XII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zamurowało mnie, gdy zobaczyłem swojego brata u niej w domu.

-Liu? - jego głos drżał - Ty... Ty żyjesz?

-Hej Jeff - uśmiechnąłem się lekko.

-To ja was może zostawie samych na chwilę...

-Co tu robisz? - spytałem.

-Zwiedzam - chwila ciszy, poczułem jak obejmuje mnie, mogę przysiądz, że widziałem łzy w jego oczach - przepraszam...

On... On mnie przeprasza? Za to co zrobił? I myśli, że ja mu wybaczę? Nigdy nie chciałem się na nim zemścić, ale jestem okropnie wściekły.

Odsunąłem go. Nie jesteśmy już dziećmi.

-Siedem lat Jeff. Siedem lat. Myślisz, że jestem w stanie od tak zapomnieć co się stało? Jesteś moim bratem i nigdy cię o nic nie obwiniałem, ale nienawidzę cię za to, jak mnie potraktowałeś.

-Nie panowałem nad sobą. To było silniejsze ode mnie...

-Co nie zmienia faktu, że przez te siedem lat ja jak głupi cię szukałem! Widzisz jak przez ciebie wyglądam? Mam szwy na całym ciele, do tej pory nie mogę dojść do siebie.

-Byłem pewny, że nie żyjesz. Mnie też to boli wiesz? O mało nie zabiłem swojego brata. Myślisz, że wcale mnie to nie obchodzi?

-K*rwa Jeff! - byłem wściekły.

-No co? Co chcesz mi teraz powiedzieć? Jaki to jestem okropny i jak w ogóle mogłem zrobić coś takiego?

-Przestań się wreszcie nad sobą użalać! To nie ty siedziałeś w więzieniu!

-A czy ja kazałem ci się za mnie podstawiać!? Nie!

-Chciałem ci pomóc! Miałbyś kłopoty!

-Ale to ja jestem starszy! Do cholery, to ja powinienem być na twoim miejscu!

-Dlaczego Jeff? Co oni ci takiego zrobili?

-Co mi zrobili? Chyba co NAM zrobili! Nawet palcem nie kiwnęli żeby wyciągnąć cię z więzienia! Nic ich nie obchodziło! Zasługiwali na taki los.

Był wściekły, tak samo jak ja. Wspomnienie rodziców bolało nas obu. Ale miał rację.

-Po co mnie szukałeś?

-Jesteś moją jedyną rodziną. Też byś to zrobił na moim miejscu.

-I tak mnie nienawidzisz.

-Racja. Nienawidzę cię i mam ochotę cię zamordować. Ale nie zrobię tego.

-Dlaczego?

-Bo nie jestem tobą.

***

Widziałam jak pięści Jeffa się zaciskają. W ostatniej chwili stanęłam pomiędzy nimi. Mało brakowało, a Liu oberwał by w twarz.

-Uspokójcie się! - krzyknęłam, gdybym nie zareagowała, rzucili by się sobie do gardeł. - Nie możecie się tak zachowywać.

Oboje stali i patrzyli się na siebie. Jeden drugiego miał ochotę zamordować. Jak dzieci - pomyślałam i uśmiechnęłam się do siebie.

-Skąd on się tu w ogóle wziął? - ton głosu Liu był chłodny jak nigdy.

-Dobre pytanie - odwróciłam się i spojrzałam na jego brata.

-Wypadek przy pracy - odparł oschle - musiałem się gdzieś ukryć.

-Dlaczego akurat tutaj?

-Był najbliżej.

Poczułam jak Liu łapię mnie za rękę i ciągnie za sobą do kuchni.

-On jest niebezpieczny.

-Tak jak ty.

-Sharon... Jeff jest nieobliczalny, zabije cię przy pierwszej lepszej okazji

-Powtarzam: tak jak ty. Oboje możecie mnie skrzywdzić, ale mimo tego ja wam pomagam.

-Dobrze wiesz, że ja bym cie nie skrzywdził.

-Tak? A mam na to gwarancję? - nie odpowiedział - Właśnie. Wybacz ale muszę się zająć twoim bratem.

***

Wyszła z powrotem do salonu.

Ja na prawdę się o nią boję. Nie chcę żeby coś się jej stało.

Przyglądałem się z boku jak zmnienia mu bandaż. Miał szytą ranę na brzuchu.

-Jeff zostanie tu ze mną na jakiś czas - zwróciła się do mnie - nie chcę go mieć na sumieniu.

-To ja też zostanę - oznajmiłem.

-Po co?

-Tak dla urozmaicenia.

Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i poszła do siebie.

***

Dwóch morderców pod jednym dachem? Oni mnie zabiją...

Tak strasznie się ich boję. Skuliłam się na łóżku i znów zaczęłam płakać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro