27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Tuszują ślady – stwierdziła, skupiając wzrok na jednym punkcie. – Jak nazywa się właściciel domu?

– Danuta Sowa.

– Miała syna?

– Nie kojarzę, żeby było w dokumentach coś o kimś poza nią.

Szczupła twarz Joanny była spięta. Kobieta co chwilę zaciągnęła się parą z e-papierosa i stukała palcami o ścianę budynku. Policjant patrzył na nią, oczekując jakichkolwiek wyjaśnień lecz te nie nadchodziły. Joanna wpatrywała się w jeden punkt, jakby coś głęboko analizowała.

– Jak się czuje ta dziewczyna? – zapytał po dłuższej chwili.

– Pomylili jej karty z inną i kazali się umyć przed obdukcją.

– O kur...

– To samo powiedziałam – wtrąciła się.

Policjant z wrażenia zachwiał się na nogach.

– Kto za tym stoi?

– Podobno Antoni Dmowski i Kajetan, a do tego mieli zamieszać w to syna Dmowskiego. Ta dziewczyna napisała kiedyś o Antonim artykuł, bardzo nieprzychylny. Kojarzysz? Próba samobójcza i te sprawy. – Policjant kiwnął głową. – Ludzie mówili, że to przez bezpłodność jego żony i jego rzekomą zdradę. Ostatecznie szybko zamknięto sprawę pod dywan.

– Skoro nie miał dzieci, to skąd ten syn?

– No właśnie. Liczyłam na to, że albo płonący dom okaże się domem Dmowskich, albo chociaż w papierach będzie wzmianka o jego synu, Danielu. Jeżeli z domu zostaną gruzy, a tak pewnie będzie, i z obdukcji nie wyniknie nic poza siniakami, ta dziewczyna nie będzie miała żadnej linii obrony.

– A jesteś pewna, że nie kłamie? – podniósł brew.

– Widziałeś ją?

– To znany aktor. Słyszałem już różne rzeczy. A skoro kiedyś o nim pisała...

– Mówi prawdę – zwieńczyła ostro.

– Jak chcesz. Zresztą, wszystko wygląda podejrzanie. Pożar, brak obdukcji. Albo szczęście ją opuściło, albo ktoś macał w tym wszystkim paluchy.

– Albo i jedno i drugie – stwierdziła Joanna i wyciągnęła paczkę papierosów.

– Myślałem, że rzuciłaś normalne.

– Trzymałam paczkę na specjalną okazję. Czuję w kościach, że to teraz.

Joanna schowała do kieszeni swojego elektryka i wyciągnęła zapalniczkę. Zanim zdążyła wyjąc tradycyjnego papierosa z paczki, rozległ się dźwięk SMS-a.

– Wyjmij od razu dwa. Marcin mi podesłał, że ta Danuta Sowa nie żyje od piętnastu lat. Ktoś się za nią podpisywał i opłacał rachunki.

Joanna bez słowa włożyła papierosa do ust i zapaliła. Gestem zapytała towarzysza czy się poczęstuje. Nie odmówił. Stali i palili w milczeniu przez dobre kilka minut.

– Jedź do tego płonącego domu. Może udało im się go już zgasić. Niech go dokładnie sprawdzą, przegrzebią popiół, cokolwiek. Przy okazji poproś Marcina, żeby sprawdził czy w dokumentach Danuty Sowy na sto procent nie ma informacji o jej synu. Niech jeszcze sprawdzi Antoniego Dmowskiego. Jeśli nigdzie nie będzie śladu jego dzieciaka, sprawdź ilu jest w Polsce Danielów Dmowskich. Ja poczekam na psychologa i powiem tej dziewczynie na czym stoimy.

– A na czym stoimy? – zapytał policjant, dogaszając papierosa po podeszwą buta.

– Pływamy w gównie – podsumowała i wyciągnęła kolejnego papierosa.

– Tak myślałem. Dam ci znać, jak się czegoś dowiem. Trzymaj się, Aśka – powiedział zrezygnowany i ruszył w stronę radiowozu, którym przyjechał do szpitala.

Joanna po raz pierwszy od bardzo dawna czuła, że w jej ustach brakuje języka. Nie miała pojęcia, jak wytłumaczyć osobie, która tyle wycierpiała, że nie mają żadnych dowodów, a bez dowodów, nie mają szans na ujęcie sprawców i obronę. Nie mają nawet większych podstaw, by postawić pod jej drzwiami ochronę, a jeśli psycholog stwierdzi, że coś jest nie tak, mogą ją zabrać na oddział psychiatryczny. Była pewna, że pożar domu nie był jedynie nieszczęśliwym wypadkiem. Zastanawiała się jednak, czy pielęgniarka mogła pomylić karty specjalnie, czy po prostu ta dziewczyna ma w życiu tak ogromnego pecha. Ostatnia nadzieja leżała w obdukcji i nadziei, że ofiara nie wymyła spod paznokci wszelkich dowodów. Niemniej jednak kulminacja nieszczęść mogła się jeszcze nie skończyć.

Policjantka wypaliła jeszcze dwa papierosy i włożyła do ust gumę, chociaż najchętniej wypiłaby teraz szklaneczkę whisky. W oddali zobaczyła wysiadająca z auta policyjną psycholog, więc niechętnie ruszyła w jej stronę.

– Co tu mamy? – zapytała niska szatynka o grubszych kościach.

– Porwaną dziewczynę, spapraną obdukcję, spalony budynek, w którym była przetrzymywana, czytaj: brak dowodów. Według mnie nie kłamie.

– Ja to sprawdzę – odparła, unosząc głowę do góry i przyspieszając kroku.

Joanna nie lubiła Iwony Wójcik i jej pretensjonalnego tonu. Zawsze twierdziła, że jak na psychologa ta kobieta jest wybitnie nie przyjemna, a przynajmniej dla niej. Wielokrotnie dochodziło między nimi do wymiany zdań, odkąd policjantka w nerwach zarzuciła Iwonie brak kompetencji. Prawdopodobnie zrobiła to jednak słusznie, gdyż mężczyzna, którego uznała za zdrowego na umyśle i sympatycznego, pobił w nocy swoją żonę do nieprzytomności.

Kobiety dotarły pod drzwi Marii i wymieniły ostre spojrzenia.

– Najpierw ja tam wejdę. Sprawdzę czy wszystko w porządku i cię zawołam – oznajmiła psycholog.

Joanna przyglądała się przez chwilę jej zbyt cienkim czarnym brwiom, przełknęła ślinę i nabrała powietrza w płuca. Uznała, że tylko zawiązanie paktu milczenia z samym diabłem może ją uchronić przed powiedzeniem paru niemiłych słów. I już miała coś powiedzieć lecz drzwi uchyliły się, gdy z pomieszczenia wychodziła pielęgniarka i kątem oka dostrzegła strapioną Marię.

– Zawołaj mnie, kiedy skończysz – odrzekła, nie zwracając więcej uwagi na Iwonę. – To dla jej dobra – szepnęła, gdy drzwi ponownie się zamknęły.

– Do mnie coś mówisz? – zapytał ochroniarz, siedzący pod drzwiami.

Joanna przewróciła oczami i usiadła obok niego.

– Do siebie. Już do tego doszło, że gadam do siebie.

– Poważna sprawa z tą dziewuchą, co?

– No – rzekła krótko. – Poważna – dodała i westchnęła, chowając twarz w dłoniach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro