Święta Wielkanocne i Lęki Społeczne

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

sobota, Wielka Sobota, 3 kwietnia 2021 roku.

Wielkanoc. Święto radości, nadziei. W końcu wtedy rzekomy syn Boga rzekomo zmartwychwstał. Nadzieja chrześcijan powróciła.

To dlatego święta, zarówno Bożego Narodzenia, jak i Wielkiej Nocy kojarzą mi się tylko z płaczem, obniżeniem samooceny, wrzaskami, bólem fizycznym i stresem?

Matka mnie woła. Ojciec mnie woła. Wiem, że to będzie wiązało się tylko z robotą w kuchni, więc nie schodzę na dół. Nie potrafię obsługiwać się z kuchnią. W końcu matka tak wrzasnęła, że aż podskoczyłam na łóżku. Zdejmuję słuchawki, zostawiając za sobą Linkin Park i schodzę ze schodów, jak zwykle o mało się nie wywalając. Od razu zostaję zaatakowana tekstami typu "ILE MOŻNA NA CIEBIE CZEKAĆ?! WIECZNIE TYLKO O WŁASNEJ DUPIE MYŚLISZ, NAWET PALCEM NIE KIWNIESZ ŻEBY MI POMÓC!" Z jednej strony mam tego dosyć, ale z drugiej już się przyzwyczaiłam.

Kiedyś gdy matka nazywała mnie "bezczelną i niewdzięczną smarkulą" albo "pieprzoną egoistką", zaprzeczałam. Krzyczałam, że nie jestem egoistką i nie myślę tylko o sobie. Z czasem jednak zaakceptowałam prawdę i mówiłam "tak, to prawda, jestem egoistką". Matka wtedy nie wiedziała, co ma odpowiedzieć, więc albo odpowiadała bardzo logicznie "to przestań być" albo klasyczne "nie pyskuj".

Z czasem przyzwyczaiłam się do wiecznego krytykowania, nazywania mnie grubą, spasłą świnią, idiotką, leniem śmierdzącym, kretynką, durną cipą, wstrętnym bachorem, niewdzięczną smarkulą.

Wracam myślami do kuchni, odrzucając ochotę do ucieczki i płaczu. Matka każe mi znaleźć pojemniki i zrobić barwniki do jajek. Przygotowuję wrzątek i dalej nie wiem, co robić. Mam znaleźć pojemniki. Jakie kurwa pojemniki? Dostałam wiaderko po twarogu i jakiś słoik. Ale co dalej? Matka patrzy na mnie wściekła, każe mi myśleć. Cały czas myślę, ale nie wiem. "No pomyśl, jakie pojemniki potrzebujesz. Co, pierwszy raz robimy jajka na Wielkanoc?" No wiadomo, że nie, ale ja pierwszy raz mam je zrobić sama.

Stoję w kuchni, myślę. Czuję, że znowu odpływam myślami i zaczynam wizualizować sobie w głowie obraz matki bijącej mnie po twarzy i ciągnącej za włosy. Boję się odezwać, bo widzę, jak zła i zestresowana ona jest i mam wrażenie, że gdy tylko coś powiem, moja wizja się ziści. Ale stojąc tak i rozglądając się też ją denerwuję. To co ja mam zrobić? Czy mogę po prostu uciec?

Odchodzę na bok, od razu witana tekstem "A ty dokąd się wybierasz?", sięgam po butelkę z wodą i biorę łyka, bo nie wiem co tak naprawdę chciałam zrobić odchodząc na bok. Wracam do kuchni i znowu myślę. Łzy zbierają mi się w oczach na myśl o tym, jaka beznadziejna jestem i jak zaraz mi się oberwie, ale nie pozwalam im wypłynąć. Zaraz znowu bym usłyszała "Czego wyjesz, durna pało? Przestań się mazgaić i bierz się do roboty". Matka w końcu się wkurwia i wyjmuje jakieś miseczki, czy cokolwiek to jest i wrzeszczy na mnie, że tak trudno nie było pomyśleć i wystarczyło się schylić.

Ojciec wraca ze sklepu, matka się nieco uspokaja. Jeszcze niedawno przez niego ryczała, gdy dowiedziała się, że po raz kolejny ją zdradził, a nawet oświadczył się innej. Teraz postanowiła dać mu KOLEJNĄ szansę, już chyba trzecią. Ile jeszcze ich będzie?

Przychodzi ratunek. Matka potrzebuje ręczników papierowych. Muszę iść do biedronki, oddalonej o niecały kilometr od naszego mieszkania. Za półtorej godziny zamykają, więc muszę się pospieszyć. Matka daje mi banknot dwudziestozłotowy i uprzedza, że reszta ma wrócić do niej. Idę na górę, do swojego pokoju, żeby założyć bluzę i zabrać telefon. Pozwalam łzon wypłynąć. Zastanawiam się, dlaczego obchodzimy te święta, skoro i tak jesteśmy ateistami, potępiamy Kościół i te święta przynoszą nam tylko cierpienie.

Wycieram łzy, myślę sobie "ogarnij się, teraz idziesz do ludzi, schowaj swoje nieumyte włosy pod kapturem, zakryj swoją brudną bluzkę ładną bluzą, podkładem zamaskuj wory pod oczami i czerwone powieki." Zaczynam rozmyślać o tym, że zawsze musimy przed ludźmi wyglądać idealnie. Boimy się pokazać w brzydkich ubraniach, bez makijażu, z nieułożonymi włosami. Z drugiej strony mamy presję (tu mówię głównie o kobietach), że jeśli ubierzemy się zbyt skąpo, ktoś może rzucić jakimś zboczonym komentarzem, albo, co gorsza, zacząć się do nas dobierać. Zaczynam sobie wyobrażać taką sytuację, mimo że sama jestem w legginsach sportowych i długiej bluzie. W mojej wizji nikt nic nie robi, gdy widzi taką sytuację, zresztą w realu też nikt by nic nie zrobił. Ludzie nie chcą odpowiedzialności.

Idę ulicą. Jak zwykle mam wrażenie, że ludzie patrzą na mnie z odrazą. Czuję się osaczona. Z każdej strony jest jakiś człowiek. Zaczynam się czuć jak klaustrofobik, mimo że jestem na otwartej przestrzeni. Moja aspołeczność dopada mój mózg i zaczyna w nim tworzyć urojenia. Mam wrażenie, że ludzie za mną patrzą na mnie, obracam głowę, nikt nawet się mną nie przejmuje. Staram się uspokoić, ale jedynie przyspieszam kroku, by nie dawać swojej wyobraźni zbyt dużego pola popisu.

Pocę się. Słońce bezlitośnie świeci, a ja jestem ubrana na czarno. W dodatku idę tak szybkim krokiem, że niemal tracę równowagę. Tym bardziej zaczynam się martwić, przecież pot śmierdzi, ludzie mogą się ode mnie odsuwać zniesmaczeni. Nawet antyperspirant na mnie nie działa. Może to hormony, okres dojrzewania?

Wiatr robi mi na złość i zdejmuje mi kaptur. Nie chcę tego, moje włosy są tłuste. Nie mam siły ani ochoty ich myć, wiedząc, że za dwa dni będą tak samo tłuste jak przed myciem. Staram się założyć kaptur z powrotem tak, żeby nie spadł, ale nic z tego. Mijam przy tym kilku ludzi i mam wrażenie, że patrzą się na mnie jak na idiotkę. W końcu upierdliwe ruchy powietrza ustępują i mogę w spokoju narzucić kaptur.

W końcu wchodzę do pasażu handlowego. Muszę czekać przed wejściem do biedronki, bo jest ten gówniany limit osób. Jakaś pani sięga po koszyk stojący tuż obok mnie i już zaczynam panikować, że zechce się wepchnąć, a ja będę musiała albo się odezwać i powiedzieć, że ja tu stoję, albo wyjść na idiotkę i cichą uległą myszkę, którą na pewno nie jestem. Na szczęście pani cofa się z koszykiem, ale ja nie oddycham z ulgą. Napięcie nadal pozostaje.

W końcu pan kiwa do mnie głową, wchodzę. Szybkim krokiem przeciskam się między ludźmi, którzy nawet nie wiedzą, po co tu są i po prostu sobie zwiedzają. Idę prosto, skręcam w lewo, idę prosto, skręcam w lewo, idę prosto, skręcam w lewo. Wyjmuję jedno opakowanie ręczników papierowych z folii, kieruję się do kasy.

Staję w kolejce, która jak zwykle dziwnie zakręca i czekam. Jakaś pani staje w tej kolejce ale po drugiej stronie. To znaczy, że postanawia zakręcić kolejkę w swoją stronę i chamsko mnie zignorować. Znowu zaczynam panikować. Na szczęście, ratuje mnie pani przede mną, pytając: "Ty masz tylko papier?" Kiwam głową. "To chodź przede mnie." Mruknęłam krótkie "dziękuję". Przez maseczkę nie było widać mojego wdzięcznego uśmiechu.

Kasjerka kończy kasować zakupy pana przede mną i pyta "A papier to pana?" Pan odpowiada, że nie, w tym samym momencie kiedy ja szybko mówię "nie, to moje" i podnoszę lekko dłoń. W myślach już zaczynam wyzywać kasjerkę od głupich, przeciez pomiędzy zakupami pana a papierem była przerwa, a ja tam stałam!

Zanim pan skończył pakować swoje zakupy, kasjerka już skasowała ręczniki papierowe, a ja przez sekundę się zawiesiłam, nie wiedząc, jak podać pani banknot. Przecież dzieliła nas plastikowa ściana, a po jednej stronie pan nadal kasował swoje zakupy. W końcu podałam od drugiej strony. Pan dokończył się pakować i sobie poszedł, a ja szybko ustawiłam się po resztę. Wystawiłam rękę, przekonana, że kasjerka da mi pieniądze do ręki, a ona położyła je na papierze. Kurwa, znowu wyszłam na idiotkę. Zebrałam szybko pieniądze i ręczniki i wyszłam.

Po drodze znowu to samo, nagle wiatr, słońce praży, lęk społeczny daje popalić, duszę się w maseczce, czuję, jak jestem cała mokra (proszę bez skojarzeń), szczególnie pod pachami. Znowu dopadają mnie wizje jakiegoś zboczeńca idącego za mną. Nawet nie wiem dlaczego tak często o takich rzeczach myślę.

Gdy wchodzę do domu, szybko myję ręce, zostawiam resztę na stole i uciekam do pokoju. Przebieram się, nakładam kolejną, setną już warstwę antyperspirantu i wreszcie zaczynam się odprężać. No, może bym się odprężyła, gdyby nie ciągle polujące na mnie myśli. Wyobrażam sobie jutrzejszy dzień.

Chcę założyć dżinsy i T-shirt. Nie mogę. Muszę się wystroić. Po chuja? W co ja mam się ubrać? Nie mam nic ładnego, nie potrzebuję. Sukienki? Albo się zapocę w jednej dresowej, albo założę letnią we wzorki z kwiatkami, bo innych do cholery nie mam! Jedziemy rano do babci, siadamy przy stole, witamy się z bratem mamy, moim wujkiem i jego dziewczyną, o ile będzie. Rozbijamy jajka o siebie, nie wiem czy to tradycja normalna, czy tylko u nas. Potem przychodzi czas na niezręczne życzenia.

Znów zbierają mi się łzy w oczach. Nie potrafię składać życzeń. Wyduszę z siebie krótkie "szczęścia i zdrowia" i to wszystko. Dlaczego muszę mieć takie problemy z prostymi kontaktami międzyludzkimi?

Potem muszę wysłuchiwać życzeń od rodziców, babci, wujka i jego dziewczyny, dać się udusić w morderczych uściskach, niczym węża Boa i usiąść przy stole. Jak zwykle rozmowy zejdą na tematy polityczne, dorośli będą rozmawiali, a ja będę siedzieć cicho i jeść, bo co innego mam robić? Wattpada czytać nie będę, bo przecież telefon przy posiłku?! Brak manier! Rozmawiać z dorosłymi? W życiu! Dorośli rozmawiają, dziecko milczy i nie przeszkadza! Ale jak jem, oczywiście musi być "Ile ty jesz dziecko?! Dupa ci urośnie tak że się w spodnie nie zmieścisz!"

Nienawidzę świąt. Nienawidzę ich całym życiem. Jedynie stres, zażenowanie, niezręcznie "small-talks", bałagan w kuchni. I po co to wszystko? W imię wydarzenia zapisanego w książce fantasy i w historyjkach przekazywanych z pokolenia na pokolenie, gdzie każdy może coś dodać od siebie? Jaki to ma sens? Błagam, chcę już być dorosła i wyrwać się z tego wszystkiego, wieść życie samotnie i po swojemu. Bez żadnych świąt, bez wkurwiających bachorów, bez ludzi wiecznie wyzywających, krytykujących i rozkazujących.

Wow, jeśli doczytał*ś do tego momentu, jesteś albo dziwn* albo pojeban* do reszty. Albo tak bardzo cię interesują cierpienia randomowej nastolatki :D

W następnej części myślę że będzie o dyskryminacji i normalności, więc będą to czyste przemyślenia, a nie moje lęki i problemy psychiczne. W trzecią część planuję wpierdzielić mój lęk przed założeniem rodziny przez moje geny i mój charakter.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro