39. -tak jakby epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

13 lipca 1985

Dziesięć lat.

To tak, jakbym dotykała historii.

Dokładnie dziesięć lat temu, równo dziesięć lat temu w tym zeszycie pojawił się ostatni wpis.

To niesamowite, że odnalazłam owy zeszyt w ubiegłym tygodniu, wciśnięty wśród moich starych pamiątek.

Przeczytałam ten pewien rodzaj pamiętnika z zapartym tchem, zarywając dla niego noc.

Rozpuszczona w nostalgii, śmiałam się na cały głos, a także kilka razy rzewnie płakałam.

To naprawdę piękne, tak przypomnieć sobie wszystkie najdrobniejsze szczegóły, które zaciera nasza pamięć.

Początki mojej przyjaźni z chłopakami, początki związku- Deaky'iego i mnie.

Początki zasłużonej popularności Queen!

Już wtedy byliśmy nierozłączną, oddaną sobie na śmierć i życie piątką.

Wiele się zmieniło, ale nie nasza przyjaźń, która z dnia na dzień się umacnia.

Chłopcy to osiągnęli! Stali się jedną z czołowych grup rockowych!

Następna płyta- ,,A Night At The Opera", nad którą pracę chłopcy rozpoczęli na wakacjach w '75, a w szczególności absolutnie perfekcyjne dzieło ,,Bohemian Rhapsody" , utrzymujące się na pierwszym miejscu listy przebojów przez dziewięć tygodni, upieczętowały ich sukces.

Gdy dowiedzieliśmy się, że popularny już na całym świecie utwór, wywindował się na pierwsze miejsce, my akurat w tej windzie byliśmy i skacząc z ogromnej radości, zacięliśmy się.

W dodatku świat mógł poznać utwory takie jak ,,You're My Best Friend" i ,,'39". Efekt końcowy wzrusza mnie do dziś, szczególnie, iż owe utwory mają dla mnie znaczenie szczególne, tak samo jak powstałe rok później ,,You And I", autorstwa Johna.

Roger również śpiewał o swojej miłości.

,,I'm In Love With My Car" opowiada o Rose, która choć od dawna nie jest w użytku, wypielęgnowana zajmuje miejsce honorowe w garażu Rogera.

Freddie, niedługo potem zakończył związek z Mary. Odkrył, że jest biseksualny.

Szczerze mówiąc, podejrzewałam to, już gdy złapał mnie na rozmowę po tym jak zobaczyłam go w tym męskim klubie.

Pomyślałam jednak, że Fred postarał się puścić to w zapomnienie, ponieważ jak za każdym razem, wychwalał Mary na lewo i prawo (w pozytywnym tego określenia znaczeniu), otaczając ją opieką.

Jednakże pewnego dnia wziął nas na rozmowę, wyjaśniając to, co czuł w środku.

Dla Mary było to dosyć trudne przeżycie, lecz po dziś dzień są najlepszymi przyjaciółmi i spędzają ze sobą naprawdę mnóstwo czasu.

Pamiętam nasze rozmowy, gdy zapewniałam mu wsparcie, zrozumienie oraz pełną akceptację. Tak samo postępowali też chłopcy.

Freddie w zasadzie na przestrzeni lat przeszedł największą przemianę.

Ze szczupłego chłopca o włosach do ramion, czarnych paznokciach i eyelinerze, noszącego niezwykle barwne, wymyślne ubrania, przemienił się w dobrze zbudowanego mężczyznę w niewyróżniających się ciuchach, o krótkiej fryzurze i gęstym wąsie.

Jego głos również troszkę się zmienił- trudniej mu było osiągać wyższe dźwięki lecz i tak robił to bezbłędnie.

Co ja będę mówić o jego głosie! Ten wokal z dnia na dzień zniewala jeszcze bardziej, spuszczając ciarki po całym moim ciele! Nie ważne ile razy bym go słuchała!

A przede wszystkim, został taki sam w środku. Mój ciepły, zawsze pomocny, najlepszy przyjaciel...

Brian! On, zmężniał... i tyle! Wygląda tak samo!

Co do jego gry, sytuacja jest porównywalna z wokalem Freddiego- z każdym dniem jeszcze cudowniej!

W dodatku ożenił się z Chrissy, stając się ojcem dla siedmioletniego Jamesa i czteroletniej Louisy.

Chrissy to taka urocza dziewczyna! Mamy bardzo dobry kontakt, więcej, myślę że w końcu mogę nazwać kogoś "przyjaciółką".

Roger po długoletnich zabawach, związał się z Dominique Beyrand, urodziwą brunetką francuskiego pochodzenia, o zdecydowanym charakterze.

Co więcej... ma syna! I to planowanego! Felix Luther Taylor wyzwolił w swoim ojcu takie cechy charakteru, o których istnieniu nie wiedział żaden z nas.

Skrócił fryzurę i dalej był "gorącym" typem podrywacza. Tego nic, nawet stały związek i bycie ojcem, nie było w stanie zmienić.

Choć Dominique kocha, nie przeszkadza mu to w docenianiu i podziwianiu innych kobiet, a także w zasypywaniu płci żeńskiej pikantnymi żartami, w tym mnie.

Tak! My ciągle się tak przepychamy! Wspaniała zabawa.

Co do całej sytuacji związanej z naszym współżyciem... nie raz wracamy do niej ze śmiechem.

Wreszcie my... Od czego tu zacząć?

Może od tego, że John jest miłością mojego życia, a także najlepszym przyjacielem.

To już wiemy, gdyż tak jak wspominałam, dużo się zmieniło, lecz nie nasze relacje.

Jestem panią Deacon. Casey Deacon. Pasuje mi?

Lecz pierwsze co, należy wspomnieć o wspaniałym ślubie Chrissy i Briana.

Jednak przed tym wydarzeniem, świętowaliśmy trzydziestkę Freddiego. Nigdy dotąd nie przeżyłam tak hucznej imprezy. Na tym balu było wszystko. Jakby zrzucić wszelkie legendy tego świata, całą przyszłość i przeszłość do jednego worka.

Wracając do ślubu...

Pobrali się w maju, nie inaczej, maju '77. W tym samym dniu, chłopcy grali jeszcze koncert w Anglii! Pozytywne szaleństwo!

Byłam druchną, a John drużbą. Oboje z radością przystaliśmy na prośby Brimiego i Chriss.

Wówczas żałowałam, iż nie mogę być w dwóch miejscach na raz. Ledwo Chrissy przyszła do mnie, aby poemocjonować się nadchodzącym ślubem i jeszcze raz opowiedzieć mi scenę romantycznych zaręczyn, Briana w garniturze, to jak na zawołanie telefonował do mnie niedoszły pan młody, czy przypadkiem nie ma u mnie Chrissy, ponieważ chciałby porozmawiać.

I tak w koło Macieja. I te wszystkie tajemnice! Brian prosił, bym nie mówiła Chriss, zaś ona, bym nie zdradziła Brimiemu tego o czym rozmawiamy!

Byłam tym tak pozytywnie, podkreślam, pozytywnie zmęczona, iż ledwo zdążyłam przyszykować się na ceremonię.

Jednak chyba wszystko poszło jak należy, Deaky zaniemówił, widząc mnie w odświętnej kreacji, zaślubiny przebiegły harmonijnie. Pani młoda w sukni, którą obie skrupulatnie wybierałyśmy, pan młody w odświętnym, eleganckim garniturze.

Nie podjęłam prób powstrzymania łez, które lały się litrami, gdy patrzyłam na ich dwójkę, takich szczęśliwych.

John nie dał mi długo popłakać, wyrywając na parkiet. Później przyszła kolej na jeszcze większą dawkę rozmów z młodym małżeństwem.

"Zdaję sobie sprawę, że ostatnio oboje zasypywaliśmy cię planowaniem tego wydarzenia, więc podziękuję raz jeszcze! Nie, nie mów, że nie trzeba! Dobrze, że zachowujesz trzeźwość umysłu, nie to co na mur pijani Freddie i Rog, bo już niedługo wracamy do regularnych lekcji matmy. I gitary oczywiście, choć z dnia na dzień wątpię, że jestem w stanie cię czegoś więcej nauczyć!"- mówił.

Trzydziestka Brimiego była już o wiele bardziej kameralna, co przyjęłam ze spokojem, gdyż poprzednia impreza urodzinowa Freda, wciąż śniła mi się po nocach.

"No przyznaj się, Bri, Chriss jest twoją pierwszą miłością?"- pytał jakiś dawny szkolny kolega Briana.

Wymieniliśmy z lokaczem dyskretne spojrzenia, z czającym się w kąciku ust usmieszkiem.

"Mogę zapewnić, że pierwsza partnerka"- udzielił wymijającej odpowiedzi, chichocząc.

"O tyyy!"- Chrissy ze śmiechem na ustach uderzyła go w ramię.

Dzień moich osiemnastych urodzin, mających miejsce tego samego roku, spędziliśmy w restauracji dziadka. Trasa News Of The World rozpoczęła się jednym koncertem na początku października, następne wystąpienie zaś, przypadało dopiero na jedenastego listopada, więc wszyscy byliśmy na miejscu.

Co to była za impreza!

Spędziliśmy ją w naszym rodzinnym gronie- dziadek, Will i Olly, chłopcy, Mary, Chrissy, mama i siostra Johna, z którymi mam bardzo dobry kontakt, Jinny, Adrien i pan Mark.

Atmosfera była niesamowita! Pamiętam każdy szczegół, jakbym dopiero co z niej wróciła.

Później, jak już praktycznie co roku, spędzaliśmy święta i sylwestra w naszej górskiej chacie, tym razem w składzie poszerzonym o Chrissy oraz mamę i siostrę Johna.

Spokojnie! Dla każdego znalazło się miejsce!

W wieczór Bożego Narodzenia, John zabrał mnie na wieczorny spacer po śniegu. Przemierzając znajome ścieżki w świetle księżyca, rozmawialiśmy o wszystkim co nam przyszło na język.

Rozsiedliśmy się w na urokliwej górce, opierając o stary, nienależący do nikogo płot i wpatrując się w blask rozgwieżdżonego nieba.

Oprócz entuzjazmu nad kolejnymi ogromnymi hitami z nowej płyty czyli ,,We Are The Champions" oraz ,,We Will Rock You", wspominaliśmy jeden z wieczorów w '74, gdy spotkaliśmy się przypadkiem, siedząc w nocy przed hotelem, na łonie natury. John pokazał mi wówczas utwór, który skomponował. Po raz pierwszy zaśpiewał dla mnie ,,Spread Your Wings", do którego zagrałam tamtego wieczoru wymyśloną przeze mnie solówkę.

To właśnie ona kończy piękny utwór, który po paru latach ujrzał światło dzienne.

"Zauważyłaś, że większość najpiękniejszych momentów, ma dla nas miejsce właśnie w nocy, lub nad ranem, najczęściej w naturze?"- zapytał wówczas John.

Nagle wyczułam pewne napięcie z jego strony. Jakby się czymś stresował.

"Na przykład, gdy wyznałeś mi swoje uczucia."- przymknęłam oczy na wspomnienie tamtej chwili, by za moment znów spojrzeć na szatyna.

"Myślę, że uroczo byłoby dotrzymać tradycji, szczególnie w tak czarujących okolicznościach, choć... tak naprawdę nie ważne gdzie, byleby z tobą."- wstając, podczas wypowiadania tych słów łamiącym się głosem, spojrzał mi głęboko w oczy.

"Coś się stało, Deaky? Wyglądasz na zestresowanego."- odruchowo także się podniosłam, gładząc jego puszyste, wciąż spadające na klatkę piersiową włosy.

"Nie wątpię, ponieważ stresuję się tak samo, jak wtedy, gdy wszystko się między nami zaczęło."- jego głos drżał, a na twarz wstąpiły charakterystyczne wypieki. Chłopak sięgnął do kieszeni, zmarzniętymi dłońmi.

"Czy zechcesz spędzić ze mną resztę życia? Czy... czy zostaniesz moją żoną, Casey?"- Deaky uklęknał przede mną, chwiejąc się na śniegu i wyciągnął pierścionek, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Cały świat się dla mnie zatrzymał, nie wspominając już o moim sercu. Istnieliśmy tylko my i ta magiczna chwila, którą, jak to ja, wiele razy sobie wyobrażałam, lecz nie mogłam wymarzyć, aby była piękniejsza.

"John...kocham cię! Tak!"- to jedyne co znalazłam w głowie, żadnych wyszukanych deklaracji.

Rzuciłam się na niego, tonąc w kochanych ramionach i jedyne co potrafiliśmy wydusić to śmiech. Więc się śmialiśmy!

Jednak chwilę później, mieliśmy mieć do niego kolejne powody.

Z radości straciliśmy ostrożność, zapominając, że znajdujemy się na zboczu całkiem stromego wzniesienia.

Chwila nieuwagi wystarczyła, abyśmy wtuleni w siebie, utracili równowagę i runęli w dół zbocza, obtaczając się od stóp do głów w śniegu.

Jestem pewna, że sąsiedzi mieszkajacy za lasem, mogli usłyszeć nasz śmiech.

W doskonałych humorach, cali przemoczeni wróciliśmy do chaty, co natychmiast zwróciło uwagę wszystkich zebranych.

Nie dość, że ociekaliśmy mokrym śniegiem, to jeszcze nie umieliśmy powstrzymać chichotów.

"Czyli stało się?!"- Freddie zerwał się z kanapy w tempie światła, a zaraz po nim, pojawili się przy nas Rog i Bri.

"Co się miało stać? Dlaczego jesteście tacy mokrzy!"- zainteresował się Will, a każda para oczu była zwrócona w naszą stronę.

I mi i Johnowi odebrało mowę, więc szatyn wyciągnął w ich stronę moją rękę, uśmiechając się z dumą, gdyż trzymałam w niej pierścionek zaręczynowy.

"Wiem, wiem, która narzeczona trzyma pierścionek w ręce, a nie na palcu, ale były tak skostniałe, że nie potrafiłam go założyć."- chciałam jak najprędzej objaśnić.

"Wnusiu, kochanie moje! Gratulacje!"- jako pierwszy podbiegł do mnie dziadek, który uściskał mnie serdecznie.

"Oh, dziadku! John będzie musiał się pogodzić z faktem, że ty zawsze będziesz najważniejszym mężczyzną w moim życiu!"- odparłam, wtulając się w jego bezpieczne ramiona.

"Już się pogodziłem."- dodał nieśmiało Deaky, otoczony przez chłopaków.

Dawno nie zostałam tak wyściskana!

Mama Johna płakała, Chrissy, Mary i Julie Deacon już planowały, jaką suknię włożę, a chłopcy wprost oszaleli.

Brian, bardzo poruszony, nie opuszczał mnie na krok, trzymając jednym ramieniem przy sobie, Freddie wyćwierkiwał stokrotne gratulacje, ogłaszając imprezę na naszą cześć, a Roger udawał załamanie.

"I jakiekolwiek szanse przepadły! Ty za niego wyjdziesz i porzucisz biednego Rogera, na pastwę losu!"- krzyczał ubawiony, niczym w komedio-dramacie.

"Już ty się tak nie martw. Ten los się dobrze tobą zaopiekuje. Poza tym, Casey nigdzie nie odchodzi, więc dalej będziesz mógł podejmować swoje próby zalecania się do niej. I tak ci się nie uda, ale dobrej zabawy."- stroił sobie żarty Deaky.

"Pragnę ci tylko przypomnieć, Roger, że przegrałeś zakład, więc nie pijesz na sylwestra."- przypomniał mu Freddie, spoglądając na blondyna triumfalnie.

"O czym nie wiem?"- zapytałam.

"Mieliśmy zakład. Freddie i ja obstawiliśmy, że Deaks oświadczy ci się jeszcze w tym roku, Roger stwierdził, że dopiero na początku przyszłego. I tak, wiedzieliśmy o jego zamiarach już wcześniej, powiedział nam."- uśmiechnął się Bri z miną niewiniątka.

"A pamiętasz, jak jeszcze niedawno dumaliśmy, o właśnie w tym salonie, kto zostanie mężem naszej małej Casey?"- zwrócił się do mojego dziadka, pan Mark.

A dziadek jeszcze wielokrotnie powtarzał, że tak bardzo się cieszy, że to właśnie John nim został.

Oh, tak wiele się działo!

Wraz z nowym rokiem, przyszedł dzień naszego ślubu, zaplanowanego na osiemnastego stycznia. Nie musieliśmy tworzyć ogromnych planów, ponieważ nie chcieliśmy tego. Wesele odbyło się nigdzie indziej, jak w naszych ukochanych, polskich górach, a przyjęcie wyprawiono w chacie.

Dopiero w lutym, ruszyliśmy w dalszą trasę News Of The World.

I wtedy... dowiedziałam się, że jestem w ciąży.

Nie będzie zaskoczeniem, iż byłam przerażona. Jak widać, czasami można się zapierać rękami i nogami, a pewne sytuacje i tak nas dopadną. Oczywsicie, że nie planowałam zostania mamą.

Dziecko miało pojawić się na świecie jeszcze przed moimi dziewiętnastymi urodzinami! Został mi rok nauki szkolnej!

Kiedy zbierałam się w sobie, jak to oznajmić najpierw Johnowi, później chłopakom i dziadkowi, do mojego pokoju hotelowego wpadła Chrissy.

Zdziwiłam się, gdyż nie była z nami w trasie. Dlaczego przyleciała do Stanów?

Powód był zdumiewający. Była w ciąży!

Przybyła oznajmić nam to osobiście, lecz chłopcy mieli akurat koncert.

Kamień spadł mi z serca! We dwie łatwiej przekazać tę wiadomość. Z tym, że ja wciąż miałam mieszane uczucia. Miałam dopiero osiemnaście lat! I osobiście wolałam szczeniaczki od małych dzieci.

Jednak John miał lat dwadzieścia sześć, a w dodatku dzieci kochał całym swoim sercem i gdy razem z Brianem dowiedzieli się, że będą mieli potomków, biegali jak szaleni po całym hotelu i otwierając okna, krzyczeli:

"Ludzie, będę ojcem!"

Tak oto, dnia piętnastego czerwca na świat przyszedł Jimmy May.

Zaś osiemnastego lipca na świat zawitał nasz pierwszy syn, Robert.

Jego imię... Gdy niedawno przeczytałam ten pamiętnik, zdałam sobie sprawę, iż nigdy nie zdradziłam imienia mojego dziadka.

I to właśnie po nim, nasz syn odziedziczył imię. Po pierwszym i najważniejszym mężczyźnie mojego życia, po moim bohaterze, przyjacielu, największym autorytecie.

Imię to może nie brzmi nadto romantycznie, jak dla przykładu William, który został jego ojcem chrzestnym, lecz wiąże się z polskim pochodzeniem dziadka.

Dziadek był tak wzruszony, gdy wziął go na ręce i zdradziłam mu, jakie nasz syn będzie nosił imię. Nie pamiętam czy kiedykolwiek widziałam płaczącego dziadka. Wtedy zobaczyłam.

"Jeśli by mnie zabrakło... Dopilnuj, aby wiedział kim był jego pradziadek."

"Dziadku! Nawet tak nie mów! Ale wiedz, że on nigdy o tobie nie zapomni, już ja tego dopilnuję!"

Zresztą nie tylko jego płacz ujrzałam, John również wylewał łzy szczęścia, rozczulając się nad tą małą istotką. Był to jeden z najpiękniejszych widoków w moim życiu.

Przyznam, że czułam się niewystarczająco dobra. Żadna fala szczęścia nie zalała mnie tuż po bolesnym porodzie. Miałam wrażenie, że nie jestem na to gotowa.

Chrissy tak dobrze sprawowała się w roli matki, nieustannie ćwierkała na temat Jima, pomimo nieprzespanych nocy.

A ja? Zamykałam się we własnej frustracji. Bardzo źle wspominam tamten okres.

Bliscy zaczęli to zauważasz, całe szczęście, że chłopcy nie byli wtedy w trasie. John mógł być stale przy nas, a i dziadek nie zgodził się na zakup domu.

"John, wiem że chcesz jak najlepiej i jest nam tu ciasno, ale Casey tego potrzebuje. Ostatnie o czym teraz marzy to przeprowadzka."

Aż odwiedziła nas matka. Od kilku lat trzeźwa, ze wzruszeniem patrzyła na swojego wnuka.

Dziadek i ja utrzymywaliśmy z nią luźne, acz poprawne stosunki. Choć było to niebywale trudne, niekiedy niezręcznie, staraliśmy się jakoś odbudować nasze relacje.

Gdy wtedy z nią porozmawiałam, nastąpił przełom.

Choć i chłopcy, dziadek oraz John powtarzali mi, że wszystko ze mną w porządku, potrzebowałam usłyszeć z kobiecych ust, że nie każda świeżo upieczona matka, musi idealnie odnajdywać się w swojej roli, jak na przykład Chriss.

"Różnica jest taka, że ty nie nawalisz tak jak ja, wiem to"- uśmiechnęła się do mnie.

Z dnia na dzień widziałam jak nasz skarb rośnie, nabierając charakterystycznych cech wyglądu. Gdy zobaczyłam, że ten mały człowieczek jest jak połączenie Johna i mnie, a nie jak każde dziecko na tej planecie, zrozumiałam, że ja naprawdę jestem jego matką.

I chciałam spełnić się w tej roli jak najlepiej.

W końcu zamieszkaliśmy w pokaźnym domu, o jakim nigdy mi się nie śniło.

Queen zdobywało kolejne sukcesy, a ja pomyślnie ukończyłam szkołę.

Moja miłość do muzyki Queen czy grania na gitarze i uku, ani trochę nie osłabły, więc dalej rozwijałam się muzycznie, a także podjęłam bardzo wymagające i wymarzone zarazem studia wererynaryjne.

W końcu i Roger doczekał się syna, a w roli ojca sprawował się wyśmienicie.

"Zabiorę go na wyścigi, nauczę grać w piłkę, a w przyszłości nauczę prowadzić i podrywać dziewczyny!"

Później, na świecie pojawił się Michael, nasz drugi syn oraz Louisa May. Znów rówieśnicy!

Freddie oszalał na punkcie naszych dzieci, które automatycznie były także jego. Jest najlepszym wujkiem na świecie! Powiedzieć, że uchyliłby im nieba to jakby nic nie powiedzieć. On to niebo sprowadził dla nich na ziemię, przy okazji zabierając całą galaktykę.

Co do galaktyki, Bri i John nie pozostawali dłużni. No wymarzeni tatusiowie!

Jako ostatnia, na świat przyszła nasza córeczka, Laura, która aktualnie ma trzy latka.

Mama z pewnością ma dobre geny po babci, które mi przekazała, dzięki czemu udaje mi się wrócić do sylwetki sprzed ciąży.

Sport robi swoje! Choć wiem, że nie wszyscy mają tak dobrze, nawet pomimo zdrowego i aktywnego trybu życia. Moje geny po prostu okazały się być łaskawe dla mojej figury, za co jestem ogromnie wdzięczna.

Dwa lata temu ukończyłam studia, stając się lekarzem weterynarii. Nie było prosto to wszystko pogodzić, chwilami myślałam, że nie podołam, lecz w końcu się udało.

Po pięciu latach ciężkiej pracy na studiach, nie podjęłam od razu zawodu. Wiem, tyle nauki, a nie pracuję w zawodzie? Zbieram się do tego. I jestem wdzięczna, że mogłam ukończyć te studia.

Postawiłam ma samorozwój.

Przez te dwa lata położyłam większy nacisk na swoją karierę muzyczną. Razem z moimi umuzykalnionymi znajomymi założyliśmy mały zespół rockowy, w którym byłam gitarzystką. To właśnie tym się zajmowałam, dla złapania oddechu po pięciu bardzo intensywnych latach nauki.

Napisałam też trzy tomiki wierszy dla dzieci. To niby tak banalne, jednak moment, gdy pewnego razu ujrzałam w parku matkę, czytającą swojemu dziecku wierszyk z mojej książki, zostanie ze mną na zawsze.

Co do weterynarii, od jesieni rozpocznę pracę w klinice, lecz jak nabędę doświadczenia, planuję otworzyć własną.

Poza tym, tonąc w dygresjach i znów zmieniając temat, nie jestem tylko (i aż) żoną basisty Queen, a nieformalnym członkiem, gdyż tak traktują mnie chłopcy.

Członkiem mojego ukochanego zespołu!

Wielokrotnie uczestniczyłam w procesie nagrywania płyt, podsuwałam różne pomysły dotyczące tekstu czy partii gitarowych, a także wciąż, przy natrafiającej się okazji, byłam zaciągana przez Briana na scenę, w celu zagrania rozmaitych solówek.

Jinny i Adrien spełniają się w roli szczęśliwych matek i żon, a także rozwijają kariery zawodowe. Adrien na przykład, otworzyła własny zakład cukierniczy, za to Jinny postanowiła zostać przedszkolanką, gdyż odkryła w sobie nieposkromioną miłość do dzieci.

Pan Mark, choć na emeryturze, nie próżnował- od czasu do czasu brał pod swe skrzydła praktykantów, zdradzając młodym adeptom kulinarii, wszelkie tajniki gotowania.

Will i Olly są szczęśliwym małżeństwem z dwójką wspaniałych córeczek- Rosally, której jestem mamą chrzestną i... Casey! Tak!

Olly to pani psycholog, pomagająca po godzinach w restauracji, prowadzonej teraz przez Willa. To właśnie na niego przepisał ją dziadek...

Nowotwór...

Naprawdę ciężko mi o tym pisać. Jestem pewna, że to nigdy nie przestanie boleć...

Mój najukochańszy, najwspanialszy na świecie dziadek... Był jeszcze młody... Dwa lata temu przegrał walkę z rakiem i dołączył do swojej miłości, do babci.

Zawdzięczam mu wszystko. Gdyby nie on, z całą pewnością nie byłoby mnie tutaj.

Nie byłabym żoną pana Deacona, który poprawia swoje puszyste afro, przygotowując się wraz z chłopcami do wejścia na scenę.

To jednak wystąpienie wyjątkowe, bo z okazji koncertu charytatywnego Live Aid na stadionie Wembley.

Blisko 72 000 publiczności, półtora miliarda osób przed telewizorami. Do tego jeszcze równoległy koncert w Filadelfii. A wśród nas mnóstwo utalentowanych artystów, o których bliskim spotkaniu marzył nie jeden.

Chłopcy mieli do dyspozycji, nie mniej nie więcej, dwadzieścia minut, które wykorzystają idealnie, co do ostatniej sekundy.

Wybranie setu nie było łatwe, lecz gdy już przez to przebrnęliśmy, udało nam się zgromadzić największe hity i idealnie rozmieścić je w czasie, z uwzględnieniem powalającej mnie z nóg interakcji Freda z publicznością.

-Nie wiadomo czego się spodziewać! To nie tylko fani naszego zespołu, czy będą znać tekst? Będą klaskać do ,,Radio Ga Ga"?- dumał Brian.

-Stresuję się i ekscytuję w jednym. Rozsadza mnie już. Czy możemy wyjść na scenę!- wrzasnął Roger.

Miło jest patrzeć, jak znów rozumiemy się bez słów, a atmosfera dodaje nam skrzydeł.

Na przełomie '82 i '83 zespół przeżył kryzys i naprawdę okropnie wspominam tamtą atmosferę. Można by o tym napisać kolejny taki pamiętnik. To były dla nas trudne chwile, ale patrząc z perspektywy czasu, jedynie na umocniły i pokazały, że faktycznie jesteśmy ze sobą na dobre i złe.

I zawsze będziemy, niezależnie co nas jeszcze czeka.

Choć jestem przekonana, że czeka nas jeszcze wiele, wiele przyjemnych chwil i wspaniałych wspomnień.

Bez wątpienia...- rozczuliłam się, walcząc z napływającymi do oczu łzami. Ale w zasadzie, czy warto jest walczyć ze wzruszeniem?

-Mamooo, dlaczego płaczesz!- podbiegł do mnie nasz kochany prawie siedmiolatek, Robert, wdrapując się na moje kolana.

-Ponieważ trochę sobie wspominałam, wiesz?- rozumieliśmy się z synem idealnie, John cały czas powtarzał, że odziedziczył po mnie tendencję do marzeń, refleksji. I jak na swój wiek, rozumiał bardzo wiele.

W momencie chłopcy spojrzeli na nas, a rozczulenie malowało się na ich twarzach.

Chłopcy... została mi taka tendencja, do nazywania ich w ten sposób.

-Pomyślałaś o dziadziu Robercie?- chłopiec przypatrywał mi się tymi inteligentnymi oczkami, a ja zmierzwiłam jego loczki, potwierdzając skinieniem głowy.

-Dziadzia kiedyś mi mówił, że mam cię zawsze mocno przytulać i kazać przestać być smutna, jeśli będziesz płakać.- wlepiony we mnie kilkulatek chciał dobrze, lecz nie wiedział, że jeszcze bardziej mnie to poruszy.

-Wszystko w porządku. Dziadek napewno nas słucha i już nie może się doczekać wyjścia chłopaków na scenę.- szybko otarłam turlającą się po policzku łzę, spoglądając na dziarsko wyglądającego Rogera, ciepło uśmiechających się Freddiego i Briana oraz Deaky'iego, dumnego ojca, który już od dziesięciu lat, niezmiennie obdarowuje mnie tym absolutnie najpiękniejszym, najsłodszym uśmiechem.

-A nie powinieneś być przypadkiem z babcią i ciocią Chriss?- John wspomniał o mojej matce oraz przyjaciółce, które wzięły na siebie obowiązki opieki nad całą flotą "dzieci Queen", przy okazji spoglądając na wchodzących na scenę dwóch mężczyzn, przebranych za policjantów.

-Ale ja bym chciał tutaj zostać i pooglądać z tobą, mamooo. Wujek Freddie mi obiecał!

Spojrzałam na czarnowłosego.

-Mamooo?- usiłował mnie namówić, tym razem Mercury.

-Nic a nic się nie zmieniłeś!- roześmiałam się w stronę ubawionego wokalisty.

-Jej wysokość, Królowa!- usłyszeliśmy głos jednego z "policjantów".

Serce zabiło mi mocniej.

Spojrzałam na Freda, który podskakiwał podekscytowany, dogrzewając mięśnie. Już tylko sekundy dzieliły ich od wejścia na scenę.

Zatrzymał się i spoglądając prosto w moje oczy, uśmiechnął się z tym charakterystycznym błyskiem w oku.

W tym momencie zobaczyłam tego małego, zdeterminowanego chłopca z Zanzibaru, którego marzenia i ambicje ścigały się w parze. Przeszedł przez wiele, lecz zawsze parł do przodu. I nigdy się nie zatrzymywał.

Tak oto, poprzez długie włosy, eyeliner i jedne z najbarwniejszych w całej Anglii ubrania, przemienił się w mężczyznę z bardzo skrytykowanym niegdyś wąsem.

I dzięki temu, że na krytyce innych, budował jeszcze większy sukces, stoi dziś przed sceną największego koncertu charytatywnego w historii i z niezmienną dozą adrenaliny i najszczerszym uśmiechem, zamierza wraz z całym zespołem jak zwykle dać z siebie wszystko.

-Rozwalimy tę scenę, kwiatuszku!- wykrzyknął do mnie, by po chwili dostać oklaski i okrzyki entuzjazmu od kilkudziesięciu tysięcy zebranych odbiorców.

-Nie wątpię...- pokręciłam głową.- Nie wątpię...

Nasze życie jest tak skomplikowane, ciężkie i piękne zarazem, niczym ,,Bohemian Rhaspody". Jednak ponieważ jesteśmy razem, zawsze wygramy.

Oto ,,Moja Bohemian Rhapsody".

❤❤❤❤
Dziękuję

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro