Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na początek chcę przeprosić za późno opublikowany rozdział, ale moja wena wyjechała na Karaiby i dopiero dziś wróciła. XD

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Kilka tygodni później, Alex:

Minęło kilka kolejnych tygodni. Przez ten czas dokładnie przygotowałem się do konkursu. Z mojej klasy tylko ja się zgłosiłem. Zaś ze szkoły poza mną jeszcze jakaś grupa "kujonów" z klasy równoległej. Tak czy inaczej, dziś wypada dzień konkursu. Pod budynek Centrum Nauki zawiózł mnie wuj Cross.

- Stresujesz się?- spytał, gdy już stanął pod budynkiem.

- Tak wujku. Przygotowywałem się do tego konkursu i wiem, że nie przegram, ale .... jednak gdzieś we mnie tli się ta iskierka niepewności.- odpowiedziałem.

- Spokojnie młody, dasz radę. W końcu masz najlepsze oceny. Głównie szóstki z przedmiotów ścisłych. Słuchaj, coś ci powiem. Gdy ja zaczynałem ostateczne testy sprawnościowe, a pierwsza wojna między botami i con'ami była już "namacalnie" blisko, stres zżerał mnie od środka. Od tego jak bym to przeszedł, zależało moje dalsze życie jako żołnierz. Jednak udało mi się to pokonać i zaliczyłem testy. A resztę historii znasz.- odparł.

Na moment mnie zatkało. Wujek aż do teraz mi nie opowiadał o tym. W końcu zrozumiałem jego delikatnie "beztroskie" podejście do życia. Wspomnienia z pierwszej wojny do niego powróciły.

- Dzięki wujku, że mi to opowiedziałeś. Teraz rozumiem czemu tak "beztrosko" podchodzisz do życia.- powiedziałem, robiąc cudzysłów przy tamtym słowie.

- Spoko, młody. No a teraz wyskakuj, bo się spóźnisz.- odparł, otwierając mi drzwi od strony pasażera.

Wysiadłem z jego alt-mode'u, zamknąłem drzwi, wziąłem głęboki oddech i wszedłem do budynku po kamiennych schodach.

- Będę za ciebie trzymał kciuki!- usłyszałem.

Poczułem znajome ciepło w sercu. Każdy kogo znam będzie mi kibicował bym wygrał. Szedłem korytarzem, gdzie było sporo osób. Wielu z nich to uczestnicy, no i wzrokowo byli ode mnie starsi o rok, lub dwa lata. Gdy dotarłem pod odpowiednią salę, w której odbędzie się konkurs, pokazałem jednej z pań moją legitymację szkolną. Ona spojrzała na mnie trochę podejrzliwym wzrokiem i sprawdziła listę. I jestem pewny, że jest na niej moje nazwisko. Kobieta już miała mi powiedzieć coś odwrotnego, gdy wtrąciła się jej koleżanka.

- Alexander Lightning?- spytała.

- Tak. Jestem zarejestrowany na dzisiejszy konkurs.- odpowiedziałem.

- Trzecie Liceum Ogólnokształcące w Crown City. O tutaj jesteś młodzieńcze.- pokazała na liście.

Szybko złożyłem swój podpis i gdy otrzymałem karteczkę z numerem ławki, przy której będę siedział, zostałem wpuszczony do środka.

- K***a, możesz w końcu przestać kombinować? Kobieto, ogarnij się wreszcie. W tym konkursie wszyscy uczestnicy mają równe szanse na zwycięstwo. Dobrze wiesz co spotka twoją córkę jak się organizator dowie.- usłyszałem.

(Czyli jednej z tych kobiet zależy na zwycięstwie córki i ma zamiar wykluczyć konkurencję.) pomyślałem.

Co jak co, ale to nie jest fair. Postępowanie niezgodne z zasadami konkursu jest karane usunięciem z jakiegoś konkursu. No i to prawda, że szanse na zwycięstwo są równe. Jednak zwycięzca może być tylko jeden. Gdy odnalazłem ławkę z numerem, wyciągnąłem z wewnętrznej kieszeni kurtki trzy długopisy z czarnym tuszem i położyłem na ławce.

- Alexander Lightning?- usłyszałem za sobą.

Odwróciłem się i spojrzałem na jakiegoś chłopaka, mniej więcej w moim wieku. W rękach trzymał jakąś puszkę.

- Tak. A kto pyta?- powiedziałem.

- Mam na imię Damien i jestem synem organizatora konkursu.- odparł chłopak.

- O, okay. Więc o co chodzi?- spytałem.

- Chciałem spytać czy może dołożyłbyś się do zbiórki na rzecz schroniska dla zwierząt. Wolontariat, w którym pracuję zbiera na remont placówki.- odpowiedział.

- Awww, jakie to kochane. Miło, że są na Ziemi jeszcze jacyś ludzie z troską myślący o zwierzętach. Pewnie, że się dołożę.- odparłem, rozczulony.

Hehe, kolejna ciekawostka. Kocham zwierzęta i one zawsze mnie rozczulały. Planuję w przyszłości jakiegoś przygarnąć do siebie. Wyciągnąłem z kieszeni spodni portfel, a z portfela 50$ banknot i wrzuciłem do puszki.

- Bardzo dziękuję. Twoja dobroć jest nieoceniona.- powiedział i poszedł w kierunku kolejnej osoby.

Usiadłem przy ławce na krześle i czekałem na rozpoczęcie konkursu. Gdy byli zebrani już wszyscy uczestnicy, między ławkami chodziła jakaś kobieta i rozdawała przybory. Kątomierze, kalkulatory, linijki itp. Niedługo później, przemówił organizator, rozdano arkusze i rozpoczął się konkurs. Każdy w ciszy i skupieniu rozwiązywał zadania. Ja tak samo. Niektóre pytania były podchwytliwe i musiałem trochę pogłówkować nim podałem prawidłową odpowiedź.

Time skip, godzinę później

Nawet nie zorientowałem się kiedy ta godzina minęła. Czekanie na werdykt jest najgorsze. W tym czasie iskierka niepewności, która gdzieś tam we mnie się tliła, zmienia się w ogień niepewności, który spala mnie od środka. Wszyscy byli poddenerwowani oczekiwaniem na wyniki. A cisza panująca w pomieszczeniu aż mi piszczała w uszach, gdy nagle coś w impetem wleciało w ścianę niszcząc ją przy okazji. I ku mojemu przerażeniu tym "czymś" jest mój ojciec.

- Tato!- poderwałem się z krzesła i podbiegłem do rodziciela.

- Ugh, hej synek.- powiedział.

Podszedłem do dziury, którą mój ojciec zrobił i zobaczyłem con'a rozwalającego miasto.

- Ewakuować cały budynek, natychmiast!- krzyknąłem.

Potem lekko się wychyliłem i głośno zagwizdałem na palcach, by Areobolt przyleciał. Podziałało, gdyż po chwili przyleciał i wskoczyłem mu na grzbiet po czym polecieliśmy w stronę decept'a.

- Co wiemy?- spytałem.

- Niewiele. Ale zdążyliśmy się przekonać, że jest bardzo agresywny. Musimy go spacyfikować.- odpowiedział.

- Mówisz, masz.- odparłem.

Miałem świadomość, że to nie będzie proste biorąc pod uwagę fakt iż con strzela do wszystkiego co się rusza. Nawet do uciekających w panice ludzi. Jednak dzięki pracy zespołowej może się udać. "Strzelałem" w agresora ostrzami, ale bez skutku. Pomyślałem nad tym, jakbym mógł "naelektryzować" moje ostrza na tyle mocno by powalić decept'a. No i tak się stało. Następne ostrza wbiły się w pancerz con'a i poraziły go dużą dawką prądu przez co padł na ziemię jak długi. Areobolt wylądował na dachu jednego z budynków i wszyscy patrzyliśmy czy to coś dało. Po minucie, stwierdziliśmy, że tak. Dało i to wiele. Areobolt zabrał mnie z powrotem do budynku, gdzie nadal był mój tata.

- Tato, tato!- krzyknąłem.

Uklęknąłem przy nim.

- Spokojnie synku, żyję. Tylko tak mnie plecy bolą, że nie wstanę.- powiedział.

Momentalnie ulżyło mi na sercu. Pojawili się pozostali i zabrali mojego tatę z powrotem do bazy. A con został zamknięty w kapsule hibernacyjnej aż się uspokoi. Ogłoszenie wyników przełożono na za tydzień by wszyscy mogli ochłonąć po tych chwilach grozy.

Tego samego dnia, pod wieczór, Cross:

Gdy zaczęło się zmierzchać, stałem na szczycie góry i patrzyłem na miasto powoli skrywane pod całunem nocy. Za sobą usłyszałem czyjeś kroki, więc tylko zerknąłem przez ramię kto do mnie podchodzi. Zobaczyłem jedynie Strongarm, więc znów skupiłem się na panoramie przede mną.

- To już kolejny atak decepticon'a na ludzi w tym miesiącu.- powiedziała, gdy tylko stanęła obok mnie.

- Niestety. Jedyną dobrą informacją jest to, że żaden cywil nie ucierpiał. Wszyscy uciekli jak najdalej od miejsca bijatyki i nikomu nie stała się krzywda.- odparłem.

Staliśmy tak w ciszy obserwując zachód słońca.

- Niezły widok, co?- palnąłem pytaniem ni z gruchy, ni z pietruchy.

- W rzeczy samej.- odpowiedziała.

- Często patrzyłem na zachody słońca, zanim.... - urwałem.

- Zanim co?- spytała.

- Zanim ..... zanim nic.- odpowiedziałem.

Nie potrafiłem zebrać w sobie tej odwagi by to powiedzieć. Nie potrafiłem powiedzieć, że oglądałem zachody słońca na Ziemi, zanim zaczęto na nas polować.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro