fragment od Ellie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jej mamy to! Tym razem praca od Ellie_Hudson, której bardzo za nią dziękuję!

*****

Przesuwam palcem po czarnej jedynce zamkniętej w prostokącie. Dzisiaj mija rok od katastrofy lotniczej, w której zginęła moja rodzina. Jest zdecydowanie lepiej, myślę.
Wzdycham głośno i siadam na fotelu, sięgając po książkę, ale mój wzrok ciągle wraca do kalendarza. Zaciskam usta w wąska kreskę i zamykam oczy oddychając głęboko. Robię to, co poleciła mi terapeutka. Pomaga.
Nasz... mój pies wskakuje mi na kolana. Patrzę w jego mądre, smutne oczy.
- Ty wiesz, że to dzisiaj- mruczę, przesuwając dłonią po jego sierści.
Czasem mam wrażenie, że chodzi po domu, jakby za kimś. Patrzy w przestrzeń i merda ogonem. Stary, a głupi. Nie mogę jednak pozbyć się upiornego wrażenia, że kogoś widzi.
Wstaję tylko po to, by chwilę postać, przeciągnąć się leniwie i znów usiąść. Pozostało mi tylko czekać na Harry'ego. Przyjdzie i pomoże mi wynieść stąd ostatnie rzeczy. Na razie mogę tylko cierpliwie patrzeć w okno, bo książki nie jestem w stanie tknąć. Obserwuję Ticka, jak kładzie się na ziemi w miejscu, gdzie wcześniej stał fotel taty. Ocieram łzy z policzków.
Nagle zrywam się, słysząc dzwonek. Kątem oka dostrzegam, że Tick zrobił to samo i dopada drzwi równocześnie ze mną. Z wesołego popiskiwania wiem, że to Harry. Otwieram drzwi, a chłopak wchodzi.
- Cześć, kochanie. Jak się czujesz?- pyta, przytulając mnie czule.
- Beznadziejnie- przyznaję.
W jego ramionach trochę mi lepiej. Odsuwam się, bo Tick za bardzo skacze. Blondyn pochyla się by go pogłaskać. Uwielbiają się nawzajem.
Harry bez zbędnego gadania pomaga mi wynieść do furgonetki ostatnie pudła, fotel i dywan. Ostatni raz staję w progu mieszkania.
Tu stawiałam pierwsze kroki. Tu płakałam nad niespełnioną miłością. I tu byłam w najgorszym dniu mego życia. I czas to zmienić. A mieszkanie w centrum Londynu zamiast na obrzeżach skutecznie odwróci moje myśli od katastrofy.
W myślach pożegnałam się już z tym domem. Mój dom... Nie, to już nie będzie mój dom, tylko jakieś mieszkanie na obrzeżach wielkiego miasta.
Wołam Ticka.
Brak odpowiedzi.
Jeszcze raz, przemiłym głosem krzyczę jego imię.
Spoglądam na Harry'ego. Marszczy brwi.
- Nie ma go?
- Nie wiem, zawsze przychodzi, jak wołam. Nie uciekł, gdy wychodziłeś z fotelem?
Kręci głową przecząco.
Wchodzimy do każdego pokoju po kolei. Ciężko przeoczyć cokolwiek w kompletnie pustych pokojach. A już na pewno ruchliwego psa.
Patrzę na chłopaka. Oboje myślimy to samo.
- Musiał wyjść.
Na dole na pewno czeka. Zamykam drzwi ostatni raz. Patrzę na miosiężną liczbę i schodzę na parter.
Rozglądam się dookoła, ale psa nie ma. Harry też go szuka. Woła go.
- Nigdy nie uciekł- stwierdzam.
- Słuchaj, parę razy szliśmy z nim na spacer w okolice twojego mieszkania. Trafi tam na pewno.
To prawda. Chodziliśmy tam na lody w piękne słoneczne dni, które nie tak dawno minęły. Tylko jak pies domyśli się, że jedziemy właśnie tam?
Harry najwyraźniej myśli o tym samym, bo mówi:
- Pójdziemy piechotą. Wieczorem po zabawie wezmę stąd auto.
Kiwam głową na znak zgody i po łapię go za rękę. Ruszamy w stronę mojej przyszłości. Parę razy wołam jeszcze Ticka. Szybko rezygnuję. Zna tę okolicę. Wie, kto da mu schronienie, a kogo lepiej unikać. Poradzi sobie.

*****
Powiedz, że ten pies przeżył i wrócił cały do nich 🥺, proszę

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro