21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Seth

Przez okno w sypialni wpadało delikatne światło, dzięki czemu widziałem twarz swojej ukochanej i mogłem ją podziwiać. Ciemne włosy obejmowały jej bladą twarz, a sen który zabrał ją do swojej krainy, spowodował, że wyglądała cholerne niewinnie. Była taka piękna, że nie mogłem się na nią napatrzeć. Poprawiłem kosmyk jej włosów za ucho, a kiedy chciałem zabrać swoją dłoń ona ją złapała i przycisnęła do swojego policzka.

- Nie śpisz?- zapytałem.

- Ciężko jest zasnąć wiedząc, że ktoś na ciebie patrzy.

- Jak mogę nie podziwiać tego co piękne i moje?- zapytałem, a ona uśmiechnęła się delikatnie i spojrzała na mnie.

- Banał.

- Możliwe, ale nie zaprzeczasz, że nie podoba ci się jak tak mówię.

- Fakt. To mega urocze - uśmiechnąłem się delikatnie, a ona również to zrobiła.

Anastasia

Rano obudziłam się kiedy Seth chciał wstać z łóżka. Przytuliłam go mocno uniemożliwiając to, a on westchnął.

- Kicia, praca wzywa..

- To niech sobie wzywa - mruknęłam zaspana wtulając nos w jego szyję.

- Ana, poleżymy wieczorem..

- Teraz też możemy.

- Mam dużo do zrobienia..

- Super, to sobie idź - warknęłam odwracając się na drugi bok.

- Nie gniewaj się, zobaczymy się na obiedzie słońce - wstał i poszedł.

Miałam do niego żal, naprawdę. Od dłuższego czasu musiał coś robić, a ja siedziałam sama. Może nie było w tym nic złego, ale miałam nadzieję, że po sparowaniu będzie ze mną. Teraz poczułam się wykorzystana w pewien sposób. Głupia dałam mu to czego chciał, a on sobie poszedł z samego rana. Nagły ból jaki mną wstrząsnął był okropny, ale wiedziałam, że on go nie poczuje.

- Anastasia uspokój się, on nigdy by nas nie skrzywdził - usłyszałam głos swojej wilczycy w głowie.

- Gadanie..

- Wiem, że milczałam w ostatnim czasie, ale mam ci coś do przekazania i musisz mnie wysłuchać.

- Niby co? Narzekanie, że się nie przemieniam tak często jak byś chciała?

- Nie. Ana ty i Seth nie jesteście normalnymi przeznaczonymi.

- Odkryłaś Amerykę - powiedziałam na głos, wiedząc, że i tak nikt nie słyszy.

- Muszę ci coś pokazać.

- Co takiego?

- Nie będę ci opowiadać o tym, bardziej zrozumiesz jak sama zobaczysz.

- W jaki sposób?- zapytałam, a ona westchnęła.

- Wyjdź na zewnątrz, tylko ubierz się ciepło, idź do lasu i skup się na swoim połączeniu z naturą.

Podniosłam się z łóżka i zaczęłam się przebierać. Ubrałam czarne leginsy i czerwoną bluzę, a potem zeszłam na dół wiążąc włosy w kucyk.
Jednak gdy przechodziłam koło kuchni zatrzymała mnie córka kobiety będącej zastępczynią Lydii.

- Luno, śniadanie jest gotowe. Luna zje teraz czy przyszykować je później? - zapytała widząc, że chce wyjść. 

- Ja..- spojrzałam na zegarek i widząc ósmą rano uznałam, że zjem. - Przyszykujcie dobrze, ale miałabym prośbę, żeby było to w głównej jadalni, wraz z innymi.

- Jak sobie życzysz - odeszła, a ja westchnęłam.

Poczułam czyjąś obecność za sobą i odwróciłam się. Był to Ethan, pokręcił tylko głową uśmiechnięty, a ja wiedziałam czemu. Zazwyczaj matki stada nie chciały przebywać wśród swoich. Uważały się za wyżej ustawione i może było to logiczne bo były wybrankami alfy, ale ja nie chciałam taka być. Pochodziłam z skromnego domu i nie miałam zamiaru jeść śniadania sama. W końcu ile osób może być w jadalni?
Wtedy weszłam na salę i zobaczyłam jak bardzo się mylę. Było tutaj miejsc na ponad sto osób. Wszyscy automatycznie wstali witając się ze mną, a mi zrobiło się głupio. Byłam ubrana zwyczajnie, podczas gdy Seth zawsze wyglądał prawie, że nienagannie.
Skinęłam głową, aby każdy usiadł, a oni to zrobili. Byłam trochę zakłopotana, ale kiedy koło mnie zajął miejsce Ethan i Ivan, poczułam się trochę swobodniej. Nie wiem, w którym momencie straciłam poczucie czasu, a rozmowa stała się tak swobodna. Jednak kiedy zobaczyłam w pół do dziesiątej musiałam iść. Przeprosiłam ich i wyszłam z jadalni.
Udałam się do lasu, gdzie poczułam wolność. Było dobrze, aż za dobrze, żeby teraz wracać do domu głównego. Rozpuściłam włosy czując delikatny wiatr. Zdecydowanie byłam związana z tym wszystkim.
Przykucnęłam i położyłam dłoń na ziemi myśląc o tym jak świetnie jest być tak blisko wszystkiego. Skupiłam się na każdym odgłosie, szumie wiatru, promyku słońca, aż w końcu poczułam ból. Ogromny ból.

- Zaczyna się - usłyszałam od swojej wilczycy, a później zemdlałam.

Pojawiłam się w starej chatce i to mnie zaniepokoiło. Udałam się za głosami, które usłyszałam. Były nimi trzy kobiety stojące przy jednej z ksiąg. Teraz zrozumiałam. Miałam zobaczyć czarownice, dzięki którym miałam czegoś się dowiedzieć.

- Siostro Marie z rodu zmiennokształtnych, dziedziczko Lemaire, pierwsza uzdolniona magicznie wilkokrwista czy oddajesz całą swoją moc swojej przyszłej potomkini, aby mogła spełnić swoje przeznaczenie?- zapytała kobieta stająca przed nią i mocząc sztylet w czymś czarnym.

- Tak Pani.

- Będziesz ją chronić przed złem koniecznym, aby jej dusza nigdy nie zaznała skazy, a kiedy przodkowie się z nią połączą będziesz ją przed nimi bronić? - zadała następne pytanie.

- Tak Pani - kolor jej oczu zabłysł na złoto.

- Tak więc dzięki mocy i prawu nadanemu mi przez radę mianuję cię pierwszym strażnikiem, którego misją jest ukryć się na najbliższe setki lat w dalekiej niebieskiej krainie gdzie zazna spokoju od dusz potępionych - oznajmiła staruszka i obeszła klęczącą kobietę od tyłu, po czym ostrzem przejechała po jej szyi.

Krew lała się, ale zanim kobieta zemdlała jej oczy zabłysły na niebiesko.

- Obudzi się prawda? - zapytała druga czarownica.

- Tak Josephine, kiedy przyjdzie czas.

- Co będzie z nią teraz?

- Pochowamy ją w tym domu i postaramy się, żeby nikt nie dowiedział się o rytuale, kiedy potomkini się urodzi Marie stanie się jej wilczym ja.

Wtedy poczułam jak ponownie przed oczami robi mi się ciemno. Poczułam chłód ogarniający moje całe ciało, a chwilę później obudziłam się w lesie. Słońce zaczęło zachodzić, a ja zdałam sobie sprawę z tego co się stało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro