IV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Obudziło mnie walenie do drzwi. Zaspana podniosłam się z łóżka i ruszyłam w ich stronę.

   - Chcesz się ze mną pobawić? - Spytała mała dziewczynka, gdy otworzyłam drzwi. Przyglądałam jej się, nie wiedząc co odpowiedzieć. - Mam na imię Sally - uśmiechnęła się.

   - Rosalie - odwzajemniłam gest.

   Dziewczynka miała na sobie różową sukienkę, a w rękach trzymała misia. Typowe dziecko, które uciekło z przedszkola - pomyślałam. - David też był kiedyś taki uroczy.

   - Hej, jesteś głodna?

   - W sumie to tak.

   - Chodź - złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą. - Toby zrobił gofry.

   Nie do końca wiedziałam co się właściwie stało, ale pozwoliłam jej zaprowadzić się do kuchni.

   - Mm... Ładnie tu pachnie - powiedziałam, gdy byłyśmy już w środku.

   - Cześć - usłyszałam znajomy głos. To Jack.

   - Cześć - uśmiechnęłam się.

   - Siadaj! - Poleciła.

   Odsunęłam krzesło i zajęłam miejsce przy stole. Dziwnie się tu czuję, tak nieswojo.

   - Masz - podsunęła mi talerz gofrów pod nos. - Są dobre.

   - Dziękuję.

   - Sally. Co mówiłem o dotykaniu moich gofrów? - Brązowowłosy chłopak stanął obok niej.

   - Ale one nie są dla mnie tylko dla Rose - wskazała na mnie palcem, a ja nie wiedziałam jak się zachować. Znowu. Przez to, że jestem tu kompletnie nowa i nie mam pojęcia z kim w ogóle rozmawiam, nie wiem też jak mam się zachować. Co jak co, ale wśród nich nie chcę mieć wrogów.

   Chłopak spojrzał na mnie, po czym się uśmiechnął i poczochrał dziewczynkę po włosach.

   - Toby - zwrócił się do mnie. - Smacznego - miał uroczy uśmiech.

   - Dziękuję - odwzajemniłam gest.

   - Będziesz z nami pracować co? - Spytał chłopak siedzący na przeciwko mnie.

   - Podobno.

Nie odpowiedział mi już, wrócił do popijania kawy. No jak kto lubi.

°°°

   Wracałam do siebie, gdy ponownie na kogoś wpadłam.

   - Patrz jak leziesz. - Syknął. Przede mną stał ten sam chłopak, którego spotkałam w lesie. Patrzył na mnie z jakby nienawiścią w oczach.

   - Przepraszam - powiedziałam z wyrzutem.

   Ten tylko prychnął pod nosem i wyminął mnie bez słowa. Wzruszyłam ramionami.

   - Tobie też wyprał mózg co? - Usłyszałam za sobą.

   - Kto? - Odwróciłam się; stał tam, obrócony plecami do mnie.

   - A jak myślisz?

   - On? - Spojrzałam na ciemne drzwi.

   - Ta.

   Przez chwilę milczałam, myśląc nad odpowiedzią.

   - Chyba nie - stwierdziłam w końcu. - Wciąż mogę myśleć samodzielnie.

   - Jeszcze - dodał. - To tylko kwestia czasu.

   - O czym ty mówisz?

   - Może kiedyś ci powiem - stwierdził, po czym odszedł. I tyle go widziałam.

   Zastanawiałam się o co mogło mu chodzić z tym praniem mózgu. Zacisnęłam pięści i pobiegłam za nim.

   - Zaczekaj! - Krzyknęłam.

   - Czego chcesz? - Spytał, nawet się nie zatrzymując.

   - Powiedz mi o co ci chodzi.

   - Mnie? O nic.

   - Spytałeś, czy wyprał mi mózg. Dlaczego?

   - Eh... Daj mi spokój - powiedział. - Nie mam ochoty z tobą dyskutować.

   Stanęłam przed nim i zatrzymałam go. Musiałam lekko unieść głowę, by móc spojrzeć mu w oczy. Mają ładną, błękitną barwę.

   - Powiedz.

   - Nie. Spadaj. - Wyminął mnie.

   - Przestań mnie ignorować. Nie odczepię się, dopóki nie powiesz mi o co chodzi. - Znów pojawiłam się tuż przed nim.

   - Ty w ogóle masz pojęcie kim jestem? Kim my wszyscy jesteśmy? Gdzie trafiłaś? - Pytał, patrząc na mnie jak na skończoną idiotkę.

   - Nie wiem. Nie mam pojęcia dlatego potrzebuję kogoś, kto mi to wszystko wyjaśni.

   - To poszukaj kogoś innego.

   - Nie. - Powstrzymałam go przed wyminięciem mnie.

   - Nie wiem czy jesteś głupia, czy nienawidzisz swojego życia.

   - To drugie. A teraz mów.

   - Eh... Chodź. Coś ci pokażę.

   Ruszyłam za nim bez chwili namysłu, choć to mógł być głupi pomysł.

[Jeff]

   Ani trochę nie miałem ochoty na jej towarzystwo. Mało brakowało, a zajebałbym ją. Ale nie. Niech wie w co się wpakowała.

   - Więc kim jesteś? - Spytała.

   - Co?

   - Pytałeś, czy wiem kim jesteś.

   - Rzeczywiście. Naprawdę nie wiesz? - Spojrzałem na nią kątem oka.

   - Gdybym wiedziała to bym nie pytała.

   - A jednak jesteś głupia - zaśmiałem się. I nie długo będziesz jeszcze martwa - dopowiedziałem w myślach. - Jeff The Killer - powiedziałem.

   - Cóż za artystyczny pseudonim - zaszydziła. - Dzieci z przedszkola ci go nadały?

   - Śmieszne. - Nie podobało mi się, że mi podskakuje. - Jestem mordercą.

   - Tego się domyśliłam.

   - O, a jednak potrafisz myśleć.

   - Nie śmieszne - spojrzała na mnie. Może to było dziecinne, ale mnie dało swego rodzaju satysfakcję.

   - Nie boisz się?

   - Nie specjalnie.

   - Szkoda. Lubię, gdy moje ofiary się mnie boją - stwierdziłem ze stoickim spokojem.

   - Nie jestem twoją ofiarą.

   - Nie bądź tego taka pewna. Rosalie.

   - Gdyby tak rzeczywiście było, zabiłbyś mnie wtedy w lesie.

   Skrzywiłem się na samą myśl o tym. To wszystko przez tego patyczaka.

   - Coś mi przeszkodziło.

   - Bywa.

   Denerwowało mnie to, że czuje się przy mnie tak swobodnie. Co ja jestem? Przyjaciel? Jeszcze jej wpadnie do głowy żeby się ze mną spoufalać. Nie ma kurwa mowy.

   - Co tym razem chcesz mi pokazać?

   Nie odpowiedziałem jej.

   Zaprowadziłem ją do starego, na wpół zburzonego domku. Jeśli to prawda, to w środku powinien ktoś być. Otworzyłem spróchniałe drzwi, które głośno zaskrzypiały.

   - Co my tu robimy?

   - Miałem ci coś pokazać nie? Więc chodź i nie gadaj tyle. - Ruszyłem w głąb chaty. Na szczęście Jack się nie pomylił i ktoś tu był. - Wiesz na co się zgodziłaś?

   - Nie. Już ci to mówiłam.

   - To teraz się dowiesz - stanąłem za krzesłem. - Spójrz na nią - zwróciłem się do niej. - Chyba nie muszę mówić co mam zamiar zrobić - przystawiłem nóż do gardła dziewczyny. Nagle coś mi wpadło do głowy. - Hej, a może ty chesz się trochę zabawić.

   - J-ja?

   - Masz - obróciłem nóż w ręce i podałem go jej. - Sprawdź jak to jest - umiechnąłem się. - Jeśli nie dasz rady, to ja ci z chęcią pomogę - zaoferowałem. - Po prostu złap ją za włosy, odchyl głowę i podetnij gardło. To proste.

   Widziałem jak jej dłonie drżą, a ona stoi praktycznie w bezruchu. To było oczywiste, że tak będzie.

   - Rosalie, nie mamy całego dnia, pośpiesz się - tak mnie to bawiło...

   Powoli podeszła do krzesła. Odsunąłem się, by mogła stanąć za nim.

   - Spróbuj. To fajne - szepnąłem jej do ucha; czułem jak targają nią drgawki. Chwyciłem ją za ręce. - Pomóc ci?

   - Nie - szepnęła. Szybkim ruchem odchyliła głowę dziewczyny i poderżnęła jej gardło. Zrobiła to niemal perfekcyjnie.

   - Widzisz? - Wyjąłem nóż z jej zaciśniętej dłoni. - Czy to nie jest... Fajne?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro