XI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ktoś zapukał do drzwi.

-Zoey, otworzysz?

-Jasne.

-Cześć - przde mną stał uśmiechnięty mężczyzna. - Zastałem twojego brata? - Mówił takim przyjaznym tonem głosu.

-Nie. Wyszedł. Kim pan jest?

-Przyjacielem. Mogę wejść?

-Tak. Jasne - wpuściłam go do środka. Wydawał się być niegroźny.

-Dzień dobry.

-Dzień dobry. Jestem Nick, przyjaciel Kevina.

-No niestety ale wyszedł niedawno. Nie mam pojęcia kiedy wróci. Może zostaniesz na herbatce?

-Z przyjemnością - w tym momencie stało się coś, czego się nie spodziewałam. Wyciągnął pistolet i strzelił do mojej mamy, widziałam jak kula przeszywa jej klatkę piersiową, a ona pada na podłogę. Stałam tam, przyglądając się, a z moich oczu płynęły łzy. Obudziłam się dopiero wtedy, gdy odwrócił się w moją stronę. Rzuciłam się do ucieczki. Zamiast wybiec na zewnątrz i uciekać, ja jak głupia schowałam się w swoim pokoju.

-Zoey, nic ci nie jest? - Zostałam zamknięta w szczelnym uścisku.

-On zabił moją mamę - wyszeptałam. Widziałam jak drzwi powoli wyłamują się z zawiasów.

-Zabiorę cię stąd.

-Co? Nie! Trzeba zadzwonić na policję! A jak Kevin wróci? A mój tata? On ich zabije!

-Zabije też ciebie jeśli tu wejdzie! Nie pozwolę na to. Ja się nim zajmę.

-Link, nie! - Znalazłam się w grze, ale jego nie było nigdzie obok. Zacząłam płakać jeszcze bardziej.

***

Ledwo dałem radę się podnieść. Wszystko widziałem podwójnie i kręciło mi się w głowie. Ale nie mogłem się poddać, on może skrzywdzić moją rodzinę, o ile już tego nie zrobił.

Wpadłem do domu, obijając się o ściany, zostawiając na nich krwawe plamy.

-Nick! - Krzyknąłem w tym samym momencie zauważając ciało mojej mamy na podłodze w kuchni. Spóźniłem się.

-Patrzcie kogo tu przywiało. Wyglądasz koszmarnie Kev - uśmiechnął się.

-Gdzie jest moja siostra?

-Ta mała? Zamknęła się w pokoju.

Czyli jeszcze nic jej nie zrobił - trochę mi ulżyło. Wyprostowałem się, i mimo okropnego bólu, zdecydowałem się go zaatakować. Rzuciłem się na niego, ignorując to, że spływała ze mnie krew oraz fakt, że mam połamane kości. Zacząłem go przyduszać, ale nie miałem na tyle siły by go utrzymać i po chwili zaczął okładać mnie pięściami. Starałem się bronić, ale byłem za słaby. Podniósł mnie i z całej siły pchnął na ścianę. Uderzyłem o coś głową, w rezultacie czego krew zaczęła spływać mi po twarzy. Mimo wszystko podniosłem się i chwyciłem rodzinne zdjęcie, a następnie rozbiłem je o jego głowę. Zachwiał się lekko, korzystając z tego faktu, pchnąłem go na ziemię i już miałem zamiar go zabić, ale poczułem ból, który przeszywał moją klatkę piersiową. Cholera, zapomniałem, że ma pistolet - pomyślałem łapiąc ostatnie hausty powietrza.

***

Przyglądałem się całemu zajściu. Pozwoliłem mu zabić Kevina, bo sobie na to zasłużył. To przez niego Zoey jest w niebezpieczeństwie. Ale już niedługo.

Otarł stróżkę krwi spływającą z warg i ponownie ruszył do jej pokoju. Nie miał pojęcia, że śledzę każdy jego ruch.

***

Dziewczyny nie było w pokoju. Uciekła. Kurwa mać. Odwróciłem się ale na swojej drodze napotkałem gęstą, szarą mgłę, coś w tym rodzaju. Potem w jej głębi dostrzegłem parę czerwonych, wściekłych oczu. Instynktownie zacząłem się cofać.

-Chciałeś ją skrzywdzić. - Usłyszałem. - Teraz się boisz? Już za późno.

-Czym ty jesteś? - Nie dostałem odpowiedzi. Tylko rozrywający ból. To coś mnie dusiło i jednocześnie rozrywało, nie mogłem wydobyć z siebie żadnego dźwieku. Szara postać wisiała nade mną, torturując mnie z uśmiechem na ustach. Nawet nie mogłem tknąć tego czegoś. Czułem jak ostre szpony wbijają mi się w tchawicę. Świat zaczął wirować coraz bardziej. Słone łzy rzewnie spływały po mojej twarzy. Ostatnie co usłyszałem, to cichy śmiech. Komputerowy, cichy śmiech.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro