19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

            – Danielu?! – wołała.

Była tak strasznie głodna i zdesperowana. Nie miała siły się ruszać.

– Proszę, pomóż mi – błagała, lecz zdawało się, że nikt nie słucha jej próśb.

Maria ułożyła się na materacu i wlepiła wzrok w ścianę. Nie miała tu żadnych zajęć, prócz odrywania kawałków farby, lecz i na to stawała się zbyt słaba. Zasypiała, wstawała, piła i znów zapadała w sen. Błagała, by ten koszmar się skończył.

W końcu nie miała już sił by wstać i złapać choć łyk wody. Ból żołądka nie dawał o sobie zapomnieć, lecz Maria zdawała się do niego przyzwyczaić. Bolało tak samo, jak reszta ciała. Żadna różnica.

Leżąc i przyglądając się coraz brzydszej ścianie, próbowała przypomnieć sobie okres dzieciństwa i czas, gdy myślała, że jest szczęśliwa. Jej głowa nie chciała jednak współpracować i nieustannie przekierowywała wspomnienia na okresy smutku. W jej umyśle krążyły pytania o Dmowskiego. Dlaczego to właśnie na niego trafiłam? Dlaczego okazał się psychopatą? Dlaczego nie dałam mu spokoju? Czemu tak bardzo chciałam przypodobać się matce, że skrzywdziłam drugiego człowieka? – myśli uderzały w nią niczym pioruny, lecz o dziwo przynosiły ulgę. Sprawiały bowiem, że nie myślała o jedzeniu. Pragnęła poczuć w żołądku cokolwiek prócz wody. Nigdy wcześniej nie doznała tak dużego głodu.

– No proszę, znów umarłaś? – dotarł do niej męski głos przepełniony pogardą. Nie musiała zastanawiać się, do kogo należy. Nie zauważyła jednak kiedy Dmowski wszedł do pokoju. Czy jest ze mną aż tak źle? – pytała samą siebie.

Maria postanowiła się nie poruszać. Zresztą i tak nie miała siły i odwagi by się odwrócić.

– Mojego syna oszukałaś. Mnie ci się nie uda. Mam nadzieję, że kara głodowa dała ci do myślenia. Nie jesz – umierasz. I masz czego chciałaś.

Dmowski gwizdał pod nosem i chodził od ściany do ściany, wydając nieprzyjemne dla uszu dźwięki, spowodowane stukaniem o podłogę podeszwami butów od garnituru. Podszedł w końcu do Marii i dźgnął ją czubkiem pantofla w kręgosłup.

– Trzymaj – rzucił w nią kawałkiem suchego chleba. – Pić zdaje się, że masz co, a przecież nasza zabawa jeszcze się nie skończyła – zadrwił i opuścił pokój.

Maria złapała kromkę w ręce i ścisnęła ją niczym największy skarb. Gdyby ktoś spróbował jej ją teraz wyrwać, prawdopodobnie musiałby zmierzyć się z jej zębami lub odciąć jej dłonie. W każdym razie – nie oddałaby chleba bez walki.

Mimo to powstrzymywała się od zjedzenia go. Zapach pieczywa, choć suchego, wciąż drażnił jej nozdrza, potęgując pragnienie. Maria jednak bała się, iż gdy zje i odzyska choć trochę siły Dmowski nie da jej spokoju. Śmierć głodowa zdawała się nie być teraz głupim pomysłem, a na pewno zagrałaby Dmowskiemu na nosie. Choć tyle mogła zrobić.

Pragnienie życia zdawało się jednak krzyczeć głośniej niż zwykle, a żołądek starał się jak mógł, by mu pomóc. Maria czuła, że musi zdecydować – żyć i walczyć czy poddać się i odpuścić. Obawiała się jednak, że Antoni i tak znajdzie sposób, by coś zjadła, że rozgryzie jej plan i wepchnie jedzenie do gardła. Dla niego to gra, durna zabawa, a dla niej – walka o życie.

Maria zbliżyła kromkę do ust i ugryzła kawałek. Czuła iż właśnie spożywa swój najlepszy posiłek w życiu. Nie zjadła jednak do końca. Choć ciężko było jej się oderwać, połowę kromki schowała pod materac na czarną godzinę. Gdyby Dmowski znów uznał, że nie nakarmi jej przez kilka godzin.

Maria napiła się, gdyż czuła że chleb całkowicie wysuszył jej jamę ustną. Dodatkowo pomyślała, że w ten sposób oszuka swój żołądek, gdyż chleb napęcznieje od wody.

Wciąż była głodna i obolała, lecz czuła, że powoli odzyskuje część energii. Jej powieki przestały być tak ciężkie, a ona była wstanie zrozumieć co dzieje się wokół niej.

– Powiem mu, że potrzebujesz więcej jedzenia – usłyszała zza drzwi przejęty głos.

Nie odpowiedziała.

– Przepraszam, że mnie nie było. Ojciec kazał mi zając się inną robotą. Nie mogłem tu ciągle siedzieć, bo zacząłby coś podejrzewać.

Maria wciąż zachowywała ciszę.

Nie chciała z nim rozmawiać. Obawiała się, że nie zdoła sprzeciwić się ojcu. Pozwolił, by umierała z głodu. Czuła do niego ogromny żal i nie mogła oprzeć się wrażeniu, że skoro zdradził jego, z równą łatwością odwróci się także od niej. W tej chwili nie interesowały jej jego wyrzuty sumienia, ani piękne, niebieskie oczy niczym u Damona Salvatore. Nie to było teraz ważne, choć w normalnym życiu, to właśnie na te oczy zwróciłaby swoją uwagę.

Maria zawsze chciała być normalna, wystarczająca, a nawet trochę wychodzić ze schematu. Gdy odkryła, że może dokonać tego bez rodziny, Dmowski odebrał jej tę szasnę. Nienawidziła go z całego serca, a do jego syna, który pozwalał jej cierpieć, żywiła teraz tylko odrobinę mniejszą nienawiść. Czuła, że jest w stanie posunąć się do wielu rzeczy, by odzyskać co jej zabrano.

– Odezwij się do mnie, proszę – kajał się Daniel, lecz Maria pozostawała nieugięta. Musiała pokazać mu, że stracił jej zaufanie i nie łatwo będzie je odzyskać.

Nie musiała czekać zbyt długo na rezultaty swojego zachowania. Już kilka godzin później usłyszała jak drzwi otwierają się i uderzają z całą mocą o futrynę.

– Przestań mnie ignorować! – wrzasnął Daniel, na co Maria drgnęła i skuliła się przy ścianie. – Czego nie rozumiesz? – krzyczał.

Maria nie wiedziała go w takim wydaniu. Obawiała się, że wyrządzi jej krzywdę, choć w jego oczach nie było grama złości, która zdawała się nim targać. Podszedł do niej szybkim krokiem i złapał jej chude i obolałe ramiona w dłonie, po czym zbliżył się do jej ucha.

– W kieszeni mam jedzenie – szepnął przy jej uchu.

Maria zasłonięta ciałem Daniela, sięgnęła do jego kieszeni. Wyciągnęła zawartość i schowała za siebie, zerkając co jakiś czas, czy na pewno nie złapała jej kamera. Udawała strach i przejęcie, lecz nie obawiała się już krzywdy. Daniel opuścił pokój, a Maria niemal natychmiast odwróciła się ku ścianie i spałaszowała kanapkę składającą się z kajzerki, masła i szynki. Czuła, że ten posiłek zepchnął chleb z piedestału. Obawiała się jednak, że Antoni Dmowski dowie się o wybryku swojego syna, a to oznaczałoby koniec jej szans na przeżycie. A przecież nie chciałaby ich zaprzepaścić przez głupią, choć pyszną, kanapkę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro