Moje Peaky Blinders

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdziału długo nie było i wyjątkowo pojawia się we wtorek, ale mam nadzieję, że się spodoba. Zachęcam do komentowania i życzę miłego czytania ❤️

-------------------------------------------------------------------------------------------

Jednak nim zdążył cokolwiek zrobić jego kuzyn stanął przed zdziwioną Dianą i w tym momencie zjawiła się pokojówka

- Panienko Diano, bardzo przepraszam, że przeszkadzam, ale zgodnie z panienki prośbą...-

- Dziękuję Olivio, wybaczcie, ale teraz mam zaplanowaną chwilę relaksu-

Uśmiechnęła się tylko i podążyła za służącą. Ucieszyła się, że przed swoim wyjazdem poinstruowała służbę by co wieczór były zaplanowane relaksujące rzeczy takie jak kąpiel, przejażdżka konna, spacer czy inne zajęcie, które da jej chwilę wytchnienia a po ostatnich wydarzeniach kąpiel była czymś czego potrzebowała a nie kolejna bójka o nią. Zanim weszła do łazienki poprosiła by odesłać jej towarzyszy. Służka tylko kiwnęła głową i zostawiła Dianę samą. Teraz mogła być sama ze swoimi myślami. Tyle się działo w jej życiu, ale była dumna z tego kim była. Jednak martwiło ją, że znowu Tommy z kimś konkuruje o jej serce a ona sama nie wiedziała do kogo jej serce należy a może po prostu się bała przyznać?

Minęło kilka miesięcy. Wszyscy przeżyli żałobę, którą należało uszanować i odłożyć w czasie koronację. Kiedy już zaplanowano to wielkie wydarzenie Diana na początku jeździła ciągle między domem a królewskim dworem i pomagała jak mogła. Pewnego dnia Albert zaproponował by została w pałacu aż do jego koronacji. Zgodziła się nie tylko ze względu na niego, ale dzięki temu mogła poznać bliżej Elizabeth, przyszłą królową a także spędzać czas z mateczką chrzestną co bardzo ją cieszyło. W trakcie przygotowań dowiedziała się, też o ślubie Alberta i Elizabeth.

- Moja droga to cudownie, pomóc Ci w przygotowaniach?-

- Wszystko jest gotowe poza suknią i liczyłam, że pomożesz mi wybrać. Z resztą słyszałam, że ty się tu znasz na tym najlepiej-

- Elizabeth, nie przesadzaj. Z resztą mateczka chrzestna mnie wszystkiego nauczyła, ale chętnie pomogę-

- To cudownie-

- Masz już jakąś która Ci się podoba?-

- Nie, wszystkie które mierzyłam nie miały tego czegoś-

- Spokojnie, zajmę się wszystkim-

Uradowana modnisia od razu pobiegła do mateczki chrzestnej by zapytać się czy będzie im towarzyszyć. Oczywiście się zgodziła i następnego dnia z samego rana udały się do najlepszego krawca. Przyszła królowa mierzyła suknie, jednak żadna nie miała tego czegoś. Już miała rezygnować, gdy niebieskooka zleciła krawcowi uszycie sukni, którą sama zaprojektowała klika lat temu i dała mu na to trzy dni. Krawiec zdjął miarę z panny młodej i zabrał się do pracy. Trzeciego dnia suknia była prawie gotowa. Wymagała tylko przymiarki i ewentualnych poprawek. Gdy wszystko było już gotowe zostało tylko by dwoje zakochany stanęło przed ołtarzem. Ślub miał odbyć się wieczorem. Była to skromna ceremonia zgodnie z życzeniem młodych a i tak wszyscy byli zachwyceni suknią Elizabeth. Ceremonia była nie tylko skromna, ale i zapadająca w pamięć. Tańce i zabawy trwały do późnych godzin, jednak Diana nie brała w nich udziału. Wolała się skupić na koronacji by wszystko poszło, jak trzeba. Mimo niewielkiej wiedzy na ten temat radziła się każdego kto był wstanie pomóc. Każdy dzień był odpowiednio zaplanowany.

- Na co to wszystko Diano?-

- Albercie, jako przyszły król musisz pokazać się z jak najlepszej strony-

- Nie prosiłem się o to!-

- Bertie nie denerwuj się. Przecież nikt Cię z tym samego nie zostawia. Masz mnie, matkę i ukochaną, więc nie panikuj-

- A a ale Diano-

- No już oddychaj, bo mi się tu zapowietrzysz i zaczniesz się jąkać-

- Wy wy wybacz-

- No już spokojnie. Wiem wiele na Ciebie spadło, ale nie zostałeś z tym sam. Pamiętaj o tym Bertie-

- Diano a ty jak sobie radzisz?-

- Nic mi nie będzie. Jestem dumna, że zostaniesz królem i masz taką wspaniałą żonę, czego nie można powiedzieć o twoim bracie-

- To miłe, ale nie o to pytałem-

- A o co?-

- Jak sobie radzisz z tym, że jesteś tutaj po tym co się stało w gwiazdkę i po tym jak mój ojciec zmarł i znowu się o Ciebie... biją?-

- Wiesz... tamto z gwiazdką już sobie wybaczyłam. Twój ojciec był wyjątkową osobą będę go dobrze wspominać tak jak moich rodziców a co do amantów... cóż odkąd pamiętam zawsze przyciągałam spojrzenia chłopców-

- Nie przeszkadza Ci to?-

- Cóż chyba po prostu przywykłam do tego. Jednak nie spodziewałam się, że bliskie mi osoby mogą walczyć między sobą o mnie-

- Podziwiam Cię-

- Tak?-

- Tak. Jesteś wspaniała. Dbasz o wszystkich i chronisz bliskich, ale tak szczerze to wydaje mi się, że czegoś się obawiasz-

Dziewczyna na chwilę zastygła w bez ruchu po czym zmieniła temat na inny. Doskonale wiedziała, że ma rację, jednak teraz nie było czasu na takie rzeczy. Przyszły król miał przed sobą wiele ważnych wydarzeń a na niektórych musiał wygłaszać przemówienia. Po pierwszym z przemówień okazało się, że jest to problematyczne, gdyż zaczął się jąkać. Diana i Elizabeth robiły wszystko by mu pomóc, ale nie dawały rady więc Elizabeth udałą się po pomoc do specjalisty, co okazało się słuszną decyzją. Minęły dwa miesiące a koronacja zbliżała się wielkimi krokami. Przez dwa miesiące udało się wypracować odpowiedni system pomocy dla Alberta. Oczywiście modnisia nie opuszczała na krok przyszłych monarchów. Z powodu zbliżającej się koronacji u wszystkich nasilił się stres, który pewnego dnia bardzo źle wpłyną na Elizabeth, która jak się później okazało była w ciąży. Z tego powodu Beth odsunięto od niektórych obowiązków i zalecono dużo odpoczynku. Jednak była to uparta kobieta i sama królowa Maria postanowiła zaopiekować się swoją synową i tym samym dopilnować szczęśliwego rozwiązania. Wszystko przebiegało bez większych problemów. Nadszedł ten dzień. Wszyscy ważni goście zjechali się do Opactwa westminsterskiego i czekali na rozpoczęcie. W czasie ceremonii obecna była królowa Maria, Edward a także Diana a obok Alberta była jego żona. Ceremonia była udana i tak oto rozpoczęły się rządy Jerzego VI, choć dla Diany wciąż był Albertem. Na prośbę króla i królowej Diana została jeszcze na kilka dni. Przez ten czas spacerowała po zamkowych ogrodach, rozmawiała z mateczką chrzestną i Beth lub grała na pianinie. Pewnego dnia, gdy wybierała się do ogrodu z Beth usłyszały jak strażnicy z kimś zawzięcie o czymś dyskutują.

- Wpuście mnie idioci!-

- Przykro nam, ale nie wpuszczamy do pałacu byle kogo-

- Nie jestem byle kim!-

- Proszę odjeść-

- Panowie o co chodzi?-

- Wasza wysokość, Lady Diano. Proszę sobie nie przeszkadzać. Zwykłe nieporozumienie-

- W takim razie, chodźmy Diano-

- Diana!-

Na dźwięk swojego imienia dziewczyna się zatrzymała, a gdy spojrzała w stronę bramy ujrzała Thomasa i poprosiła by go wpuścili. Mężczyzna przechodząc obok strażników obrzucił ich tylko dumnym spojrzeniem i podszedł do Diany.

- Dziękuję-

- Gdzież się podziały Pańskie maniery?-

- Oh Liz, nie trzeba-

- Wręcz przeciwnie, Lady Diano. Jestem Thomas Shelby, wasza wysokość. Lady Diano dziękuję za wstawienie się-

- Thomas już to tłumaczyłam, że dla rodziny jestem Diana a królewskim dworze jestem Lady Dianą-

- Rodziny? To twój krewniak?-

- W pewnym sensie. Nasze rodziny się od wielu lat przyjaźnią i jesteśmy prawie jak rodzina. Tommy to mój najlepszy przyjaciel-

- Znam ją, odkąd przyszła na świat-

- Sądziłam, że to Edward i Henry znają Cię najdłużej-

- Tak właściwe to zarówno królewska rodzina jak i Shelby znają mnie od urodzenia-

- Dlaczego mi tego wcześniej nie opowiedziałaś. Tak mało o sobie mówisz. Teraz już mi chyba nie odmówisz?-

- No dobrze. Zatem chodźmy gdzieś usiąść i porozmawiać-

Liz bardzo się spodobał ten pomysł a Thomas nie miał innego wyjścia jak tylko iść z nimi. Liz była szczęśliwa, że wreszcie mogła poznać historię niebieskookiej. Dotąd znała tylko to co usłyszała od męża, a jak się okazuje to nie była cała historia. Liz był zdumiona przygodami niebieskookiej i z chęcią by jeszcze dowiedziała się wielu rzeczy jednak czekały ją jeszcze królewskie obowiązki.

- Diano?-

- Tak Tommy?-

- Wiem, że pewnie o wiele proszę, ale-

- Tak?-

Kilka lat później

Spokojny wieczór w Birmingham. Żadnych bójek, żadnych protestów. Po prostu spokój. W barze jak zwykle tłumy. Słychać rozmowy. Panuje dobra atmosfera. Jednak tą atmosferę zakłóca dwóch mężczyzn.

- Wydajcie mi ich!-

- Kogo?-

- Nie bądź głupia barmaneczko. Dobrze wiesz o kogo mi chodzi-

- Proszę wybaczyć, ale nie wiem kim Pan jest ani kogo Pan szuka-

- Dobrze wiesz zdziro! Wszyscy wiecie kogo szukam! To ich miejscówka!-

- Jeśli się Pan zaraz nie uspokoi będę musiała Pana wyprosić-

Uchyliło się okienko z pomieszczenia przy barze i odezwał się kobiecy głos.

- Grace co się tam dzieje?-

- Mały problem z nieuprzejmym klientem-

- Uprzedziłaś go, że zostanie wyproszony?-

- Oczywiście, ale...-

- A co ta barmaneczka może mi zrobić?-

Nastała cisza. Po chwili otworzył się drzwi z pomieszczenia przy barze i wyszła stamtąd kobieta. Zmierzyła wzrokiem mężczyzn i uśmiechnęła się.

- Ma Pan rację. Barmanka Panu nic nie zrobi. Za to ja to co innego -

- Już się boję. Oblejesz mnie piwem?-

- Skoro takie ma Pan życzenie -

Kobieta weszła za bar. Napełniła kufel piwem, podeszła do mężczyzny i oblała go co tylko rozwścieczyło mężczyznę.

- Jeśli nie opuści Pan tego baru zrobi się niemiło -

- Nie mam zamiaru wychodzić. Chcę rozmawiać z właścicielem -

- Wyjechał w interesach -

- To z zastępcą albo kimś kto tu jeszcze zarządza! -

- W takim razie słucham -

- Pani kim jest? -

- Czy to ważne? Chciał Pan rozmawiać z kimś. Bar jest obecnie pod moją opieką-

- W takim razie, gdzie oni są?-

- Kto? -

- Oni -

- Jacy oni? -

- Nie zgrywaj idiotki. Dobrze wiesz do kogo należy ten bar i kto tu przebywa-

- Pyta Pan o Lockeheartów czy Shelby? -

- Nie wiem co to za ludzie -

- W takim razie usiądźmy i na spokojnie omówmy sprawy. Wszyscy wyjść -

Wszyscy natychmiast wyszli a z pomieszczenia przy barze wyszło kilku mężczyzn i ustawili stolik z dwoma krzesłami na środku. Z jednej strony usiadł mężczyzna a zanim stanął jego towarzysz. Po drugiej stronie zasiadła kobieta a za nią stanęli mężczyźni i barmanka. Mężczyzna zlustrował wszystkich po czym przerwał panującą ciszę.

- Nie mieli wyjść wszyscy? -

- Grace został tu jakiś klient? -

- Nie. Jesteśmy tu sami -

- Jak Pan słyszy jesteśmy tu sami, więc nie ma obaw. Może Pan śmiało mówić -

- Barmanka i Ci ludzie nie powinni wyjść? -

- Jeśli ma Pan jakąś sprawę do mnie, ma Pan ją też do nich więc proszę nie marnować naszego czasu i przejść do konkretów -

- W takim razie kim Pani jest? -

- Już mówiłam, że to nie ma znaczenia. Ważniejsze jest to kim Pan jest -

- Blood. Marcus Blood-

- W takim razie Panie Blood co Pana tu sprowadza -

- Głupia zdziro, nie denerwuj mnie. Wiesz po co tu jestem -

- Grzeczniej Blood. Jeszcze raz tak się wyrazisz a wpakuję Ci kulkę -

- Spokojnie. Pan Blood po prostu nie ma manier i nie trzeba z tego tytułu częstować go kulką w łeb -

- Ale... -

- Nic nie żadne „ale". Doceniam, jednak dam sobie radę. To nie pierwszy gbur, który tu przychodzi i bluzga -

- No tak-

- Więc Panie Blood jak Pan widzi nie certolimy tu się z ludźmi. Z resztą zaprzeczylibyśmy naszej opinii gdybyśmy tak robili -

- Wydaj mi przywódcę tego gównianego Peaky Blinders -

- Grzeczniej. Mówi Pan o mojej rodzinie i moim Peaky Blinders -

- Mówiono mi, że przywódcą jest mężczyzna. Jakiś Thomas -

- Dobrze Panu powiedzieli, ale ja go zastępuję -

- Nie możliwe jesteś... -

- Tak, Blood. Jestem tą dziewczyną, którą porwał Twój tatusiek. Wynoś się stąd zanim Ty i twój pajac skończycie w piachu -

Zapadła Cisza. Marcus niedowierzał w to co usłyszał i widział. Był pewien, że ona nie żyje. Pamiętał jak tamtego dnia jego ojciec nie wrócił i usłyszał gdzieś, że to robota Peaky Blinders, za uprowadzenie ukochanej ich przywódcy. Słyszał również, że oberwała od jakiegoś kretyna więc był pewny, że nie przeżyła. Fakt nikt nie słyszał o jej śmierci, ale był przekonany, że zdechła. Jednak kobieta, która przed nim siedziała ani trochę nie wyglądała na martwą. Nagle drzwi baru otworzyły się

- Co tu tak pusto? Świętować trzeba! -

- Arthurze, nie teraz. Mamy gości -

- W takim razie zajmiemy się nimi -

- Nie trzeba. Nasi goście już wychodzi. Prawda Marcusie? -

- Nie wyjdę stąd zdziro, dopóki Ty i ten cały Thomas nie zginiecie! –

- Zaraz to TY zginiesz!-

- Arthurze, nie przesadzaj. Kolega już wychodzi –

- Nigdzie się stąd nie ruszę...-

- Tak, wiemy. Nie wyjdziesz, dopóki ja i Diana nie zginiemy. Powtarzasz się Blood a teraz wynoś się z tego baru-

- Najpierw pomszczę mojego ojca i zabiję Was wszystkich!-

Kilka centymetrów od Marcusa padł strzał ostrzegawczy. Pierwszy zareagował towarzysz Marcusa. Rzucił się na Arthura i Thomasa a sam Marcus rzucił się na Dianę. Zaczęła się wymiana ognia a także pięści. Jednak nie trwało to długo. Towarzysz Blooda będąc otoczonym stchórzył i chciał uciec. Nim dobiegł do drzwi padł jak długi, zaś Marcusa schwytali Finn i Michael. Próbował się wyszarpnąć jednak to skończyło się tylko przyozdobieniem jego twarzy blizną. Diana ponowiła swoją ofertę. Jednak Marcus tylko splunął, wyszarpnął się i rzucił się na stojącą przed nim brunetkę. Żadne nie dawało za wygraną aż naglę bójka ustała. Ciężar mężczyzny przygniótł ją. Z trudem zrzuciła go z siebie. Z pomocą Michaela i Thomasa wstała.

- Jesteś cała Shelby?-

- Jasne, że tak Gray. Nie z takich kłopotów już wychodziłam cało-

- To dobrze, ale chyba za dużo przebywasz z Thomasem, skoro tak mówisz-

- Masz rację. Ma fatalny na mnie wpływ. Za chwilę też będę taka straszna-

- Już jesteś Shelby-

Diana udała, że ją to uraziło a po chwili zaczęła się śmiać a potem wszyscy świętowali.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro