4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Maria nie zareagowała. Jej źrenice rozszerzyły się i błądziły nerwowo po pomieszczeniu, próbując zarejestrować jak najwięcej obrazów. Słowa oprawcy zdawały się przestać do niej docierać. Obrzydzenie jakie czuła do tego mężczyzny przykryło jej strach i wyciszyło uczucia, niczym gruba płachta.

– Ty naprawdę jesteś głupia – stwierdził mężczyzna.

Maria wciąż nie reagowała. Kiedyś, słysząc taką obelgę, może nawet by się załamała, lecz słyszała te słowa już tyle razy, że nie wyrządziłyby jej najmniejszej krzywdy, nawet gdyby prosto w twarz wyrzuciła je matka. Nie podburzyły jej samoświadomości, gdyż od momentu pojawia się w jej życiu depresji, słyszała je codziennie.

Nieustające obelgi wypowiadane przez jej własny mózg towarzyszyły Marii każdego dnia, próbując zepchnąć ją w przepaść. A kiedy w końcu udało jej się je odepchnąć, poczuła się silniejsza. Widziała już, że wcale nie jest głupia, ani bezradna, że ma chwile słabości i że jest to całkowicie normalne dla każdego człowieka na ziemi. Wiedziała też, że nie da sobie więcej wmówić, że jest niewystarczająca, czy też beznadziejna.

– To nie ja porywam ludzi! – fuknęła.

Gest ten zdecydowanie nie spodobał się oprawcy, lecz zdawał się zdjąć z jego ust perfidny uśmiech. Maria chciała poczuć satysfakcję, choć wiedziała, że nie może tego okazać. Znała już jego twarz i on był tego świadomy. Spojrzała więc na niego ponownie, tym razem z pełną premedytacją wgapiała się w każdą rysę jego twarzy. Miał brązowe oczy, pasujące do krótkich, lecz starannie ułożonych włosów tego samego koloru. Przypatrzyła się jego lekkim zmarszczkom i na podstawie ich ilości oraz głębokości oszacowała, iż powinien mieć około czterdziestu, może pięćdziesięciu lat.

Kiedy Maria wyczytała z jego twarzy wszystko, czego potrzebowała, przeniosła wzrok na rozbudowane ciało. Zdawał się być od niej dwa razy większy, a szersze ubrania tylko to podkreślały. Lniana, bordowa koszula i czarne spodnie z rozciągliwej imitacji jeansu zdawały się doskonałym przebraniem dla porywacza. Kolory doskonale maskowały świeżą i zaschniętą krew, a materiał był przewiewny i wygodny, więc nie musiał martwić się o krępację ruchów. Maria rysując w głowie jego ogólny obraz, nie mogła przestać myśleć o tym, że nie jest jego pierwszą ofiarą.

Jak wiele kobiet porwałeś? Co z nimi zrobiłeś? Czy to samo zrobisz ze mną? Dla kogo pracujesz? – pytała w myślach.

Porywacz przewrócił oczami.

– Na co się tak gapisz? Wstawaj! – ryknął ochryple, a zmarszczki na jego czole tylko się pogłębiły.

Maria wykonała posłusznie jego rozkaz. Wiedziała, że bunt nie przyniesie jej niczego, poza rozwścieczeniem niebezpiecznego oprawcy. Mężczyzna wyprzedził ją i chwytając za nadgarstek, szarpnął i ścisnął mocno jej rękę. Domyśliła się, że próbuje ją w ten sposób ukarać, a to tylko upewniło ją, jak bardzo zaszła mu za skórę swoimi wcześniejszymi słowami. Doskonale znała techniki manipulacji. W końcu bez tego, nie odniosłaby sukcesu w dziennikarstwie. Wiedziała, jak dokładnie wybadać grunt i jak wyprowadzić człowieka z równowagi. Po raz pierwszy od bardzo dawna poczuła, że praca i starania przydały jej się do czegoś więcej niż do zarobienia pieniędzy.

***

Maria nienawidziła swojej pracy właśnie dlatego, że musiała grzebać w umysłach i prywatności ludzi, a jej szefostwo nie było zadowolone, kiedy nie przeniosła do artykułów żadnych brudów. Wiedziała, że to praca ostatecznie pogłębiła problemy psychiczne, które wyniosła z domu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro