22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minął kwadrans, a kobieta dalej pozostawała nieprzytomna. Nie reagowała na wołania Daniela, lecz on nie zamierzał się poddawać. Rzucał się i wyrywał, próbując wyciągnąć hak ze ściany lub wyślizgnąć ręce z ciasno zaciśniętych kajdanek. Robił wszystko byleby tylko móc podejść i spróbować wyczuć jej puls.

Metalowy pręt był jednak zbyt mocno wbity w ścianę by móc poruszyć nim bez odpowiedniego sprzętu, a kajdanki zapięte były zbyt ciasno, by Daniel mógł przełożyć dłoń przez otwór. Żeby tego dokonać musiałby połamać sobie wszystkie palce.

Mężczyzna próbował przeanalizować możliwe opcje, lecz nie miał ich zbyt wielu będąc przykutym do ściany w lochu. Słowa, które wypowiedział jego ojciec wciąż szumiały w jego głowie i utrudniały skupienie się.

Jak on mógł to zrobić? Kim on kurwa jest? – pytał sam siebie, lecz nie mógł wymyślić odpowiedzi.

– Gdzie jestem? – W pomieszczeniu rozległ się głos wybudzonej Marii.

– Csi, nie ruszaj się – szepnął Daniel. Odwrócił się od kamery by jego ojciec nie zobaczył, jak rozmawiają.

Maria wysłuchała polecenia pozostając w bezruchu.

– Co się stało? Dlaczego tu jesteś? – zapytała, starając się jak najmniej poruszać ustami.

– Mój ojciec... Nie mam pojęcia kim jest ten człowiek. Nie poznaję go. Słowo daję, myślałem, że po prostu chce cię nastraszyć i wypuścić, ale już wiem, że nie.

– Zabije mnie – szepnęła. – Wszystko mnie boli.

– Przepraszam. – Daniel spuścił głowę.

– Za co? To twój ociec jest psychopatą – rzekła i zakasłała, wypluwając krew. Musiała się poruszyć. Odwróciła się i ułożyła bokiem na materacu, modląc się o to, by oprawca zbyt szybko nie wrócił.

– Ja... nie wiedziałem.

– Wiem. Nie mam już siły.


– Wytrzymaj, proszę. – Daniel wiedział, że wiele wymaga. Łzy same cisnęły mu się do oczu, gdy wiedział w jakim stanie jest Maria i gdy dotarło do niego, że za jej stan odpowiedzialny jest jego własny ojciec.


Maria była przerażona i bezsilna. Bolała ją głowa i każdy mięsień ciała. Przypominała sobie momenty sprzed kilku chwil, lecz od razu chciała o nich zapomnieć. Wiedziała, że Daniel się postawił, a teraz dzieli z nią loch. Tylko, że on był bezpieczny.

Antoni Dmowski nigdy nie skrzywdziłby własnego syna. Już prędzej próbowałby z niego zrobić swojego sobowtóra. To jest jego cel – myślała Maria.

Obawiała się, że Daniel bardzo szybko się od niej odwróci. Że zostanie zniszczony. Wiedziała jednocześnie, że jest jedyną osobą, która ma szansę temu zapobiec. Tylko tak strasznie nie miała siły, chciała spać i choć chwilę odpocząć.

– Uciekniemy stąd – oznajmiła, wycierając krew z brody.

– Kiepsko nam idzie. Nie wyrwę tego. – Daniel mocno szarpnął rękoma.

– Musze wiedzieć, że jesteś po mojej stronie – szepnęła, by nikt kto mógł stać pod drzwiami niczego nie usłyszał.

– Masz moje słowo – odpowiedział bez namysłu.

– Słowo mi nie wystarczy. To twój ojciec, najbliższa rodzina.

– Nie jest już moim ojcem. Nigdy nim nie był.

Maria usłyszawszy te zdania poczuła ulgę, ale i wielki strach. Dużo łatwiej było się poddać, ale teraz nie walczyła już sama. Jej szanse wzrosły i po raz pierwszy odkąd została uprowadzona naprawdę poczuła, że może jej się udać.

Zebrała w sobie wszystkie siły i podniosła się z materaca. Nie przypominała dawnej siebie. Była zgarbiona, a jej twarz i włosy były oblepione krwią. W oczach miała pustkę, przez którą próbowały przebić się ostatnie płomienie nadziei. Podeszła do Daniela i usiadła przy nim, wtulając się w jego tors. Mężczyzna usiadł, aby mogła ułożyć się wygodnie.

– Masz coś przy sobie? Cokolwiek, czym mogłabym wydłubać dziurę w ścianie?

– Mam mały śrubokręt w przedniej kieszeni spodni, ale nie chcę żeby go widzieli. To może być twoja jedyna broń.

– Dlaczego tak mnie chronisz? – zapytała, próbując zrozumieć intencje mężczyzny.

– Wstyd się przyznać, ale przypominasz moją matkę. Była tak samo waleczna i tak samo pyskata.

Maria uśmiechnęła się i przyciągnęła do siebie karton, by móc zasłonić ich ciała i bezpiecznie wyciągnąć narzędzie z kieszeni Daniela. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro