1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Maria wiedziała, że tego dnia nie wróci do domu i nie wypije swojej ulubionej, zielonej herbaty. Wiedziała też, że już do końca życia będzie żałowała, że nie skorzystała z propozycji Marka, który chciał odwieźć ją do domu swoim nowym mercedesem. Bała się, że mógłby spróbować czegoś niestosownego, lecz to wydaje się teraz niczym strasznym, w porównaniu do tego, że właśnie próbuje wybić dziurę w bagażniku auta porywacza.

Jej starannie ułożona fryzura już dawno nie przypominała pierwotnego stanu. Pojedyncze kosmyki potarganych włosów wcięły się w zamkniętą klapę, sprawiając ból i skutecznie ograniczając ruchy coraz mocniej bolącej głowy. Ból ten nie dawał jej zapomnieć o sile uderzenia, którego doznała, gdy porywacz popchnął ją na ścianę jednego z warszawskich wieżowców. Nie pamiętała nawet, którego, lecz wiedziała, że jeżeli kogoś przypadkowego nie zainteresują ślady biologiczne, przyklejone do kawałka betonu architektonicznego, nie ma szans na rychłe rozpoczęcie akcji poszukiwawczej.

Mieszkała sama, z nikim się nie umówiła, już miesiąc wcześniej ogłosiła w firmie swój dwutygodniowy urlop, mający zacząć się dzień po jej urodzinach, na które dziś rano tak starannie się przygotowywała. Nigdzie nie wyjeżdżała. Zamierzała spędzić cały urlop na pisaniu książki, dzięki której mogłaby rozpocząć swoją pisarską karierę i w końcu odejść ze znienawidzonej redakcji. Zdawała sobie sprawę, że nigdy może nie udać się osiągnąć kariery na rynku wydawniczym, jednak trzymała się tej myśli, niczym ostatniej deski ratunku. Jak czegoś, co miało uchronić ją przed ostatecznym poddaniem się.

Jej elegancki ubiór w postaci wysokich butów, ołówkowej spódnicy i obcisłej, podkreślającej piersi koszuli miał być oznaką jej wolności oraz zakończenia pewnego rozdziału. Miał być też manifestem jej nowoprzyjętej filozofii Fuck them all and do wath you love. Szamocąc się w ciasnym bagażniku pomyślała, że udała jej się jedynie druga opcja. Z pewnością właśnie kończy się jeden z rozdziałów jej życia, lecz niestety czuła, że musi przygotować się także na zakończenie całej historii.

– Kurwa! – krzyknęła, gdy poczuła jak wraz z kolejnym kopnięciem, złamał się obcas jej ulubionych szpilek.

Choć buty znaczyły dla niej w tej chwili najmniej, zaczynała coraz mocniej pogrążać się w panice. Jechała dopiero od godziny, lecz zdążyła już opaść z siły, a zepsuty but upewnił ją tylko w przekonaniu, że powinna tę siłę oszczędzać. Nie miała pojęcia, jak długo potrwa jej podróż, ani dokąd jest wywożona. Próbowała skupić wszystkie swoje myśli na ułożeniu logicznego planu, który będzie mogła wcielić w życie, jak tylko samochód się zatrzyma.

Kopnąć go, kiedy tylko otworzy klapę? Może powinnam udawać, że mi się podoba? Starać się go uspokoić? A jeśli mi się nie uda? Jeśli chce mnie zabić? W końcu bez wahania rzucił mną o ścianę. Może powinnam spróbować kopnąć go szpilką w krocze? – myślała, próbując poskładać strzępki zauważonych elementów w coś na kształt obrazu psychologicznego sprawcy. W tej chwili pożałowała, że nie skusiła się na studiowanie psychologii lub kryminologii. Chociaż wtedy zapewne nie znalazłaby się w tej sytuacji, a jej życie mogłoby wyglądać zupełnie inaczej, lepiej. Nie pracowałaby jako dziennikarka dla czasopisma, na którego samo wspomnienie, zbierało się jej na wymioty. Miałaby cudownego faceta, dom z pięknym ogrodem i przede wszystkim siłę do życia. Mogłaby wychodzić na taras i snuć plany na wakacyjny wyjazd, a jej największym zmartwieniem byłby pomysł na kolejny obiad. Kto wie, może właśnie w trakcie urlopu, mogłaby zasiąść do swojej powieści, a obiadem zająłby się jej wspaniały mąż?

Maria jechała tak długo, że powoli zasypiała. Ból głowy nasilał się z każdą chwilą, a wyboje drogowe tylko go potęgowały. Jej oczy zaczynały mimowolnie zamykać się pod wpływem ciemności. Wiedziała jednak, że nie może pozwolić sobie na sen. A co jeśli nie zdąży się obudzić, albo przegapi postój, podczas którego mogłaby zacząć krzyczeć, aż jakiś przechodzień mógłby ją usłyszeć? Nie zastanawiając się dłużej, złapała za ciągnące jej głowę kosmyki włosów i szarpnęła nimi zamaszystym ruchem. Uderzyła się boleśnie w łokieć i syknęła z bólu, lecz była zadowolona, że udało się jej oswobodzić głowę. Pogładziła się po włosach, by sprawdzić jak wiele ich straciła, lecz jej uwaga bardzo szybko skoncentrowała się na zastygającej, lepkiej mazi, przez którą były posklejane. Przeraziła się jej ilością. Opuszkami palców zaczęła dokładnie macać swoją głowę, by zbadać wielkość rany. Około trzech centymetrów – oszacowała i ułożyła się na plecach z podkulonymi nogami. Dzięki temu wyboje były mniej odczuwalne, zdawały się delikatniejsze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro