tej pracy, którą mam po uszy.

Kręciłam się na swoim czarnym, skórzanym krześle i nie robiłam nic, puki nie usłyszałam komunikatu o wiadomości. 

Wiadomość od: L.

Kurwa, znowu on. Kliknęłam w wiadomość, którą dostaje od niego prawie codziennie, a i tak wszystko lądowało po przeczytaniu do kosza.

''Ciesze się, że niedługo się spotkamy, Marnie.''

Jest nieznośny. Nieraz dostawałam takie typu e-maile, a nigdy w życiu się nie zjawił. Jasper także nigdy nie przypominał mi o nieproszonych gościach wokół firmy. 

Ciesze się, że Jasper tutaj pracuje razem z Mindy. Całe sześć lat się znamy i jestem szczęśliwa, że mogłam widzieć ich ślub i... poród Mindy. 

Ta blondyneczka urodziła mu zdrową i słodką Rachel, która ma już pół roku. Ciesze się ich szczęściem i tym, że są u mego boku. Patrząc na nich wiem, że jednak miłość istnieje.

Ale nie u mnie.

Moje ostatnie zakochanie było w nim i więcej tego błędu nie popełnię. 

Nie bawię się w miłość.

Tatuażu niczym nie zakryłam. Kurtki nie wyrzuciłam. Naszyjnika nie wyrzuciłam. Misia nie podarłam. Są to moje wspomnienia. Wspomnienia do tego, jaka byłam wtedy naiwna i głupia.

Ale i zakochana.

Po skasowaniu wiadomości zajęłam się dokumentami, które w końcu nikt poza mną nie uzupełni. Przede mną był stos kartek złączonych agrafką i mam nadzieje, że chociaż z połową się wyrobię do trzynastej.

~~~~~

- Skończyłam! - Krzyknęłam sama do siebie uśmiechając się.

Byłam zadowolona. Skończyłam trzydzieści przed trzynastą, dlatego prędko ułożyłam dokumenty i zabrałam ze sobą torebkę sprawdzając, czy mam w niej wszystkie ważne rzeczy. Skierowałam się do wyjścia z mojego biura i uśmiechnęłam się widząc Jaspera opartego o biurko Mindy, który sam uśmiecha się do niej seksownie.

- Ugh, tylko w moim biurze macie się nie pieprzyć! - Zaśmiałam się, a oni odskoczyli od siebie.

- Za późno - Jasper zaśmiał się.

- Wy..! - Zrobiłam większe oczy.

- Idź na te spotkanie! - Uśmiechnęła się Mindy.

Wróciłam się jeszcze i zamknęłam swoje drzwi na klucz wytykając im język i kierując się do wyjścia. Zaśmiali się na koniec, tak samo jak i mi poprawił się humor. Założyłam okulary przeciwsłoneczne i przekierowałam się do wyjścia.

Każdy z pracowników był skupiony na swojej pracy i to w nich ceniłam. Nienawidziłam spóźniania, niedokładności, roztrzepania i zero skupienia. Moi pracownicy mają być jak roboty, którymi mogę sterować jak chcę i mają robić wszystko z dokładnością.

Jebać to, jak oni się czują.

Od mojego ostatniego zakochania - zmieniłam się. Nie obchodzą mnie ludzie. Nie obchodzą mnie ich uczucia. Nie liczę się z nimi. Po co? Czy zasłużyli sobie? Nie, więc czemu? Jedynie kto jest wyjątkiem, to moi bliscy. 

Nie potrzebuję także miłości. Jest mi to niepotrzebne. A jeśli chodzi o seks, to tylko przelotny. Zero kontaktów, rozmów, czułych słów czy też innych gówien. 

Wyszłam z biura prosto do chłodniejszego pomieszczenia, który nie miał ścian, a same okna od podłoża, aż do sufitu. Wąski i długi korytarz prowadził prosto do windy, który był otoczony samymi oknami. Najbardziej tutaj lubię przechodzić wtedy, kiedy jest zachód słońca. Jest to piękny widok.

Najpóźniej ja zostaję w pracy, dlatego mogę codziennie go oglądać. Podoba mi się to. 

Weszłam do windy i wcisnęłam parter. Spojrzałam na siebie od góry do dołu jeszcze raz mierząc swój ubiór i zdecydowanie mogę iść. Obcisłe, białe spodnie z nogawkami przed kostkę. Czarne koturny z odkrytym czubkiem na palce i biała, przewiewna i trochę prześwitująca koszula ze wzorkami kolorowych kwiatów. Odpięłam u niej cztery guziczki od góry i poprawiłam fryzurę.

Wyszłam z windy kierując się prosto do swojego samochodu. Czarne bmw i8, to cudeńko, na które pracowałam dość długo i to samodzielnie jeszcze przed firmą. Wsiadłam do auta i w lusterku od razu dostrzegłam paparazzi. 

Kurwa, oni są wszędzie.

Paparazzi, media, wywiady, różne bankiety i imprezy, to od dłuższego czasu świat, w którym żyję i powoli mnie to męczy, a bardziej ci paparazzi, bo oni robią wszystko, żeby tylko uprzykrzyć życie. 

Zignorowałam go i ruszyłam prosto do Finks - budynku, w którym zacznie się licytacja nowego modelu auta, którego ja po prostu muszę mieć. Nie obchodzi mnie cena, ja go za wszelką cenę zdobędę.

~~~~~

- Wilson - Powiedziałam mężczyźnie za recepcją.

Kątem oka widziałam, jak uśmiecha się do mnie i spogląda na mój biust. Trochę błąd zrobiłam zakładając czarny stanik i białą koszulę. Mama pewnie zobaczy zdjęcia w mediach i opierdoli mnie mówiąc, jak to powinnam się reprezentować. Ona żyję mediami i sławą, a mnie niezbyt to fascynuje.

- Tak, jest pani na liście - Uniósł swój wzrok na mnie i uśmiechnął się - Ostatnie piętro - Ostatni raz spojrzał mi w biust, a później przeniósł się na oczy, gdzie ja uśmiechnęłam się.

Ogólnie to wyczytałam, że jestem najmłodszą bizneswoman w Nowym Jorku, jak i w innych częściach stanu. Dużo sławnych osób z przyjemnością poszłoby ze mną na kolacje i często dostaje propozycje, ale ja nie bawię się w to. 

Pieprzyć to.

Weszłam do windy i przy okazji dołączył jakiś starzeć. 

- Na ostatnie piętro? - Zatrzymał się przed wciśnięciem przycisków.

- Tak - Odparłam i zdjęłam okulary.

- Och, Wilson - Uśmiechnął się.

- Dlaczego pana nie znam, a mnie pan tak? - Spojrzałam na niego.

Prawdziwy biznesmen. Czarny garnitur z szarym krawatem, trochę tęgi, ale wyższy ode mnie pomimo moich koturnów. Siwe włosy, które po bokach już zniknęły i siwa broda, którą musiał zapuszczać z kilka miesięcy, aby tak duży efekt uzyskać. 

- Możemy się poznać - Mruknął czarująco.

Och, litości. 

Zmierzyłam mężczyznę i każdy jego skrawek. Uśmiechnęłam się pod nosem.

- Obrączka na palcu serdecznym sugeruję, że żona musi czekać z obiadem na pana, a tutaj takie propozycję mi pan daję? 

- Kto powiedział, że moja propozycja była dwuznaczna? - Uśmiechnął się cwanie.

- Od razu można się zorientować, o co chodzi - Uśmiechnęłam się do niego i gdy winda się otworzyła, od razu wyminęłam.

Przede mną był długi korytarz, który tylko po lewej stronie miał masę drzwi, a nad nimi lampki. Jeśli lampka świeciła się na czerwono - pokój zajęty już przez kogoś, a jeśli na zielono - pokój dostępny. 

Razem z mężczyzną byłam ostatnia. Dwa pokoje były tylko wolne - reszta pozajmowana. Otworzyłam drzwi, które znajdowały się na końcu korytarzu i weszłam do środka. 

Okazało się małe, ciemne pomieszczenie, które prócz fotela nie miał niczego. Te pomieszczenie było gdzieś tak z trzy na trzy. Fotel był czarny, skórzany i po boku miał przycisk do licytacji, a po drugim boku do rezygnacji. Przed fotelem było okno na widok oświetlonego podestu, na którym był samochód, który był jeszcze zasłonięty srebrną i cieniutką tkaniną. Szkło było weneckie, dlatego ja widziałam wszystko za nim, ale nikt nie mógł mnie zobaczyć. 

Rozsiadłam się wygodnie na fotelu i wyciągnęłam paczkę czerwonych Marlboro. Odpaliłam papierosa i poprawiłam koszulę spoglądając przed siebie. Po chwili całe pomieszczenie ciemniało, jak w kinie, a tylko pojedyncze lampki padały światłem na samochód.

- Witamy na licytacji samochodu Koenigsegg - Usłyszałam głos kobiety, który był jak prawdziwy narrator. Chyba puszczali to komputerowo.

- Samochód sportowy - W tej chwili jakiś mężczyzna zdjął nakrycie i odsłonił samochód.

Kurwa. Musze je mieć.

- Osiąga sto kilometrów w ciągu dwóch i pół sekundy. Prędkość maksymalna to czterysta pięćdziesiąt cztery kilometry na godzinę. Koenigsegg One:1 został zaprojektowany w celach wyścigowych do pobicia rekordu...

Bla, bla, bla... Chciałam jak najszybciej te auto mieć. Kupie je, choćby nie wiem co i nie ważne za jaką cenę. Później sprzedałabym za wyższą, bo te auta, to rzadkość. 

- Początkowa cena, to trzysta tysięcy dolarów - Usłyszałam.

Od razu wcisnęłam licytuj, tak samo jak i wszyscy biznesmeni obecni tutaj. Miałam komunikat także ile osób z możliwych licytuje także. 

Zaciągnęłam się i nie przestawałam wciskać w ten guzik. 

Musze je mieć!

- Pięćset tysięcy dolarów.. 

Kliknęłam licytuj beż żadnych oporów. Ono jest moje, więc spierdalajcie!

- Siedemset tysięcy dolarów..

Dwoje ludzi odpadło, a ja dalej walczyłam o nie. 

- Dziewięćset osiemdziesiąt tysięcy dolarów...

Wcisnęłam guzik, a kolejna osoba odpuściła. Zostało siedem osób, w tym ja, gdzie nie mam zamiaru wyjść z budynku bez tego auta.

- Milion sto tysięcy dolarów.

Wcisnęłam guzik i zaciągnęłam się lekko denerwując się, bo widzę, że inni także nie mają zamiaru się poddawać.

- Pierdole.. - Syknęłam pod nosem.

- Milion siedemset tysięcy dolarów.

Wcisnęłam guzik, jak i wszyscy obecni tutaj.

Kurwa mać!

- Trzy miliony dolarów...

Dwie osoby odpadły, a ja dalej walczyłam o te cudeńko. Odpaliłam kolejnego papierosa i zaciągnęłam się mocno. Pięć osób walczy, w tym ja. 

- Pięć milionów dolarów.

Wcisnęłam guzik, jak pozostali.

- Siedem milionów dolarów..

Dwie osoby odpadły. Kurwa, jeszcze dwie, a te autko będzie moje!

- Dziewięć milionów dolarów.

Wcisnęłam guzik od razu, ale i za mną dwie pozostałe osoby. Kurwa mać.

- Jedenaście milionów dolarów..

Kurwa, nie poddają się.

A myślałam, że będzie to łatwiejsze.

- Trzynaście milionów dolarów...

Kliknęłam guzik, a zaraz po mnie ktoś także. Trzecia osoba zrezygnowała.

Tak kurwa!

- Siedemnaście milionów dolarów.

O cholera. Widzę, że podwyższają i to o dużo. 

Spokojnie, wygrasz go.

Kliknęłam bez wahania, ale druga osoba zaraz po mnie. 

Skurwiel nie poddaje się...

~~~~~

- Pięćdziesiąt milionów dolarów.

- Kurwa - Warknęłam i chwilę powstrzymałam się przed wciśnięciem.

Ten ktoś kliknął po jakimś czasie, a ja dalej się zastanawiałam.

- Po raz pierwszy..

Kurwa mać, nie..

- Po raz drugi...

Wcisnęłam, jebać.

- Ja pierdole - Syknęłam pod nosem i zaciągnęłam się.

Było mi tak gorąco od tego stresu, że rozpięłam wszystkie guziki od koszuli, bo i tak mnie nikt nie widzi. Paliłam papierosy za papierosami, które w ogóle nie uspokajały mnie.

Och, odpuść, koleś!

- Siedemdziesiąt osiem milionów dolarów..

Przegryzłam wargę i zamknęłam oczy wciskając guzik. 

Ach, jebać, odpracuję to.

O kurwa! Ten ktoś nie wciska! 

- Po raz pierwszy...

Tak, tak, tak, tak!

- Po raz drugi...

Nie wciskaj, nie waż się!

- Po ra-

Wcisnął.

Kurwa mać, wcisnął.

- Dziewięćdziesiąt milionów dolarów. 

Nie... Nie mogę.

Nie mogę, kurwa.

Wahałam się cały czas. Koleś także nie wcisnął. 

Wcisnął.

Zajebiście.

Moja ręka drżała czy wykonać ruch, czy też odpuścić. Nie mogę przecież firmy zadłużyć, matka by mnie zabiła, bo po części ma coś do gadania. Miałam dylemat, okropny. 

Ale jak go kupie i sprzedam arabowi drożej, to zyskam na tym. 

- Po raz trzeci, sprzedane! - Usłyszałam.

Co...

Co kurwa..

Przez moje zamyślenie nie usłyszałam licytacji... 

Kurwa mać!

- Dziękujemy - I w tej chwili pomieszczenie kompletnie stało się ciemne.

Byłam zdenerwowana, wręcz wkurwiona.

Zapięłam swoje guziki od koszuli zostawiając cztery niezapięte i zabrałam ze sobą torebkę wychodząc z pomieszczenia.

Nie, ja się targnę z nim.

Nie odpuszczę.

Patrzałam na drzwi z czerwoną lampką i w końcu udało mi się natrafić na trzecie drzwi od początku. 

Stanęłam przed nimi poprawiając się jeszcze, żeby chociaż na wygląd poleciał i otworzyłam drzwi.

- Odkupię auto - Powiedziałam na wejściu.

Facet nie drgnął, chociaż przez chwilę coś go ruszyło. 

- Słuchaj, czek może być tu i teraz? - Spytałam.

Po chwili facet zaczął się unosić, a ja przez chwilę mrugałam, bo kogoś mi tą posturą przypominał.

Nie, niemożliwe.

Odwrócił się niepewnie w moją stronę.

Zamarłam.

Poczułam ukłucie w sercu.

Kurwa mać.

Nie...

Błagam, to nie może być prawda...

Niech to nie będzie on...

- Witaj, Marnie - Powiedział poważnym i pewnym siebie głosem, który delikatnie się zmienił.

- Alan.. - Szepnęłam wgapiona w jego brązowe tęczówki.

~~~~~

Wiem, że może być nudny :x
Ale to początek!

Zapraszam na kolejne rozdziały ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro