23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Nie wiem czy powinnam przyjąć to jako komplement – zaśmiała się Maria.

Daniel poczuł, jak niechciana czerwień powoli wkrada się na jego policzki.

– Sprawia, że chcę cię ratować. Ja bym przyjął.

Maria uśmiechnęła się pod nosem i skierowała twarz ku mężczyźnie. Podniosła się delikatnie i usiadła na nim okrakiem, by mieć lepszy dostęp do ściany. Uniosła wzrok i ujrzawszy jego zarumienione poliki, dotknęła ich opuszkami palców. Dokładnie zbadała położenie każdej zmarszczki mimicznej. Dostrzegła w jego twarzy coś, czego doświadczyła tylko kilka razy – troskę, która przejawiała się delikatnym, niemal maślanym spojrzeniem i brwiami skierowanymi ku górze. Nie było to uczucie wymuszone. To znała bardzo dobrze z wywiadów. Ludzie usilnie starali się spinać mięśnie twarzy byleby tylko pokazać, że zależy im na sprawie. Maria jednak prawie zawsze wiedziała, gdy kłamią. Teraz jednak czytała z Daniela jak z otwartej księgi. Wiedziała, że jego intencje są czyste, choć jest bardzo zagubiony.

Kobieta bardzo szybko przeniosła wzrok na podłogę. Bała się tego, co działo się z jej umysłem, gdy patrzy temu mężczyźnie w oczy. Czuła zbyt dużą nadzieję na lepsze jutro, a wiedziała, że aby przeżyć, musi wziąć się w garść i stać się zimna jak lód.

– Spróbuję wygrzebać większą dziurę tym śrubokrętem. Staraj się mnie dobrze zasłonić.

– Jeśli mój ociec tu wejdzie i będzie próbował cię dotknąć, nie wahaj się. – Daniel wskazał na dłoń, w której Maria trzymała ich jedyną broń.

– Nie wiem, czy mam w sobie wystarczająco siły. – Opuściła wzrok. – W końcu to człowiek.

– Ty też nim jesteś i masz prawo się bronić. Gdy przyjdzie co do czego, zostaw mnie i uciekaj. Znam go na tyle, żeby wiedzieć, że własnego syna nie zabije.

– Obawiam się Kajetana. Jest... dość masywny.

– Pakuje i jest inteligentny, ale ty jesteś bardziej. Jest po urazie kolana. W razie czego spróbuj w nie uderzyć. Powinno się udać. Gdy wyjdziesz, od razu biegnij do łazienki. Drzwi po prawej na korytarzu. Jest tam okno, które łatwo otworzyć i jest dość nisko.

– Nie chcę cię zostawiać – szepnęła.

– Wrócisz po mnie. Ale z policją.

– Twój ojciec się wścieknie.

– Zasłużył na to.

Maria czuła jak kawałki betonu przeciskają się przez jej palce. Przez kilkanaście minut starała się wyżłobić jak największą dziurę. W końcu dotarła do miejsca, w którym beton spotykał się z szerokim kawałkiem metalu.

– Jestem niedaleko – stwierdziła. – Tylko to podważę i... – w pomieszczeniu rozległo się ciche skrzypnięcie – teraz! Spróbuj mocniej pociągnąć.

Daniel szarpnął rękoma, pochylając się lekko do przodu. Maria złapała za jego kark, aby nie polecieć do tyłu. Ich pełne nadziei spojrzenia spotkały się i błądziły, próbując znaleźć odpowiedź na nurtujące pytania.

– Udało się? – zapytała Maria.

– Tak – odparł i nabrał powietrze w płuca.

Maria odetchnęła z ulgą i zeszła z Daniela. Podniosła karton i zakryła nim kamerę tak, by mężczyzna mógł przełożyć ręce przez nogi. Następnie wróciła na miejsce, lecz tym razem usiadła obok mężczyzny, zasłaniając ich oboje tekturą.

– Twój ociec niedługo tu wróci.

– I wtedy pomogę ci stąd wyjść.

Maria w co chwilę zasypiała i budziła się. Była zmęczona i ranna. Próbowała zyskać więcej sił, a Daniel pilnował, by się to udało. Nie budził jej. Złapał ją jedynie za dłoń, aby dodać odrobinę otuchy. Kobieta zdawała się uwrażliwić na każdy dźwięk. Daniel musiał uspokajać ją po każdym szmerze, który niespodziewanie dotarł z korytarza.

– Boje się – powtarzała.

– Wiem, ale poradzisz sobie.

– Aż tak we mnie wierzysz? Czy pocieszasz mnie, bo przypominam twoją matkę?

Daniel popatrzył na Marię i prychnął pod nosem.

– To drugie. Zdecydowanie matka. – Mocniej ścisnął jej dłoń.

Maria uśmiechnęła się i pokręciła głową. Cieszyła się, że Daniel obrał jej stronę i dawał jej nadzieję. Coraz bardziej zastanawiała się, jak wyglądało by jej życie, gdyby nigdy nie przeprowadziła tego nieszczęsnego wywiadu, i gdyby spotkała Daniela na mieście. Czy wtedy również zwróciłby na nią uwagę?

Maria przewróciła oczami i zaśmiała się.

– O co chodzi?

– Myślę o tym, co by się stało, gdybym spotkała cię na mieście, ale zdałam sobie sprawę z jednej ważnej sprawy.

Daniel spojrzał na nią pytająco.

– Ja nigdy nie wychodziłam na miasto – zaśmiała się nerwowo. – Wieczory spędzałam raczej w domu. Nigdy nie byłam... towarzyska.

– To widać – odparł i uśmiechnął się delikatnie.

– Twierdzisz, że wyglądam na nudną?

– Nie. Gdybym tak stwierdził, musiałbym obrazić własną matkę. – Daniel poczuł delikatne uderzenie w ramię.

– Jestem nudna – odparła po chwili, wlepiając wzrok w jeden punkt na śnianie.

– Jesteś intrygująca.

Maria przełknęła ślinę i popatrzyła mężczyźnie w oczy. Zmierzwiła jego włosy dłonią i podniosła prawy kącik ust.

Ich twarze zaczęły zbliżać się do siebie na niebezpieczną odległość. W ich oczach rozszalały się iskry, których nie potrafili pohamować. Niemal w tej samej chwili rozbrzmiał dźwięk przekręcanego w zamku klucza.

– Jesteś żałosny – ryknął Antoni Dmowski i stąpając głośno pantoflami, podszedł do pary więźniów.

Mężczyzna szarpnął Marią i podniósł ją za ramiona. Rzucił nią o materac i przeniósł wzrok na syna. Ujrzał jego dłonie z przodu ciała. Oddychał ciężko i szybko. Niemal natychmiast wyczuł intrygę i poczuł się zdradzony przez własnego syna. Chciał odwrócić się ku Marii, lecz nim to zrobił, dziewczyna wbiła śrubokręt w jego kark. Dmowski padł na ziemie, gdzie Daniel przycisnął go nogami.

– Biegnij – rozkazał Marii.

– Ale ja...

– No już!

Maria poczuła jak do jej oczu napływają łzy. Wiedziała jednak, że nie może czekać, gdyż w pomieszczeniu w każdej chwili mógł zjawić się Kajetan, zwabiony krzykiem swojego szefa. Biegła ile sił, prosto do miejsca, które wskazał jej Daniel. W korytarzu usłyszała kroki i ujrzała cień, lecz nim zdążył zmienić się w postać, ona zdążyła zamknąć drzwi do toalety. Krzyki Antoniego Dmowskiego wyzywającego zarówno ją, jak i własnego syna zagłuszyły lekkie skrzypnięcie ramy okiennej i chwilę później Maria znów znalazła się na podwórku. Pobiegła do furtki, którą udało się jej uciec ostatnim razem.

– Błagam, bądź otwarta – szepnęła, gdy znalazła się blisko wyjścia.

Pociągnęła za klamkę i zapłakała głośno, gdy bramka otworzyła przed nią świat wolności. Czuła coraz większą nadzieję na przeżycie.

W oddali rozchodził się gniewny krzyk Kajetana. Maria była już jednak zbyt daleko, by zrozumieć chociaż pojedyncze słowa. Biegła ile sił, czując jak jej płuca zaczynają palić, a rany na ciele się rozszerzają. Nic nie mogło jej powstrzymać.

Po kilkunastu minutach Maria dotarła do drogi. Wybiegła na nią i ujrzała światło reflektorów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro