Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Per. Rosallie

Moje poszukiwania słodkiej woni nadal trwały. Dłużyły się w nieskończoność, a przecież rozpoczęłam je około cztery godziny temu. Nie ważne jak bardzo się starałam, one i tak nie przynosiły żadnych skutków. Mimo to nadal szłam leśną ścieżką, próbując wyczuć jakikolwiek, nawet najsłabszy zapach, przypominający choć odrobinę ten, który wcześniej tak mnie do siebie przyciągał.

Rozglądałam się za dziećmi, gdyż to właśnie one były źródłem tej hipnotyzującej woni. Jedyne co czułam to orzeźwiający zapach liści oraz igieł drzew, jednak to nie on był mym celem.

Zacisnęłam dłonie w pięści i przyspieszyłam kroku. Ściółka skrzypiała cicho pod podeszwami mych butów. Nie przeszkadzało mi to tak bardzo, lecz miałam przez to dziwne wrażenie, jakby ktoś za mną szedł.

W pewnym momencie do moich nozdrzy dotarł silny, odpychający odór. Przeszukałam wzrokiem okolicę. Przy jednym z drzew leżało martwe zwierzę. Była to zapewne sarna, lecz przez dość wysoki stopień rozkładu nie mogłam mieć całkowitej pewności. Poza tym jej szyja oraz brzuch były rozszarpane. Kawałki sierści oraz mięsa porozrzucane były wokół masywnej rośliny, a większość organów została wyciągnięta na wierzch. Nogi istoty wygięte były w nienaturalny sposób, natomiast na reszcie ciała i niektórych z odkrytych żeber widoczne były ślady pazurów. Gałki oczne zwierzęcia zostały wydłubane, a na ich miejscu były teraz jedynie krwawe dziury, w które wpatrywałam się przez moment. Zupełnie jakby ktoś specjalnie oślepił sarnę przed zabiciem jej.

Rozglądałam się przez chwilę, jednak nie znalazłam ani jednego oka. Zapewne leżały na samym dnie kupki wnętrzności przez moimi stopami. Wszystko wokół ciała brudziła po części zaschnięta krew.

Chmara much latała wokół truchła, od którego postanowiłam się oddalić. Po kilku minutach spaceru na swojej drodze napotkałam następne martwe, gnijące zwierzę. Tym razem był to zając, a przynajmniej tak mi się wydawało. Jego uszy były dosłownie oderwane od głowy i jedno z nich leżało obok rozszarpanego ciałka.

   — Musiał zostać zabity niedawno — przeszło mi przez myśl, a sądziłam tak ponieważ szczątki mokre były od krwi, która wyglądała na świeżą. — Skoro tutaj jest ofiara, to gdzie jest drapieżnik? — Zaczęłam rozglądać się po okolicy, lecz nie dostrzegłam żadnej żywej istoty mogącej być zdolną do rozszarpania innego zwierzęcia.

Po pewnym czasie stwierdziłam, iż lepiej będzie po prostu iść dalej. Mdły odór rozkładających się zwierząt sprawiał, że wyczucie słodkiej woni było niemożliwe.

Zaczęłam odchodzić, jednak nie zaszłam zbyt daleko, gdyż coś lub raczej ktoś stanął mi na drodze. Niewielkie ślepia dziko wpatrywały się we mnie. Z jego gardła wydobywał się chrapliwy warkot, niczym u wściekłego psa, który za moment rzuci się na swoją ofiarę, jednak ja nie miałam najmniejszego zamiaru się nią stawać. Powoli zbliżał się do mnie, zatapiając w ściółce swoje ostre jak brzytwa pazury. Był cały ubrudzony krwią i miałam prawie całkowitą pewność, iż między jego zębami znajdowały się kawałki mięsa... zajęczego mięsa.

Cofnęłam się o krok, a on przyspieszył. W jego oczach dostrzegłam chęć zemsty, mordu oraz świeżej krwi.

   — Cóż za spotkanie — powiedziałam. — Nie sądziłam, że jeszcze cię spotkam... Rake — dodałam. Stwór po raz kolejny zawarczał.

Gdy przyjrzałam mu się dokładniej zauważyłam blizny na jego brzuchu oraz tylnych kończynach. W mym umyśle momentalnie ukazały się sceny z naszych wcześniejszych spotkań. Spotkań, podczas których robiłam rzeczy niedające się wytłumaczyć w żaden racjonalny sposób. Przypomniało mi się, jak biegłam przez ciemne tunele, przeklinając Rake'a za skrzywdzenie Jeffa. Panowała nade mną ogromna furia, ale dlaczego? Dlaczego w ogóle zdecydowałam się przyjść po czarnowłosego i to w dodatku razem z innymi mieszkańcami hotelu? Czy chłopak nie poradziłby sobie sam? Jasne, że by sobie poradził. Jeszcze pewnie przyszedłby do hotelu z satysfakcją w oczach po zabiciu kreatury stojącej przede mną. Wtedy także z mych pleców wyrosły ogromne skrzydła, wokół których rozciągały się języki ognia. Dobrze pamiętam jak Rake cofał się na ich widok. Mej pamięci nie umknęły nawet słowa wypowiedziane przez tajemnicze głosy w mojej głowie. Pragnęły bym zabiła stwora. Uległam im i zaatakowałam. To ja byłam drapieżcą, to ja polowałam na swoją ofiarę. Dlaczego tak dobrze pamiętałam tamte wydarzenia, a nie mogłam sobie przypomnieć, co stało się po ostatniej rozmowie z Maskym? Nadal nie mogłam tego zrozumieć, jednak w tym i właściwie żadnym momencie nie było to ważne. Najważniejsze były dalsze poszukiwania dzieci, a aby to uczynić musiałam jakkolwiek pozbyć się Rake'a.

   — Stoisz mi na drodze — powiedziałam w myślach, nadal się cofając. Rozejrzałam się ukradkiem za jakąś bronią, lecz nie znalazłam niczego, co mogłoby ją choć przypominać. W pewnym momencie dostrzegłam, iż stwór zbliżając się do mnie, pokuśtykał prawie niewidocznie. Właśnie dzięki temu miałam pewnego rodzaju przewagę nad kreaturą... albo przynajmniej niewielkie szanse na ucieczkę, wszystko jedno. Pewne było, że w walce przegrałabym po kilkudziesięciu sekundach, kończąc z rozszarpanym gardłem.

Kiedy stwór oddalony był ode mnie o kilkanaście metrów, schyliłam się szybko, łapiąc za kamień wielkości pięści. Ani na sekundę nie przestawałam się cofać. Tak samo Rake nie przestawał iść w moją stronę. Musiałam działać ostrożnie, bo gdy ja wykonywałam gwałtowne ruchy, stwór stawał się jeszcze bardziej agresywny. Co jakiś czas wypowiadał moje imię zachrypniętym głosem, przeplatając to z powtarzanym w kółko "zabiję", "pożrę" i innymi bzdetami tego pokroju.

Minęło kilka minut, a chwila, w której poczwara przede mną nie wytrzymała tego przepełnionego napięciem czekania w końcu nadeszła. Rake rzucił się w moją stronę. W ostatnim momencie uniknęłam jego ataku, odskakując na bok. Wściekła kreatura zawarczała znowu i po chwili skoczyła. Tym razem nie zdążyłam uciec. Siła uderzeniowa spowodowana brudnym cielskiem stwora sprawiła, iż poleciałam do tyłu, uderzając głową o dość twardy korzeń rosnącego obok drzewa. Utraciłam ostrość widzenia. Wszystkie kolory zaczęły się ze sobą mieszać, jednak stan ten nie trwał długo, gdyż okropny odór wydobywający się z gardła potwora przywrócił mi trzeźwość umysłu.

Lewą ręką próbowałam odsunąć od siebie Rake'a, natomiast w prawej wciąż trzymałam kamień, którym potem zaczęłam uderzać z całej siły w bliznę stwora na jego nodze.

Zanim zdążyłam go z siebie zrzucić, on zdążył zamachnąć się, rozrywając skórę na moim policzku. Poczułam zimną ciecz spływającą mi po brodzie oraz piekący ból.

Szybko wstałam, a następnie zaczęłam uciekać, nawet nie oglądając się za siebie. Słyszałam za sobą dyszenie kreatury, która bez przerwy powtarzała jedno słowo - "zabiję". Uszkodzona blizna sprawiała, iż Rake nie był w stanie mnie dogonić, a na pewno nie podczas biegu.

W pewnym momencie zauważyłam budynek oddalony ode mnie o około sto metrów. Cały wykonany był z drewna, jednak wyglądał stabilnie i byłam pewna, że mogłam ukryć się tam przed goniącym mnie potworem. Przyspieszyłam jeszcze bardziej. Z każdą chwilą byłam coraz bliżej tajemniczego domu. Dostrzegłam, iż okno na parterze było otwarte. Szybko podbiegłam do niego, a następnie zaczęłam wchodzić przez nie. Gdy byłam już jedną w środku Rake nagle złapał mnie za nogę, której nie zdążyłam wciągnąć za sobą i zaczął przyciągać mnie w swoją stronę. Złapałam się za framugę. Wierzgałam z całej siły. Stwór puścił mnie na chwilę, a ja wykorzystując tę sytuację kopnęłam go prosto w głowię najmocniej jak mogłam. Kreatura upadając na ziemię, wydała z siebie dziwaczny dźwięk, przypominający krzyk wymieszany z warknięciem.

Błyskawicznie zatrzasnęłam okno i rozejrzałam się dookoła. Stałam w niewielkim pokoju z dwoma piętrowymi łóżkami przy ścianach. W powietrzu unosiły się kaskady kurzu, a w samym pomieszczeniu panował okropny zaduch.

Ostrożnie wyjrzałam na zewnątrz, jednak Rake'a już tam nie było. Zapewne poszedł szukać innego wejścia do budynku.

Postanowiłam, że lepiej będzie nie stać w miejscu, więc wyszłam z pokoju na niewielki korytarz. Na drewnianych ścianach wisiały obrazy. Dzieła były prawie niewidoczne przez oblepiający je kurz.

Do wyboru miałam kilkanaście par drzwi. Prawie wszystkie zrobione były z drewna oraz wyglądały na nieużywane od jakiś stu lat. Tylko jedne były stalowe. Podeszłam do nich powoli, starając się, aby nie narobić większego hałasu..

Drzwi, przed którymi stałam były tylko odrobinę zakurzone, lecz bardzo dobrze widziałam na nich odciski ludzkich dłoni.

   — Ktoś musi być w pobliżu — mruknęłam. Przez moment zastanawiałam się czy wejść do pomieszczenia przede mną, czy lepiej ulotnić się stąd i pobiec w las.

Nagle usłyszałam dźwięk tłuczonej szyby oraz głośny huk. To Rake, pomyślałam. Musiał jakimś sposobem dostać się do budynku. Pchnęłam drzwi, a one bez większych oporów otworzyły się. W pokoju panowały egipskie ciemności, w których po chwili utonęłam, wchodząc do pomieszczenia. Kiedy szukałam włącznika, drzwi niespodziewanie zamknęły się. Od teraz zdana byłam na swój słuch. Podeszłam do ściany i nie oddalając się od niej, kontynuowałam wcześniejsze poszukiwania. Przez kilka dłużących się minut krążyłam po ciemnym pokoju, aż w końcu odnalazłam włącznik.

Gdy już miałam go nacisnąć dokonałam pewnego odkrycia. Na włączniku była już czyjaś dłoń, lecz nie należała ona do mnie. Skóra człowieka stojącego przede mną była dziwnie szorstka. Na skórze twarzy czułam jego oddech, którego zapach do najprzyjemniejszych nie należał.

Zaczęłam zastanawiać się czy dobrym pomysłem będzie zapalenie światła.

   — Jeśli się stąd nie wydostanę, to nigdy nie znajdę tego dzieciaka... nigdy nie poczuję już tego zapachu — przeszło mi przez myśl. Przycisnęłam włącznik, stając na granicy między życiem a śmiercią.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Jest... z dwudniowym opóźnieniem, ale jest. Dobra, przepraszam za te opóźnienia, ale przez większość tego tygodnia nie miałam dostępu do kompa, a rozdział, który przed chwilą przeczytaliście zaczęłam pisać dopiero w sobotę. Jednak mam nadzieję, że nie jesteście na mnie źli za to malusieńkie spóźnienie. Pozdrawiam i do następnego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro