Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

6 miesięcy później

- Chcę pani znać płeć dziecka? - spytała doktor Daphne.

Siedzę na łóżku z odkrytym brzuchem, który wygląda, jak piłka, a on jeszcze będzie się powiększał... Alan siedzi obok mnie i trzyma moją dłoń. Przykuwa mocną uwagę do urządzenia, który wydaje z siebie ten dźwięk... ślimaka? I na dodatek monitor, który jest koloru czarno-szarego i ni chuja nic nie widać. Skąd ona będzie wiedzieć, co to za płeć? 

Omg! Dziewczynka, chłopiec?!

- Proszę powiedzieć, chcę mieć to za sobą... - wypuściłam powietrze z ust.

- Dziewczynka! - uśmiechnęła się.

Spojrzałam na Alana z rozchylonymi ustami ze zdziwienia. Będę mieć dziewczynkę... Jejku, będziemy mieć dziewczynkę! 

- A jeśli chodzi o pozostałości, to dziecko rozwija się bardzo dobrze - na swoim krześle przeleciała przez pół sali prosto do biurka. 

Wzięłam chusteczkę do ręki i starłam maść z brzucha. Alan pomógł mi wstać i stanęliśmy jeszcze przed biurkiem.

- Jeśli chodzi pani  o badania z bezpłodności... - spojrzała na mnie. - Na prawdę, nie mamy pojęcia, co spowodowało u pani ciążę. Wszystkie z możliwych badań nie wskazywały na nic, a w ciągu dalszym wynika, że jest pani bezpłodna.

- To co ja mam jakieś święte plemniki? - rzucił rozbawiony Alana.

Prychnęłam pod nosem i pokręciłam głową. Nawet tutaj potrafi żartować i spowodować u mnie uśmiech. Doktor także się zaśmiała.

- Na razie to tyle - skinęła głową. - Proszę przyjść za trzy tygodnie na następne badania. 

- Dziękujemy, do widzenia - pożegnałam się i chwyciłam Alana za rękę, a on od razu splótł nasze dłonie.

- Święte plemniki, serio? - szepnęłam, kiedy opuściliśmy pokój.

- Na to wygląda - uśmiechnął się.

- Alan... mamy dziewczynkę - powiedziałam.

- To teraz imię. 

- Kurcze, nie wiem jakie... - wyszliśmy z budynku. 

- Może... a nie, nie wiem - prychnął.

- Pomyślimy nad tym jeszcze. Przecież mamy dużo czasu - uśmiechnęłam się.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~

4 stycznia, 2023 rok 

- O kurwa mać! - pisnęłam. 

Przed oczami miałam mroczki i migające światła. Ból był masakryczny, najgorszy, najboleśniejszy. Tego nie da się określić. To jest jakby ktoś palił ciebie żywcem, a nawet i gorzej. To chore, jak można takie coś czuć... Dlaczego taki ból istnieje?!

Ja rodzę.

Ja rodzę.

Ja właśnie jestem przewożona na salę porodową!

- Spokojnie, jestem tutaj... - pocieszał mnie Alan, który głaskał mnie po głowie i dotrzymywał tempa pielęgniarkom.

- To tak boliiiii... - jęknęłam. Łzy ze mnie ciekły, jak chciały. 

Byłam cała gorąca, spocona, obolała, nie wytrzymywałam. To okropnie boli, tak bardzo... Wydzierałam się, nie zwracałam uwagi na ludzi wokół, a po prostu się wydzierałam. Miałam to w dupie, co sobie o mnie pomyślą. Będę drzeć ryja, czy im się to podoba, czy nie!

- Bożeeeeee! - jęknęłam i ścisnęłam dłoń Alana.

- Kochanie, spokojnie, zaraz bólu nie będzie... - głaskał moją głowę i nachylił się nade mną. - Pomyśl o Jane... - mruknął miłym tonem. 

Jane. Jane, to nasza córeczka. Myślę o niej, myślę o niej cały czas. Jest dla mnie wszystkim razem z Alanem. 

Będę ją mieć za kilka minut, kilka godzin. Będę mogła ją zobaczyć. Ból przeminie, a ona wreszcie nadejdzie. Pieprzyć ten ból, przecież on i tak minie, to chwilowe! Jutro już go nie będzie!

- Alan... - jęknęłam i zacisnęłam zęby. 

- Skarbie, jestem tu... - pocałował mnie w czoło.

- Proszę stąd wyjść, nie ma pan fartucha! - poganiała go pielęgniarka.

Naglę dotyk Alana zniknął, nie ma go przy mnie. Usłyszałam trzask drzwiami, a po chwili ostre światło padające prosto na mnie. Zmrużyłam oczy i pokręciłam głową na boki. 

- Alan... - jęknęłam, a po chwili wydarłam się z bólu.

- Jestem tutaj skarbie... - znowu poczułam jego dotyk. - Spokojnie, wszystko jest dobrze. Pomyśl o czymś miłym...

- Jak mam, au! - krzyknęłam - Myśleć o czymś miłym... - spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek.

- Pamiętasz, jak ciebie uczyłem pływać? - spytał łagodnym tonem. - Mar, jesteś taką niezdarą... - zaśmiał się.

Wiem, ze robił to tylko po to, aby mnie pocieszyć. Uśmiechałam się na samo wspomnienie tego, ale i tak ból był okropny i krzyczałam. 

- Ty nadal nie umiesz pływać - zaśmiał się.

- No i co... z tego... - uśmiechnęłam się, ale po chwili znowu wrzasnęłam.

- Proszę pani, jest pani gotowa? - spytała pielęgniarka.

- Od dziewięciu miesięcy na ten moment! - wydusiłam z siebie zirytowana. 

- Widzisz, nawet w takich chwilach potrafisz być sobą - pocałował mnie w czoło.

I chyba pierwsza fala bólu napłynęła. Moje ciało całe się spięło, a ja chwyciłam za rękę Alana i mocno ściskałam. 

- Proszę przeć!

- Jezus, ratuj mnie... - jęknęłam w stronę bruneta.

- No, ja za ciebie nie urodzę... - zaśmiał się.

- Nienawidzę cie... - sapnęłam.

- Kocham cię, skarbie - pocałował mnie w czoło.

I druga, o mój boże. Ból okropny, okropny i jeszcze raz okropny, straszy, nie do zniesienia. To najgorsze, co może być. Mindy mówiła, że to boli, opowiadała mi, jak ona to przeżywała, a ja się tym nie przejęłam. Mówiłam, że wytrzymam, a co? Gówno kurwa, zdycham tutaj. 

Dajcie mi siły, proszę.

~~~~~

- Czwarty stycznia, dwudziesta druga trzydzieści osiem! - usłyszałam krzyk pielęgniarki.

- Zobacz... - usłyszałam spokojny głos Alana. 

Oddychałam głośno. Moja klatka piersiowa unosiła się w dół i górę, a serce waliło, jak szalone. Moje ciało było zmęczone, obolałe, a nie wspomnę, o cipce... 

Spojrzałam w bok i zobaczyłam najcudowniejszy widok na świecie. Alan trzymał w dłoniach nasze dzieło, nasz owoc - Jane. Jane płakała i wymachiwała ledwo co rączkami. Była taka drobna, malutka...

- Jejku... - Alan wręczył mi ostrożnie do rąk nasze dziecko.

Patrzałam na malutką twarzyczkę, małe dłonie, jej malutkie paznokcie, mały nosek, usta, rzęsy. Była taka słodka... 

- Proszę oddać dziecko - nagle podeszła do mnie pielęgniarka.

- Co? Czemu..? - spojrzałam na nich. - Alan, czemu mam oddać dziecko? - spojrzałam na niego tym razem. Brzmiałam, jak naiwna dziewczyna, która nie wie nic o świecie. 

- Muszą zbadać Jane, wszystko będzie dobrze... - uspokajał mnie. 

Pielęgniarka wzięła ode mnie dziecko, a ja patrzałam na odchodzącą Jane. Miałam ją zaledwie minutę w dłoniach, nawet mniej. 

Odpadałam. Byłam zmęczona i wykończona, chcę spać. Ciekawe, jak trzyma się Eva... Ona przecież też leży w tym szpitalu, wczoraj urodziła zdrowego chłopczyka. 

~~~~~

5 stycznia, 2023 rok

Otworzyłam oczy, a chciałam więcej snu, ale nie mogłam. Nie mogłam już zasnąć. 

- Hej.

- Eva... hej.. - uśmiechnęłam się.

- Zajebiście, że razem w sali - mruknęła zadowolona. Także była zmęczona. 

Odwróciłam się na drugi bok i spojrzałam na nią, która była w podobnej pozycji, co ja. Jejku, moja przyjaciółka wyglądała tak strasznie, haha.

- Wyglądasz okropnie - burknęłam uśmiechając się.

- Ja? Spójrz na siebie, suko - zaświtał i u niej uśmieszek.

- Nie powiedziałaś, jak nazwałaś w końcu synka. Jakie daliście? - mój głos był cichy, spokojny. Na więcej nie mogłam sobie pozwolić.

- William, Will - uśmiechnęła się.

- Czyli wygrałaś. 

- To było oczywiste - prychnęła. - Jack mi nie odpowiadał. Wy Jane, tak? 

- Tak - mruknęłam.

- Może Will i Jane się polubią - uśmiechnęła się.

- Pewnie tak.

~~~~~

21 luty, 2023

- Wiesz, co w niej jest piękne? - szepnęłam, kiedy Jane na moich dłoniach zasypiała. 

- To, że będzie tak samo piękna, jak ty? - spytał i kciukiem pogładził jej policzek. 

Dłonie Alana w porównaniu do główki Jane, są jak u olbrzyma. Ona jest taka malutka, a Alan taki wielki... 

- Ma brązowe oczy, po tobie - uśmiechnęłam się.

- Twierdzisz, że moje oczy są piękne? - spojrzał na mnie.

- Zawsze tak uważałam - szepnęłam i odłożyłam Jane do łóżeczka. Uniosłam się i zetknęłam z pięknymi, brązowymi tęczówkami, które intensywnie mi się przyglądają.

Po chwili złączył nasze usta w czuły i delikatny pocałunek, który od razu odwzajemniłam. Zaczęliśmy go pogłębiać. Stawał się on coraz bardziej namiętny i zachłanny. Dłonie Alana od razu wylądowały na mojej pupie, którą zaczął ściskać. 

Po porodzie miałam obrzydzenie do swojego ciała. Nie podobało mi się ono i kiedy wyszłam ze szpitala - od razu ćwiczyłam. Oczywiście łączyłam obowiązki z Jane, z ćwiczeniami. Po prostu odpychało mnie moje ciało, a Alan i tak twierdził, że jest piękne. Po trzech tygodniach i intensywnych ćwiczeń - wreszcie ociągnęłam efekt. Moje ciało się zmieniło i przybrało tamtej formy, choć trochę na moim brzuchu powstawał delikatny zarys kaloryfera. Nie chciałam być męska, nie chciałam żadnych widocznych mięśni, a co? Alan twierdził, że taki zarys u kobiet jest seksowny.

Chwycił mnie za uda i podniósł, a ja od razu oplotłam go wokół. W trakcie pocałunków zaczęliśmy kierować się do sypialni, a będąc już w niej - rzucił mnie na łóżko. 

- Ostrożniej - mruknęłam kuszącym tonem.

- Lubisz na ostro, wiem o tym - uśmiechnął się i ściągnął koszulkę w seksowny sposób.

Przegryzłam wargę i przyglądałam się jego ciele, które jest wręcz boskie. 

- Rozbieraj się.

- Przejmujesz ster? - spojrzałam na niego uwodzicielsko i wstałam robiąc krok w jego stronę.

- Zawsze go przejmuję - spojrzał na mnie poważniej.

O boże, uwielbiam go takiego.

- To mnie rozbierz... - rzekłam kuszącym tonem i stanęłam na wprost niego.

Nie odezwał się. Jego wzrok był wbity we mnie i podchodząc bliżej - nie spuszczał ze mnie wzroku. Chwycił skrawek mojej bluzki i zdjął ją sprawnym ruchem. Przybliżył swoje usta do moich, ale mnie nie pocałował. Prowokował mnie. On wie, że ja tak uwielbiam, uwielbiam taką bliskość. Zaczął ustami krążyć po mojej twarzy, co powodowało u mnie dreszcz i gęsią skórkę. 

Chwyciłam go za spodnie i zsunęła je z niego. On za to przejechał po całej długości moich pleców, aż w końcu wrócił do zapięcia od stanika, którego rozpiął bez problemu.

- Jesteśmy strasznymi rodzicami... - wymruczałam muskając go po szczęce swoimi ustami.

- Nikt nie musi o tym wiedzieć - cały czas był poważny, nieugięty. 

Dłonią przejechałam po jego torsie zjeżdżając coraz w dół. On za to położył swoje ręce na mojej talii i powolnymi ruchami sunął nimi w dół, tym samym ściągał ze mnie luźne dresy, które miałam na sobie i bieliznę.

Chwyciłam go za penisa, a on warknął pod nosem i zwinnym ruchem ściągnął ze mnie wszystko. Nie zdążyłam wykonać kolejnego ruchu, bo poczułam, jak wplątuje dłoń w moje włosy tuż przy samej głowie i ciągnie w dół. Nie zrobił tego mocno, nie bolało mnie to. Było to przyjemne, cholernie. Czuje okropne motylki w podbrzuszu i przyjemne uczucie tam niżej.

- Powiedz, że mnie kochasz - szepnęłam spoglądając mu w oczy. 

- Kocham cię - wpił się w moje usta, nie przestając mnie trzymać za włosy.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~

13 maj, 2028 rok

Zostałam wezwana z Alanem do przedszkola, gdyż Jane coś zrobiła. W wieku pięciu lat zrobić coś, żeby wezwać rodzica..? Jak duży diabełek z niej wyrośnie? 

- Nie ważne co to będzie, starajmy się nie panikować - powiedziałam w trakcie jazdy.

- Dla mnie Jane zawsze będzie niewinna. 

- A jeśli to coś poważnego? - spojrzałam na niego.

Alan pomimo wieku, wygląda dalej seksownie i pociągająco. Ma trzydzieści jeden lat, a w ciągu dalszym wygląda, jak ten dwudziestopięcioletni przystojniak, który sprawuje wielką firmą w Nowym Jorku. Ma trochę więcej męskich zarysów na twarzy, ale tak, to ciało dalej tamto. 

U mnie to samo, niezbyt się zmieniłam. Twarz i ciało takie same, ale bardziej dojrzałam. Różnica wyglądu w wieku dwudziestu czterech, a trzydziestu trochę jest - wyglądasz na dojrzalszą. 

- Dla mnie dziecko zawsze będzie na pierwszym miejscu - odparł.

- Ja na drugim? - uniosłam brew w górę.

- Ty wychodzisz poza próg, skarbie - uśmiechnął się.

W końcu zaparkował auto przy przedszkolu. Wysiedliśmy i skierowaliśmy się do wejścia, a tam prosto do gabinetu dyrektor tej placówki.

- Dzień dobry - powiedziałam na wejściu.

- Och, państwo Henderson - burknęła otyła kobieta za biurkiem.

Nie lubiłam kobiety.

Wredne to, rude, grube...

Niestety musiałam zapisać tutaj Jane. To jedyna placówka w pobliżu, gdzie dzieci znanych ludzi mogą przebywać. Jest to płatny ośrodek, ale cena tutaj nie gra roli, ważne jest bezpieczeństwo tego diabełka.

- Co się stało? Czemu to takie pilne? - spytałam i zasiadłam przy krześle, a obok mnie usiadł Alan.

- Wiedzą państwo, że mamy czasami problem z Jane... - spojrzała na nas. - Ale dzisiaj, to już przegięła! - uniosła się.

- Proszę o spokój... - westchnął Alan. - Tyle krzyku, o pięcioletnie dziecko? - prychnął.

- Chce pan wiedzieć, co powiedziała pańska córka? - położyła rękę na stole i spojrzała na mojego męża wrogo.

Nie unoś się nawet do niego, suko.

- Bardzo proszę - rozsiadł się na krześle. Położył rękę wzdłuż oparcia, a kostkę u lewej nogi położył na kolano. Jego pozycja świadczyła o pewności siebie, o wyższości. 

Wyglądał seksownie.

- Jane nazwała kolegę fujarą! - rzuciła oburzona.

Prychnęłam pod nosem, a zaraz do mojego śmiechu dołączył Alan. Powstrzymywaliśmy się, ale było to wręcz trudne do zrobienia. 

Pięcioletnia dziewczynka nazwała kolegę fujarą... Przyznam, że nie mam pojęcia, skąd ona zna te słowo. Ani ja, ani Alan nigdy tak nie powiedzieliśmy! 

- Czy to państwo bawi?! Ona ma pięć lat i używa takich słów! 

- P-przepraszamy za córkę... Postaramy się z nią porozmawiać - zauważyłam, jak Alan przegryza policzek powstrzymując się od śmiechu. Próbował zachować powagę, co z trudem mu to wychodziło.

- Proszę odebrać Jane. Na dzisiaj skończyła lekcje - oburzyła się.

- Dziękujemy, do widzenia... - prychnęłam i wstałam wraz z Alanem.

Skierowaliśmy się do wyjścia, a na korytarzu czekał już nas skarb. Siedziała na krześle, nie dotykając nawet stopami podłoża. Wymachiwała nóżkami tak samo, jak pluszakiem w swojej dłoni.

- Jane... - rzekłam spokojnym tonem. - Wytłumaczysz, co zrobiłaś? 

- Nie! To on pierwszy zaczął! - zeszła z krzesła. 

- On? - wtrącił się Alan. - Kto, słonko? - wystawił ręce ku niej, a ta od razu podreptała w stronę ojca i wskoczyła mu w ramiona.

- Will! On mnie pociągnął za włosy! - skarżyła się.

- William ci to zrobił? - zrobiłam wielkie oczy i spojrzałam na Alana, który także owdrócił twarz w moją stronę.

Moje plany i Evy chyba legną w gruzach. Nasze dzieci miały się zaprzyjaźnić ze sobą, a nie toczyć wojnę! Chociaż cieszy mnie fakt, że Jane zaprzyjaźniła się z Rachel, która jest tylko starsza o rok. 

- Tak, on mnie pociągnął za włosy! Bolało mnie to i mówiłam, że ma przestać, a on dalej! - zmarszczyła słodko brwi.

- Kochanie, nie przejmuj się - pogłaskałam ją po plecach. 

- Księżniczko, wiesz, że jak chłopcy tak dokuczają dziewczynkom, to znaczy, że im się podobają? - powiedział Alan i otworzył drzwi do auta.

- Fuuuuj! Bleee! Chłopcy są ble! - wystawiła język i skrzywiła się.

- Tak, tak, za kilka lat powiesz co innego - szepnął, że tylko ja usłyszałam.

- Alan... - uśmiechnęłam się i skarciłam go wzrokiem.

- Co? - usadowił córeczkę na tylne siedzenia. - Pogadam z Mattem. Nie mam pojęcia, czemu dzieciaki się tak kłócą... - zasiadł przed kierownicą.

- Ja też nie... Biedna Rachel, ona musi wytrzymywać ich kłótnie za każdym razem, jak się spotykamy - zaśmiałam się.

- Mamuś, a Rachel może przyjść dzisiaj do mnie? - spytała proszącym tonem.

- Tak, może - spojrzałam na nią. - A pogodzisz się z Willem? 

- Nie! On ma mnie przeprosić! Ja nie przeproszę tej fujary! 

- Jane! - skarcił ją ojciec.

- Jane, nie wyrażaj się tak! 

- A-ale-

- Nie ma ale! - spojrzałam na nią marszcząc brwi.

Nie odezwała się, a skrzyżowała dłonie pod piersi i odwróciła wzrok. Och jejku, jejku... Ta dziewczynka będzie miała trudny charakter, jestem tego pewna... Ciekawi mnie, co będzie mieć od Alana, a co ode mnie. My oboje jesteśmy mieszanką wybuchową charakterów, nie do opanowania, a ona wszystkie nasze cechy przejęła...

To będzie ciekawe.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~

11 lipca, 2033 rok

Mindy i Jasper zaprosili nas na grilla i przy okazji... dzieciaki. Jane i William cały czas się kłócą, oni siebie nienawidzą. Wiecznie tylko kłótnie między nimi. 

- Eva - mruknęłam do czarnowłosej, która siedziała na przeciwko mnie i popijała piwo. 

- Tak? - spytała odwracając wzrok w moją stronę.

- Jak myślisz, wydorośleją z tej dziecięcej nienawiści? - spytałam.

- Nie mam pojęcia... - przekręciła oczami. - Naprawdę, przepraszam za Williama i za to, co robi Jane... Tak mi wstyd...

- Och, przestań! Trzeba po prostu z nimi pogadać - wzrokiem poleciałam na trójkę bawiących się dzieciaków. - Na razie jest spokój, coś robią..

- Pewnie nie na długo... 

- Mindy, co ty robisz, że Rachel jest taka spokojna? - spytałam blondynkę.

- W sumie nie wiem, zawsze była aniołkiem... - uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.

Rachel jest spokojna, cicha i bardzo sympatyczna. Radość odziedziczyła po mamie, bo jak się rozkręci, to już przez cały dzień potrafi być w dobrym humorze. Ogólnie jest podobna do swojej mamy.

Obserwując Williama już mogę stwierdzić, że będzie pół na pół. Będzie arogancki, chamski, wredny, ale i zabawny, po ojcu. Wiem, że nie będzie odpuszczał - co ma od swojej mamy, prawniczki. Chuligan z niego wyrośnie coś myślę. 

Jane... Jane ma dziesięć lat, a to już jest taki diabeł, że głowa mała. Też jestem zdziwiona jej bystrością i spostrzegawczością, co mnie cieszy. Ale ona jest taka... Drugi Alan, druga ja. Mieszanka dwóch najgorszych charakterów... Mam nadzieję, że wydorośleje z tego zachowania...

- Ała, ty debilko! - usłyszałyśmy krzyk Williama.

- Widziałam! To ty to zrobiłeś! Robaka mi tam wrzuciłeś! 

- Mamo! - podbiegł do nas Will. - Ona mnie uderzyła! - naskarżył i wskazał na Jane.

- Jane! Dlaczego go uderzyłaś?! - spojrzałam na córkę.

- Wrzucił mi robaka pod bluzkę! - uderzyła go w głowę. 

- Jane! - krzyknęłam ostrzegawczo. - Przeproś go! 

William nie był ugięty i także jej oddał...

Złapał ją za ramiona i popchnął na trawę, a później usiadł na niej.

- Dość, koniec tego! - krzyknęła Eva i wstała, a ja dotrzymałam jej kroku. - Oboje macie się uspokoić, co wy robicie?! Jak wy się zachowujecie?! - Eva pociągnęła syna w górę i złapała za rękę, żeby nie uciekł jej.

Zrobiłam to samo z córką - pomogłam jej wstać i chwyciłam za rękę, bo już chciała się wyrwać. Stanęła u mojego boku, a na przeciwko niej był jej odwieczny rywal - William Olivers. 

- Rachel, kto pierwszy zaczął? - Mindy nachyliła się nad córką i spytała łagodnym tonem.

Mała blondynka spojrzała na swoich przyjaciół ze smutną miną.

- Nie mogę powiedzieć... - odwróciła głowę w bok.

- Powiedz - nakazała jej matka.

- Will.. - rzekła zniecierpliwiona Eva.

- Jane, kto zaczął!? - spojrzałam na córkę.

- On! - wskazała na czarnowłosego chłopca.

- Ona kłamie! - warknął w jej stronę.

- Will... - syknęła jego mama.

- Rachel, kto zaczął? - Mindy spytała swoją córkę.

- William... - mruknęła po cichu.

- Ona kłamie! - krzyknął i chciał wyrwać się mamie. - Ona mnie sprowokowała! - wskazał na moją córkę. - Śmiała się ze mnie!

- Jane, nie wolno się śmiać! 

- Dobrze, koniec! Macie se podać rękę na zgodę! - rzuciła Eva.

- O, właśnie! - byłam za. - Jane, podaj rękę przyjacielowi. 

- To nie jest mój przyjaciel! Nawet nie jest kolegą! - wystawiła mu język.

- Nie pogodzę się z nią! - William także sprzeciwiał się.

- Chcesz mieć karę?! - krzyknęła Eva do syna.

- Jane, jak nie przeprosisz... - syknęłam. 

- Co się dzieje? - zjawili się mężczyźni, bo byli po swoje ''zapasy alkoholowe''. 

- Oboje mają się przeprosić! - wskazałam na dwójkę winowajców.

- Skarbie, co się stało? - Alan kucnął nad Jane. 

- Ziomek, co zrobiłeś? - obok Williama zjawił się Matt.

- On zaczął! - brunetka wskazała na czarnowłosego.

- Ona zaczęła! - chłopiec wskazał na dziewczynkę na przeciwko.

- Jak nie podacie sobie dłoni, nie wychodzicie z domu przez tydzień, a nawet z pokoju. O wyjściu do toalety także nie ma mowy - powiedział Alan, na co dzieci zrobiły większe oczy.

- William, jak na mężczyznę przystało, podaj dłoń kobiecie - nakazał mu ojciec.

William skrzywił się i zrobił krok do przodu. Jane karciła go ostrym i wyzywającym spojrzeniem, ale także nie została w tyle. Przybliżyła się do kolegi i wystawiła rękę ku jego stronie.

- Co się mówi? - spytał Matt.

- Przepraszam... - uścisnął jej dłoń.

- Jane? - Alan spojrzał na córkę.

- Ja też przepraszam... - burknęła.

- I tak cię nienawidzę! - krzyknął w jej stronę.

- Ja ciebie też! 

I oboje uciekli w swoje strony, z dala od nas wszystkich. Boże, było mi okropnie wstyd i tylko przepraszałam wzrokiem Evę, która także łapała się za głowę.

Zapowiada się udana ich znajomość...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~

8 grudnia, 2039 rok

Jak na czterdzieści jeden lat, nie wyglądam jakoś strasznie. Dalej widzę w lustrzę piękną kobietę, która wygląda na maksymalnie trzydzieści dwa lata. Jak to mężczyźni, zmieniają się, bo oni nie używają kremów, kosmetyków i innych podobnych odmładzających rzeczy. 

Nie mówię, że Alan wygląda źle - cały czas dla mnie jest seksowny, pociągający i przystojny. Jedynie w sumie co u niego się zmieniło, to broda... Zapuścił ją na trochę dłuższą i wygląda teraz obłędnie, niesamowicie pociągająco... Kobiety dalej się za nim oglądają, co mnie denerwuje i doprowadza do zazdrości...

Siedzę teraz w salonie z mężczyzną mojego życia i czekam. Czekam, aż przyjdzie szesnastoletni diabeł, który wyszedł ''podobno do sklepu po sok''. Z nią są same problemy, naprawdę... 

Jest moim jedynym dzieckiem, spłodzonym przez jakiś cud. Nie mogę już zajść w ciąże, ale gdybym mogła... nie chciałabym. Jane jest kochana, kocham ją, mam z nią dobre kontakty, uwielbiam to dziecko, ale... Czasami tak potrafi sprawić problemy, że to głowa mała... 

Chcę dla niej, jak najlepiej. Robiłam wszystko, żeby nie miała takiego dzieciństwa, jak ja. Robię to i nadal, bo nie mam zamiaru odstawić jedynego dziecka na bok. Jest dla mnie z Alanem wszystkim, co mam. 

Ta diablica potrafi popalić, ale... Ja rozumiem to. Ja robiłam czasami gorsze rzeczy, Alan robił gorsze i to doskonale rozumiem. Nie chcę na pewno, żeby była mną w tym wieku. Robiłam głupoty i nie chcę, żeby ona je także robiła. Wpajam jej do głowy, ze nie można tego i tego i mam nadzieję, że dotrzymuje obietnic. 

Wyszła trzy godziny temu, o dwudziestej i do cholery jasnej dalej jej nie ma, a nie wzięła telefonu.

- A jak nie wróci? - spytałam.

- To zrobię wszystko, żeby w ciągu pięciu minut ją ściągnąć - powiedział poważnym tonem.

- Cholera, gdzie ona jest! - wstałam z kanapy i zaczęłam krążyć.

- Wróci, spokojnie.

- Jak mam być spokojna?! Jak moje jedyne dziecko nie wraca od trzech godzin... - rzuciłam załamującym się tonem i schowałam twarz w dłonie.

Poczułam, jak ciepłe ramiona owijają mnie wokół. Uniosłam wzrok w górę i natknęłam się na brązowe tęczówki. 

- Spokojnie, kochanie, wróci... - musnął moje usta. 

- Boje się... - przytuliłam się do niego.

I naglę drzwi się otworzyły. Pomrugałam kilka razy, kiedy zobaczyłam widok, jaki zastałam.

Do mieszkania weszła Jane z zapłakaną twarzą, czerwonymi policzkami, zarumienionymi, mokrymi rzęsami... Moje dziecko płakało, czemu..? 

Tylko to nie koniec, tuż za nią wszedł William! 

Dlaczego? Dlaczego William z nią? Przecież oni wczoraj znowu się pokłócili! 

- Gdzie ty byłaś?! - krzyknęłam.

Nie odezwała się, a uciekła do swojego pokoju. William odprowadził ją wzrokiem i włożył ręce do kieszeni czarnych spodni, opinających jego szczupłe nogi.

- William, co się stało? - spytałam. Obok mnie pojawił się Alan.

- Znalazłem ją i odwiozłem do domu - wzruszył ramionami. 

- Gdzie ona była? - spytał małżonek. Pierwszy raz taki ton u Alana usłyszałam, żeby tak się odzywał do Will'a... Był zły, ale nie wydawało mi się, że to właśnie na Jane był zły... 

- Pod sklepem. To wszystko? - spytał, a ja pomrugałam kilka razy.

Gdzie ten miły i przyjazny Will? Co się dzieje z tymi nastolatkami? 

- T-tak... to wszystko.. - powiedziałam spoglądając na chłopaka.

- Dobranoc - pożegnał się i wyszedł z domu. 

Co jest do cholery z nimi wszystkimi? 

- Alan-

- Nie podoba mi się to - przerwał mi i skierował się do kuchni.

- Co się stało? - podążałam za nim.

- Wiesz, że sami byliśmy młodzi i buntowniczy... Widzisz ich zachowania? Widzisz Williama? - spojrzał na mnie i wyciągnął whisky i szklankę. - Chłopak się zmienił, a ja już znam takich, jak on - napił się alkoholu.

- Sam taki byłeś - prychnęłam.

- Hej, hej, ty także niczego sobie nie byłaś - uśmiechnął się.

- No wiem... - westchnęłam. - Idę pogadać z Jane... 

- Tylko spokojnie tam z nią. 

- Tak jest, panie! - odparłam i skierowałam się do jej pokoju. 

Zapukałam cicho do jej pokoju, ale nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. W końcu weszłam i posmutniałam, kiedy zobaczyłam ją leżącą płasko na łóżku, ze słuchawkami w uszach.

Usiadłam na krawędzi, a pod moim ciężarem łóżko się ruszyło, na co Jane od razu zareagowała.

- Co? - zdjęła słuchawki z uszu i spojrzała na mnie. - Idź stąd, nie mam ochoty rozmawiać z nikim... - burknęła i schowała twarz w poduszkę.

- Skarbie... Co się stało? - pogłaskałam jej plecy.

- Nic! Nie chcę rozmawiać! - krzyknęła. - Dajcie mi wszyscy święty spokój! 

Odpuściłam. Dalsza walka będzie zbędna, a tylko prowokująca do kłótni. Westchnęłam i opuściłam jej pokój.

Zaczyna się nieźle. Jane z humorkami, a William przywozi ją do domu i na dodatek jest oschły wobec nas.

Co między tymi nastolatkami się dzieję? 

Zeszłam do salonu, gdzie na kanapie wypoczywał sobie Alan ze szklanką whisky.

- I jak? - spojrzał na mnie.

- No nic... nie chcę gadać - wzruszyłam ramionami i usiadłam obok niego wtulając się od razu w jego tors.

- Pamiętam, jak my byliśmy tacy... - prychnął i upił łyka.

- Też to pamiętam - uśmiechnęłam się.

- Kocham cię - pocałował mnie w głowę.

- Też ciebie kocham, Alan - za to ja złączyłam nasze usta, a on z namiętnością oddawał pocałunki.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

16.08.2016 – 19.09.2016

JESTEM DUMNA

DZIĘKUJĘ

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro