Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałam w swoim pokoju i czytałam kolejną już tego dnia książkę. Nagle mała czerwona dioda przy moim łóżku zaczęła się migać. 'Ocho. Mamy gościa.' Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie parter domu. Po chwili widziałam drzwi wejściowe w których Greg rozmawiał z jakimś siwobrodym. Koleś miał długie białe włosy i brodę do pasa w tym samym kolorze. Jego oczy skryte za okularami-połówkami były w pięknym błękitnym odcieniu i biła od nich dobroć i nadzieja. Ubrany był w długą szaro-liliową szatę. Wytrzeszczyłam oczy. Przed mną stał sam Albus Percival Wulfryk Brian Dumbledore. Niby mieszkam w Australii ale z gangiem teleportowaliśmy się po całym świecie pomagając aurorom. Poza tym ten człowiek jest znany na całym czarodziejskim świecie. Niestety nie słyszałam o czym rozmawiali. Otworzyłam oczy i wróciłam do siebie. Zaczęłam się zastanawiać co tak znany i wielki czarodziej jak Dumby robi w naszych skromnych progach.

Z zamyślenia wyrwało mnie wołanie szefa. W samych skarpetkach ruszyłam biegiem po schodach na dół. Jak zaczęłam biec po ostatniej partii poślizgnęłam się i na sam dół zjechałam na tyłku i plecach. Szybko się podniosłam, otrzepałam plecy i ignorując ból ruszyłam biegiem do salonu gdzie już wszyscy siedzieli.[Normalnie nikt by tak szybko nie wstał ale ona jest bardziej uodporniona na ból+ szybciej się regeneruje ] Usiadłam na wolnym fotelu i czekałam aż Greg zacznie nam tłumaczyć o co c'man choć miałam podejrzenia że chodzi o siwobrodego który tu był.

- Słuchajta. Był u mnie...

-Albus Dumbledore.-przerwałam mu i uśmiechnęłam się do niego słodko na co zrezygnowany pokręcił głową.

-Był u mnie Albus Dumbledore. Poprosił mnie o pomoc. Nadchodzi wojna a Sami-Wiecie-Kto..-znów mu przerwałam.

-A Voldemort.- znowu się wtrąciłam.

-Ekchem-odchrząknął- Nadchodzi wojna a Voldemort- ledwo przeszło mu to przez gardło a ja przekręciłam oczami. No ludzie czemu wszyscy boją się wypowiedzieć jedno głupie imię! Przecież to nie jest tak że jak to powiesz to alarm mu się w bazie włączy, znajdzie cię i zabije po serii tortur.-Nie próżnuje więc Zakon Feniksa pomyślał że moglibyśmy im pomóc. Zgodziłem się. Przy okazji będziemy w ten sposób mieli lepszy kontakt z Calem, Ashem, Lukiem i Maikiem.

- Czyli co? Przenosimy się do Londynu?-zapytałam podekscytowana. Zawsze chciałam tam mieszkać i zwiedzić stolicę Anglii.

- Tak Ceshi.[czyt. Czeszi] Więc tyłki w troki i jazda się pakować a potem widzę was z powrotem na dole.

Jak na komendę wszyscy ruszyli biegiem na górę. No wszyscy oprócz mnie. Ja jestem jedną z nielicznych osób myślących w tym domu (tak wyśmiewam was chłopaki) i przeniosłam się cieniem. Dostałam się do mojego azylu. Nic się nie zmienił od kąt skończyłam 9 lat.

Spod łóżka powyciągałam wszystkie kartony i walizki, i poustawiałam. Ruszyłam do garderoby. Pomieszczenie to miało kremowe ściany a wszędzie były półki. Najpierw przygotowałam piżamę i mój strój na misje: czarne getry, czarna bluza z kapturem, wygodne czarne adidasy i czarna chusta z uśmiechem kota z Cheschire, którą odłożyłam na bok. Resztę ciuchów zaczęłam pakować do walizek. Gdy pomieszczenie było puste przeszłam do łazienki.

Moja łazienka wygląda jakby się było w akwarium. Wzięłam wszelkie środki do pielęgnacji ciała oraz włosów i je też zaczęłam pakować. Kosmetyków nie pakowałam bo ich nie posiadam. Tak dokładnie nie maluję się. Gdy i to pomieszczenie zostało wyczyszczone z moich rzeczy zaczęłam pakować do pudeł obiekty z pokoju. Wszelkie kartki, zeszyty, albumy, ramki ze zdjęciami, książki i inne. Jak wszystko już zostało spakowane zeszłam na dół. Usiadłam na "moim" fotelu i czekałam na resztę. Po całych 30 minutach byli już wszyscy.

- Dobra. Znieście wszystkie swoje rzeczy na dół. Prze teleportuję je do kwatery głównej Zakonu. Wyśpijcie się jutro lecimy siecią fiuu.

I znowu łazić po tych schodach. Ale przynajmniej są jakieś ćwiczenia. Weszłam do pokoju i poukładałam ładnie pudło na pudle, walizka na walizce.

-Vingardium Leviosa- wypowiedziałam zaklęcie i wszystkie moje bagaże uniosły się w powietrze. "Zniosłam" wszystko na dół i postawiłam w jednym miejscu. Oczywiście na każdym pudle i walizce był uśmiech tak charakterystyczny dla mojej ksywki. Wróciłam ZNOWU na górę, umyłam się, przebrałam w piżamę i poszłam spać.

Wszędzie było ciemno. Nic nie widziałam. Słyszałam tylko pojedyncze głosy 'Zabij' 'Szlama' 'Zdrajca krwi' 'Crucio' i błagania 'Nie zabijaj' 'Mam żonę i dzieci' " Zlituj się'. Potem nastąpiła cisza. Ale tylko chwilowa. Już po paru sekundach słychać było wiele głosów wymawiających najróżniejsze klątwy czarnomagiczne 'Crucio' 'Sorris' 'None Manus' 'Dysponea Cruor' 'Servenedes' 'Plectre Crus' 'Retinaculum' 'Sectusempra'. I znowu ten głos który błagał. Niestety tym razem jego błagania mnie przeraziły. 'Zabij' 'Błagam zabij mnie' 'Zlituj się i mnie zabij' Po niezliczonych błaganiach o śmierć i krzykach bólu usłyszałam syczący głos. Głos cichy ale jednocześnie donośny i lodowaty. Wypowiedział tylko dwa słowa spełniające błagania. 'Avada Kadawra'. Ostatnim co usłyszałam przed obudzeniem się były mrożący krew w żyłach krzyk i złowrogie śmiechy.

Obudziłam się całą zlana zimnym potem. To było przerażające. Wstałam z łóżka i poszłam opłukać twarz zimną wodą. Po wykonaniu tej czynności ubrałam się w 'strój na misje', wokół pasa zaczepiłam mój pas z niezbędnymi rzeczami jak: eliksiry, składniki do eliksirów, przenośny kociołek (jak się nudzę a nie mogę akurat poczytać to robię eliksiry) , kilka fiolek, kilka noży, pilknik, jo-jo etc. Chustę włożyłam do kieszeni. Gotowa zeszłam na dół i ruszyłam stronę kuchni. Znając życie te lenie jeszcze śpią a jak się obudzą to będą żądać śniadania. Postanowiłam zrobić naleśniki. Wyciągnęłam wszystkie potrzebne składniki i wzięłam się do roboty. Gdyby nie ja i Greg to te gamonie pozdychałyby z głodu. Gdy skończyłam robić śniadanie i polewałam wszystkie 7 porcji syropem klonowym męska, czyli pozostała część domu zjawiła się w kuchni zapewne zwabiona zapachem posiłku.

-Mmmm co tak cudnie...- zaczął zaspany Bill.

-...pachnie? Czy to...-dokończył mniej zaspany Will.

-Naleśniki!-wykrzyknęli oboje już w pełni rozbudzeni i wręcz rzucili się na swoje porcje. Z nich przykład wzięła reszta a ja tylko zaśmiałam się lekko. Po zjedzonym posiłku (z którego nie zjadłam nic bo jak tylko szef nie patrzył to te barany mi podbierały) i górze komplementów na temat pysznego śniadania poszliśmy do kominka. Każdy po kolei wchodził, wypowiadał nazwę ulicy, rzucał proszek w ziemie i znikał w zielonych płomieniach. Pierwszy poszedł szef by uprzedzić o naszym przybyciu. Po pięciu minutach dopiero my przenieśliśmy się do kwatery Zakonu. Ja jako znany na całym świecie czarodziei i nie tylko Kot Z Cheshire przeszłam ostatnia. Jestem bardzo ciekawa reakcji zakonu na mój widok.

*Harry (po wyjściu Dumbledora z willi "Bandy Robin Hood'a")*

Razem z wszystkimi obecnymi czekaliśmy na powrót dyrektora. Podobno udał się by prosić o pomoc silnego sprzymierzeńca ale nie chciał nikomu powiedzieć kogo. Po kolejnych długich minutach usłyszeliśmy trzask teleportacji a do salonu (w którym wszyscy siedzieliśmy) wpadł zadowolony Dumbledor. Pierwszy odezwał się Syrusz.

-I jak? Udało się? I tak właściwie kogo namawiałeś na pomoc?

- Udało się nawet lepiej niż myślałem. Już jutro sprowadzą się tu nasi nowi sojusznicy.

- Ale kto nimi jest Dumbledore?- zbulwersował się Moody. Nie dziwie się on wręcz nienawidzi niewiadomych.

- Haha Alastorze sama "Banda Robin Hood'a" zgodziła się nam pomóc. -powiedział dyrektor zacierając ręce.

- Chwila TA "Banda Robin Hood'a"? TA w której jest Kot z Ceshire?-zapytała Hermiona włączając się do rozmowy.

-Tak panno Greanger.- wszyscy wyłupili oczy na mężczyznę. Kot z Ceschire jest tak znany jak ja, Dubledore czy Voldemort! I podobno tak jak ostatnia dwójka potężny. Choć nie wiem o nim nic wiecej.-Będą u nas jutro a jak tylko się spakują powinny pojawić się tu ich rzeczy. Dziś poznacie ich szefa Greg'a Hood'a.- dopowiedział.

-Słyszałeś Greorge?

-Słyszałem Fred.

- Jak myślisz Greorge da mi autograf?

-Nie wiem Fred.

- Kolo serio jest taki super?-zapytałem.

-Potter żartujesz sobie ze mnie? Ostatnia akcja jak śmierciożercy zaatakowali to on wszystkich rozwalił. Jak aurorzy przybyli na miejsce to tylko ich sprzątali z drogi do Azkabanu. Do tego na każdym była teczka z informacjami kto to, co zrobił, jak długo jest po stronie Sam-Wiesz-Kogo i wszystkie jego zbrodnie.- odpowiedział mi Moody.

- Co tam z tym Alastorze. Dzięki Kotu Cedrik żyje a ty Harry nie doświadczyłeś jak bolesny jest Cruciatus.- powiedział dyrektor a mnie zamurowało. Że wtedy na cmentarzu to dzięki niemu?!

-CO?!- krzyknęli wraz ze mną wszyscy zgromadzeni.

- No cóż jak wróciłem tego dnia do swojego gabinetu zastałem tam list od niego.

-Właściwie czemu nazywają go "Kot z Cheshire"?-zabrał głos Ron.

-Zawsze jak go ktoś widzi ma na sobie kaptur a pół twarzy zakrywa chustą z uśmiechem tej postaci. Oczy też nie zawsze ma widoczne. Do tego potrafi zniknąć w cieniu, stać się niewidzialny lub częściowo widzialny.-powiedział Syriusz.

-Dobra dzieci do łóżek.-powiedziała pani Weasley. Posłusznie poszliśmy na górę. Wykonałem wszystkie wieczorne czynności, położyłem się i odpłynąłem do krainy Morfeusza rozmyślając o jutrzejszym dniu i naszych gościach.

***

Obudziłem się, ogarnąłem włosy, ubrałem i ruszyłem na śniadanie. Już ze schodów było czuć pyszności jakie przygotowała pani Weasley. Wszedłem do pomieszczenie i usiadłem do stołu. Nałożyłem sobie jajecznicy i nalałem soku dyniowego. Po nie długim czasie dołączyła do mnie reszta niestety Snape też. Gdy kończyliśmy jeść przez kominek wpadł jakiś mężczyzna. Miał wygląd azjaty więc byliśmy w lekkim szoku ale ok.

-Za 5 minut wpadnie tu reszta. Niech ktoś pójdzie po Dumbledora.-nietoperz od razu wstał i zniknął.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro