29.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

14 lutego 1975

Ludzie zabijali się o te róże, które im rzucałeś. Słyszałeś jak piszczeli? Trzeba ich przygotować więcej!- emocjonowałam się minionym koncertem, żywo gestykulując do Freddiego.

-To sprawa oczywista, skarbeńku. Wykosztujemy się na kwiatki, ale zwróci się nam to w liczbie fanów. Tylko nie rozumiem, dlaczego nie ekscytujesz się moim skokiem! Poczułem się, jak ich pan. W końcu odczuwam, że oni naprawdę słuchają nas i obserwują, a nie tylko skaczą w rytm muzyki.

-Chciałam do tego dojść, Fred. To było...niesamowite! A zarazem tak ryzykowne... Przez chwilę ogarnął mnie strach, że ludzie się odsuną! Czy wiesz co mogłoby ci się stać?- usłyszałam jak Brian mi przytakuje.

-Ale się nie stało i wyszło ekstrawagancko, kochanie. Nieśli mnie jak... Królową!

-Jestem pewny, że dziewczyny wolałyby, żebym to ja się na nie rzucił.- odezwał się Roger.

-Po pierwsze, skarbie, na widowni nie ma tylko kobiet. Sądzę, że ty nie chciałbyś być dotykany po tyłku przez faceta. A po drugie, nie unieśliby twojego ciężaru.- skrzyżował ręce Freddie.

-Uważasz, że jesteś smuklejszy?!- oburzył się Roger, gdy jednak potwierdziłam jego pełne pretensji domniemania, powiedział, iż przynajmniej ma jakiekolwiek mięśnie, co oczywiście też obrzuciliśmy śmiechem.
~
Przekroczyłam próg pobliskiego sklepiku.
Byłam sama, gdyż chłopcy pracowali nad paroma nowymi kawałkami. Obiecali ukazać mi rezultaty, lecz gdy nie będą już w tak "surowej" fazie. Żartowałam, iż nie chcą dać mi poznać Queen od podszewki. Przepełniała mnie ciekawość w jakich okolicznościach powstały moje ulubione piosenki...

Szukając budyniu czekoladowego, na moją drogę napatoczył się z lekka wstawiony człowiek. Z niesmakiem odsunęłam się od zbyt wesołego mężczyzny i szybko skierowałam się do kasy.

Nigdy nie uwolnię się od alkoholików? Już nawet uciekłam za ocean, a ci dalej nie dają mi spokoju...- pomyślałam sarkastycznie.

Sprzedawca, który sceptycznie zlustrował mnie wzrokiem, gdy wchodziłam do sklepiku, teraz patrzył z pełnym zrozumieniem.

-Przepraszam...tuż za rogiem jest bar i te nieprzyjemne typy bezustannie się tu kręcą.- oznajmił, na co skinęłam głową.

Mężczyzna okazał się być jednak milszy niż przypuszczałam.

-Zgłaszałem to parokrotnie na policję, ponieważ ta piąta zmiana odstrasza mi klientów. Ale gdzie tam! Służby nawet nie skiną palcem, dla tak "nieistotnej" sprawy!
Im w głowie jedynie strzelaniny, rodem z filmu akcji. To by ich zainteresowało o ile wystarczyłoby im odwagi.- cmoknął, żywo wciągnięty w monolog.

-Większość to leniwe tchórze.- odezwałam się, mając ku temu okazję.

-Otóż to!- trzasnął ręką w blat.

To niesamowite, jak bardzo pozory mylą. Myślałam, że to kolejny, znudzony swą pracą mężczyzna. A wyszło na jaw, iż to człowiek bardzo żywiołowy.

-Mogę zapytać skąd panienka pochodzi?
Bo masz taki uroczy akcent.- uśmiechnął się.

Odkąd pojawiliśmy się w Stanach, słyszeliśmy tę frazę niezliczoną ilość razy.
Chyba każdy amerykanin zachwycał się naszym "precyzyjnym" akcentem. Może brzmieliśmy jak ludzie z wyższych sfer?

Po krótkiej wymianie zdań, opuściłam sklepik. Przy okazji zaobserwowałam, iż do baru, o którym mówił sprzedawca, wchodzi Freddie.

Nie pomyliłabym go z nikim innym, w końcu nie każda persona lubuje się w obcisłych, lateksowych spodniach i futrze.

Beztrosko stwierdziłam, że nie zaszkodzi mi sprawdzić czy reszta też lokuje się w środku. Nie miałabym ochoty wracać do pustego hotelu- na instrumentach grałam przez dwie godziny, wykonałam solidny trening, zadzwoniłam do dziadka i Willa. Więc co mogłabym jeszcze począć sama?

Rozsądek podpowiadał mi o chemii, lecz wzdrygnęłam się na samą myśl. Jedna gorsza ocena nie zaszkodzi. No dobrze... nawet kilka.

Od progu wyczułam, że coś jest nie w porządku. Lokal zdominowali tańczący, bądź surowo przyglądający mi się mężczyźni.

Rozglądałam się nerwowo, w poszukiwaniu znajomej twarzy przyjaciela, lecz nigdzie nie mogłam go odnaleźć.

-Czego tu szukasz, dzieciaku?- zagadnął mnie przedstawiciel płci męskiej w średnim wieku.

Masywny mężczyzna miał na sobie koszulę wsadzoną do spodni oraz przedziwny, jakby kowbojski pasek. Nawet pomimo łysiejącej czupryny, byłabym zdolna wziąć go za ochroniarza, gdyby nie fakt, że sam zaczął wzywać ochronę.

Stałam w osłupieniu, nie mogąc zrobić kroku do wyjścia, ponieważ w zasięgu wzroku pojawił się Freddie, śmiejący się do młodzieńca około jego wieku.

-Hej, młoda, czego tu szukasz?-inny młody mężczyzna w białej koszulce i ciemnych okularach złapał mnie za rękaw i wyciągnął z baru.

-Chcesz sobie nabawić kłopotów? To nie miejsce dla ciebie!- ściągnął okulary, ukazując niebrzydką twarz.

Blondyn od razu skojarzył mi się z Rogerem i dostał nalepkę flirciarza, lecz w dennych, krótkich włosach.

Mierzył mnie ostro wzrokiem, oczekując słów wyjaśnienia.

-Szukałam przyjaciela. Nie jesteś ochroniarzem? Co to za miejsce?

-Nie, nie jestem. Nie umiesz czytać?
To knajpa wyłącznie dla mężczyzn. Rozumiem, że w Anglii to się jeszcze nie przebiło?- rzekł, rozpoznając mój akcent.

-Chcesz powiedzieć, że to miejsce dla gejów?- wydukałam.

-I biseksualistów płci męskiej. Tak w zasadzie, dalej nie rozumiem, czemu się tu zapuszczasz, pomimo oznaczenia na drzwiach. - chłopak wkroczył w ojcowski ton.

-Dzięki za ratunek.- sapnęłam, odchodząc w popłochu.

Jeszcze raz spojrzałam na drzwi i tym razem przeczytałam:

,,Miejsce dla mężczyzn, szukających miłości"

Moje nogi same zerwały się do biegu. Zdyszana, usiadłam na schodach przed hotelem w zupełnym osłupieniu.

To mi się przecież nie wydawało! Fred siedzi w klubie dla "mężczyzn poszukujących miłości" i flirtuje z jakimś typem!

Bo jak to inaczej nazwać? Chyba nie szukałby przyjaźni w takim miejscu?

O czym ty myślisz, kobieto!- szybko skarciłam się w myślach.

Choć nie znałam osobiście żadnego homo czy biseksualisty mam do nich pełen szacunek, choć niewiele osób popiera me zdanie.

Może Fred faktycznie chciał znaleźć więcej "kolorowych ptaków" w pozytywnym tego słowa znaczeniu?

Przecież on kocha Mary...

Dogłębnie przeraziłam się, gdy ktoś wyszedł przez hotelowe drzwi. Tą osobą okazał się być John.

Moje serce jak zwykle przyśpieszło, tym razem jednak także z obawy, iż rozpozna moje rozterki.

-Wszystko w porządku, Cas?- zapytał z troską, siadając przy mnie.

Jakie to szczęście, że wymówka wręcz sama podsunęła się pod język. Mój budyń naprawdę zniknął.

-Nic poważnego, tylko zgubiłam po drodze mój budyń. Musiał wypaść z kieszeni.- spróbowałam przybrać ton, jakbym się z siebie śmiała. Nie chciałam nikogo niepotrzebnie niepokoić tym, że ujrzałam Freda w tamtym klubie. Choć miejsce mi się nie podobało, tak naprawdę, chyba nie miałam podstaw do obaw.

Deaky się zaśmiał, obejmując mnie ramieniem.

Chętnie wtuliłam się w szatyna. Biło od niego ciepło, nie tylko fizyczne. Ogrzewał moje ciało i serce.

-Jeśli chcesz, mogę pójść i go kupić, to nie problem.- rozpromienił się.

-To szlachetne z twojej strony, ale obejdę się smakiem twoich ust.- odwzajemniłam uśmiech i upewniając się, że jesteśmy sami, oddałam pocałunkowi.

Deaks to niezwykle bezkonfliktowa i uprzejma osoba.

Byłby gotów z uśmiechem na twarzy, wybrać się o trzeciej w nocy na jogging, gdyby tylko ktoś go o to poprosił.

Nigdy wcześniej tak do końca nie pojmowałam magii tego uczucia.
Czym ono tak naprawdę jest? Naukowcy mówią, że to fenyloetyloamina, noradrenalina, dopamina i serotonina.

Lecz gdyby tak postrzegać świat, w ten sam sposób można ubrać radość czy złość, a stół nie byłby drewnem, a miliardem bezustannie poruszających się cząsteczek.

Czytając te wszystkie romanse, po mojej głowie krążyła niezliczona ilość pytań.
A co i jak i czemu?

Dumałam nad mową ciała, potocznie nad pocałunkami i pieprzeniem się. W romansidłach było ich od groma i jeszcze o pięć więcej. A to pocałowali się podczas spaceru w niebywale pięknej krainie, a to przeleciał ją na łonie natury.

Ewentualnie same katastrofy- "jego język był zimny, a wargi spierzchnięte".

A gdzie w tym wszystkim słowa?

Czy popularne romanse mówią o pożądaniu? Tak.

Zakochujesz się w kimś ze względu na charakter, wygląd może sprawić, że osoba wydaje się intrygująca, chcesz ją poznać. Wygląd zewnętrzny dodaje również owego pożądania w związku, jeżeli charakter pozwala na głębszą relację.

Spędzamy z Deakym długie godziny na rozmowach, tak jak dotychczas, lecz nie musimy już ukrywać zachwytu sobą nawzajem.

A pocałunki? Nie przeczę, są bardzo przyjemne.

John zawsze był delikatny, a zarazem potrafił zdominować w bardzo czuły, nieagresywny sposób.

-Obściskiwanie przed wejściem, ale z klasą, bo nikogo nie ma. Moje burżuazyjne gołąbeczki!- pisnał Freddie, więc oderwaliśmy się od siebie.

Zaśmialiśmy się, a Mercury jak zwykle zakrył zęby. Najwyraźniej powrócił już że swojej wyprawy.

-Dobrze, że już jesteś.- powiedział Deacon.- Jeszcze tylko...

-Gotowa zobaczyć efekty?- Roger wypadł przez drzwi, za nim kulturalnie pojawił się Brian.

-No pewnie!- rozentuzjazmowałam się, podśmiewując się z faktu, iż Roggie boleśnie uderzył się w rękę, podczas wychodzenia.

-Ałć.- strzepnął dłoń.

-Było wyjść jak cywilizowany człowiek, a nie rzucać się na te drzwi jakbyś był psychiczny. Użyj w końcu tego fistaszka.- Bri przewrócił oczami, rozbawiając mnie.

-Nie może, gdyż go zjadłem.- Deaky uniósł ręce w geście obronnym.

Pojechaliśmy do hotelu technicznych czyli miejsca, w którym czekały instrumenty chłopaków.

Freddie rozpoczął pięknym wejściem z pianinem.

You suck my blood like a leech
You break the law and you preach

Utwór był dynamiczny, od razu mnie ujął.

But now you can kiss my ass goodbye

Rykęłam śmiechem.

-Na kogo tak najeżdżacie?

-To tekst Mercury'ego.- oznajmił Bri.

-Dalej!- zarządził autor.

Kolejny utwór, zaszczycił początek z falsetem Taylora. Byłam wniebowzięta.

Wszystkie dźwięki kojarzyły mi się z prerią, polem. Nie rozumiałam dlaczego.

Gdy zroientowałam się, że to Brian otworzył usta do śpiewu, byłam pewna, iż nie ustoję.

Istny anioł...

Przygryzłam wargę, zagłębiając się w słowa.

Don't you hear my call though you're many years away
Don't you hear me calling you
Write your letters in the sand for the day I take your hand
In the land that our grandchildren knew

Powątpiewałam, aby Bri napisał tekst, niezwiązany ze swoją historią.

For my life
Still ahead
Pity me

Ogarnęły mną mieszane uczucia. To znaczy, piosenka była...Nie mam słów, żeby to opisać! Lecz to z ust Briana padły te słowa...

Walczyłam z napływającymi do oczu łzami, a chłopcy lustrowali mnie uważnie. Ja jednak spoglądałam tylko w oczy lokacza.

-Napisałem ją, gdy zastałaś mnie w nocy w jadalni.

To po tym, jak John wyznał mi swoje uczucia.

-Nie umiem wyrazić słowami, jak bardzo piękny i poruszający jest cały utwór. Każde słowo wydaje się być zbyt błahe i niegodne opisania moich wrażeń.- zaczerpnęłam powietrza.- Brian?- miałam wrażenie, że słyszę bicie własnego serca.- Mamy do pogadania...

-Zakochałeś się?- Fred swawolnie wyrwał mi z ust to, o co bałam się spytać.

-Zakochał to się Deaky i ma dla Casey niespodziankę.- klasnął w dłonie Brian, przerywając chwilowy trans.

Spojrzałam na zarumienionego Deacona.

Oh, you're the best friend that I ever had
I've been with you such a long time
You're my sunshine and I want you to know
That my feelings are true
I really love you
Oh, you're my best friend
(..)
You're the first one
When things turn out bad
You know I'll never be lonely
You're my only one
And I love the things
I really love the things that you do
Oh, you're my best friend

Nawet nie zauważyłam, kiedy do oczu ponownie napłynęły mi łzy, a wszyscy wesoło zaśmiali.

-Wiem, że fraza o naszej długiej znajomości nie jest prawdziwa, ale odnoszę wrażenie, jakby tak było.- przestraszony Deaky siedział...za pianinem.

-To dla ciebie, skarbie. Miałaś zacząć się cieszyć, wiwaty, famfary i konfetti, a nie sprowadzać chłopaka na zawał.- zażartował Mercury.

-Ale... To naprawdę dla mnie...?- przykryłam usta dłońmi.

-Przynajmniej tak twierdzi Deaks, ale rozejrzyj się czy nie ma na boku kochanki.- odezwał się Roger.

Przyjemność zgromienia go wzrokiem pozostawiłam Brianowi i Freddiemu, gdyż John i ja nie odwracaliśmy od siebie wzroku.

-Ty jesteś moją miłością, Casey... Moją najlepszą przyjaciółką.- podszedł, ujmując moje dłonie.

-Nikt, nigdy nie zrobił dla mnie czegoś podobnego... Ty napisałeś dla mnie piosenkę... Dziękuję...- przytuliłam go, obejmując jak miś koala drzewo.

-Dziękujesz za to, że sprawiasz mój każdy dzień jeszcze piękniejszym?- jego wzruszone oczy spojrzały prosto w moje.

Ciekawe, iż akurat w tym momencie przypomniałam sobie, że wpatrywanie się w oboje oczu naraz, jest niemożliwe...

-Chyba też napiszę piosenkę o miłości...-westchnął nagle Roger.

-O Rose?- zadrwił z uśmiechem Deaky.

Wprawdzie mam tylko z filtrem, ale kto by się nie oparł...💘🥺

Hello Darlings! I hope you're doing great!
(Doing all right sounds better)

Słyszeliście o nadmiarze zdjęć Queen? Ja też nie C:

Jak można być tak przystojnym!

Wspaniały Bri oraz wspaniała Red Special...

Love you my Dears!❤❤❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro