Dziedzic Orlej Krwi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Witajcie!
Oto praca Valakiria. Bardzo za nią dziękuję ❤
Dajcie znać, co sądzicie^^

*****

Jestem z tej części Wattpada, która prawdopodobnie nieco zawyża średnią wiekową, ale pod względem stażu pisarskiego wcale nie odstaję od przeciętnego użytkownika - a przynajmniej tak sądzę. Pisać zaczęłam nieco ponad siedem lat temu, ale w międzyczasie miałam prawie półtora roku przerwy. Czyli w sumie będzie tych lat około pięć. Wcale nie tak dużo.

Zaczęło się bardzo spontanicznie - wstałam od gry, poszłam się przejść, a gdy wróciłam, po prostu sięgnęłam po tablet i zaczęłam stukać. Tak narodził się Verion - świat, w którym rozgrywa się większość moich opowieści (w tym "Iskra", którą prawdopodobnie jesienią zobaczycie w księgarniach) - oraz moja pierwsza powieść, czyli "Dziedzic Orlej Krwi", zwany pieszczotliwie Dokiem. Opowiada ona o losach Chrisa - mężczyzny, który dopuścił się świętokradztwa i teraz wiedzie żywot zbiega. Sądząc, że magowie z mściwą satysfakcją widzieliby go w więzieniu (a najlepiej na szafocie), nie ma pojęcia, że wszystko, co wiedział o swoim pochodzeniu jest kłamstwem, a członkowie magicznego Zakonu wcale nie chcą go ukarać, a po prostu znaleźć. Nie ma też pojęcia, że nie tylko oni go szukają... i że jego przeznaczenie już wyciąga po niego ręce. A o tym, jak zaczęła się ta opowieść, możecie przeczytać tutaj:

Sprzeczano się co do niektórych szczegółów tej historii, ale jednego ludzie byli pewni - człowiek ten przyszedł ze wschodu.

Pojawił się w Dale pod wieczór, gdy wszyscy będący jeszcze poza miastem, szybko zdążali do jednej z jego dwóch bram. Każdy jak najszybciej chciał znaleźć się bezpiecznie za murami miejskimi, gdy tylko bowiem zapadała ciemność, stada krwiożerczych bestii, sług demona Dagoratha, brały ziemię w swe posiadanie i polowały na samotnych wędrowców. Jedynie jasno oświetlone i dobrze strzeżone miasto zapewniało bezpieczeństwo, a najbliższym takim miejscem w okolicy było właśnie Dale. Rzadko goszczono tu obcych, jako że mieścina leżała w sporej odległości od głównego traktu do stolicy Flavii, Karrantum. Nie licząc kupców z okolicznych miasteczek i wsi oddalonych o dzień lub najdalej o dwa dni drogi, tylko tajemniczy akolici i ich milczący opiekunowie, zatrzymywali się w karczmie na kilka godzin, po czym ruszali dalej na północ.

On jednak nie był akolitą ani magiem. Nie przybył na pięknym, dobrze odżywionym rumaku, lecz pieszo - zupełnie jakby pochodził z okolicy i wybrał się tylko na krótki spacer. Nie nosił charakterystycznego dla magów stroju jeździeckiego, ani też kołnierza w barwie jednego z czterech żywiołów. Wreszcie, nie niósł ze sobą wielkiej torby podróżnej wypełnionej tajemnicą. Obcy odziany był w lnianą koszulę, sznurowany skórzany kaftan, wąskie spodnie oraz wysokie buty z grubej skóry, wszystko to jednak było już mocno podniszczone i raczej kiepskiego gatunku. Cały jego dobytek stanowił chlebak z materiału w bliżej nieokreślonym kolorze, przełożony na ukos przez pierś. Ramiona okrywał mu ciepły, ciemnoszary płaszcz podróżny z głębokim kapturem przysłaniającym twarz, a na plecach umocowany miał potężny, ostry jak brzytwa topór, tak różny od małych siekierek jakimi posługiwano się do rozdzielania drewna.

Już sam wygląd mężczyzny mógł wzbudzać niepokój, a jego zachowanie tylko wzmocniło to uczucie - obcy bez słowa wszedł do miasteczka, pokręcił się po wąskich uliczkach, patrząc wkoło jakby czegoś szukając i dopiero po tym wszedł do karczmy. Gdy zamknęły się za nim drzwi, wesoły gwar ucichł jak ucięty nożem - w ciszy, która nagle zapadła, stukot jego ciężkich butów odbijał się złowieszczym echem. Mężczyzna podszedł do szynkwasu, przystanął w miejscu, w którym panował półmrok i dopiero wtedy odrzucił kaptur. Wyglądało na to, że bardzo nie chce, by ktoś zapamiętał jak wygląda - i rzeczywiście, w słabym świetle świec i kominka żaden z gości karczmy nie był w stanie dostrzec wyraźnie jego rysów. Młoda karczmarka, mocno zaniepokojona, lustrowała przybysza uważnym spojrzeniem, machinalnie wycierając czysty już kubek. Po chwili pełnej napięcia ciszy zatrzymała wzrok na odbijających ogień paleniska oczach mężczyzny i spytała:

- Coś podać?

Nieznajomy także zmierzył ją wzrokiem, oparł się o drewniany filar i odparł:

- Szukam noclegu.

Ponieważ mam skłonność do grafomanii, oczywiście nie było szans, by zamknąć się w jednej książce :D "Dziedzic..." miał być trylogią, ale po tym jak dojechałam do połowy drugiego tomu i przytrafiła mi się ta długa przerwa, nie potrafiłam już wrócić. Zastanawiam się jednak nad tym, by kontynuowac tę opowieść, bo ma potencjał, mimo wielu niedoróbek i oczywistych głupot :D Może kiedyś?

*****
Kontynuacja tej pracy brzmi dobrze. Chciałabym coś więcej przeczytać^^
Naprawdę ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro