𝑅𝑜𝓏𝒹𝓏𝒾𝒶ł 𝒹𝓌𝓊𝒹𝓏𝒾𝑒𝓈𝓉𝓎 ó𝓈𝓂𝓎

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

»»────── .⋅ ⚜ ⋅. ──────««

Szeryf Stilinski razem z Argent'em stali nad miejscem zbrodni. Policjanci i specjaliści chodzili po okolicy i zabezpieczali wszelkie ślady. Eira i jej ojciec zostali znalezieni martwi w lesie trzydzieści kilometrów od Beacon Hills. Oboje zostali zamordowani. Świadczyły o tym strzały w klatce piersiowej. Argent rozpoznał że były to bełty. Ktoś użył kuszy. Na ciałach były ślady krwi. Ktoś ich torturował przed ostatecznym zabiciem.

— Co o tym myślisz? — zapytał Stilinski.

Chris przyglądał się przez moment ciałom. Sięgnął do kurtki po telefon i rozesłał wiadomość o znalezieniu Eire i jej ojca. Nulla identi nie było nigdzie. Istota nadal żyła albo ktoś ją zabrał.

— Ktoś czegoś od nich chciał. Podejrzewam że ma to związek z Nulla. Oby nikt nie zyskał kontroli nad tą istotą, bo skończy się to tragicznie.

⊱ ⚜ ⊰

Allison siedziała na swoim łóżku. Zerkała na swój telefon na szafce nocnej. Shaye nie odzywała się i nie pojawiła się u niej. Zaczynała się martwić o swoją dziewczynę. Wróciła do rozwiązywania zadania, ale gdy usłyszała wibrację, szybko zerwała się z swojego miejsca i wzięła telefon do ręki. Po jej twarzy przebiegło rozczarowanie, gdy zobaczyła że to jej tata napisał wiadomość. Później nastąpił niepokój. Śmierć Eire oraz jej ojca nie zwiastowało niczego dobrego i nie ważne było że blondynka mogła zasłużyć na śmierć, ale na pewno nie na tak brutalną.

— Niczego z tego nie rozumiem. Co ten wzór w ogóle oznacza? — zapytała na głos Malia. Szatynka siedziała przy łóżku i przepisywała równania z kartki, którą dała jej Lydia. Dziewczyna spojrzała pytająco na rudowłosą, która przerwała pisanie w zeszycie.

Malia uniosła kartkę z zamiarem podania jej Lydii, ale Allison zauważyła znajomy wzór na kartce. Zabrała przedmiot z ręki szatynki i dokładniej przyjrzała się rysunkom. Na jednej całej stronie był narysowany ten sam wzór, ale w różnych rozmiarach. 

To był tatuaż Shaye.

Allison przeszył strach. Jej oczy lekko rozszerzyły się. Spojrzała na Lydie, która spoważniała widząc twarz brunetki.

— Narysowałam to bo ma związek z śmiercią. Ktoś dziś może zginąć — oznajmiła Lydia. Miała okropnie bolesne przeczucie. Czuła że to osoba, którą znają i że była dla nich ważna. — Ty wiesz.— stwierdziła, widząc strach w oczach przyjaciółki. To był konkretny strach, ten przed utratą osoby, którą kochamy.

Allison puściła kartkę. Szybko wybrała numer do Shaye. Czuła jakby czas dłużył się w nieskończoność, gdy słuchała dźwięku łączonego połączenia. 

Allison?

Brunetka czuła jakby kamień spadł z jej serca, gdy usłyszała głoś Shaye. Po chwili zwróciła uwagę że zielonooka wydała się być smutna.

— Gdzie jesteś? — zapytała Allison. Przez chwilę po drugiej stronie panowała cisza. Słyszała głęboki wdech i wydech Shaye, jakby zielonooka próbowała zapanować nad swoim tonem głosu.

W rezerwacie. Przepraszam, zapomniałam że miałyśmy się spotkać — przyznała szczerze. Po sytuacji z mamą, całkowicie wypadło z jej głowy że miała pojechać do Allison.

— W porządku. Zaraz po ciebie przyjadę. Spotkajmy się w naszym miejscu, dobrze?

Dobrze.

Ta krótka odwiedź wydała się dla Allison wymuszona. Była pewna że coś się stało, a Shaye wolała zatrzymać to dla siebie.

— Kocham cię Shaye...

Nagle po drugiej stronie, Allison usłyszała huk oraz dźwięk hamującego z piskiem opon samochodu. Strach przeszył ją na wskroś. Po drugiej stronie zapadła cisza. Połączenie zostało przerwane.

— Shaye?

Zadzwoniła do zielonookiej jeszcze raz, ale tym razem od razu włączyła się poczta.

Strach zmieszał się z gniewem. Odpuściła dalsze wydzwanianie. Jej dziewczyna była w niebezpieczeństwie. Podeszła do ściany gdzie wisiał jej łuk i na szybko przygotowała się do opuszczenia domu.

⊱ ⚜ ⊰

Shaye z bolesnym jękiem obróciła się na bok. Zerknęła na telefon, który leżał na ziemi w kawałkach. W głowie jej szumiało, a obraz był lekko zamazany. Spojrzała przed siebie, parę metrów dalej stał samochód. Ktoś z niego wysiadł. Usłyszała przeładowywanie broni. Szybko podniosła się z ziemi i skoczyła w krzaki. Zrobiła to w idealnym momencie by uniknąć serii kul.

Schowała się za drzewem. Nastawiła sobie bark. Ból powoli zaczął zanikać. Uzdrawiała się.

Słyszała zbliżający się samochód, ale nie zwróciła uwagi na powód dlaczego przyspieszył. Była zbyt zamyślona aby zareagować, przez co została potrącona.

Zielonooka wyjrzała zza drzewa. W oddali zobaczyła znajomą osobę. Przy samochodzie zatrzymał się jeszcze jeden jeep oraz dwa motocykle. Grupa dorosłych ludzi uzbrojonych w kusze oraz strzelby, a na ich czele była matka Marcus'a, Kiara Ways.

Shaye nie rozumiała co się dzieje, ale jedno było pewne, nie przyjechali tu aby z nią grzecznie porozmawiać.

Zielonooka ruszyła w głąb lasu, gdy grupa ludzi zeszła z drogi. Zaczęli ją tropić.

⊱ ⚜ ⊰

Allison powiadomiła na szybko swojego tatę oraz Scott'a, o tym że Shaye była w niebezpieczeństwie. Oboje prosili by brunetkę aby nie zrobiła niczego pochopnego. Mieli nadzieje że Allison poczeka na nich i że wspólnie znajdą Shaye. Ona jednak miała inny plan. Nie zamierzała czekać. Nie mogła pozwolić aby jej ukochanej coś złego się stało. Nie ważne było czy była alfą, nadal mogła zostać ranna, a nawet zabita. Lydia oraz Malia pojechały razem z nią, zamierzały wesprzeć przyjaciółkę, mimo że nie podobał im się pomysł brunetki aby tylko we trzy szukać Shaye. Nie wiedziały co dokładnie się stało i co może się stać. 

Allison zatrzymała samochód na uboczu drogi. W oddali stały dwa pojazdy. Malia na odległość, sprawdziła czy ktoś tam jeszcze był. Samochody były puste, ale w okolicy czuć było jeszcze świeże zapachy ludzi.

— Chyba się nie rozdzielimy? — zapytała Lydia. Przyglądała się Allison, która zabrała z bagażnika łuk oraz kołczan z strzałami. Brunetka szybko przygotowała się.

— Miałyśmy spotkać się w punkcie widokowym. Ruszymy w tym kierunku — oznajmiła Allison. Starała się brzmieć pewnie i opanowanie, ale wewnątrz czuła się jak roztrzęsione dziecko. Nienawidziła być słaba i próbowała wytępiać z siebie wszelkie słabości, ale strach o Shaye, utrudniał jej skupienie się. Nie mogła jej stracić. Kochała ją ponad własne życie. Sama myśl że coś jej się przydarzy, załamywała ją.

— Znajdziemy ją.

Allison zerknęła na dłoń rudowłosej, która w pocieszny sposób ścisnęła jej dłoń. Spojrzała na przyjaciółkę, która lekko się uśmiechnęła. Brunetka nieznacznie odwzajemniła jej gest. Z nimi czuła się pewniej, miała wsparcie.

— Ktokolwiek się do niej przyczepił, zadarł z nami — powiedziała Malia. — Skopmy kilka tyłków.

We trzy ruszyły do lasu.

Tropienie nie było trudne. Śladów nie brakowało. Grupa ludzi śledziła kogoś. Uznały że tą osobą była Shaye. W którymś momencie pojawiły się małe ślady krwi. Plamy na liściach czy na trawie. Ślady łowców rozbiegły się w kila stron. Grupa się rozdzieliła. Prawdopodobnie próbowali otoczyć Shaye, ale jej ślady gdzieś zanikły. Zaczęła się maskować.

Musiały się zatrzymać, aby zdecydować w którym kierunku dalej pójść.

Allison zerknęła na telefon. Jej tata pisał do niej. Prosił aby zaczekała, był już pod rezerwatem razem z Scott'em oraz pozostałymi.

— Lydia, wracaj. Powiedz reszcie gdzie idziemy — odezwała się Allison, chowając telefon do kieszeni kurtki. Spojrzała na przyjaciółkę, która postała jej niepewne spojrzenie.

— Zawracanie to strata czasu. Nie zostawię was teraz — oznajmiła stanowczo rudowłosa.

Allison zerknęła na Malie, licząc że ta coś powie Lydii.

— Nie przekonam jej — szatynka wzruszyła ramionami.

Argent przytaknęła niechętnie głową, godząc się aby Lydia z nimi poszła. 

— Wyczujesz Shaye? — Allison zwróciła się do Malii.

Tate rozejrzała się po okolicy. W ciszy zaciągnęła się zapachem.

— Za dużo zapachów. Nie mogę oddzielić Shaye, ale obstawiam że słaby zapach krwi jest jej. Możemy pójść tym tropem — wskazała kierunek po swojej prawej. Po tej stronie las był bardziej krzaczasty.

— Próbuje ich zgubić — stwierdziła Allison. W tym kierunku można było dotrzeć do punktu widokowego, ale dłuższą drogą. — Chodźmy.

— Zaczekajcie — oznajmiła Malia. Wyczuła obecność kilku szybko zbliżających się osób. Nagle ogłuszający dźwięk przeszył jej czaszkę. Dziewczyna złapała się za uszy i upadła na kolana.

Allison naciągnęła strzałę na cięciwę i napięła ją. Była gotowa oddać w każdej chwili strzał. Lydia również przygotowała się aby użyć swoich mocy. Na ich głowach pojawiły się czerwone kropki. Przyjaciółki spojrzały na siebie. Zostały otoczone.

— Nie radzę. Nie jesteście kuloodporne — spomiędzy drzew wyszła matka Marcus'a. Kobieta trzymała w dłoniach kuszę.

Dziewczyny otoczyło kilku uzbrojonych ludzi. Dwoje z nich miało snajperski sprzęt, pozostali strzelby lub kusze. Srebrzyste groty odbijały się w blasku zachodzącego słońca, które przebijało się przez konary drzew.

Musiały odpuścić.

Zabrali Allison łuk. Kazali im klęknąć oraz związali im nadgarstki za plecami. Za każdą z nich stała jedna osoba z bronią przystawioną do ich głów.

Argent czuła jak wrze w niej krew, gdy patrzyła na matkę Marcus'a. Nie znała jej imienia, a Shaye tylko krótko o niej wspomniała, ale wystarczyło aby żywić do niej niechęć. Teraz miała jeszcze większy powód.

— Czego chcesz od Shaye? — zapytała z złością Allison, wyzywająco patrząc kobiecie w oczy.

Pani Ways podeszła do Allison. Stanęła przed nią w metrowej odległości.

— Musi zapłacić za to co zrobiła mojemu synowi.

— To nie była jej wina — oznajmiła z oburzeniem Allison. Nie mogła uwierzyć że kobieta obwiniała zielonooką o coś na co nie miała wpływu. — Sam podjął lekkomyślną decyzję.

— Przez miłość popełniamy wiele głupot, ale nie w tym rzecz. Nie zdajesz sobie sprawy jak winna ona jest. Gdyby nie przyjechała do Beacon Hills ludzie by nie zginęli, a mój syn byłby zdrowy.

Allison zmarszczyła brwi, nie rozumiała o co chodziło Ways, ale nawet przez myśl nie przeszło jej aby obwinić o cokolwiek Shaye. Nie odpowiadała za śmierć tamtych ludzi, to Eire wykorzystała Nulla aby ich zabić.

Argent zamierzała coś powiedzieć, ale kobieta odwróciła się i odeszła kawałek. Uniosła krótkofalówkę i zaczęła nawoływać mężczyznę o imieniu Noah.

⊱ ⚜ ⊰

Shaye przełamała strzałę, która tkwiła w jej boku. Wyjęła drugą część z swojego ciała i odrzuciła na ziemię. Odetchnęła głęboko. Rany zagoiły się. Jęk bólu przykuł jej uwagę. Spojrzała na mężczyznę leżącego nieopodal niej. Kojarzyła go z szpitala. Powolnym krokiem podeszła do niego. Cała grupa z którą był, łagodnie ujmując została pokonana. Nikogo nie zabiła, choć łatwo mogła usprawiedliwić się samoobroną. W końcu oni strzelali do niej z zamiarem odebrania jej życia.

Shaye przykucnęła przy młodym mężczyźnie, który wzdrygnął się na jej widok. Próbował się poruszyć, ale zabolał go bok. 

— Chce mnie zabić za to co spotkało Marcus'a? — zapytała z złością, zmieszaną z wyrzutem.

Mężczyzna przytaknął lekko głową.

Shaye spojrzała na moment w bok. Na jej twarzy widniało kilka kropli krwi. W kilku miejscach na jej garderobie również była krew, ale na czarnych ubraniach nie było to zbyt widoczne. Krew była jej. Nie ważne jak szybka była, nie mogła ominąć każdej strzały czy kuli, zwłaszcza że nie chciała nikogo zabić. Mogła jedynie postarać się aby nie trafili ją w ważne narządy.

Nagle urządzenie przy pasku mężczyzny zaczęło wydawać dźwięk. Znajomy głos nawoływał jakiegoś Noah'a.

Shaye wzięła krótkofalówkę zanim mężczyzna zareagował.

— Noah nie może w tym momencie mówić.

Po drugiej stronie zapanowała chwila ciszy, po czym odezwał się opanowany głos pani Ways.

Zabiłaś go?

— Nie jestem aż tak bestialska jak ty.

Ways parsknęła, co rozzłościło Shaye. Kobieta z niej drwiła.

To nie ja jestem potworem Shaye.

Zielonooka starała się nie dać wyprowadzić z równowagi. Walczyła z samą sobą. Ścisnęła trochę mocniej krótkofalówkę w dłoni, ale nie zniszczyła jej. Nie zamierzała pozwolić jej wygrać. Powtórzyła swoją mantrę oraz pomyślała o Allison. Pomogło jej to opanować negatywne emocje.

Przyjdź do mnie. Poddaj się, a twojej dziewczynie nic się nie stanie.

Ta krótka wypowiedź wstrząsnęła Shaye. Ways miała Allison.

— Skąd mam wiedzieć że mówisz prawdę?

Po drugiej stronie panowała przez moment cisza. Później zielonooka usłyszała ją.

Shaye... to pułapka, nie...

Allison nie dokończyła zdania. Po drugiej stronie znowu odezwała się Ways.

Masz swój dowód. Poddaj się Shaye, jeśli chcesz ją ocalić.

Zielonooka zmiażdżyła krótkofalówkę. Nie potrafiła dłużej znosić jej zuchwałego tonu. W jej oczach pojawiły się łzy. Czuła że przegrała. Musiała się poddać. Dla Allison była gotowa zrobić wszystko.

Noah miał moment na przyjrzenie się Shaye. Jak na potwora wyglądała na bardzo ludzką. Widać było że bała się o dziewczynę, o której mówiła jego siostra. Do tego łzy w jej oczach były takie prawdziwe. Walcząc z nimi, zachowywała się tak jakby nie chciała nikomu robić dużej krzywdy. Mogła ich zabić, była wystarczająco silna i szybka, ale zamiast tego starała się unikać walki. Jego siostra nie należała do dobrych osób, była manipulantką, ale wierzył jej na słowo gdy mówiła o wilkołakach, przez które Marcus trafił do szpitala. Uwierzył że te potwory zasłużyły na śmierć, ale czy faktycznie byli potworami?

— Ta Allison, jest taka jak ty?

Shaye spojrzała na mężczyznę, przybierając chłodny wyraz twarzy, ale mimo to jej oczy odkrywały rąbek jej prawdziwych uczuć.

— Jeśli musisz wiedzieć, jest człowiekiem — odpowiedziała mu niechętnie. Musiała zastanowić się co teraz zrobić. Jej umysł pracował na najwyższych obrotach. Potrzebowała planu. Dać się zabić tamtej wariatce nie było dobrym planem.

— Ratujesz ludzi? — zapytał niepewnie. Myślał że tacy jak ona trzymają się tylko z innymi nadprzyrodzonymi. Najwyraźniej był w błędzie, który wbijała mu do głowy jego starsza siostra. Może wilkołaki nie były tak straszne, jak o nich mówiła.

— Ludzi i nie tylko. Każdego niewinnego... — przykucnęła przy mężczyźnie, który zdążył podciągnąć się do siadu. Ciągle trzymał dłoń na brzuchu. Shaye wyczuła że to miejsce było najbardziej rozgrzane. Wyciągnęła dłoń aby dotknąć jego ręki, ale mężczyzna wzdrygnął się. — Spokojnie. Odbiorę ci tylko ból.

Noah nie wiedział co to oznacza, ale mimo niepewności przytaknął głową. Shaye dotknęła jego dłoni, którą trzymał na brzuchu. Na jej dłoni zaczęły pojawiać się czarne żyłki. Mężczyzna odetchnął z ulgą. Cały ból zniknął.

— To było... niesamowite — wyznał oszołomiony. Jego spojrzenie zmieniło się. Złagodniało, a nawet stało się bardziej przyjazne względem zielonookiej. — Jak to zrobiłaś?

— Wilki wylizują ranny swoich członków stada łagodząc ich ból. Ogrzewają ich, przynoszą jedzenie. W nadnaturalnym świecie mamy odpowiednik tego. Tylko taki bardziej magiczny — Shaye uśmiechnęła się lekko. Noah nieznacznie odpowiedział tym samym.

— Pomogę ci. Użyj mnie jako zakładnika. Siostra mnie wymieni za Allison.

Shaye była zaskoczona jego propozycją. W głowie zastanawiała się nad tą możliwością. Na jej korzyść, sam to zaproponował, więc nie musiała go zmuszać.

Przytaknęła głową.

Pomogła mu wstać. Oboje się wyprostowali. Zamierzali ruszyć, ale Shaye wyczuła coś.

— Zaczekaj — wyciągnęła rękę w bok, tym samym zasłaniając Noah. Jej wzrok utkwił przy jednym z drzew w trzymetrowej odległości od nich. Coś tam było. Czuła to. Patrzyło na nich.

Zza drzewa wyłoniła się wysoka ciemna postać o długich kończynach.

Nulla identi.

— Wygląda na to że mamy dodatkową pomoc.

****************************************

Wybaczcie że rozdział pojawił się dopiero teraz. Całkowicie nie miałam weny do pisania

Mam nadzieję że się wam podoba. Jest to przedostatni rozdział. Wstawie dziś jeszcze jeden oraz epilog, po czym będzie koniec tej książki

<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro