24.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

29/31 grudnia 1974
1 stycznia 1975

-Jak się w tym, kurwa, chodzi?!- Freddie
finalnie wygrzebał się z wypożyczalni nart. Nie chciałam nawet przypominać sobie miny ekspedienta, gdy Mercury'emu przypadła do gustu dopiero piąta para.

-W tym się nie chodzi, tylko jeździ.- odparłam.

Osobiście czułam się na nartach bardzo pewnie. Kochałam zjeżdżać w dół z zabójczą prędkością, albo ścigać się z Willym.

Jak się okazało, Brian i John też byli całkiem wprawionymi narciarzami, toteż oni, dziadek, pan Mark, Will i ja wybieraliśmy się na moją ulubioną, najtrudniejszą trasę.

-Zwariowaliście?! Nie pójdę tam.- oburzony Roger wskazał w kierunku orczyku.- Narobię sobie wstydu, przy nich.- ponownie wskazał, tym razem w kierunku dwóch, uśmiechających się do niego dziewczyn.

Dlaczego one potrafią tak dobrze wyglądać, nawet w kombinezonie narciarskim, a gdy ja spędzam godziny przed lustrem, nie jestem w stanie osiągnąć przynajmniej  zbliżonego efektu?

Ale one się z nim nie całowały...ani nie... No tak, to się mogło już niebawem zmienić. Nadciągał '75, a wraz z nim, koniec postanowienia Rogera.

-Zresztą kiedyśwdzieciństwiemiałemstycznośćznartami!

Dokładnie w ten sposób traktowałam jego zapewnienia. Mur, beton, nie da sobie rady na najtrudniejszej trasie. Przecież mało co, a już by się przewrócił!

-Sądzę, że ze złamaną nogą lub żebrem, będzie ci jeszcze trudniej o zadowolenie tych niewiast, Roger.- dziadek porządnie nas rozbawił, nawet blondyna, który teoretycznie powinien się obruszyć.

-Reszta też idzie na mały stok.- Deaky kiwnął głową w kierunku kobiet i Freddiego.

-Właśnie, chyba nie zostawisz mnie samego!- Mercury ledwo stał na nogach.

-Tak, zostawię cię Fred. Mam swoje priorytety.- rzekł z dumą.

-Rób co chcesz, ale żebyś mi nie kwiczał, że nie zagrasz koncertu ze złamaną nogą. Wiedz, że cię tam, kurwa, wepchnę i będziesz grał nawet do usranej śmierci. A poza tym- dodał po chwili zastanowienia- i tak nie możesz się jeszcze bzykać.

Fakt, wciąż żyliśmy w 1974.

Zostawiliśmy Taylora samego ze swoimi myślami, ponieważ zaczęliśmy marznąć. A nie ma lepszej rozgrzewki od szusowania.

Pierwszy zjazd, po całym roku przerwy, był jak zwykle spokojniejszy. Co nie oznacza powolny.

Po krótkiej chwili chłopcy też poczuli się pewniej, pomimo tego, iż trasa była im nieznana.

Otaczała nas prześliczna, różowawa poświata zachodzącego słońca.

Przy drugim zjeździe, dziadek ścigał się z panem Markiem, a ja z Willem.

Już prawie go prześcignęłam, byłam tuż przy nim!

Aż nagle Deaky i Brian zjawili się ni z tąd ni z owąd.

-Odbijany!- jak widać, John ma taniec w sercu.

Nie zdążyłam zorientować się w sytuacji, podczas gdy już zjeżdżaliśmy w bok, zagłębiając się pomiędzy sosny.

Dopiero, gdy Deaky mnie puścił, zrozumiałam, że w ogóle mnie trzymał.

-Co to było?- zaśmiałam się.

Byłam jednak dogłębnie przerażona swoim wyglądem. Kaski nikomu nie służą!

Jednak w jego przypadku wyglądało to...normalnie. Żeby nie powiedzieć, ponad przeciętną. Długie włosy wylewały się spod "hełmu", a policzki były lekko zaróżowione.

Ja zapewne wyglądałam jak burak! Czemu nie? Dlaczego niektórzy muszą być cali w czerwieni, podczas minusowej temperatury?

-Przy poprzednim zjeździe jakoś tu zboczyłem i stwierdziłem, że będziesz chciała to zobaczyć.- uśmiechnął się, wskazując kierunek drogi.

Doszliśmy, gdyż jechanie było już niemożliwe, do zbocza góry, niezbyt stromej, lecz wysokiej.

-Wow.- z moich ust wydobyła się para, a serce przyśpieszło. Faktycznie, widoki pasm górskich, skąpanych w promieniach zachodzącego słońca o różowej poświacie to niezapomniany widok.

-Pięknie, prawda?- spojrzał na mnie.

-Cudownie.- uśmiechnęłam się, co odwzajemnił chłopak.

-Widzisz te góry, tam w oddali?- ocknęłam się po chwili. Gdy mi przytaknął, dodałam.-Pewnie nie należą już do Polski.

-To niesamowite, jaka tu jest przejrzystość tego pachnącego powietrza.- w tym momencie nabrał go haustem.- I ta cisza...- uśmiech nie schodził mu z twarzy, gdy spoglądał to w przestrzeń to na mnie.

-Podziwiacie widoki? Zapierają dech w piersiach. Ale zaraz będzie widać gwiazdy!- wysapał Brian, gwałtownie zjeżdżając w naszym kierunku.

Zaraz za nim pojawił się Will.

-Skubaniec z niego!- oznajmił nam, śmiejąc się do Willa.- Gdzieś ty się nauczył tak jeździć, chłopie!

-Już bez przesady, prawie mnie dogoniłeś!

-Co byście powiedzieli, gdybym zaproponował zostanie tutaj?- rozmarzył się Deaky.

Już chciałam wybuchnąć entuzjazmem:

-Taaa...- przerwał mi Bri. -Twój dziadek nie wie gdzie się podziewamy, a reszta jest na dole i pewnie marznie. Nie zjeżdżają tak szybko, nie rozgrzewają się tak efektownie.

-Ty masz zawsze łeb na karku.- Will pomachał głową z aprobatą.

-Ale psujesz takie piękne momenty.- zażartował John.

-Może pooglądamy gwiazdy z tarasu w domu?- rzuciłam.

-Jestem za.- rozentuzjazmował się Brian.- A teraz, kto pierwszy ten...

-Dostanie podwójną porcję smażonego sera!- dokończył Deaky.
~

Obserwowaliśmy gwiazdy, dokładnie tak, jak gdy wróciliśmy z nart.

Tym razem, oczekiwaliśmy na fajerwerki! Zbliżał się Nowy Rok!

Siedzieliśmy całą grupą na tarasie, okryci kocykami.

Szkoda, że to nie lato! Wtedy nie musiałabym mieć na sobie kurtki, a moje palce nie zbliżałyby się do minusowej temperatury.

Nie kryłam uśmiechu- Brian grał na ukulele, zamiast spoglądać w gwiazdy!

-Idę po szampana! Zaraz dwunasta!- oznajmił Roggie.

-Ha, ciągnie cię do alkoholu!- zakpiłam.

-Nie...- zastanowił się.

-Przyznaj, że było ci dobrze bez niego. Albo przynajmniej neutralnie.- uśmiechnęłam się.

-Chyba masz rację...- spojrzał mi głęboko w oczy, świadomy swojej "porażki".

Punkt dla mnie!

Już rozumiałam, dlaczego Fred tak lubi się z nim droczyć.

Roger ledwo zdążył, wpadł na taras z całym orężem kieliszków na:

-Dziesięć...

Bri i Will przygotowali fajerwerki.

-Dziewięć...

-Osiem...

-Siedem...

-Sześć...

-Pięć...

-Cztery...

-Trzy...

-Dwa...

-JEDEN!

-Szczęśliwego Nowego Roku!!!- ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, wskoczyłam na Deaky'iego, zaczepiając nogami o jego plecy i powodując u niego salwę uroczego śmiechu.

Co ja zrobiłam?!

Gdy tak mnie trzymał, mogłam obserwować całujących się Willa i Olly oraz Freda i Mary.

I gdzieś tam, głęboko w moim sercu, coś zakłuło.

Ale tylko na sekundę, bo Roger, wyłapawszy moje spojrzenie, złapał Briana i zaczęli udawać, iż się obściskują.

-Z czego się śmiejesz?- zachichotał niczego nieświadomy Deaky.

-Spójrz na nich.- dałam mu do zrozumienia, że "schodzę" na podłoże.

Piękne przedstawienie, ale widziałam ich miny. Zanim Rog mnie zauważył, na jego twarzy zauważyłam cień przelotnego smutku, tak samo u Briana.

Nie, kochany.- pomyślałam o Taylorze.- Ty myślisz o zbyt wielu dziewczynach na raz...

Ale Bri? Nie pozwalał nikomu użalać się nad sobą, rzadko kiedy zwierzał się z rozterek.  Lecz nie dlatego, iż nikomu nie ufał. Tylko dlatego, że nie chciał, aby ktoś się przejmował jego problemami.
Za to był pierwszy do pomocy.

Złoty człowiek. O niewyobrażalnie długich nogach, których może zazdrościć nie jedna dziewczyna, w tym ja. Co nie oznacza, iż chciałabym osiągnąć jego wzrost.

Przecież on zasługuje na duszę, która go pokocha w ten magiczny sposób!

To znaczy... Roger też zasługuje...ale ten moment nie wydaje się odpowiedni.

-Przepiękne...- wspomniany wcześniej chłopak o pudlastej czuprynie, zaczaił się z tyłu.- Ale zwierzęta się przestraszą...

Ponownie zgromadziliśmy się w grupie, ucierając pod stopami grubą warstwę skrzypiącego puchu.

-Fajerwerki...FAJERWERKI!

-Freddie?- spytaliśmy chórem, choć byliśmy przyzwyczajeni do nagłych olśnień Mercury'ego.

-Tym zachwycimy Amerykę! Będziemy je puszczać w trakcie koncertów.

Błyskotliwe.
~
Zostałam na podwórku razem z Mercurym i Johnem.

Przestały nas obchodzić odmrożone tyłki czy brak czucia w rękach. Nocne powietrze i wspaniała cisza, były niesamowitym...polem do wyobraźni.

Niewiele się odzywaliśmy, wystarczyła obecność.

Wieczór, a właściwie noc, byłaby idealna, gdyby nie zgrzyt otwieranych drzwi  tarasowych.

Normalnie oznaczałoby to przybycie kolejnej osoby, ale zza oszklonych drzwi, wyłonił się Roger, mówiący:

-Dzwonili z komendy policji w Niemczech, tam, gdzie zgłaszaliśmy sprawę z Amelią Murphy. Mam się jak najszybciej stawić, powiedzieli tylko, że sprawa jest pilna.- rzekł z grobową miną, na co moje serce na chwilę się zatrzymało.

Hello darlings! ❤ Uroczyście oświadczam, że zaczynam pisać 1975 w datach.

I ta różnica wzrostu, pomiędzy chłopakami💓👆

Jak wrażenia po nowym rozdziale? C:

I oświadczam (co pewnie nie umknęło waszej uwadze), że zaczęliśmy wspaniały miesiąc, MAY❤

Szczęśliwego MAYA! 😁

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro