Morderca

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Na posterunku.

- A nie w domu? – spytałam patrząc w górę.

- Nie. Co się dzieje? – zapytał zaniepokojony.

- Chyba ktoś jest w twoim domu oprócz mnie – powiedziałam półgłosem.

- Zaraz tam będę – odparł i rozłączył się.

Schowałam telefon i wyjęłam broń. Odbezpieczyła ją i poszłam ostrożnie na górę. Starałam się iść tak, żeby schody nie skrzypiały. Zajrzałam najpierw do swojego pokoju, ale nikogo nie było. W pokoju gospodarza też było pusto. Wycofałam się na korytarz i odwróciłam, żeby sprawdzić łazienkę, wtedy z pomieszczenia obok wyskoczył jakiś mężczyzna. Miał kominiarkę na głowie. Był wyższy ode mnie. Chciałam do niego strzelić, ale za nim się obejrzałam, napastnik znalazł się przy mnie i wytrącił mi broń z ręki. Szybko złapałam jego rękę i wykręciłam ją na plecy. Niestety był silniejszy ode mnie i natychmiast się wykręcił tak, że to teraz ja stałam przyparta do ściany z lewą ręką na plecach. Próbowałam się wyswobodzić, ale nie mogłam dać rady. Pociągnął moją rękę mocno do góry. Krzyknęłam z bólu i stanęłam na palcach. Przybliżył usta do mojego ucha.

- Przestań – wyszeptał. Wzdrygnęłam się.

- Zostaw mnie! – próbowałam się uwolnić. Trzymał jednak mocno.

Szarpnął moją rękę do góry, aż coś strzeliło. Opuścił ją i złapał za nadgarstek, a później rzucił mnie na przeciwległą ścianę. Uderzyłam głową i upadłam na podłogę. Chciałam wstać, ale przed oczami pojawiły mi się mroczki. Postać zaczęła się oddalać, aż w końcu zniknęła mi z oczu. Bark bolał mnie niemiłosiernie. Po kilku minutach usłyszałam, jak ktoś wchodzi do domu. Broń leżała obok mnie. Podniosłam ją zdrową ręką i wycelowałam w schody. Na szczęście to był Patryk. Odłożyłam broń na podłogę. Mężczyzna podbiegł do mnie i pomógł mi usiąść.

- Co się stało? – zapytał.

- Był tu jakiś facet w kominiarce. Chciał, żebym przestała prowadzić to śledztwo – wyjaśniłam, jak ja to zrozumiałam. – Chyba zrobił mi coś z barkiem, bo mnie boli – dodałam.

- Pojedziemy do szpitala – oznajmił kolega i pomógł mi wstać. Zakręciło mi się w głowie, ale po chwili przeszło.

Doszliśmy do samochodu i pojechaliśmy do szpitala. Po kilkuminutowym czekaniu przyjęli mnie. Zrobiono mi prześwietlenie i wyszło, że mam stłuczony bark. Obandażowali mnie i wypuścili. Pojechaliśmy z inspektorem na posterunek.

- Jak się czujesz? Możesz pracować? – spytał z troską w głosie.

- Nic mi nie jest. Trochę mnie boli, ale się zagoi. Nie odpuszczę tej sprawy – powiedziałam.

- Może powinnaś...

- Nie odsuniesz mnie, bo będę prowadzić śledztwo na własną rękę – zagroziłam mu.

- To już lepiej, żebym miał cię na oku, bo jak tylko znikniesz na chwilę, coś się dzieje – skomentował.

- Oj tam, czepiasz się – roześmiałam się.

Podjechaliśmy pod budynek. Weszliśmy do pokoju, w którym siedzieli już chłopcy z zespołu.

- Co ci się stało? – Adam wskazał na skrawek bandaża wystającego spod rękawa.

- Mam stłuczony bark. Zagoi się. Macie coś nowego?

- Sara i Melania przyznały, że odebrały kiedyś Jennifer z obcego domu, ale żadna z nich nie pamięta adresu ani nawet wyglądu mężczyzny. Obie powiedziały, że było to prawie rok temu.

- No to nieźle imprezowała – podsumowałam. Usiadłam na kanapie. – No to nie mamy nic – zmartwiłam się.

- Coś wymyślimy – rzekł Martin.

Ktoś zapukał do drzwi. Do środka wszedł Norman.

- Przepraszam, komendant prosi cię Patryk do siebie – oznajmił i spojrzał na mnie. – Co się pani stało? – spytał oczywiście po angielsku.

- Miałam mały wypadek w pracy – uśmiechnęłam się lekko.

Mężczyźni wyszli. Inspektor długo nie wracał. W końcu wszedł do pokoju.

- Co jest? – zapytałam.

- Komendant pytał czy mamy podejrzanego.

- Mamy, ale nie wiemy jak się nazywa. Nic o nim nie wiemy, a ja jestem pewna, że Jennifer i Mike'a zabił facet, który na mnie napadł.

- Też tak myślę, ale musimy go jakoś znaleźć.

- Dzisiaj już nie zrobimy. Jest już prawie szósta. Musisz odpocząć. Pojedziemy do domu, a jutro znowu zaczniemy – podszedł do mnie i pomógł mi wstać. – Wy też jedźcie do domów – zwrócił się do kolegów i wyszliśmy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro