𝑅𝑜𝓏𝒹𝓏𝒾𝒶ł 𝒹𝓌𝓊𝒹𝓏𝒾𝑒𝓈𝓉𝓎 𝒹𝓏𝒾𝑒𝓌𝒾ą𝓉𝓎

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

»»────── .⋅ ⚜ ⋅. ──────««

Allison po kryjomu obserwowała ludzi pani Ways. Nie zabrali jej noży, które chowała w kozakach. Klęcząc miała łatwy dostęp do nich. Zwinnie wyciągnęła jeden. Niezauważona przecięła trochę sznury na nadgarstkach.

Zdecydowanie nie byli profesjonalistami w łapaniu wilkołaków. Mogli być zwykłymi najemcami, dla których liczyła się kasa. Taki wniosek wysunęła Allison gdy czekali na pojawienie się Shaye. Niektórzy zagadywali do pani Ways. Byli niecierpliwi i wspominali coś o zapłacie. Kobieta była zirytowana i mówiła im że pogadają po załatwionej sprawie.

Były gotowe uwolnić się z więzów. Malia również rozcięła swoje, ale udawała że nadal miała związane dłonie. Jeden z grupy miał włączone urządzenie emitujące nieprzyjemny dźwięk dla wilkołaków. Zmniejszył moc, ale nadal powodowało to ból głowy u szatynki.

— Zabiłaś Eire i jej ojca? — odezwała się Lydia. Allison zerknęła na nią, posyłając pytające spojrzenie. Nie potrzebowały zwracania na siebie uwagi. Rudowłosa nie spojrzała na nią.

Pani Ways spojrzała na Martin.

— Byli pierwsi na liście — oznajmiła bez skrupułów.

— A co z istotą, która z nimi była?

Po twarzy kobiety przebiegł dziwny grymas. Nie odpowiedziała. Wróciła do obserwowania lasu.

Uwagę wszystkich przykuł ruch. Najemnicy unieśli broń i wycelowali w jeden kierunek.

Shaye wyszła spomiędzy drzew razem z mężczyzną. Trzymała go mocno za ramię. Noah lekko kulał, a ona pchała go nie przejmując się tym czy za chwilę się przewrócili. Zatrzymali się w trzymetrowej odległości od Ways.

— Na prawdę? Wzięłaś go na zakładnika? Jak widzisz mam troje, a ty jedno do wymiany — zakpiła Kiara.

Shaye spojrzała na Allison. Zielone tęczówki skrzyżowały się z brązowymi. Nie potrzebowały słów aby się zrozumieć. Sytuacja była poważna, ktoś mógł zginąć.

Zielonooka wróciła do patrzenia na Ways. Jej wzrok zrobił się chłodny. Pchnęła Noah na ziemię aby ten klęknął. Wysunęła pazury i na moment teatralnie uniosła dłoń aby pokazać Ways że nie gra w żadne gierki.

— Wypuść je albo twój brat zginie. Straciłaś syna. Chcesz stracić kolejną bliską osobę?

Shaye rozłożyła dłoń na głowie Noah. Lekko wbiła pazury w jego czaszkę. Patrzyła prosto w oczy Kiary, licząc że ta odpuści. Zielonooka ścisnęła troszeczkę mocniej. Pazury nacięły skórę, przez co po czole mężczyzny spłynęły cienkie stróżki krwi. 

— Zmiażdżę jego czaszkę.

— Zrób to, a one zginą boleśnie.

Zielonooka wewnętrznie zaniepokoiła się. Ta kobieta wyglądała jakby zamierzała poświęcić życie swojego brata tylko po to aby się zemścić. Shaye nie wyczuła fałszu od niej. Jej serce biło równo. Nie bała się o zdrowie Noah.

Shaye mocniej wbiła pazury. Noah krzyknął przez zaciśnięte wargi z bólu.

— Kiaro, proszę. Odpuść, bo mnie zabije — poprosił Noah.

— Żałośnie dałeś się złapać. Nigdy nie było pożytku z ciebie — powiedziała z wstrętem Kiara, patrząc prosto w oczy brata.

Żadne słowa nie mogły opisać jak bardzo było to okrutne. Siostra była gotowa poświęcić brata w imię samolubnej zemsty na kimś kto nie zasłużył na to.

Całą tą sytuację miał przerwać Scott razem z Chris'em i innymi. Otoczyli ludzi Ways ustawiając się na dobrych pozycjach. Shaye wyczuła ich obecność. To psuło jej plan, bo nie wiedzieli że to wszystko było ustawione. Noah nie był prawdziwym Noah'em.

Shaye puściła Noah, a na twarzy Kiary zagościł zwycięski uśmieszek.

— Jesteś prawdziwym potworem — powiedziała Shaye zwracając się do Ways. — Już — powiedziała no fałszywego Noah. Mężczyzna zaczął się przemieniać w szybkim tępię. Przybrał ogromne rozmiary.

Głośny ryk rozniósł się po okolicy. Zamachał tak mocno skrzydłami że wywołał silny podmuch wiatru, przez który niektórzy z najemników prawie się poprzewracali.

Przemienił się w smoka.

Ogień buchnął z jego paszczy w kierunku Ways, ale nie na tylko blisko w kierunku Allison, Lydii i Malii, by zrobić im krzywdę. Powstał chaos. Najemnicy zaczęli strzelać w smoka, Scott i pozostali wybiegli z ukrycia i również dołączyli do walki.

Shaye skierowała się bezpośrednio do Allison. Brunetka sama zdołała wyzwolić się z więzów. Wstała w idealnym momencie gdy zielonooka złapała ją w swoje objęcia.

— Tak bardzo cię kocham — powiedziała zielonooka wtulając się w swoją dziewczynę. Nie miała możliwości odpowiedzenia Allison gdy rozmawiały przez telefon.

Odsunęły się od siebie i uśmiechnęły. W ich kierunku ruszył jeden z najemników. Shaye wystąpiła do przodu. Złapała za jego broń i wyrwała mu z rąk. Uderzyła go mocno w twarz. Wtedy pojawił się drugi, zamierzał postrzelić zielonooką, ale Allison rzuciła w niego nożem. Mężczyzna upuścił kuszę i upadł na ziemię. Argent wycofała się aby odzyskać swój łuk. Shaye zamierzała pójść za nią, ale zobaczyła uciekającą Kiarę. Nie potrafiła się powstrzymać. Zerknęła na swoją dziewczynę, która radziła sobie bardzo dobrze. Miała jeszcze innych do pomocy, dlatego zielonooka była pewna że Allison da sobie radę. Ruszyła biegiem za Ways.

Nulla identi widząc że Shaye oddala się, ruszył za nią. Zielonooka nadal nie zdawała sobie sprawy kim na prawdę ta istota była. Czuła że coś ich łączy, może nawet się znali. Z jakiegoś powodu odnalazł ją w lesie. Nie użył żadnego słowa, ale Shaye czuła że chciał jej pomóc. Jego spojrzenie było tak bardzo znajome, ale nadal umykało poznanie prawdy.

Shaye zatrzymała się. Nieopodal był punkt widokowy. Nulla podążyła za nią. Wrócił do swojej podstawowej formy. Bez twarzy, bez tożsamości.

— Nie idź za mną — oznajmiła stanowczo Shaye. Poruszyła się o krok w bok. Nulla naśladował jej ruch. Z jakiegoś powodu zirytowało to zielonooką.

Istota przekrzywiła głowę lekko w bok. Wyglądało to nieprzyjemnie nienaturalnie. Nie miał oczu, ale zielonooka czuła jak intensywnie się jej przyglądał. Shaye nie zdawała sobie sprawy że jej bluzka porwała się. Odsłonięta była część skóry pod żebrami, miejsce gdzie miała tatuaż. Ten sam który zamierzała zrobić razem z Josh'em. Był symbolem ich wolności i nowego stada, które mieli stworzyć.

— Największą siłą jest spokój... — istota powiedziała zachrypniętym głosem.

— Jak głaz, jak drzewo, jak bizon — dokończyła zielonooka. Jej oczy zaszkliły się. — Josh... — szepnęła pełnym niedowierzania, ale również wzruszenia głosem. — Josh, mój najlepszy przyjaciel od dziecka.

Nulla upadła na kolana. Shaye nadal powtarzała imię. Powoli zaczęła zbliżać się. Istota zaczynała zmieniać się. Przybierać bardziej ludzką formę, aż w końcu zmienił się w młodego chłopaka. Miał na sobie te same ubrania, jak w dniu gdy myślała że umarł.

Teraz wszystko nabrało sensu. Zrozumiała dlaczego wydawał jej się tak znajomy.

Shaye uklęknęła przed nim. Josh wydawał się być zdezorientowany przez pierwsze sekundy. Rozglądał się na boki, jakby nie wiedział gdzie się znajduje. Dopiero gdy Shaye dotknęła jego policzka, jego wzrok zatrzymał się na jej twarzy. Ich oczy błyszczały jak gwiazdy, które odnalazły do siebie drogę na niebie i razem zamierzały lśnić przez resztę życia.

— Pamiętam już... — szepnął Josh. 

Shaye przytuliła go mocno. Po jej policzkach spłynęły łzy. Łzy szczęścia. Odzyskała jedną bliską osobę.

— Tak bardzo cię przepraszam — powiedziała załamanym głosem zielonooka. — Zawiodłam cię.

— Nie — Josh wziął jej twarz w swoje dłonie aby spojrzała na niego. — Zrobiłaś wszystko co mogłaś. Nie zdawałem sobie sprawy że ugryzienie inaczej na mnie zadziałało. Myślałem że jestem wilkołakiem, ale nim nie byłem. Pokażę ci — przymknął oczy i skupił się na przekazaniu swoich wspomnień.

Był zagubiony. Stracił pamięć. Podążał jedynie za instynktem. Nie zginął tamtego wieczoru, choć był bliski śmierci. W kostnicy, gdy jego ciało miało zostać skremowane, ocknął się, ale nie był już sobą. Podszył się pod pracownika kostnicy. Jego rodzina myślała że został skremowany, ale wrzucił w ogień inne ciało. Nie myślał o tym co robił. Nie czuł się ani dobry ani zły. To instynkt pokierował nim. Mimo że nie był świadomy czym był i kim, zaczął poszukiwać siebie. Podążył za Shaye do Beacon Hills. Przemieszkiwał jaskinię w rezerwacie udając wilkołaka. Tam znaleźli jego kryjówkę Derek i inni. Uciekł stamtąd. Eire przypadkowo natknęła się na niego w lesie, gdy szukał schronienia. Wyczuł od niej zapach Shaye dlatego podążył za nią do jej domu. Eire ukryła go u siebie, dlatego nie chciała aby Shaye weszła do jej domu, bo bała się że go wyczuje, a wtedy blondynka nie wykorzystałaby go do zemszczenia się. Eire próbowała go zmusić aby opuścił razem z nią Beacon Hills, ale nie dał jej się ujarzmić. Wrócił do miasta, a w tym czasie Kira Ways wytropiła Eire i  jej ojca. Torturowała ich chcąc zdobyć informacje o Nulla, ale nic przydatnego nie wiedzieli, później ich zabiła bo odpowiadali za stan jej syna.

Josh otworzył oczy. Puścił twarz Shaye, która patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Czuła jego strach, zagubienie, samotność. Tyle czasu borykał się z swoim przekleństwem sam, a ona nie pomogła mu.

— Powinnam była się domyślić.

— Nie Shaye. To nie twoja wina — powiedział zdecydowanie. — Każdy odpowiada za swoje czyny, a nie za innych. Dobrowolnie tamtego wieczoru poszedłem na tą durną imprezę by cię znaleźć. Dobrowolnie tamtego dnia postanowiłem stanąć u twojego boku i walczyć przeciwko alfie. I udało ci się. Uratowałaś nas. 

Shaye załkała. Pozwoliła sobie na okazanie słabości. Josh przytulił ją czule.

— Już dobrze. Jestem tu.

— Tak bardzo tęskniłam.

— Ja za tobą też...

Shaye poczuła nieprzyjemny ból w klatce piersiowej. Usłyszała jak Josh mocniej wciągnął powietrze, jakby zadławił się nim. Zielonooka położyła dłonie na jego ramionach, gdy jego uścisk szybko zelżał. Jego oczy były szeroko otwarte. Na wargach pojawiła się krew. Próbował coś powiedzieć, ale bordowa cieć wypłynęła z jego ust. Shaye zerknęła w dół. Z jego ciała wystawała strzała, która grotem wbita była w jej klatkę piersiową.

Josh osunął się do tyłu, tym samym wyrywając z jej ciała strzałę. Upadł na plecy, a jego spojrzenie znieruchomiało. Strzała przebiła go na wskroś, trafiając prosto w serce. Parę centymetrów jedynie wbiło się w ciało Shaye, niezbyt głęboko, ale na grocie było wilcze ziele. Trucizna dostała się do organizmu.

Zielonooka była w szoku. Dłonie zadrżały jej. Przez moment odcięło ją od rzeczywistości. Odzyskała przyjaciela, tylko po to aby go ponownie stracić. Nulla identi można było zabić tylko gdy wróci do swojej pierwotnej postaci, gdy przypomni sobie kim był.

Pełen bólu krzyk palił jej płuca, choć nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Wszystko szalało wewnątrz jej. Czuła jakby wybuchła niczym wulkan, choć na zewnątrz pozostała opanowana.

Kiara naciągnęła kolejną strzałę. Wymierzyła z kuszy w Shaye. Puściła spust.

Shaye złapała strzałę. Jej oczy zapłonęły czerwienią. Wysunęła pazury oraz kły, a jej twarz stała się bardziej zwierzęca. Wstała z ziemi. Szybkim krokiem znalazła się przed Ways, która nie zdążyła nałożyć kolejnej strzały. Zielonooka złapała ją za prawe przedramię i mocno wykręciła jej rękę. Trzask kości, zagłuszył krzyk kobiety. Ways puściła kuszę. Shaye złapała ją mocno za gardło, częściowo odcinając dopływ tlenu. Uniosła ją lekko nad ziemię, przez co kobieta straciła grunt pod nogami. Zaczęła machać stopami i drapać przedramię zielonookiej paznokciami, ale nic nie działało na Shaye. Twarz kobiety zaczęła sinieć. Wtedy Shaye opuściła ją na ziemię, ale nie puściła jej. Ściskała mocno jej gardło, ale nie na tyle aby odciąć całkowicie tlen.

— Powinnam cię zabić. Nie mieliby mi tego za złe, ale wtedy zniżyłabym się do twojego poziomu. To nie była moja wina — wyznała Shaye. Wypowiadając ostatnie zdanie czuła jakby ciężar spadł z jej ramion. W końcu uwierzyła w to. Nie miała wpływu na wszystko dookoła, na czyny i zachowanie innych. Nie każdego można było ocalić, nie każdy dostawał drugą szansę. Życie było brutalne, ale również piękne. Obwinianie się za wszystko odbierało wszelką radość z życia. W końcu to zrozumiała.

— Jesteś... potworem... — wychrypiała Kiara.

— Nie — zaprzeczyła zdecydowanie. Nie czuła potrzeby udawadniania jej niczego. — Dostaniesz szansę, na którą nie zasługujesz, ale jeśli ponownie cię spotkam, zabiję cię — powiedziała ostatnie słowa prosto do jej ucha. Puściła ją. Kobieta upadła na ziemię łapiąc z trudem oddech. To była obietnica.

Shaye poczuła się źle. Jej kły i pazury zniknęły. Twarz wróciła do ludzkiego wyglądu, a czerwone oczy zgasły. Trucizna szybko rozprzestrzeniała się po jej ciele. 

Shaye ruszyła powolnym krokiem przed siebie, w kierunku punktu widokowego. Usiadła przed krawędzią urwiska. Słońce prawie całkowicie zaszło za horyzontem. Ta sytuacja przywołała wspomnienie. Ostatnie wakacje z siostrą. Do samego świtu siedziały na wzgórzu przy wesołym miasteczku. Rozmawiały o wszystkim i o niczym.

Zielonooka opadła na bok, tracąc przytomność. Było to jak przeniesienie do wspomnienia. Nagle siedziała obok siostry na wzgórzu. Patrzyły na wschodzące słońce. Za sobą słyszały niektóre atrakcje, które nadal działały. Ludzie wciąż spacerowali po wesołym miasteczku.

— Ten widok daje mi nadzieje — powiedziała Aelin.

Shaye spojrzała na siostrę. W oczach zebrały się łzy. Część niej uważała to za halucynacje, ale instynkt podpowiadał jej że to coś więcej niż oszustwo mózgu.

— Zachód słońca to koniec...

— dnia, ale nie życia — dodała Aelin, patrząc na swoją młodszą siostrę. Uśmiechnęła się lekko.

— Tak bardzo mi ciebie brakuje — powiedziała z ogromnym smutkiem Shaye.

Aelin wyciągnęła rękę w kierunku Shaye. Zielonooka przysunęła się do siostry, a ta ją przytuliła.

— Czemu życie jest takie trudne? — zapytała z smutkiem Shaye. Obie patrzyły na wschodzące zza horyzontu słońce. Miasto budziło się do życia.

— Gdyby było łatwe, niczego nie nauczylibyśmy się, ani nie docenialibyśmy tego co mamy.

— Głupie farmazony — burknęła zielonooka, na co Aelin parsknęła rozbawiona.

— Jesteś cholernie uparta.

— Taka moja uroda.

— Zgadza się — Aelin spojrzała na siostrę. Odgarnęła kosmyk włosów z jej czoła. — Jesteś wyjątkowa taka jaka jesteś. Nie zmieniaj się, a przynajmniej nie na gorsze — dodała żartobliwie, na co zielonooka uśmiechnęła się. Jednak jej uśmiech szybko opadł. Nie chciała aby to złudzenie zniknęło. — Będziesz szczęśliwa Shaye. Uwierz w to.

Zielonooka zamierzała coś powiedzieć, ale wszystko rozpłynęło się. Nastąpił mrok, po którym pojawiła się w jakimś miejscu. Ryknęła głośno podciągając się do siadu. Scott i Derek puścili ją, a ona prawie spadła z stołu. Theo i Allison zdążyli tą podtrzymać.

— Co? — zapytała skołowana. Znajdowała się na jakimś zapleczu.

— Witaj wśród żywych — powiedział Theo, lekko się przy tym uśmiechając. Pomógł zielonookiej zejść z stołu. Allison podtrzymywała ją za drugi bok.

— Umarłam? — Shaye nie do końca była pewna co się stało.

— Nie, ale byłaś blisko śmierci.

Shaye rozejrzała się po pomieszczeniu. Scott i pozostali byli tu, uratowali ją.

— Nigdy więcej mnie tak nie strasz — powiedziała Allison. Shaye jednym ramieniem przytuliła ją do siebie, a drugim Theo. Raeken nie protestował tym razem.

— Grupowy uścisk! — oznajmił Stiles. Niektórzy bardziej lub mniej chętniej dołączyli do grupowego przytulasa.

Był to koniec pewnego rozdziału w ich życiach, ale po tym nastąpił dalszy ciąg. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro