27. Odpowiedź jest chyba prosta.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Okropnie się stresuje. Za trzydzieści minut przyjeżdża mama z Tomem do nas, a ja w ciągu dalszym siedzę w garderobie w samej bieliźnie. 

We czwórkę idziemy do restauracji na obiad i przy okazji mówimy o nas i o dziecku. Jeszcze na dzisiejszy dzień mam plan, który bardziej mnie stresuje, a pod koniec mam bankiet.

W dłoni trzymam sukienkę koloru czerwonego, a w drugiej koloru beżowego. Nie mam pojęcia, jak się ubrać. Mam tyle ciuchów, a ja się nad dwoma zastanawiam!

- Ugh, kurwa! - burknęłam i usiadłam na fotel. 

- Kiciu, nie tak ostro - usłyszałam chichot Alana.

- Pomóż mi... - spojrzałam na niego z nadzieją, gdy ten wszedł do garderoby.

- Naprawdę chcesz, żebym ci pomógł? - prychnął i podszedł do mnie. - Dla mnie możesz chodzić wiecznie bez ubrań - uśmiechnął się.

- Czerwona, czy beżowa? - wskazałam na sukienki. 

Wstałam na wyprostowane nogi i przyłożyłam sobie sukienki do ciała ukazując je lepiej. Alan przyglądał mi się i zaczął krążyć wokół.

- Nie no, naprawdę możesz iść w samej bieliźnie - rzucił rozbawiony.

- A tak na poważnie? - prychnęłam.

- Beżowa - wskazał na satynową sukienkę.

- Na pewno? - przyłożyłam ją sobie do ciała. - Nie wydaje ci się, że odkrywa za wiele..? - przyglądałam się w lustrze, gdy Alan był za mną i sam się gapił. - Pomyślą sobie coś, że jaka to ze mnie matka..

- Skarbie.. - objął mnie wokół i położył głowę na ramieniu. - Będziesz idealną matką - pocałował moją szyję. - A odkrywa tyle, ile potrzeba - szepnął mi do ucha całując pod koniec je.

- Kocham cię - odwróciłam się i stanęłam na palcach łącząc przy tym nasze usta. 

- Uwielbiam słyszeć to z twoich ust - powiedział i objął mnie.

Zaczęliśmy się zachłannie całować i z każdym kolejnym pocałunkiem go pogłębiać. Zaczynałam napierać ochotę na niego... 

Pieprzyć to.

Popchnęłam go do tyłu, że znalazł się na fotelu i od razu wskoczyłam na niego i usiadłam okrakiem. Zaczęłam całować go po szyi, szczęce, ustach, wszędzie. Mruknął z zadowolenia i położył swoje dłonie na moich pośladkach.

- Kotek, czy to odpowiedzialne? Jesteś w ciąży - powiedział, ale oddawał się moim pieszczotom.

- Można, spokojnie - wymruczałam i zaczęłam odpinać jego pasek. 

- Co jak zrobię mu krzywdę? 

- Nie zrobisz, wiem to - wyszeptałam i złączyłam nasze usta. 

Objął mnie wokół i pogłębił pocałunek, gdy ja dłońmi powędrowałam do jego bokserek. Zaczęłam ocierać jego penisa, a on jęknął mi w usta. Miałam okropną chcicę na niego, dlatego od razu wyciągnęłam go z bokserek.

- Widzę, że przejmujesz ster - spojrzał na mnie z tym jego błyskiem w oku.

- Lubisz tak - zsunęłam stringi do połowy ud.

Alan przysunął mnie do siebie i nadział na swojego penisa. Jęknęłam i odchyliłam głowę do tyłu zarzucając dłonie na jego ramionach, a on położył swoje na moich biodrach i zaczął unosić. Cała jego długość wchodziła i wychodziła ze mnie, a ja pojękiwałam mu nad uchem. Zaczął obdarowywać moją klatkę piersiową pocałunkami, ramiona, szyję, wszystkie możliwe miejsca w górnej partii, co jeszcze bardziej powodowało u mnie przyjemne uczucie.

- Wiesz, że za niedługo będzie Lisa i mój ojciec? - wysapał unosząc mnie w górę.

- Pieprzyć to - uśmiechnęłam się.

- Boże, uwielbiam cię - zaśmiał się i zaczął mnie całować.

Jęknęłam mu w usta. Było mi cholernie przyjemnie i chciałam, żeby ta chwila wiecznie trwała. Uwielbiam go tak brać znienacka, a on niczego świadom i tak mi się oddaje. Boże, z Alanem mogłabym to wiecznie robić, wiecznie się kochać, pieprzyć, ruchać, bzykać, wszystko. Uwielbiam z nim to robić. 

Jesteśmy chorzy, wiem.

I tą piękną chwilę, te przyjemne uczucie, tą gorącą atmosferę - przerwał nam dźwięk dzwonka do drzwi.

- Kurwa... - syknęłam, a Alan się zaśmiał.

- Dokończmy to wieczorem - pocałował mnie w czoło. - Ubierz się i ogarnij, bo oboje pachniemy seksem - zachichotał i wstał wraz ze mną, odstawiając mnie delikatnie na podłogę.

- Alan - uśmiechnęłam się i podciągnęłam bieliznę w górę.

- Hmm? - zapiął swój rozporek i zabrał się za pasek.

- Masz rumieńce na twarzy i poczochrane włosy, zrób coś z tym! - zaśmiałam się.

- Ja? Ty lepiej spójrz na siebie! - uśmiechnął się szeroko, pokazując swoje bialutkie ząbki. - Dobra, idę im otworzyć, a ty ubieraj się - skierował się do wyjścia z garderoby.

Sięgnęłam po beżową sukienkę, która sięga mi do kolan, ma delikatny dekolt, plecy odsłonięte do połowy i mocno podkreśla mój brzuch, jak i piersi. Podeszłam do toaletki i poprawiłam swój wcześniejszy wykonany makijaż. Jedynie pomadka mi się delikatnie rozjechała, a tak to jeszcze włosy do poprawy.

Po rozczesaniu i trochę odetchnięciu, zeszłam w końcu na dół do nich. 

- Mamo, hej - rzekłam spokojnym tonem podchodząc do swojej rodzicielki, która jak zwykle wygląda elegancko.

- Marnie! - podbiegła do mnie i wtuliła się. - Jak dobrze cię widzieć dziecko! Opowiadaj, co u ciebie? - odsunęła się ode mnie i spojrzała radośnie.

Zauważyłam, jak przez moment marszczy brwi, ale od razu jej twarz zmieniła się na poprzednią. Chyba zauważyła, ups.

- Przełóżmy tą rozmowę na obiedzie, dobrze? - spytałam.

- Jasne, nie ma sprawy - skinęła głową. - Tom, Alan, idziemy? - odwróciła się do mężczyzn.

- Już kochanie chcesz iść? - podszedł do niej powolnym krokiem ojciec Alana. - Nie lepiej zwiedzić ICH dom? - miałam wrażenie, że podkreślił słowo ''ich''..

Spojrzałam na obojga i dostrzegłam wymianę spojrzeń, a po chwili uśmieszki. Wzrokiem znalazłam Alana, który także im się badawczo przyglądał. 

- O matko, co to jest!? - podskoczyła moja mama.

Spojrzałam w dół i powstrzymywałam się od wybuchnięcia śmiechem. Larry ocierał się o moją mamę, która chowa się za Tomem. 

- To kot?! Gdzie on ma futro?! - dziwiła się i odpychała go delikatnie nogą. - Idź stąd! - poganiała go.

- Mamo, to Larry - uniosłam kota w górę i pocałowałam w pyszczek. - Mój kot.

- Mogłaś już jakiegoś z sierścią, a nie bez! - prychnęła.

- Ten też odpowiada - zjawił się obok mnie Alan i zaczął głaskać kota. 

Zrobiło mi się ciepło na sercu, kiedy wtrącił się. Stał tak blisko mnie, że jego ciało stykało się z moim. Jego jedna dłoń niezauważanie znalazła się na moich plecach, które zaczął gładzić.

- Na którą rezerwacja w restauracji? - spytał Tom.

- Na trzynastą - Alan nie odrywał wzroku od kota, którego głaskał, a jego dłoń cały czas znajdowała się na moich plecach.

W końcu zjechał niżej, niżej i niżej, aż dotknął mojej pupy i wsunął rękę pod sukienkę. Drgnęłam przez moment, ale musiałam zachować się, jak gdyby nigdy nic, bo przed nami jest moja mama, a jego tata. 

- Więc, słonce, prowadź - spojrzała na mnie mama.

Odsunęłam się od Alana i odstawiłam kota na podłogę. Skierowałam się z moją mamą wzdłuż korytarza, a jeszcze na koniec spojrzałam na Alana, który przygląda mi się z zadziornym uśmieszkiem. 

Ugh, dlaczego nam przerwali...

~~~~~

- Ładnie tutaj macie - zachwycała się, kiedy na koniec pokazałam jej basen.

- Jak w ogóle lot? - spytałam.

- Dobrze, ale wiesz... niedługo i tak wracamy znowu, no bo co mamy tutaj robić - uśmiechnęła się. - Marnie, słonko...

- Tak? 

- Dlaczego mieszkasz z Alanem? - spojrzała na mnie podejrzliwie.

- Na obiedzie ci wszystko powiem, dobrze? - spytałam przegryzając policzek.

- Jasne, nie ma sprawy - uśmiechnęła się zrozumiale.

Skierowałyśmy się do wyjścia, gdzie czekali na nas już nasi mężczyźni. Po wyjściu z domu rozeszliśmy się, bo ja pojechałam z Alanem, a rodzice swoim samochodem. 

- Stresujesz się? - spytał, kiedy ruszyliśmy.

- Okropnie - zapięłam pasy i poprawiłam się na siedzeniu.

- Spokojnie, naprawdę - położył rękę na moim kolanie.

- Kocham cię - spojrzałam na niego.

- Ja ciebie też - oderwał się na moment od jezdni, żeby tylko złączyć nasze usta.

Jak ja go kocham.

~~~~~

Usiedliśmy przy naszym stoliku i kelner od razu przyjął zamówienie.

- No, opowiadać, co tam u was słychać - zaczęła moja mama. Spoglądała na nas, jak zafascynowana, a nawet nie wiem czym.

- Em, wszystko dobrze - spojrzałam na moment na Alana. 

- Chcielibyśmy wam coś powiedzieć - rzucił brunet poważniejszym tonem.

Sama się zdziwiłam, że już Alan wyskoczył z tym. Nie jestem zła, po prostu bardziej zestresowana. W końcu musi to zostać powiedziane i czym szybciej, tym lepiej. 

Przez chwilę była cisza. Mama wraz z Tomem spoglądali na nas zdezorientowani, aż w końcu moja rodzicielka przejęła głos:

- Słuchamy - rozsiadła się wygodnie na krześle.

- No, jak już wiecie... mieszkamy ze sobą - zaczęłam. - Wiążę się to z tym, bo-

- Kocham Marnie - przerwał mi, na co od razu moje serce zareagowało przyspieszonym tempem, a policzki rumieńcem.

- A ja kocham Alana - nie zawahałam się powiedzieć.

Nie boje się. Nie boje się uczuć do niego, słowa ''Kocham Alana''. Nie wstydzę się tego przed nikim. Jeśli nie zaakceptują związku - mam to gdzieś. Będę szczęśliwa z nim i z naszym dzieckiem.

- J-jesteście.. razem? - spytał jego ojciec, spoglądając na nas w szoku.

- Tak, jesteśmy razem. Kochamy się i tego nie zmienimy, nikt tego nie zmieni - powiedziałam oficjalnym tonem.

- Od jak dawna..? - teraz zabrała głos moja mama.

- Uczucie w sumie jest od New Jersey, a teraz... - spojrzałam na Alana, kiedy ten także spotkał się z moim wzrokiem - Od kiedy znowu się spotkaliśmy - rzekłam spokojnym i delikatnym tonem, wgapiona w jego brązowe oczy.

- To wspaniale! - krzyknął radośnie Tom. - Cieszymy się razem z wami! - uśmiechnął się.

- Skarbie, nie masz pojęcia, jak się cieszę! - moja mama wstała i wtuliła się we mnie. - Życzę wam wszystkiego dobrego! - ucałowała moje policzki, a później nachyliła się nad Alanem, którego także ucałowała.

- I jest... jeszcze jedna rzecz - przegryzłam wargę. 

- Tak? - usiadła z powrotem, a uśmiech z jej twarzy nie schodził nawet na moment.

- Um, jest taka sprawa... - zaczęłam cała drżeć. Bawiłam się dłońmi pod stołem i nie mogłam opanować ich trzęsienia się.

- Nie krępuj się - powiedział Tom dodając mi otuchy. 

Choć i tak to nie pomogło, to uśmiechnęłam się pod nosem i dalej nie odpowiedziałam, a chyba oczekiwałam cudu. Po chwili poczułam, jak dłoń Alana wkrada się pod stół i spotyka się z moimi drżącymi. Chwycił mnie i splótł nasze dłonie, gdzie momentalnie się uspokoiłam. Jego dotyk, jego bliskość potrafi mnie w najgorszych momentach uspokoić. 

- Sama się dziwiłam... - przerwałam tą krępującą ciszę. - Że to możliwe - spojrzałam na mamę. - Mam nadzieję, że i to zaakceptujecie.

- Kochanie? - moja rodzicielka zmarszczyła brwi.

- Jestem w ciąży. 

I w tym momencie zapadła cisza. Alan ścisnął moją dłoń, a ja jego i przy okazji mogłam wreszcie odetchnąć z ulgą. Wreszcie, wreszcie mam to za sobą. 

Mama wraz z Tomem pomrugali kilka razy. Byli w szoku, zdziwieni, ale nie byli przerażeni. No, wyraz twarzy Toma wskazywał na szczęście, a moja mama... jakby nie dowierzała. Nie dziwie się jej. Przecież przez prawie dziesięć lat żywa w świadomości, że jej córka jest bezpłodna, nie będzie mieć dzieci, ona nie będzie mieć wnuków, nigdy.

A jednak. 

- Będę dziadkiem! Gratuluje! - uśmiechnął się szeroko.

Mężczyzna wstał i zaczął nas całować, przytulać i gratulować, ale ja dalej wzrokiem byłam wokół mojej mamy. Jak ona się teraz czuje? Co ona teraz myśli..? 

- Marnie, naprawdę..? - spojrzała w końcu na mnie. - Naprawdę... jesteś w ciąży? Jak to m-możliwe? 

- Jestem w drugim tygodniu ciąży - stanęłam obok niej.

- O mój boże, kochanie! - wtuliła się we mnie tak mocno, że się zachwiałam do tyłu.

- Mamo, spokojnie... - uśmiechnęłam się.

- Będę mieć wnuka! - zaczęła płakać. - Tak się ciesze, skarbie! - pocałowała mnie w policzek. - A byłaś na badaniach? Wiedzą, co jest przyczyną twojego zajścia w ciąże? - spojrzała na mnie.

- Nie, jeszcze nie.

- Jejku, tak się ciesze! - wtuliła się ponownie we mnie.

Po chwili podszedł do mnie Tom, a mama sama powędrowała do Alana pogratulować mu. Ciesze się, że akceptują wszystko, że cieszą się z nami, że nic nie stoi na przeszkodzie. Jestem najszczęśliwszą osobą na świecie. 

- Gratuluje, słonko - przytulił się do mnie Tom. - Życzę wam wszystkiego dobrego i zdrowia dziecku - rozczulał się.

- Dziękuje - uśmiechnęłam się pod nosem.

- Obstawiałem z twoją mamą, że będziecie ze sobą - uśmiechnął się do mnie cwanie. - Ale nie sądziliśmy, że w grę wejdzie dziecko.

- Jaka była stawka? - uśmiechnęłam się.

- Naprawdę chcesz wiedzieć, o co z Lisą się założyliśmy? - prychnął. 

- Chyba jednak nie... - cała się zarumieniłam.

- Dobry wybór - zaśmiał się. 

Podeszłam do mamy, bo teraz czeka mnie kolejna, z najtrudniejszych w moim życiu spraw. Pora zakończyć pewien rozdział. Nie mogę żyć w niepewności, muszę to zrobić. Pomimo ogromnej paniki, strachu i stresu - chcę. 

- Mamo... - stanęłam obok niej.

- Boże, kochanie, tak się cieszę... - starła łzy z policzków. - Będę babcią! - uśmiechnęła się.

- Też się cieszę, mamo - uśmiechnęłam się delikatnie.

- Coś się stało? - spytała.

- Jest taka mała sprawa... - zaczęłam niepewnie.

- Tak? 

- Daj mi adres ojca.

~~~~~

Po obiedzie i pożegnaniu się z rodzicami, pojechałam z Alanem pod wskazany adres przez mamę. Rodzicielka była zdziwiona, ale wyjaśniłam jej sprawę. Teraz jest to dla mnie ciężki moment, bo znowu go zobaczę, usłyszę. Zobaczę nawet jak mieszka. 

- Na pewno wszystko okej? - spytał mnie Alan z troską w głosie, ale jednocześnie powagą.

Jest zły, że chcę to zrobić. On nienawidzi mojego ojca, gardzi nim i szydzi. Nie dziwie się mu, bo czuję to samo do tego potwora. Po prostu chcę mieć to z głowy i być już w świętym spokoju. 

Pomimo dłuższej dyskusji o tym, że wejdę tam sama - nie zgodził się. Idzie ze mną, jak anioł stróż. Nie pozwoli mi wejść samej do mieszkania tego człowieka. Obiecał także być cicho i nie reagować na mojego ojca agresywnie, jak to zrobił wcześniej, ale ja naprawdę nie mam mu tego za złe. 

- Pewnie, że nie - prychnęłam. - Ale muszę to zrobić, chcę.

- Skarbie, jak coś będzie nie tak... - powiedział ostrzegawczo.

- Spokojnie, dam radę - uśmiechnęłam się. - Kocham cię - odwróciłam się w jego stronę i pocałowałam w policzek.

- Też cię kocham, myszko i pamiętaj, że nie pozwolę ciebie skrzywdzić. Jak zobaczę, że ten skurwiel robi coś, co mi się nie spodoba... 

- Rycerz na białym koniu się znalazł... - rzekłam kuszącym tonem i nachyliłam się nad nim. Zaczęłam muskać jego policzek ustami, schodząc coraz niżej. 

- I to na sporym koniu - uśmiechnął się.

W końcu zatrzymaliśmy się przed domem jednorodzinnym. Okolica była daleko od centrum, ale nie było opustoszała. Wskazany dom nie wyglądał na zaniedbany, ale także do luksusów nie należał. 

Wysiadłam z samochodu wraz z Alanem i mając nogi z waty przekroczyłam furtkę kierując się pod drzwi. Wzięłam głęboki wdech i czułam, jak mi serce bije, jak szalone. Cała się trzęsłam, a nie mogłam - stres źle wpływa na rozwój dziecka, cholera.

- Spokojnie, jestem tu - Alan chwycił mnie za rękę i splótł nasze palce.

Wzięłam głęboki wdech i zapukałam robiąc pod koniec krok do tyłu. Mój oddech był głęboki. Taki, że płuca miałam cholernie ciężkie, ściskały mnie one wraz z brzuchem. Cała się pociłam i trzęsłam. Alan obdarował moją głowę krótkim pocałunkiem i kciukiem zaczął gładzić mi skórę na dłoni.  

Naglę drzwi się otworzyły, a w nich stanął mężczyzna bez życia, dosłownie. Na pierwszy rzut oka - depresyjny człowiek. Ponury, przygarbiony, blada twarz, sińce pod oczami. Zarost, który nie jest kilkudniowy, a chyba kilkutygodniowy. Włosy roztrzepane, przybierające już odcieni szarości. Ubrany w nieładzie, chyba niezważający na to, że ktokolwiek go jeszcze odwiedzi. Człowiek bez nadziei, skończony, samotny - mój ojciec. 

Stanął w drzwiach i przez moment przybrał tą formę człowieka depresji, a kiedy bardziej mi się przyjrzał - zrobił wielkie oczy i wyprostował się.

- Marnie... - powiedział głosem zachrypniętym, jakby już go tracił, ale było słychać nutę nadziei i radości.

- Cześć - odpowiedziałam mu srogo. 

Nie litowałam się nad nim. Na jego widok nie drgnęło mi nawet serce ze współczucia. Nie obchodził mnie on. Przyszłam tutaj tylko po jedną rzecz, później spierdalam od niego, jak najdalej.

- Och, i twój... - spojrzał beznamiętnie na Alana.

- Chłopak - odpowiedziałam bez wahania.

Alan ścisnął mi dłoń, na co uśmiechnęłam się pod nosem.

- Możemy wejść? - spytałam. 

- Tak, oczywiście... - pokiwał głową i wpuścił nas do środka. - Przepraszam za bałagan, dawno nie miałem gości... - jego głos był słaby, nie było w nim w ogóle radości.

Weszłam wraz z Alanem do środka i co pierwsze, to zachowałam ostrożną odległość między mną, a tym mężczyzną. Przybliżyłam się bardziej do mojego chłopaka i rozejrzałam się dookoła.

Mieszkanie nie było czyste, miłe do spędzania czasu, przytulne i przyjemne. Było ciemno, ponuro, wszystkie meble były z ciemnego drewna, ściany pomalowane na żółto, ale ten żółty był brudny, zdarty, obrzydliwy. Światło padające przez okna sprawiało, że widoczny był dym papierosowy w tym mieszkaniu. 

Wszystko było w nieporządku. Meble źle ustawione, na stołach jakieś nieporządki. Alkohol, jak to u mojego ojca wyciągnięty i gotowy do spożycia. Było źle, bardzo źle. Dom wyglądał, jakby od kilku miesięcy nikt tutaj nie sprzątał. 

- Ciesze się, że mnie odwiedziłaś - uśmiechnął się do mnie i usiadł na bordowej kanapie.

- Nie na długo - rzuciłam oschle i usiadłam na fotelu. 

Spojrzałam na Alana, który rozgląda się cały czas po domu, a jego wyraz twarzy jest poważny, ostrożny i cierpliwy, ale także gotowy do szybkiego działania. Spogląda na mojego ojca wrogo i nie dziwie się mu. 

- Co u ciebie słychać, skarbie? - spytał.

To jest takie odrażające słowo wypowiedziane z jego ust...

- Jestem w ciąży - spojrzałam na niego obojętnie.

Tyle chciałam mu powiedzieć. Chciałam go powiadomić, że będzie mieć wnuka. Że ja - bezpłodna - cudem urodzę. Niech wie tylko to, należy mu się. Choć pod żadnym pozorem nie zobaczy mojego dziecka, nigdy.

Spojrzał na mnie, jakby się przesłyszał. Pomrugał kilka razy i z ponurej, smutnej i bez życia twarzy - odrobinę się zmieniło na szczęśliwą. Uśmieszek zaczął malować mu się na twarzy.

- J-jak to... jesteś w ciąży? Przecież jesteś bezpłodna... - nie dowierzał.

- A widzisz, życie lubi zaskakiwać - odparłam. - Jestem w drugim tygodniu ciąży.

- Będę... dziadkiem... - uśmiechnął się.

- Nie dam ci się zbliżyć do dziecka - warknęłam i wstałam. 

Koniec już tej dobroci. Uniósł zdziwiony i smutny wzrok na mnie, ale mnie to ani na moment nie ruszyło. Chciałam już wyjść stamtąd. Powiedziałam mu to, co miałam powiedzieć.

- Ciesz się, że ci w ogóle o tym powiedziałam. Dziecka nie zobaczysz i nie dotkniesz. Może kiedyś dostaniesz zdjęcie. To tyle ode mnie - chciałam skierować się do wyjścia, ale poczułam ucisk na ramieniu.

Momentalnie zbladłam i zesztywniałam. O mój boże, o mój boże, o mój boże.

- Kochanie, ja... - nie było mu dane dokończyć.

- Zabieraj te łapska - władczy, zimny i ostrzegawczy ton odezwał się.

W mgnieniu oka Alan zjawił się obok mnie, odtrącając tym samym dłoń mężczyzny z mojego ramienia. 

- Nie masz prawa jej dotykać - warknął groźniejszym tonem.

- Jestem jej ojcem - odezwał się cichym głosem, ale próbował zgrywać poważnego. Nie udawało się mu to, gdyż depresyjny stan w jego życiu chyba był jego monotonnością.

- Gówno mnie obchodzi, kim dla niej jesteś. Dotkniesz ją jeszcze raz, a rozjebie cię.

Mój ojciec się już nie odezwał. Alan splótł nasze dłonie w delikatny i przyjemny sposób i poprowadził do wyjścia.

- Dziękuje - usłyszałam ciche szepnięcie. Przeczuwałam, ze mój ojciec się uśmiechnął.

- Nie ma za co - odwróciłam się do niego i spojrzałam mu ostatni raz w oczy. 

~~~~~

Nadszedł wieczór, czyli bankiet. Oficjalne ogłoszenie połączenia firmy mojej i Alana, a także przedstawienie nowego szefostwa. Nie stresowałam się, bo na bankiecie się rozluźnię, a tego mi trzeba po dzisiejszym dniu. 

Sięgnęłam po czarny pokrowiec i wyjęłam sprzęt, na który teraz muszę uważać. Teraz muszę brać odpowiednią ilość insuliny, żeby nie zaszkodzić dziecku. Napełniłam strzykawkę odpowiednią ilością i wbiłam sobie w biodro. Odstawiłam z powrotem rzeczy i skierowałam się do garderoby, by ubrać tylko kurtkę Alana, bo moją kreacją na dzisiejszy wieczór zajmie się Holly.

- Marnie - usłyszałam łagodny głos Alana. 

Spojrzałam w stronę drzwi i zobaczyłam go. Luźnie ubranego, niespieszącego się nigdzie. Był bez koszuli, a w samych dresowych spodniach. Jego mokre i poczochrane włosy wraz z kropelkami wody na ciele świadczą o tym, że brał przed chwilą prysznic. 

Ugh, wyglądał seksownie.

- Nie szykujesz się? - uśmiechnęłam się i zrobiłam ostatnie poprawki przed lustrem.

- Zaraz zacznę. Przyjechać po ciebie? - zaczął powolnym korkiem iść w moją stronę.

- Nie. Na miejscu zobaczysz moją kreację - uniosłam kąciki ust w górę. 

Warknął z dezaprobatą i stanął na przeciwko mnie. Spojrzał mi w oczy i ujął mój policzek, a później zjechał dłonią na szyję, którą w powolnym tempie gładził. Było to bardzo przyjemne i miłe uczucie. Nie łaskotało to, a powodowało przyjemny dreszcz.

- Kocham cię - nachylił się nade mną i pocałował czule. - I kocham nasze dziecko - położył delikatnie rękę na moim brzuchu. 

- Też ciebie kocham - uśmiechnęłam się.

- Porywam cię dzisiaj po bankiecie, dobrze? - spytał niepewnie, jakby się czegoś denerwował, stresował, nie wiem. Skulił się i podciągnął moją bluzkę do góry, a brzuch zaczął obdarowywać pocałunkami. Przez całe moje ciało przeszedł dreszcz.

- Mam się bać? - mruknęłam i wplotłam ręce w jego włosy. 

- Oczywiście, że nie - prychnął, co spowodowało, że chuchnął mi w nagą skórę.

- Muszę już jechać - szepnęłam napinając swoje całe ciało.

- Uważaj na siebie - wyprostował się i złożył pocałunek na moich ustach.

- Dobrze, panie - uśmiechnęłam się kusząco.

Pocałowałam go ostatni raz i skierowałam się do wyjścia. Przed wyjściem czułam na sobie jego spojrzenie, które bacznie mnie śledzi i odprowadza. On jest taki uroczy i opiekuńczy... Kocham go i za żadne skarby nie chcę go stracić. 

Mam go, mam nasze dziecko i wszystko jest piękne. 

~~~~~

- Laska, wyglądasz obłędnie! - zachwycała się Holly. - Kurczę, brałabym ciebie! 

- Hah, dzięki - zaśmiałam się i spojrzałam na siebie w lustrze.

Czerwona sukienka do kostek, która była delikatnie rozkloszowana, a w talii mocno opinała brzuch i piersi. Nie miała ramiączek, ani żadnego suwaka. Była na miarę, więc idealnie wszystko mi podkreślała. Materiał był z jedwabiu. 

Makijaż miałam delikatny, dopasowany do kreacji. Odcień bordowego koloru pomieszany delikatnie z czarnym miałam nałożony na powieki, a usta podkreślone czerwoną pomadką. Rzęsy nie były jakoś wydłużone, a były pomalowane na odpowiednią i delikatną długość. Włosy miałam pofalowane i rozpuszczone. 

Wyglądałam pięknie!

- Chętna na trójkąt? Moja dziewczyna nie miałaby nic przeciwko - zaśmiała się.

- Hahaha, nie dzięki, mam faceta - spojrzałam na nią uśmiechając się przy tym.

- Kto jest tym szczęściarzem? - uniosła brwi w górę w zabawny sposób.

- Najważniejszy człowiek w moim życiu - to brzmiało bardziej, jakbym do siebie mówiła. - Alan Henderson.

- Nie! Nie mów! Nie gadaj! - otworzyła usta ze zdziwienia. - Nie pierdol, że on!? 

- A jednak - uśmiechnęłam się. 

- O mój boże, szczęścia, laska! Będziecie najgorętszą parą w Nowym Jorku! - zachwycała się.

- Nie przesadzajmy... - zmarszczyłam brwi.

- Nie przesadzajmy?! Słyszysz się? Ty, najseksowniejsza, piękna bizneswoman w związku z przystojnym, pożądanym przez miliony kobiet, biznesmenem! Tworzycie piękną parę! 

- Dziękuje - zarumieniłam się.

- Dobra, leć i życzę ci udanego wieczoru! - uśmiechnęła się szeroko.

- Dziękuje jeszcze raz - pocałowałam ją w policzek i skierowałam się do wyjścia.

~~~~~

 Wysiadłam z samochodu i z gracją powędrowałam do wejścia. Kolejka była ogromna, ale bardzo szybko się zmniejszała. Spojrzałam na godzinę i dochodziła dwudziesta dwadzieścia. Jestem spóźniona dwadzieścia minut, ale to jest niewiele tak naprawdę. 

W końcu nadeszła moja kolej w kolejce.

- Wilson - rzekłam oficjalnym tonem.

Recepcjonista zaczął sprawdzać w karcie nazwisko. Wzrokiem i długopisem śledził każdą linijkę, odwracając co kilka sekund nową kartkę.

- Nie ma - odezwał się po dłuższej chwili.

Co kurwa?

- Przepraszam, słucham? - zrobiłam większe oczy. - To jakaś pomyłka, musi być...

- W,w,w,w,w,w... - zaczął nucić pierwszą literę mojego nazwiska i poleciał alfabetycznie po gościach. - Przepraszam, ale nie ma takiego nazwiska na liście.

No nie wierze...

- Proszę sprawdzić po imieniu, Marnie - nie odpuszczałam.

Mężczyzna od początku zaczął sprawdzać listę, ale tym razem po imionach. Trochę to długo trwało, bo gości naprawdę było dużo. Kolejka za mną powoli się niecierpliwiła, a mi robiło się wstyd... 

- O, jest! - uśmiechnął się. - Marnie Henderson? - spojrzał na mnie.

Um, co? 

Zamrugałam kilka razy i poczułam, jak mi serce przyspiesza. Dlaczego Henderson? Dlaczego jestem pod nazwiskiem Henderson? 

- T-tak... Marnie Henderson... - rzekłam cichym głosem będąc w szoku.

- Życzę miłej zabawy - wskazał na wejście.

Co do...

Kto zmienił mi nazwisko? Czyżby Alan..? Ale... czemu? Nie, nie jestem zła, po prostu zdziwiona. Jaki był powód? Jaki on miał powód, żeby zmienić mi na jego nazwisko? 

O matko, cała się rumienie, a serce wali mi chcąc wyjść z tej klatki piersiowej. To tak fajnie brzmi... Marnie Henderson... 

Wzrokiem poleciałam po całej hali zatłoczonej gośćmi. Wszyscy eleganccy, dobrze prezentujący się. Naglę dostrzegłam machającą w moją stronę osobę. Przyjrzałam się jej i och... Jak miło widzieć uśmiechniętą od ucha do ucha blondyneczkę, która macha do mnie, jak oszalała. W tym świetle przypominała mi tą nastolatkę z New Jersey. 

Od razu skierowałam się do niej i już w połowie dostrzegłam pozostałych naszych znajomych. Tylko nigdzie nie mogłam znaleźć Alana...

- Cześć wszystkim - uśmiechnęłam się.

Mindy, Eva, Jesse, Jasper i Matt wyglądali obłędnie. Dziewczyny pięknie ubrane w sukienki i zdziwiłam się, że Eva ubrała sukienkę, a chłopacy w dopasowanych garniturach, które podkreślały ich ramiona i bicepsy. Wyglądali niesamowicie.

- No hej, jak ty pięknie wyglądasz! - zachwycała się Eva.

- A dziękuje, ty też niczym sobie - usiadłam na wolnym krześle.

- Cześć, Marnie - przywitał się ze mną Jesse.

- Hej - uśmiechnęłam się do niego. - Widzieliście Alana? 

- Tak, jest...

Spojrzałam na Mindy, która nie dokończyła, a uśmiechnęła się pod nosem. Zmarszczyłam brwi i już chciałam coś powiedzieć, gdy naglę poczułam dłonie na swoich ramionach, a po chwili czyiś policzek stykający się z moim.

- Tu jestem - szepnął mi w ucho, które przegryzł.

- Ouuuu! - jęknęła blondyneczka zachowując się, jak oczarowana.

- Dobra, to skoro jesteśmy w komplecie, to mam coś ważnego do powiedzenia - odezwała się Eva i spojrzała na Matta, to po chwili na nas dookoła.

Alan usiadł obok mnie i splótł nasze dłonie kładąc je na moim kolanie. Eva wzięła głęboki wdech i zamknęła na moment oczy.

- Eva jest w ciąży - odezwał się Matt, a za nim Eva.

- Jestem w ciąży - oboje powiedzieli w tym samym czasie.

Spojrzałam na Mindy, która z szeroko otwartą buzia spojrzała na mnie i się zachwycała. Jestem zszokowana i jednocześnie szczęśliwa, że Eva jest w ciąży! 

- O mój boże, gratuluje! - uścisnęła ją blondyneczka.

- No chłopie... - poklepał Jesse Matta po ramieniu. - Nie sądziłem, że takiego... gola trafisz - zaśmiał się.

- Ja też nie! - powiedział i się zaśmiał.

- Brawo Eva! - uśmiechnęłam się.

- Matt, nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale... - zaczął Alan kpiąco. - Gratuluje ojcostwa - zaśmiał się.

- Ach, zamknij się! - prychnął.

Spojrzałam na Mindy, która nie przestaje ode mnie odwracać wzroku. Skinęła do mnie głową tak, jakby pokazywała, że ja także mam powiedzieć. Chodziło jej o to. Mam powiedzieć o ciąży, bo tylko na razie ona wie stąd, no i pewnie Jasper.

- Alan... - szturchnęłam brunetem.

- Tak? - Nachylił się nade mną.

- Czy my... też powiemy? - szepnęłam.

- Jasne - uśmiechnął się i pocałował mnie w policzek. - Słuchajcie, bo my także mamy wam coś do powiedzenia - odezwał się poważniejszym tonem.

Spojrzałam na Mindy, która przygląda mi się z uśmieszkiem na twarzy. Ugh! 

- Jestem w ciąży - uśmiechnęłam się.

I każdy zaczął to samo, co u Evy. Jedynie Jesse wzniósł ręce w górę na początku i zaczął gadać pod nosem, że jako jedyny z całej czwórki jest wolnym strzelcem. Nagle rozniósł się po sali ostry dźwięk dotykanego mikrofonu, a po chwili już czyiś głos:

- Proszę o uwagę - odezwał się mężczyzna. - Dziękuje wszystkim za przybycie. Chciałbym podziękować fundacji ENH, za uzbieranie tak dużej ilości pieniędzy i przekazanie jej na cele dobroczynne - każdy zaczął klaskać. - A teraz zapraszam na scenę... Alana Hendersona, szef przedsiębiorstwa Solos! - każdy znowu zaczął klaskać.

Spojrzałam na bruneta, który mrugnął do mnie i ruszył w stronę podestu. Stanął przed mikrofonem i kiedy zaczął mówić, byłam zahipnotyzowana. Mówił pięknie, płynnie, bez żadnego błędu. Jeszcze wyglądał pięknie w czarnym garnituru od Armaniego, który szyty na miarę podkreślał jego wyrobione ciało. 

Jest cały mój i tylko mój. 

- Teraz chciałbym zaprosić na scenę... - uśmiechnął się i jego wzrok poleciał na mnie. Momentalnie serce ruszyło mi dwa razy szybciej. - Najwspanialszą kobietę, brawa dla Marnie Wilson! - każdy zaczął klaskać.

Nie mogłam opanować tych motylków w brzuchu i czerwoności na twarzy. Czy on naprawdę to powiedział? Powiedział to publicznie?! 

Wstałam i poszłam w stronę podestu, gdzie czekał na mnie Alan. Kiedy byłam wystarczająco blisko niego, wystawił dłoń w moją stronę, którą od razu chwyciłam. Złączył nasze ręce i zaczął ponownie mówić:

- Chcielibyśmy poinformować o współpracy firmy Solos z firmą Brilliance, dlatego teraz zapraszam na scenę Jesse'a Jeffersona i Mindy Jeffrey! - ponownie zabrzmiały oklaski.

Kiedy Mindy wraz z Jesse'em weszli na podest, Alan pociągnął mnie w stronę opuszczenia go. Zdziwiłam się i to bardzo, ale dotrzymywałam mu kroku.

- Gdzie idziemy? - spytałam, kiedy kierowaliśmy się schodami w górę.

- Przed siebie - wzruszył ramionami.

- Wilson! - usłyszałam znajomy głos.

Odwróciłam się do tyłu i co za ironia losu...

- Joshua Simpson we własnej osobie, no, no, no... - mruknęłam. 

Zobaczyłam, jak Alana cały się napina.

- Powodzenia w firmie - prychnął i na jego twarzy zaświtał chytry uśmieszek.

- Dzięki - odezwał się prowokująco Alan. 

Joshua posłał mu cwaniacki uśmieszek i schował dłonie w kieszenie kierując się w swoją stronę.

- Chuj - syknął pod nosem.

- Hahaha - wybuchłam śmiechem.

Chwycił mnie za dłoń i poprowadził znowu w nieznane mi miejsce. W końcu przekroczyliśmy próg jednego z balkonów. Światło księżyca padało na wszystko dookoła. Ocean, gdzie mieniła się woda. Las, który pomimo ciemności - był oświetlony. Okolica dookoła wyglądała pięknie. Niebo wypełnione milionami pięknych gwiazd pod nami. Cicho i spokojnie wokół, choć minimalnie było słychać wypowiedzi z bankietu. 

Podeszłam do murku i oparłam się o niego. Mój wzrok od razu poleciał na ocean. Po chwili poczułam, jak jego dłoń dotyka mojej ręki. Odwróciłam się w jego stronę i spojrzałam w brązowe tęczówki pewnym siebie i kuszącym wzrokiem.

- Odpowiedz mi na pytanie... - rzekłam spokojnym tonem.

- Odpowiem ci na wszystkie pytania - odparł.

- Dlaczego nie było mojego nazwiska? Marnie Henderson? - uśmiechnęłam się delikatnie i uniosłam jedną brew w górę.

- Zmieniłem - odpowiedział bez wahania.

- Dlaczego - szepnęłam.

- Marnie... - szepnął i przybliżył się do mnie.

- Alan? - muskał mnie swoimi ustami.

Przybliżył się do mnie tak, że zamknął w pułapce. Oparłam się o murek i zaczynałam ciężej oddychać, bo on okropnie na mnie działał. W pozytywnym znaczeniu. 

- Kocham cię - szepnął i pocałował mnie. 

- Też cię kocham - oderwałam się od niego. - Dlaczego zmieniłeś? 

- Chcę, żebyś była Marnie Henderson - jego twarz była blisko mojej. Czułam jego przyspieszony oddech na policzkach.

O mój boże.

Czy on...

- Alan, ja-

- Wyjdź za mnie, Marnie - musnął moje usta swoimi. 

O mój boże.

O mój boże.

O kurwa mać.

Odpowiedź jest chyba prosta.

- Tak - rzuciłam bez wahania i wpiłam się w jego usta. 

~~~~~

Najdłuższy rozdział, omg.

No i Epilog i koniec :') 

♥ ♥ ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro