V
Jak tylko wróciłam do domu, pobiegłam do siebie, rzuciłam się na łóżko i zaczęłam płakać.
***
-Lilith? - nie odpowiedziała - Hej, co się stało? - znowu nic - Powiedz mi. Proszę - nie uzyskałem odpowiedzi, po prostu się do mnie przytuliła dalej płacząc - dowiem się wreszcie co się stało?
Powoli odsunęła się i spojrzała na mnie. Miała podbite oko.
-Kto ci to zrobił? - spytałem prawie krzycząc, ale ona nie odpowiedziała, wtuliła się we mnie. - Ten kto ci to zrobił, zapłaci za to. Nie dam mu żyć. - Pokiwała tylko twierdząco głową.
-Dziękuję...
-Nie ma za co - uśmiechnąłem się.
Jak tylko zasnęła, udałem się w odwiedziny do pewnego jej znajomego. Byłem bardziej niż pewien, że to wszystko jego wina.
Akurat ma włączony komputer. Szkoda że to ostatni raz kiedy z niego korzysta.
Jak tylko zacząłem wyłaniać się ze środka, chłopak odskoczył do tyłu.
-Kim ty jesteś!? - wydzierał się niemiłosiernie.
-You shouldn't have done that.
-Zaraz zadzwonię na policję!
-You've met with a terrible fate, haven't you? - uśmiechnąłem się.
-Kim jesteś!?
Ostatnią osobą, którą widzisz - pomyślałem i rozszarpałem go. Nie zdążył nawet krzyknąć z bólu. Sk**wiel.
Co jak co, ale nie pozwolę by ktokolwiek krzywdził Lili. Jest moją przyjaciółką. Sama nie potrafi się bronić. Dlatego ma mnie.
Nie wróciłem już do niej. Spała, a ja byłem cały w krwi. Wpadnę do niej zanim pójdzie do szkoły.
Nie ma jej? - pomyślałem jak tylko znalazłem się rano w jej pokoju.
Chwilę później wyszła z łazienki.
-Hej - zacząłem, po czym oberwałem poduszką.
-Zwariowałeś? Nie strasz mnie tak.
-Wybacz. Jak oko?
-Dobrze... Chyba. Zatuszowałam siniaka więc nie będzie widać - uśmiechnęła się - dziękuję.
-Nie ma za co.
***
Zadzwoniłam do Marie, że dzisiaj wrócę do domu trochę później. Jest ciepło, a ja miałam ochotę na lody.
-Kolejne napady nieznanego mordercy. Tym razem także miało miejsce włamanie.
Zatrzymałam się, żeby posłuchać o czym mówią w wiadomościach.
-Czy policji udało się znaleźć winnego?
-Niestety policja nadal nie jest w stanie określić kim był sprawca. Nie pozostawił po sobie najmniejszego śladu.
Mimowolnie pomyślałam o Benie.
Na ekranie wyświetliły się zdjęcia trzech ofiar. Nie znałam żadnej z nich. Może to i lepiej?
-Wróciłam! - krzyknęłam wchodząc do domu.
-Hej - przywitała mnie jak zwykle z uśmiechem - jak było?
-Jak zwykle. Żadnych rewelacji.
-W lodówce jest obiad. Możesz sobie odgrzać.
Kiwnęłam głową.
-Muszę wyjść na chwilę. Wracam za pięć minut.
-Dobrze.
Marie wyszła. Gdy włączyłam telewizję i usłyszałam, że ktoś zamordował chłopaka, któremu zawdzięczam podbite oko, uśmiechnęłam się do siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro