Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Była ciemna, burzliwa noc. Deszcz lał jak z cebra jakby rozpaczał, a wiatr wiał mocno łącząc się z deszczem w smutku. Pogoda nie zwiastowała niczego dobrego. W śród kropel deszczu biegła kobieta odziana w długi płaszcz z kapturem na głowie. W ramionach niosła małe dziecko zawinięte w kocyk i kwilące cichutko. Tak cicho jakby nie chciało by ktokolwiek je usłyszał. Kobieta podeszła pod drzwi budynku. Dokładniej obskurnego sierocińca.

- Vicki. Vickusiu nie płacz. Tu będziesz bezpieczna. Nie możemy pozwolić im cię zabić rozumiesz słoneczko? Musisz żyć.

Mówiła kobieta po czym położyła dziecko na wycieraczce, zapukała do drzwi i zeszła po schodach. Na chodniku już czekał na nią mężczyzna. Mężczyzna o trupio-bladej cerze i wężo-podobnej twarzy.

- Oh głupiutka, głupiutka Emily. Myślisz że uratujesz to dziecko? Mylisz się. Ono zginie. Tak. Jak. Ty.

Mężczyzna patrzał na przerażoną kobietę z satysfakcja w swoich czerwonych ślepiach.

-Jakieś ostatnie życzenie? -zapytał podnosząc różdżkę i celując nią w osobniczkę stojącą przed nim.

-Nigdy nie wygrasz Tom. A może powinnam powiedzieć Markusie?- powiedziała. W rubinowych oczach, koło żądzy mordu pojawiło się niezauważalne zdziwienie.

-Avada Kadavra!

Promień zielonego światła poleciał w stronę kobiety i trafiło w nią zaklęcie. Mężczyzna zaczął się opętańczo śmiać i rzucił zaklęcie śmierci w niewinną istotkę zawiniętą w kocyk. Zaklęcie odbiło się i trafiło w niego samego. Pod wpływem własnego zaklęcia upadł z bólu na kolana ale już po chwili podniósł się i ruszył lekko kulawym krokiem wzdłuż ulicy.

Obudziłam się oblana zimnym potem. Kolejny koszmar. Pomyślałam przecierając twarz dłońmi. Zwlekłam z łóżka i podeszłam do walizki po ubrania. Jako że była godzina 3:52 to nie ubrałam bluzy by zakryć blizny ani tej na twarzy nie ukrywałam żadną iluzją.Postanowiłam jednak wziąć nakrycie ze sobą. Ubrałam się w białą bokserkę z koronką na plecach, czarne spodenki i moje ukochane czarne trampki do kostek. Schodząc na dół związałam włosy w niechlujnego koka u góry głowy z zostawioną grzywką.

Tak jak myślałam wszyscy jeszcze spali więc mogłam spokojnie zrobić śniadanie w tym stroju. Postawiłam na pancakes'y [takie naleśniki małe ale grube], gofry i omlety mojego przepisu a wszystko zrobione po mugolsku. Wszystko szło jak po maśle. Mieszałam, smażyłam, gotowałam a wszystko to robiłam nucąc pod nosem jakąś piosenkę. Gdy wszystko było gotowe rozłożyłam talerze, sztućce i potrawy na stole.Rzuciłam zaklęcie by wszystko pozostało świeże i ciepłe. Zdążyłam szybko założyć bluzę i zakamuflować bliznę gdy zaczęli schodzić się domownicy zwabieni zapachem. Gdy "miejscowi" stanęli w drzwiach zaniemówili. Pierwsza ocknęła się młodzież (bliźniaki, Harry,Ron, Miona, Ginny)rzucając się na jedzenie jakby ich głodowano.

- Skąd tu tyle jedzenia?-zapytała pani Weasley. Chyba mnie nie zauważyli.

- No cóż z przyzwyczajenia wstałam wcześniej by przygotować śniadanie. Przy okazji chciałam podziękować za gościnę.-powiedziałam z uśmiechem zwracając na siebie uwagę. O dziwo wśród zgromadzonych byli też dyrektor, pan Snape i pani McGonagall.- Radziłabym już zacząć jeść bo jak te głodomory wyczują jedzenie to nie zostawią nawet okruszka.-dodałam i z uśmiechem wróciłam do kuchni po kubki z napojami dla każdego. Rozniosłam kakaa, herbaty i kawy w zależności od osoby i stanęłam przy drzwiach wyczuwając że zaraz pojawi się reszta.

Nie minęła nawet minuta a zaczęli wchodzić jeszcze w piżamach. Przyzwyczajeni do tego wzięli swoje napoje i usadowili się na swoich miejscach.

-Vicki...?

- A gdzie nasze śniadanie?-zapytali "moi" bliźniacy. Wszyscy popatrzyli na nich jak na idiotów. Co się dziwić stół zastawiony jedzeniem a ci proszą o śniadanie. Poszłam do kuchni i wróciłam z dwoma talerzami zapełnionymi Dorayaki'ami [to takie japońskie naleśniki]. Postawiłam po jednym przed każdym.

-Zbyt ich rozpieszczasz. Jeszce trochę a będą z nich ciepłe kluchy.-stwierdził Greg gdy siadłam pomiędzy nim a Alex'em.

- Bez przesady i tak zapewnisz im taki trening że spalą to w max dwie godziny.-uśmiechnęłam się na to. Śniadanie minęło w przyjemnej atmosferze. Jak wszyscy skończyli słyszeć można było zbiorowy pomruk aprobaty.

- Jakim cudem to było takie pyszne? Gdzieś ty się nauczyła tak gotować?-zapytał Remus.

- Gotuje tym gamoniom od 7 lat. Taka odpowiedź powinna ci wystarczyć.- uśmiechnęłam się do mężczyzny i zaczęłam zbierać naczynia. Nucąc pod nosem moją ulubioną melodię ruszyłam do kuchni umyć gary. Ale cóż jestem jaka jestem i po prostu włożyłam wszystko do zlewu i rzuciłam odpowiednie zaklęcie by się same umyły. Nienawidzę myć garów.

- Hej macie tu bibliotekę?-zapytałam.

-Tak. Jest na pierwszym piętrze. Drzwi na prawo z plakietką "Biblioteka"-odpowiedział mi Syriusz oddalając od siebie dłonie przy wymawianiu nazwy pomieszczenia [no wiecie coś podobnego jak to gdy się mówi "magia" i tak rozkłada dłonie] Podziękowałam za odpowiedź i ruszyłam do danego pomieszczenia. Znalazłam jakąś lekką lekturę (około 1000 stron) i poszłam z nią do mojego pokoju. Rozsiadłam się wygodnie i po założeniu okularów zagłębiłam w stronach książki.

I tak właśnie mijały mi dni. Głównie siedziałam w różnych miejscach kwatery, zawsze pustych i czytałam. No i ćwiczyłam z gangiem. Raz wyszłam na Pokątną na zakupy i przy okazji kupiłam Harry'emu prezent urodzinowy. I w ten oto sposób dotarliśmy do dnia dzisiejszego czyli-31 Lipca!!!

Wstałam przed świtem bo już o 3:01. 'O wstałam akurat na godzinę demona.' Szybko się ubrałam w białą bokserkę, którą włożyłam w krótkie spodenki z wysokim stanem. Do tego ciemnoszare, niskie trampki. Moje długie za łopatki, rude włosy rozczesałam i zostawiłam rozpuszczone by mogły spokojnie ułożyć się w leciutkie loki. Choć bardziej wyglądały na falowane. Na głowę założyłam czarną smerfetkę.

Po cichaczu zeszłam na dół do kuchni. Powyjmowałam wszystkie składniki i zaczęłam robić tort. Oczywiście żeby zdążyć pomogłam sobie magią. Na szczęście ostatnio (wczoraj) jak siedziałam w salonie usłyszałam jak Harry mówi że zjadłby ciasto czekoladowo-bananowe. Zostało mi już tylko ozdobić moje dzieło. Wzięłam do ręki kilka kawałków banana i rozłożyłam na wierzchu posypując je potem startą czekoladą. Na gotowe ciasto rzuciłam zaklęcie chłodzące by wytrzymało odpowiednio długo. W następnej kolejności ozdobiłam jadalnio-salon. Na dekoracje nałożyłam zaklęcie kamuflujące by dopiero jak powiem hasło się pojawiły. Na liście zostało mi tylko zapakowanie prezentu i zrobienie śniadania. Przeniosłam się na górę. Zapakowałam prezent i z gotowym pakunkiem wróciłam na dół. Paczkę schowałam do szafki w kuchni i zabrałam się za robienie śniadania.

Gdy wszystko było gotowe było już po 9. Ludzie zaczęli się zbierać przy stole i zajadać posiłkiem. Nie było po nich widać że pamiętają o urodzinach chłopaka ale to nie moja sprawa. Ostatni do pomieszczenia wszedł zaspani i jakby trochę przybity jubilat. Oczywiście tą drugą emocję starał się ukryć co powiem szczerze dobrze mu wychodziło ale ja jestem lepszym obserwatorem. Ja cały czas siedziałam niewidzialna w kuchni i obserwowałam to cieniem.

Dobra czas zacząć przedstawienie. Zgasiłam światło i rzuciłam ochronę by nie mogli zaświecić. Potem otworzyłam okno i przywołałam potężny podmuch wiatru, który zamkną drzwi. Na drzwi też rzuciłam odpowiednie zaklęcie podobnie jak na okna gdy się zamknęły. Na pomieszczenie naniosłam czar niepozwalający na teleportację.

-Hej co się dzieje?-zapytała Ginny z ledwo wyczuwalnym lękiem w głosie.

-Zaczekajcie spróbujemy się teleportować- powiedziały klony Weasley. Po chwili znów słychać było ich głos.

- Nie da się teleportować.- na to stwierdzenie Bill i Will spojrzeli na siebie porozumiewawczo.

-Czy ktoś z was przypadkiem nie zalazł za skórę Vicki?-zapytał młodszy z bliźniaków (Will).

-Nie.-odpowiedział chór głosów.Gdy poczułam że boją się dość mocno przeniosłam się z tortem i lewitującą obok świeczką. Zaświeciłam świeczkę tak by nie było mnie widać i otworzyłam oczy zmieniając je na kocie, i świecące w ciemności. Sprawiłam że pojawiły się dekoracje. Wszystkie przerażone spojrzenia przeniosły się na moje oczy. Ja na to zgasiłam świeczkę i przywróciłam swoje normalne nie świecące oczy.

- Jest źle.- wymamrotał cicho Alex. 'No to się zdziwią'

- Wszystkiego najlepszego Harry!!!- krzyknęłam trzymając tort równocześnie przywracając światło, anulując zaklęcia i pokazując wszystkim to co zrobiłam. Uśmiechnęłam się do wszystkich niewinnie by potem zacząć się śmiać z ich min. Jak już się opanowałam to podeszłam do Wybrańca z tortem. Stanęłam przed nim i ruchem ręki zapaliłam świeczki stojące na torcie.

-No dalej! Myśl życzenie i zdmuchuj świeczki!- pogoniłam go gdy dalej stał w osłupieniu. Otrząsnął się i wykonał moją "prośbę". Zgaszoną świeczkę ściągnęłam z tortu a sam deser postawiłam na środku zastawionego pysznościami stołu.

- A wy co tak stoicie? Zapraszam do stołu!

Wszyscy jeszcze trochę zszokowani zasiedli przy meblu. Ciszę przerwali Cipher'owie mówiąc na zmianę:

-Czyli nie byłaś na nikogo zła?

-Nie.

-I to wszystko tylko dla niespodzianki?

-Tak.

-A przyznaj się jak długo to planowałaś?-tym razem zapytał Remus a wszyscy spojrzeli na mnie.

-No cóż ogólnie z urządzeniem urodzin to tak od wczoraj, a szczegóły jak dekoracje,śniadanie czy to nastraszenie na początku to już spontaniczne pomysły.

-Kiedy ty to wszystko zdążyłaś zrobić?- zabrała głos pani Weasley.

-No dzisiaj.-odpowiadałam coraz bardziej niepewnie. Człowiek się stara to nie docenią, nie podziękują, nie pogratulują tylko naskoczą z pytaniami. Bo czemu by nie?

Gdy Ron to usłyszał, wypluł co miał w buzi i zapytał "lekko" podnosząc głos:

- To o której ty wstałaś!?!

- No minutę po trzeciej.- wszyscy wytrzeszczyli na mnie oczy. Nawet 'moi' chłopcy nie wiedzieli że tak wcześnie wstaje, tak samo nie wiedzieli o koszmarach które co dzień mi się śnią. Więcej się nie odezwałam tylko ze spuszczoną głową jadłam swoje niewielkie śniadanie. Składało się ono tylko z sałatki owocowej i rogala. 'Kiedy ja straciłam swoją pewność siebie? I w ogóle jakim cudem?! Trzeba to jakoś naprawić...'

Wstałam ze swojego miejsca i skierowałam się do kuchni po prezent. Z pakunkiem wróciłam i podeszłam do avadookiego.

-Jaszcze raz wszystkiego najlepszego Harry.- powiedziałam wręczając chłopakowi pakunek-Mam nadzieję że się spodoba.- odwróciłam się do reszty zgromadzonych- Dziękuje za towarzystwo ja już się najadłam.Miłego dnia życzę.- stwierdziłam z niewidocznie sztucznym uśmiechem i wyszłam z pomieszczenia.

Dopiero gdy zaszyłam się w bibliotece zdjęłam z talerza iluzję. Wzięłam do ręki książkę o magii elfickiej (z moich prywatnych zbiorów) ale nie potrafiłam się skupić na tekście.

Rozmyślałam o jutrzejszym dniu. Już jutro moje urodziny. Będę o rok starsza. Ciekawe czy któryś z tych jełopów w ogóle pamięta że to jutro. Tak rozmyślałam do puki nie zauważyłam, która jest godzina.

'O Merlinie i Wielka Dwunastko! [tak ona wierzy w bogów greckich] Już 22?! I znowu cały dzień jak Cerberowi w budę! [Cerber to ten trójgłowy pies Hadesa] Nawet porządnego posiłku nie zjadłam.'

Rozmyślałam tak idąc do pokoju. W środku przebrałam się w piżamę i poszłam spać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro