14. Za zdrowie Rachel i Jaspera!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Piątek

Dzisiaj mam wyjazd służbowy do Waszyngtonu. Aktualnie siedzę teraz na obiedzie z Evą i blondyneczką.

- No więc, dziewczyny... - Zaczęła Mindy, uśmiechając się przy tym.

- Nawijaj. - Fuknęła Eva i wpakowała do ust kawałek kurczaka.

- Mar, bo ty powinnaś być na osiemnastą, dziewiętnastą w sobotę tutaj, co nie? - Spojrzała na mnie. 

- Powinnam. - Napiłam się soku i zabrałam za dokończenie sałatki.

- Załatwiłam nam wyjazd. - Uśmiechnęła się triumfalnie.

Spojrzałam na Evę, a ona na mnie. Pomrugałyśmy kilka razy i powróciłyśmy wzrokiem na blondyneczkę, która siedziała na przeciwko nas. 

- Co? Gdzie? - Prawniczka zmarszczyła czoło. - Co z pracą? Twoim dzieckiem? My same? 

- Tak, my same, bez chłopaków... - Spojrzała na nas podejrzliwie. - Taki babski wypad, a gdzie? Do spa! - Rzekła dumnym tonem. - Tego nam trzeba od kilku dni, dziewczyny! 

- Jestem za! - Uśmiechnęłam się.

- Ugh, ja nie wiem... - Burknęła Eva.

- Eva... Nie daj się prosić... - Spojrzałam na nią jak zbity piesek, a do mnie po chwili dołączyła się Mindy.

Trzepotałyśmy rzęsami i robiłyśmy maślane oczka. Widziałam po niej, że się krępuje i niecierpliwi, ale wiedziałam, że w końcu odpuści.

- Ugh, no dobra! - Rzuciła.

- Jest! - Krzyknęła triumfalnie Mindy i obie przybiłyśmy sobie piątki.

- A ty już wszystko masz zaplanowane? - Spytała ją.

- Tak. Wylot, hotel, wszystkie opłaty. - Pokiwała główką. - O dziecko się nie przejmuję, bo zostanie pod opieką tatusia.

- Na prawdę wierzysz w to..? - Prychnęłam.

- Nie nastawiaj mnie negatywnie, bo zabiorę Rachel ze sobą. - Syknęła. - Chcę mieć dla siebie chociaż trochę odpoczynku... - Westchnęła.

- No dobra, no to mamy wszystko załatwione. - Spojrzała na nas Eva. - O której jutro wyjeżdżamy?

- O dwudziestej. Lot trwa trzy godziny, więc, Mar, dasz radę chyba nie zasypiać, bo w ciągu doby będziesz lecieć trzema samolotami... - Spojrzała na mnie.

- Marzę o wypoczynku, dlatego dam radę. - Mruknęłam.

Oj tak... Chcę już znaleźć się w spa. Wszystkie dotychczasowe sytuacje mnie tak wykańczają, że nie mam dla siebie czasu. Jestem zmęczona tym wszystkim i czego chcę, to gorące źródła z przyjaciółkami.

~~~~~

- Nie musiałeś przychodzić. - Oznajmiłam Alana, który siedział na kanapie u mnie w salonie.

Za czterdzieści minut mam zjawić się na lotnisku. Alan przyszedł do mnie o trzeciej nad ranem, żeby się pożegnać.

Słodkie.

- Ale chciałem. - Przyglądał mi się, jak cały czas latałam w tą i we w tą z torbami. - Jedziesz tylko na jeden dzień, co ty ze sobą zabierasz? - Zaśmiał się.

- Wszystko co potrzebne! - Stanęłam w rozkroku i położyłam dłonie na biodra, przyglądając się torbom. - Czegoś nie wzięłam... 

- Kotek, masz wszystko.. - Przewrócił oczami.

- Larry! - Rzuciłam otrząśnięta.

- Tego szczura ze sobą bierzesz?! 

- Nie! - Krzyknęłam, kierując się przez korytarz prosto do mojej sypialni.

Wpadłam do pokoju i rozejrzałam się za ''szczurem''. Dostrzegłam go po chwili smacznie śpiącego na komodzie i wzięłam go na rączki.

- Jejku, ty mój kocie! - Przytuliłam się mocno do ''futrzaka'' i skierowałam z powrotem do salonu.

Usiadłam obok Alana na kanapie i położyłam kota na udach, do którego zaczęłam się przytulać. Brunet przyglądał mi się i nie dowierzał mojemu zachowaniu, dodatkowo prychnął pod nosem, gdy widział, jak Larry próbuje się wyrwać.

- Kocham cię, kociaku ty mój! Pancia wróci w niedziele wieczorem! 

- E-co-W niedziele? Miałaś jutro! - Rzucił zszokowany.

- Plany się zmieniły. - Odłożyłam kota na ziemie, który uciekł i aż kurzyło się za nim. - Jadę z dziewczynami na babski wieczór poza miasto zaraz po moim przyjeździe.

- Czyli cię nie zobaczę do niedzieli? - Spojrzał mi w oczy.

- Tak.

- Kurwa. - Syknął.

- Przeżyjesz... - Prychnęłam i wstałam.

Nie zrobiłam nawet kroku, bo zostałam złapana za nadgarstek i pociągnięta z powrotem na kolana Alana. Objął mnie mocno wokół i przytulił się.

- Będę cholernie tęsknić. - Szepnął mi do ucha, a mnie przeszły ciarki.

Mruknęłam pod nosem i poprawiłam się, zasiadając na nim wygodniej. Zaczął po chwili składać pocałunki na moim ramieniu. Jego ciepłe wargi muskające moją skórę, sprawiały ogromną przyjemnością i odchyliłam od razu głowę, dając mu większy dostęp. Swoje dłonie zaczął wsuwać pod moją cienką koszulę. Zaczął gładzić mój brzuch i talię, aż w końcu wyjął je i od dołu zabrał się za odpinanie guziczków. Wiedziałam do czego zmierza. W sumie czemu nie, skoro nie zobaczę go przez dwa dni? 

Kiedy był już w połowie, otrząsnęłam się. Nie mogę! Przecież on zobaczy malinkę od Luki, którą nie zdążyłam zakryć!

- Alan... nie dziś... - Strąciłam jego dłonie i wstałam, zapinając koszulę.

Spojrzał na mnie, marszcząc brwi i po chwili pokręcił głową, odwracając ode mnie wzrok, jakby się zdenerwował. 

- Rozumiem. - Westchnął i rozsiadł się wygodniej. - Piąty raz mi odmawiasz, a zaczęło się od środy. Coś się stało? - Spytał spokojnym tonem. 

- Nie, nic się nie stało. - Odparłam i dopięłam ostatni guzik. 

- To o co chodzi? - Zmarszczył brwi.

- Jakoś nie mam ochoty. - Wzruszyłam ramionami i skierowałam się do kuchni.

Sięgnęłam po sok i nalałam go do szklanki, chcąc upić łyk. Słyszałam, jak Alan wstaje z kanapy i kieruje się w moją stronę.

- Albo coś się stało, albo...

Nie dokończył, bo kiedy odwróciłam się zaciekawiona jego słowami - on stał już za mną. Złapał za moją koszulę i za jednym, gwałtownym pociągnięciem rozerwał ją. Guziczki zaczęły walić się po całej kuchni, a ja poczułam przeszywający mnie ból i strach.

- Coś ukrywasz... - Prychnął triumfalnie, a złość można było wyczuć od razu.

Kurwa mać.

Spojrzałam na niego spanikowana, gdy ten zignorował kontakt wzrokowy i zaczął zagryzać policzek, spoglądając cały czas na mój dekolt.

- Alan-

- Kto ci to zrobił? - Nawet na mnie nie spojrzał.

- To nie tak, jak myślisz... - Rzekłam obiecującym tonem.

Kurwa mać. Kurwa mać. Kurwa mać.

- Wydaje mi się, że tak. - Prychnął i spojrzał w moje oczy.

Zatrzymałam na moment wdech, zatapiając się w jego spojrzeniu. Brązowe tęczówki patrzą prosto we mnie; zranione, z żalem i smutkiem. Jednocześnie jest zły i zdradzony, dostrzegam to, jednak z mojej głowy nie może wyjść widok jego smutnej osoby, zranionej. 

Przeze mnie.

Dlaczego nie potrafię przejść obojętnie przez to? Przecież on też mnie skrzywdził...

Ale, do cholery jasnej, nie umiem. 

- T-to naprawdę-

- Nie, nic. W porządku. - Odparł. Jego ton stał się spokojny i normalny, a ja poczułam pętle w gardle. - Przecież możesz robić co chcesz, nie jesteśmy razem. Ja daję ci tylko czas. Tak, to naprawdę możesz robić co chcesz. - Spojrzał na mnie, nie ukazując już żadnych emocji. 

Przeszedł mnie masakryczny ból, którego chciałabym za wszelką cenę się pozbyć. Był on nieznośny, miliony ostrzy wbiło się w moje serce po słowach, które wypowiedział do mnie beznamiętnie. 

On... od tak..? 

- Alan-

- Tylko nie rozumiem jednej rzeczy... - Znowu mi przerwał i ponownie zagryzł  policzek. - Dlaczego raz ja, a później tamten facet? - Prychnął i zaczął kierować się do wyjścia.

- N-nie, to naprawdę nie tak, jak myślisz! - Podbiegłam do niego i złapałam za rękę.

- A jak jest?! - Odwrócił się w moją stronę i spojrzał gniewnie. Był zły, wściekły, zraniony. Spojrzał mi znowu na odkryty biust i prychnął pod nosem. - Powiesz mi? - Wyrównał kontakt wzrokowy.

Nie mogę, ale chcę. Nie mogę mu powiedzieć, bo wiem, jak zareaguje nawet wtedy, kiedy go poproszę, żeby nic nie robił. Alan nie odpuści Luk'owi. Chcę mu powiedzieć, ale nie mogę, kurwa mać, boję się.

Odwróciłam głowę w bok i zagryzłam wargę. Poczułam piekące mnie oczy, a po kilku sekundach napłynęły mi łzy do oczu. 

Nie płacz.

To oznacza, że czujesz się winna.

- Miłej podróży. - Rzucił i wyrwał się z mojego uścisku.

Usłyszałam trzask drzwiami, gdzie moje ciało od razu podskoczyło. Zaczęłam się cała grzać w ciele, bo znowu zjebałam i znowu go zraniłam. 

Odwróciłam się i złapałam za krzesło, wywalając je od razu. 

- Pierdolony Lukas! - Wydarłam się na całe mieszkanie, aż Larry zeskoczył z półki i uciekł do innego pomieszczenia.

Za dwadzieścia minut mam być na lotniku, a nie jestem na niego w ogóle przyszykowana. Psychicznie, nie jestem przyszykowana psychicznie, na nic już nie jestem. 

Nie chcę w to wierzyć, że to dzieje się naprawdę.

Zamachnęłam się dłonią i wywróciłam tym samym szklankę na podłogę. Drobinki szkła porozrzucały się po całej kuchni, a towarzyszyła im plama czereśniowego soku. Przeklęłam pod nosem i oparłam się dłońmi o wyspę kuchenną, oddychając głośniej i chcąc przestać wreszcie czuć ten ból w ciele.

Zjebałam.

Zjebałam wszystko.

~~~~~

Opadłam na jedno z hotelowych łóżek i wzrokiem poleciałam na biały sufit. Nie mogłam się przez cały lot skupić na niczym innym jak tylko na Alanie. Jestem zła, że dopuściłam Luk'e do tego. On mi wszystko niszczy i psuje, a ja mu pozwalam na to, nie mogąc się nawet sprzeciwić.

Nie wiem, co zrobić i jak zareagować na jego kolejny krok w tę stronę. Muszę być bardziej ostrożna i spróbować nie dopuszczać do takich sytuacji, to najlepsze rozwiązanie, jednak najbardziej trudne. 

Sprawdziłam telefon, gdzie były dwie wiadomości, jedna od Evy, a druga od Mindy. 

Od; Mindy
Mam nadzieję, że jesteś gotowa na jutrzejszy babski wyjazd! 

Wystukałam jej krótką odpowiedź ''No jasne'' i weszłam na Evę.

Od; Evy

Pokłóciłaś się z Alanem? Zaciągnął chłopaków w nocy o trzeciej do pubu i z tego co mi Matt opowiadał... Alan nie był w nastroju i pił do upadłego.

Kurwa.

Do; Eva
Pokłóciłam się o głupotę, ale wszystko jest dobrze :) 

Odpisałam jej kłamstwem i odłożyłam telefon na nocną szafkę. Dochodzi ósma nad ranem, a ja jestem wykończona, bo nic nie spałam. Spotkanie mam na dwunastą trzydzieści i do tego czasu chociaż chcę pospać te cztery godziny.

~~~~~

Zrobiłam ostatnie poprawki przy lustrze i ręką przejechałam po mojej czarnej, obcisłej sukience, by wyrównać pogniecione ślady. Zabrałam ze sobą torebkę i wyszłam z pokoju, zamykając go na kartę. 

Spotkanie znajduję się tutaj w restauracji, dlatego powędrowałam do windy. Kiedy już prawie miała się zamknąć, ktoś wsunął rękę i wszedł do niej. Był to mężczyzna gdzieś na oko trzydziestoletni, w garniturze i teczką w dłoni. Spojrzał na mnie i zmierzył, uśmiechając się przy tym. Niezauważalnie wywróciłam oczami i spojrzałam na telefon, sprawdzając wiadomości.

- Na spotkanie? - Przerwał tę niezręczną ciszę.

- Tak. 

- Pani skąd? - Spytał, a ja mogłam przeczuwać, że nachyla się nade mną.

- Z Nowego Jorku... - Zablokowałam telefon i schowałam go do torebki. - A pan? - Spojrzałam na mężczyznę.

- Las Vegas. - Uśmiechnął się.

- Las Vegas? Co pana tutaj sprowadza do Waszyngtonu? - Zapytałam zaciekawiona.

- Interesy. - Odparł i kiedy winda się otworzyła, wyciągnął przed siebie rękę w geście, abym wyszła pierwsza. 

Skierowałam się prosto z mężczyzną do restauracji, gdzie czekali pozostali akcjonariusze. Trzej mężczyzn i jedna kobieta. Byłam najmłodsza oraz mężczyzna, który mi towarzyszył w windzie. Zasiadłam swoje miejsce, poprawiając sukienkę. Przelotnie rozejrzałam się wokół osób, napotykając spojrzenie faceta, który ze mną tu przyszedł. Uśmiechnął się i odwrócił wzrok na kobietę, która jako pierwsza zabrała głos. 

~~~~~

Skierowałam się do swojego pokoju tak szybko, jak tylko mogłam. Dochodziła piętnasta, a ja muszę, jak najszybciej zjawić się na lotnisku. Stanęłam przed moimi drzwiami od pokoju i zaczęłam szukać karty. 

- Kurwa... - Syknęłam.

Zgubiłam kartę! Nie mogłam jej nigdzie znaleźć, cholera jasna!

- Nie, nie, nie, nie, nie... - Mamrotałam pod nosem, grzebiąc jak oszalała w torebce.

- Panno Wilson! - Usłyszałam znajomy głos.

Odwróciłam głowę w bok i zobaczyłam pana Marlena – mężczyzna z windy. Kierował się w moją stronę z uśmieszkiem na twarzy.

- Słucham? - Zmarszczyłam brwi. Mój ton zabrzmiał tak, że od razu można było wyczuć niechęć do rozmowy z kimkolwiek.

- To pani karta? Wypadła. - Stanął przede mną i wręczył moją własność.

- Dziękuje... - Odetchnęłam z ulgą i zabrałam ją, otwierając w pośpiechu drzwi.

- Proszę bardzo. - Uśmiechnął się. - Może by tak wypad na kawę za odwdzięczenie się? - Oparł się o framugę drzwi.

- Przepraszam, ale czas nie pozwala mi na wyjście. Mam wylot za trzydzieści minut. - Spojrzałam na niego z politowaniem.

- Zdążymy. - Rzekł dumnie.

- Naprawdę nie mam czasu.

- No dobrze, nie naciskam. Miłego wyjazdu. - Odsunął się od drzwi, które wreszcie mogłam zamknąć.

Wpadłam w głąb pokoju i zabrałam się za wyciąganie luźniejszych ubrań. Zdjęłam z siebie szpilki i zsunęłam sukienkę, która luźno opadła na moje stopy, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. 

- Zapomniała Pani-przepraszam.. - Usłyszałam otwieranie się drzwi. 

Gwałtownie podskoczyłam, zasłaniając się dłońmi. Odwróciłam się do tyłu i spojrzałam zarumieniona i skrępowana na mężczyznę, którego kilka sekund temu widziałam. Stał przede mną, mrugając kilka razy i się nie odzywając. Lustrował mnie całą jak oczarowany, gdzie ja byłam kompletnie zalana wstydem. 

- Nie nauczono pana kultury, że nie wchodzi się do czyjegoś pokoju bez pukania? - Zapytałam i sięgnęłam po bluzkę, która zasłoni moje ciało. - Co pan tu jeszcze robi? - Zapytałam, marszcząc brwi.

- Przepraszam... - Zarumienił się i położył jakąś kartkę na szafkę. - Już nie przeszkadzam, miłego dnia! - Opuścił mój pokój.

Odetchnęłam z ulga i zabrałam się za szybkie ubieranie czarnych spodni. Nałożyłam jeszcze letni, biały, podchodzący już pod szary sweterek z guziczkami, któremu odpięłam cztery pierwsze i spakowałam do toreb wszystko, co potrzebne. Z moimi torbami pomogła obsługa hotelowa. Przed wyjściem, wzięłam do ręki kartkę, którą Marlen zostawił, ale nie przypominam sobie, żebym cokolwiek upuszczała.

734 - xxx - xxx 
Miłego lotu, Wilson.

Uśmiechnęłam się pod nosem i schowałam kartkę do kieszeni. 

~~~~~

Wysiadłam z samolotu wykończona, ale pozytywnie nastawiona. 

Spa, spa, spa, spa!

Wreszcie będę mogła odetchnąć i odpocząć od tego całego gówna, które mnie wymęcza. Na lotnisku czekał już szofer, który zapakował moje walizki do samochodu i po wejściu do pojazdu, wykręciłam numer do Mindy. 

- Halo, Mar?! Gdzie jesteś?! Błagam, powiedz, że już przyleciałaś... - Zaczęła panikować.

- Spoookojnie! Jestem już w drodze do domu. Mamy jeszcze półtorej godziny.

- Jeszcze! Zaraz będzie godzina, później pół, a później wyjazd! Razem z Evą przyjedziemy po ciebie za godzinę, bądź gotowa!

- Będę, będę..- Uśmiechnęłam się, pomimo tego, że mnie nie widzi.

Rozłączyłam się i odłożyłam telefon do torebki. Do głowy znowu wkradł mi się Alan i znowu poczułam te okropne uczucie w ciele i na sercu... Jak ja teraz na niego spojrzę? Co ja mu powiem? Jak bardzo jest zły? On dał mi czas, ja sama go chciałam, ale nie chciałam, żeby tak się to wszystko pokomplikowało. To nie moja wina, że Lukas się na mnie uwziął. To nie moja wina, że nie umiem się mu postawić, bo wiem, co on zrobi. On skrzywdzi mi bliskich, a tego nie chcę... 

Nie mogę nawet tego powiedzieć Alanowi, mimo jak bardzo bym chciała. Nie wiem, jak on teraz będzie zachowywał się wobec mnie, a ja jego. Czuję się taka winna temu wszystkiemu...

Jestem zjebana.

~~~~~

Weszłam do mieszkania i zabrałam się za rozpakowywanie rzeczy. Za czterdzieści minut przyjeżdża Mindy i Eva, dlatego mam trochę czasu.

Skoro to damski wyjazd, to musiałam się spakować na maksa, tak samo, jak zabrać potrzebne rzeczy. Oczywiście nie zapomniałam o szklanym, dużym, zielono-przeźroczystym bongu, który na pewno mi do czegoś przysłuży wraz z Evą. 

Miałam zamiar się bawić i zapomnieć o tym, jakie tutaj mam problemy. Obietnicę dotrzymam, którą złożyłam Alanowi – nie doprowadzę siebie do takiego stanu, w jakim on mnie widział. Będę z Mindy i Evą, które na pewno będą mieć na mnie oko. Oczywiście to nie oznacza, że nie będę mogła się z nimi bawić, bo taki mam zamiar od początku.

Kiedy byłam już spakowana sięgnęłam po paczkę marlboro i poszłam na taras. Moje myśli znowu powróciły do Alana, kurwa mać.

Dlaczego przed wyjazdem muszę sobie tym głowę zawracać?

Co, jak on... po prostu odejdzie..? Nie wiem czemu, ale nie chcę o tym myśleć. Nie chcę wracać do tego, co było sześć lat temu z jego odejściem. Chcę jego teraz mieć przy sobie i nigdy więcej nie pozwolić odejść, ale nie wiem, czy ja go... kocham. Z jednej strony boję się, a z drugiej strony zależy mi na nim i na dodatek nie chcę, żeby mnie zostawiał.

Nad uczuciami naprawdę nie da się zapanować. Starałam się, jak mogłam, żeby nigdy w życiu nie dopuścić do siebie nikogo tak blisko jak Alana. Teraz? Teraz znowu on jest, a ja ulegam. Od zawsze miałam do niego słabość, od zawsze mnie ciągnęło do niego, ale boję się, boję się, że znowu mnie zostawi, znowu odejdzie ode mnie jak kiedyś. 

Ale on mnie kocha.

Alan. mnie. kocha.

A ja go zraniłam.

~~~~~

Alan POV:

Dziewczyny już pojechały na ten babski wyjazd, a Jasper za to zaprosił nas do siebie. 

Najgorsze jest to, że ten bachor tam jest.

Wszyscy siedzieliśmy przed telewizorem i oglądaliśmy mecz, popijając przy tym piwo. Jasper latał od czasu do czasu do małej, która była na piętrze w swoim pokoju. 

- Jak myślicie, co będą robić? - Spytał Jesse, który szczerzył się, jakby coś już podejrzewał.

- Eva, jak to ona, pewnie będzie palić i może wciągnie, a z nią może Marnie. One zawsze chętne do tego były. - Zaśmiał się Matt.

Na samo usłyszenie tego, że i ona mogłaby to zrobić co Eva, zacząłem się gotować. Zacisnąłem pięść na puszcze piwa, czując przypływającą złość. Jeżeli doprowadzi się do stanu, który miała poprzednio... 

- Może wyrywają facetów? - Zapytałem, by odskoczyć od targających mną uczuć. 

- Nie wkurwiaj mnie... - Rzucił zabawnie Jasper.

- Hej, Jas, ja także jestem zestresowany tym, że może Eva z jakimś chujkiem tam gadać. - Prychnął Matt.

- Może zamiast facetów, same się zabawią? - Zaśmiał się Jesse.

Widok trzech pięknych dziewczyn, które się zabawiają, a ty możesz na to patrzeć... Och, kurwa, już twardnieję. To marzenie każdego mężczyzny, aby być świadkiem tego, jak kobiety zabawiają się ze sobą, a ty jesteś tego świadkiem.

- Ile ja bym dał, żeby być teraz niewidzialny i to pooglądać, hahaha. - Prychnął Jasper i wszyscy zaczęliśmy się śmiać.

Każdy tak gada, że dziewczyny to największe plotkary. Mogą gadać o wszystkim; jakie paznokcie dzisiaj zrobić, jaki facet ma rozmiar, jaki powinien być w łóżku, obgadują swoje koleżanki i przechodzące obok nieznajome, mogą rozmawiać o pogodzie, a później znowu o facetach jacy to oni są mało romantyczni i inne pierdoły. Potrafią cały dzień pieprzyć bez sensu, co tylko zrozumie to płeć damska. My faceci... nie jesteśmy lepsi.

Gadamy i można powiedzieć, że też plotkujemy, ale że plemniki są solidarne, to nigdy nie wychodzi to na światło dzienne. Trzymamy to dla siebie, a dziewczyny?:

''Nie mój jej'' ''ok!''

''Nie mój jej, bo miałam nie mówić'' ''ok!''

''To tajemnica okej? Nie mów jej'' ''ok!''

Roznoszą to jak listonosz listy, a my trzymamy to dla siebie i to nas wyróżnia. 

- Hej, A, a ty w końcu coś z Marnie..? - Spytał mnie Jesse.

Nie odpowiedziałem od razu, a poprawiłem się na kanapie. Myśl, że dotykał ją inny mężczyzna przyprawia mnie o gniew, nie mogę wyrzucić z siebie tego wyrzucić, przestać myśleć, kurwa. 

- Mamy czas. - Odparłem i napiłem się piwa.

- Ja idę sprawdzić co z małą. - Jasper odstawił piwo na stolik i powędrował do Rachel.

-  O co się z nią pokłóciłeś? - Naciskał dalej.

- O gówno. Nie interesuj się. - Burknąłem.

- Stary, nie zachowuj się jak baba, tylko mów. - Zmarszczył brwi.

- Nie mogę powiedzieć, bo to jest jej sprawa. - Skłamałem.

Co ja mam mu powiedzieć? Że ma innego na boku, a ja, kretyn, robię sobie nadzieję i daję jej czas? Obiecałem sobie, że nie ważne co – ja nie odpuszczę. Nie chcę jej stracić tak jak wcześniej. Nie ważne, że będzie mieć innego – ona zawsze będzie moja.

- Dobra, nie wnikam... - Odsunął się ode mnie.

- Kurwa mać! - Usłyszeliśmy zdenerwowany i spanikowany krzyk Jaspera.

We trójkę odwróciliśmy głowę do tyłu, skąd dostrzegliśmy blondyna, który zdenerwowany wszedł do salonu. Chodził w tę i we w tę jak oszalały, był kompletnie spanikowany i wplątał palce u rąk we włosy, zaczynając nimi szarpać na każde strony.

- Co jest? - Spytał Matt.

- Rachel nie ma. - Rzucił, a jego oczy mówiły już wszystko.

O cholera.

Sam się wystraszyłem, a co dopiero może czuć ojciec. Ona ma pół roku, jest małym szkrabem i zniknęła!

- Jak to nie ma?! - Krzyknął Jesse.

Wszyscy wstaliśmy na równe nogi i jednym słowem – zaczęliśmy panikować jak baby. Czterech facetów w domu nie dopilnowało dziecka, które ledwo co umie raczkować.

- No nie ma! Kurwa mać, zniknęła! 

- Szukałeś jej? - Spytałem go, marszcząc brwi.

- Nie kurwa, zostawiłem. - Spojrzał na mnie zirytowany. - Ja pierdole, Mindy mnie zabiję... Własne dziecko zniknęło w moim domu! 

- Dobra, nie panikuj, poszukamy jej... - Uspokoił go Jesse.

- Kurwa, łatwo mówić! Jeszcze sobie coś zro- Kurwa... Poszukajmy jej, błagam... - Spojrzał na nas wszystkich.

- Zadzwoń do Mindy i powiedz jej, że wszystko jest w porządku. Niech myśli, że nie musi się zamartwiać. - Dodał Matt.

- Tak, a jak przyjedzie i nie zobaczy dziecka, urwie mi jaja... - Prychnął i wyciągnął telefon.

- No to nie poruchasz już... - Zaśmiałem się i poklepałem go po ramieniu.

- Kurwa mać, nie odbiera! - Warknął.

- Spokojnie, pewnie są nad basenem albo tym jebanym spa, o którym tak pierdoliły. - Powiedział Jesse.

Marnie POV:

- Dawaj Mindy! Dawaj Mindy! Dawaj Mindy! - Klaskałam w donie, gdy Eva rozpalała jej nabitą marihuanę w lufce. 

Blondynka zaczęła ciągnąć, aż w końcu zaczął się pojawiać dym.

- Dawaj, maleńka! Dasz radę, za zdrowie Rachel i Jaspera! - Nakręcała ją Eva.

Mindy sama wyciągnęła cybuch i wciągnęła cały dym. Po chwili wypuściła go i zaczęła kaszleć, ale się uśmiechała szeroko. Zaczęłam z Evą się śmiać, bo to był jej trzeci raz w życiu, kiedy paliła marihuanę. Pierwszy raz w New Jersey pod koniec wakacji przed collage'm, a drugi raz na trzecim roku collage'u. 

- I jak? - Spytałam ją, uśmiechając się.

- Zajebiście... - Zachichotała.

~~~~~


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro