Książka 1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tytuł roboczy: Coś

To był ciepły dzień. Mieszkańcy Królestwa spokojnie wykonywali swoje obowiązki. Dzień ten zapowiadał się spokojnie. Lecz czy na pewno tak było?

Pewien młodzieniec chodził między kramami, jednak niczego nie kupował. Oglądał wszystko i odchodził. Każdy mieszkaniec dobrze go znał, lecz teraz był w przebraniu, dzięki czemu nikt go nie poznał.

Miał on na imię Xavier. Był to młodzieniec wysoki, szczupły, jego włosy i rzęsy miały biały kolor, jego oczy zaś przypominały dwa węgle. Miał on już lat dziewiętnaście. Był to znany złodziejaszek, dlatego się przebrał.

— Dzień dobry, wielmożne panienki. — Ukłonił się nisko, gdy ujrzał dwie damy.

Później toczył z nimi rozmowę. Obie śmiały się, jednak jedna z nich przywołała do siebie strażnika będącego blisko nich. Mężczyzna od razu rozpoznał złodzieja, który wcześniej ściągnął kaptur okalający jego głowę. Młodzieniec zaczął uciekać, a strażnik, przywoławszy wspólników, rzucił się za nim w pogoń. Dopadli go i ogłuszyli.

Obudził się w lochu, jednak szybko uwolnili go z celi. Okazało się, iż król karał więźniów. Prawie wszystkim dawał karę śmierci. Egzekucje przeprowadzano natychmiast. Gdy nadeszła kolej młodzieńca, ten rozpłakał się i prosił o litość. Jego pierwszą karą przez to było pobicie.

— Ojcze, co się dzieje? — Przyszedł właśnie syn króla, książę Adam, młodzieniec dwudziestoletni o hebanowych włosach i oczach szarych.

— Synu, przypatrz się uważnie, jak sądzić więźniów — odrzekł mu ojciec.

Strażnicy wprowadzili do sali pobitego złodzieja. Gdy tylko książę na niego spojrzał, poczuł szybsze bicie swego serca.

— Pa... panie... — rzekł słabym głosem więzień. — Daruj mi moje winy... Błagam... Nie chcę umierać...

Bał się bowiem śmierci.

Książę patrzył na niego jak na najwspanialszy obraz. Czuł, iż ten właśnie więzień oddziałuje na niego w sposób fantastyczny. Samo jego spojrzenie, sama mowa, sam płacz były wspaniałe. A wygląd? Długie włosy, piękne rzęsy, podkreślające oczy o smutnym teraz spojrzeniu oraz pełne łez, alabastrowa cera, pociągająca twarz... To wszystko właśnie wywołało w księciu uczucie, którym zapragnął podzielić się ze złodziejem.

Usłyszał, jak jego ojciec skazuje białowłosego. Szybko postanowił podjąć decyzję i gdy strażnicy już mieli wynosić czarnookiego, przemówił:

— Zaczekajcie i puśćcie go! — Po tych słowach podszedł do więźnia. — Nie chcesz umierać, prawda? — Zobaczył, że pokiwał głową. — W takim razie zostań moim osobistym sługą.

— Osobistym... sługą? — zapytał niepewnie młodzieniec. — Tak naprawdę lepsze to od śmierci... Ale czy powinienem? A jeśli będzie chciał mnie torturować? Lub zrobić ze mnie niewolnika?

Książę zaprowadził go do swej komnaty. Białowłosy potulnie za nim szedł. Bał się, że jeżeli się sprzeciwi, spotka go okrutna kara.

— Muszę przygotować ci coś do ubrania — powiedział szarooki, gdy byli już w środku.

Czarnooki rozejrzał się po pomieszczeniu. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to wielkie okna, duże łoże oraz stolik, na którym położona była biała kartka, pióro i atrament. Nad stolikiem znajdował się portret, zapewne rodziny królewskiej.

— Jeśli nie chcesz zostać zabity przez mego ojca, lepiej nie bądź taki ciekawski. — Usłyszał głos księcia.

Odwrócił się w jego stronę i ukłonił nisko.

— Przepraszam, mój panie, to się nie powtórzy — powiedział.

— Nie musisz się kłaniać — odparł od razu czarnowłosy. — Poza tym, wolałbym, abyś mówił do mnie po imieniu, bez żadnych tytułów.

— Dobrze. — Spojrzał na Adama. Pragnął zadać mu jedno pytanie, lecz bał się go zadać. — Panie...

— Mam na imię Adam — przerwał mu szarooki.

— Adamie — poprawił się złodziej — czy mógłbym zadać ci jedno pytanie?

— Oczywiście.

— Czemu mnie uratowałeś? — zapytał. — To znaczy, nikt nie chciałby tego zrobić, lecz ty mnie uratowałeś... Czemu?

— Wydajesz się wspaniałym człowiekiem — odpowiedział książę. Spojrzał na białowłosego. — Wiele o tobie słyszałem, Xavierze.

Czarnooki spojrzał na niego ze zdziwieniem. Wiedział o nim wszystko? Czy to było możliwe?

— Tym bardziej dziwi mnie twa decyzja, Adamie — rzekł po chwili Xavier. — Nie powinieneś ratować osoby, która zrobiła tak wiele złego. — Poczuł dłoń Adama na swoim policzku. — Adamie...

— Za miesiąc będą moje dwudzieste pierwsze urodziny — przemówił po chwili czarnowłosy. — Do tego czasu będę mógł wybrać, z kim wezmę ślub. — Odsunął się od złodzieja i począł chodzić po pomieszczeniu. — Chciałbym wziąć ślub z miłości, nie z przymusu. Dlatego cię uratowałem. — Spojrzał na białowłosego, na którego twarzy malowało się niezrozumienie. — Daję ci miesiąc, byś rozkochał mnie w sobie i zakochał się we mnie. Zrobiłeś na mnie wrażenie, a to nie zdarza się często.

— Panie... A-adamie, to sodomia — odrzekł mu białowłosy. Zobaczywszy poirytowany wzrok księcia, ogarnął go lęk. — Znaczy się... Dlaczegóż miałbyś... Dlaczegóż pragnąłbyś być ze mną? Adamie, ty jesteś mężczyzną, i ja również jestem mężczyzną. Zastanów się, błagam...

— Zastanawiałem się już bardzo długo — mruknął szarooki. — Pragnę związać się z mężczyzną, którego pokocham, i który pokocha mnie. Coś w tobie jest, co sprawia, iż moje serce bije szybciej.

— Postradałeś zmysły, Adamie.

— Może i postradałem, może oszalałem, przez co trzeba będzie mnie wysłać do lekarza, lecz nie chcę ukrywać, iż bardzo mi się spodobałeś, Xavierze.

Czarnookiemu odebrało mowę. Czyżby książę naprawdę chciał się z nim związać? Nie, na pewno tego nie chciał. Zapewne pragnął się zabawić i poczuć, jak to jest uwieść drugiego mężczyznę. To musiał być powód. To był jedyny racjonalny powód.

Gdy upłynęło trochę czasu, Adam zbliżył swoje wargi do ust Xaviera, łącząc je w pocałunku. Złodziej, nie wiedząc, co począć, jedynie pozwolił drugiemu mężczyźnie działać, jednakże swymi dłońmi objął talię księcia. Ten jedynie cicho jęknął, zadowolony z takiego obrotu spraw. Białowłosy poczuł wzbierający strach. Strach przed czarnowłosym oraz jakimś dziwnym uczuciem, które powoli zaczynało w nim kiełkować, choć sam nie był tego do końca świadom.

— Dobrze więc — odezwał się po dłuższej chwili szarooki — teraz musisz ubrać na siebie strój, który dla ciebie wybrałem.

— Dobrze.

***

Południe w komnacie księcia mijało mu szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie spotkawszy się od dłuższego czasu z Adamem, czuł się zadowolony. Mimo iż nie mieszkał w zamku nawet dwóch dni, odczuwał wszechogarniający lęk przed mężczyzną.

Jakież wielkie było jego zdziwienie, gdy dowiedział się, jakoby miał towarzyszyć czarnowłosego w zbliżającej się uczcie. Nie mógł pojąć, dlaczego właśnie on został kochankiem syna samego króla, który w każdej chwili mógł wydać go na śmierć.

Westchnął ciężko. Próbował ułożyć w głowie to, co działo się tak szybko.

— Witaj. — Z rozmyślań wyrwał go głos księcia. — Coś cię trapi? — zapytał czarnowłosy, spoglądając na złodzieja z troską.

— Nie, Adamie — odpowiedział białowłosy. Choć jego kłamstwo było oczywiste, miał nadzieję, iż mężczyzna tego nie zauważy. — Chciałbym po prostu... uciec czasem od tego wszystkiego.

— Ja też — powiedział szarooki, siadłszy obok czarnookiego. — Nie masz pojęcia, jakie to życie potrafi być przytłaczające.

— Cóż... i tak uważam, że to lepsze od życia w nędzy. — Poczuł głowę Adama na swym barku. Bardzo się zląkł. — A-adamie...

— Tylko na chwilę.

Złodziej pozwolił mu na to. Po chwili sam położył swą głowę na tej księcia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro