XI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obserwowałem jak Lili cierpliwie czeka na swoją ofiarę. Jestem z niej dumny. Zrobi to, nieważne jak bardzo się boi, zabije ją, chęć zemsty jest silniejsza niż strach. Coś o tym wiem.

***

-Gotowa? - spytała, gdy przekroczyła próg domu.

Uśmiechnęłam się. Zapłaci mi za wszystko.

-Nie - wyszeptałam.

-Co mówiłaś?

-Wiesz dlaczego Marie popełniła samobójstwo? - zrobiłam krok w jej stronę.

-O czym ty mówisz? Chodź, musimy jechać.

-Nigdzie nie jadę.

-Wiem, że to dla ciebie trudne, ale na pewno sobie tam jakoś poradzisz - mówiła to z taką sztucznością, że bardziej się chyba nie da.

-To twoja wina. Przez ciebie ona nie żyje. Zabiła się przez ciebie.

-O czym ty mówisz dziecko?

-Wiem o wszystkim! Słyszałam jak na nią krzyczysz! Jesteś bezdusznym potworem!

-Grzeczniej.

-Co ona ci zrobiła!? Co JA ci zrobiłam!? Nienawidzę cię!

-Uspokój się bo pożałujesz.

-O nie, to ty pożałujesz - zrobiłam kolejne kilka kroków w jej stronę - zabiłaś ją, teraz ja zabiję ciebie - wyciągnęłam kuchenny nóż zza pleców.

Jej wyraz twarzy nagle się zmienił. Była przerażona.

-Odłóż to - nie zareagowałam, zrobiłam tylko kolejny krok - bo zadzwonię na policję! - wyciągnęła telefon, a ja wybuchnęłam śmiechem.

-Na prawdę myślisz, że ci na to pozwolę? Poniesiesz karę. Zapłacisz za moje cierpienie. Ty podła szmato.

Zaczęła się cofać, a ja nie tracąc czasu rzuciłam się na nią i przewróciłam na ziemię.

-Przepraszam! Nie rób tego, proszę! Nie zabijaj mnie!

-Jednak masz jakieś uczucia. Niespodzianka.

Zatopiłam ostrze noża w jej tłusty brzuch. Potem znowu i jeszcze raz i jeszcze. Dźgałam ją, a ona krzyczała. Czułam ulgę, niesamowitą ulgę. W pewnym momencie przestała się rzucać i krzyczeć. Umarła? Spojrzałam na jej twarz obryzganą krwią, potem na swoje ręce. Czerwone.

Siedziałam tak, dopóki nie dotarło do mnie, co zrobiłam. Zaczęłam płakać. Szybko podniosłam się i spojrzałam na rosnącą wokół niej plamę krwi. O boże... - pomyślałam - co ja zrobiłam?

Wybiegłam z domu. Zapłakana i cała we krwi.

Znalazłam się na krawędzi mostu. To dobry moment, żeby ze sobą skończyć - stwierdziłam. Przeanalizowałam pokrótce swoje dotychczasowe życie. Praktycznie od narodzin bez rodziców, zostawili mnie w szpitalu. Wychowana przez opiekunkę. Zbyt strachliwa, żeby rozmawiać z innymi. Moim jedynym przyjacielem był elf - morderca. Będzie mi go szkoda.

Zamknęłam oczy i puściłam się barierki. Jeśli nie zginę od uderzenia o taflę wody lub dno, to przynajmniej się utopię. Zawsze jest jakieś rozwiązanie. przechyliłam się do przodu i poleciałam. Czułam jak powietrze smaga moje ciało. Przyjemne uczucie. Uśmiechnęłam się i zniknęłam pod powierzchnią lodowatej wody.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro