1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tego dnia dowiedziałam się czegoś co wywróciło moje życie o 180 stopni. Nasza mama i babcia nie żyły. Miałam się zająć Hailie. Mamy braci. Nie umiałam zasnąć od natłoku myśli, więc postanowiłam przejechać się na motorze. Było po zmroku, a ulice były puste. Jechałam, próbując pozbierać myśli, gdy usłyszałam wystrzał z broni i poczułam rwący ból w okolicy kostki. Próbowałam dobyć broni, którą zawsze miałam w kieszeni mojej skórzanej kurtki. Jeszcze jeden huk. Kula trafiła w brzuch. Spadłam z motora. Straciłam przytomność.
Gdy się obudziłam byłam w piwnicy przywiązana do krzesła. Ujrzałam mężczyznę podchodzącego do mnie.
- No, no siostrzyczka Monetów się obudziła - powiedział, podchodząc coraz bliżej mnie.
- Spadaj - powiedziałam, próbując bezskutecznie uwolnić ręce.
- Spokojnie, co tak nie grzecznie? Teraz ty będziesz tu siedzieć i poczekamy na twoich braciszków z okupem - powiedział. Próbowałam wymyślić jakiś plan, ale niewiele mogłam zrobić przywiązana do krzesła. Jednak postanowiłam spróbować.
- Skoro zapowiada się że dłużej tu posiedzę, to może byś mnie chociaż rozwiązał? - spróbowałam, jednakże wątpiłam że na to pójdzie
- Żebyś mi uciekła? Narazie tak zostaniesz - no cóż próbowałam. Nagle dostałam przebłysku geniuszu. Moja bransoletka miała wbudowane ostrze. Powoli, starając się nie wzbudzać podejrzeń, odpięłam bransoletkę. Poczułam zimne, metalowe ostrze i zaczęłam przecinać sznur. Po chwili byłam wolna. Zapięłam z powrotem bransoletkę i próbowałam wymyślić plan. Czułam że opadam z sił. Miałam kulkę w brzuchu i w okolicy kostki. Sama się sobie dziwię, jakim cudem ja jeszcze żyje. Rozglądałam się po pomieszczeniu, szukając potencjalnej drogi ucieczki. Mój wzrok spoczął na moim porywaczu, który właśnie odkładał telefon od ucha.
- Twoi bracia już są. Za chwilę będziesz wolna, o ile będą uczciwi. Jeśli nie... cóż, przypłacą twoim życiem - poczułam dreszcz gdy to powiedział. Wyszedł z piwnicy, a ja powoli wstałam z krzesła. Ledwo stałam, ale jednak żyłam. Pomacałam się po kieszeniach. Była w nich nadal broń. Powoli ją wyjęłam i odbezpieczyłam. Skierowałam lufę w stronę, w której zniknął mój porywacz. Ręce mi się trzęsły. Kolana się pode mną uginały. Usłyszałam szybkie kroki. " Teraz albo nigdy" pomyślałam. Pierwszy był mój porywacz. Wbiegł do piwnicy i nie patrząc na mnie, skierował pistolet w moją stronę. Po nim wbiegło pięciu mężczyzn z bronią.
- Ruszcie się, a ona zginie! - powiedział. Nadal stałam w miejscu, ale broń w momencie gdy wbiegł, schowałam za plecami. Mężczyźni patrzyli po sobie, nie wiedząc co zrobić. Pomyślałam, że to mój czas. Porywacz był zwrócony do mnie tyłem. Mogłam go powalić jednym strzałem, a on by się nie zorientował. Ale nadal nie wiedziałam kim są ci mężczyźni. By odwrócić ich uwagę, nie wyjmując broni zza pleców, strzeliłam w kierunku wyjścia. Wszyscy obrócili się w tamtą stronę i wycelowali tam pistolety. W tym czasie wyjęłam broń i wycelowałam w plecy mojego porywacza.
- Zapłacisz za to - wyszeptałam i pociągnęłam za spust. Porywacz padł. Szybko schowałam broń do kieszeni. Pozostała piątka odwróciła się w moją stronę. Wyglądali na bardzo zdziwionych, usiłując wymyślić kto go zabił. Najstarszy z nich spoglądał na najmłodszych.
- Który z was to zrobił? Nie wyraziłem się jasno, mówiąc byście nikogo nie zabijali? - odezwał się chłodnym głosem. Czyli on tutaj dowodził.
- Ale to nie był żaden z nas. Will sam widział jak celowaliśmy w kierunku wyjścia - powiedział jeden z młodszych, cały w tatuażach. Potem odezwał się drugi najstarszy. Will, tak go nazwał jeden z nich.
- To prawda, widziałem, ale jeśli nie wy to kto to zrobił? - nie słuchałam dalej tylko uklękłam obok mojego porywacza. W jego kieszeniach znalazłam mój telefon i jakieś bandaże. W czasie gdy mężczyźni nie zwracali na mnie uwagi, zabandażowałam brzuch i nogę w okolicy kostki. Rozejrzałam się. Drzwi do piwnicy były otwarte. Ale przed nimi stali ci mężczyźni. Wyjęłam broń i wycelowałam w okno. Zgodnie z moim planem, mężczyźni podbiegli do okna i po kolei, każdy patrzył kto oddał strzał. Korzystając z okazji wybiegłam z piwnicy. Nie rozglądałam się dopóki nie wybiegłam z domu. Rozglądałam się za moim motorem, ale na próżno. W końcu wsiadłam do niebieskiego, chyba lamborghini. Na moje szczęście, ktoś zostawił kluczyki w środku. W lustreku zobaczyłam jak wszyscy wychodzą z domu i ich wzrok spoczął na mnie w ich samochodzie. Któryś z nich coś tam krzyczał ale nie słyszałam co bo odjechałam. Zadzwoniłam do Hailie. Odebrała po chwili.
- Lilia? Wszystko w porządku? - martwiła się o mnie. Słyszałam to w jej głosie. Byłyśmy bliźniaczkami, ale zawsze ja byłam tą buntowniczką.
- Hailie, porwano mnie, mam kule w brzuchu i w nodze, właśnie uciekam samochodem, chyba jednego z moich porywaczy. - powiedziałam, a Hailie zaniemówiła.
- A-ale czemu cie porwali? - widać że była przestraszona.
- Nie wiem, mówił coś o siostrzyczce Monetów i że chce mnie wymienić za okup. - sama nie wiedziałam co o tym myśleć.
- Zatrzymaj się na jakiejś stacji benzynowej i zadzwoń po karetkę. Postaram się żeby nasi bracia się o tym dowiedzieli. - głos jej się trząsł. Posłuchałam jej instrukcji i chwilę później byłam w karetce. Dotarliśmy do szpitala. Wzięli mnie na salę operacyjną, po czym mnie uśpili.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro