Mordercze motyle

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tom Ascott, młody obiecujący naukowiec, siedział właśnie w laboratorium i w skupieniu przyglądał się wielkiemu akwarium. Było udekorowane kawałkami drewna z mchem oraz żywymi roślinami, trochę na podobę dżungli. Po środku wysypany był kopiec ugotowanej kaszy gryczanej, który chmarą obsiadały przepiękne, różnokolorowe motyle.

Do skupionego obserwatora podszedł kolega z projektu. Już nie taki młody i szczupły doktor Thaddaeus Rozga.

- Patrz, jak wcinają kaszę! - powiedział do niego Tom, kiedy usłyszał kroki. Zachwycał się owadami jak dziecko.

Thaddaeus pokiwał z uznaniem.

- Piękne stworzenia... - mruknął, pochylając się nad szybą.

Stali i patrzyli razem przez dłuższą chwilę, podziwiając efekt wieloletniej pracy ich grupy badawczej - motyle o niesamowitych barwach i wzorach, takich jakich nie namalowałaby sama matka natura. Dzikie motyle były piękne, rusałki i pazie, ale te, stworzone przez naukę, których skrzydła tak przepięknie mieniły się w świetle, były wprost nieziemskie. Gdy tak siedziały na tej kaszy, machając powolutku delikatnymi skrzydełkami, człowiek miał wrażenie, że patrzy na stworzenie, które latało po raju.

Pomysł na wyhodowanie tych owadów zrodził się parę lat wcześniej i dla niektórych był to projekt życia. Nie żeby stał za nim jakiś większy cel, chodziło po prostu o ładne motylki, co w zupełności się udało. Ponieważ uwielbiały kaszę, co odkryto przypadkiem, postanowiono nazwać je kaszankami, co mogło wydawać się dość niefortunne, ale bardzo dobrze oddawało wyjątkową cechę tych motyli. Kaszanek tęczowy.

- Lubią tłuczone ziemniaki? - zapytał Thaddaeus. - Znalazłem talerz sprzed kilku dni w swoim biurku.

- Nie, Thadd! One nienawidzą tłuczonych ziemniaków! Dałem im trochę wczoraj, część z nich się porzygała, a kilka nawet zdechło. Potem trzymały się od nich z daleka. Niech jedzą kaszę, niczego tak bardzo nie lubią.

Thaddaeus podrapał się po głowie.

- To motyle rzygają?

- Te owszem. Zobacz, tu są ślady - wskazał na zabrudzenia na mchu - wygląda trochę jak brokat.

- Rzeczywiście... - mruknął. - Franczynsky przyjdzie dziś na kontrolę, to zanim zgodzą się na wypuszczenie ich w motylarium. Byłeś tam ostatnio? Przywieźli jakieś rośliny z Filipin, genialnie to wygląda.

- Pójdę tam po obiedzie.

- A właśnie. Dzisiaj spaghetti. Ja już byłem, idź, żeby nie zeżarli ci wszystkiego - zatroskał się.

- Idę, tylko... Ech, mógłbyś jeszcze je nakarmić? Są bardzo żarłoczne, trzeba ugotować kolejną porcję kaszy.

- Ta, pewnie - odparł Thaddaeus, choć nie było mu to na rękę. Chciał trochę odpocząć po obiedzie, być może zakąsić jakiś deser. Ale opieka nad motylami była też jego zadaniem, więc nie bardzo mógł odmówić.

- Dzięki - powiedział Tom i poszedł.

Thaddaeus westchnął. Nie chciało mu się gotować tej kaszy. Na szczęście przypomniało mi się, że w biurku ma jeszcze trochę przywiezionej przez kuzyna kaszanki. No, czysta kasza to to nie była, ale motylom zdawało się to nie przeszkadzać. Bo zrobił już tak parę razy wcześniej, kiedy także był proszony o nakarmienie zwierzątek. Poszedł więc do swojego biurka po, niestety, resztkę już kaszanki. Następnym razem będzie musiał wykombinować coś innego.

Wdrapał się po drabince, bo akwarium było wysokie, i zdjąwszy pokrywę, wrzucił tam resztki. Motyle szybko obsiadły nowy pokarm.

- Na zdrowie - mruknął, schodząc.

Poszedł od razu odnieść talerz, by nie było śladów. Przez nieuwagę zostawił akwarium odkryte.

Jeden z motyli najadłwszy się, zaczął latać po akwarium. Zobaczył otwór i niczym nie powstrzymywany wyleciał na zewnątrz. Przysiadł jeszcze chwilę na wierzchu akwarium, a potem wzbił się w powietrze laboratoryjnej sali. Krążył tak trochę, dopóki nie natrafił na uchylone okno. Stamtąd już tylko na wolność.

Kiedy Tom wrócił z obiadu, zobaczył zdjętą pokrywę i, przejąwszy się, nałożył ją z powrotem. Fakt, że żaden motyl nie latał po pomieszczeniu, uspokoił go. Nie zdążyły wyjść. Wrócił do swojej pracy.

Thaddaeus jadł tymczasem chipsy, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, co zrobił. Karmiąc motyle kaszanką, przyzwyczajał je do smaku krwi i podrobów. A motylom ten smak bardzo przypadł do gustu.

***

Johnny przyczaił się z siatką. Czekał, aż motyl usiądzie na kwiatku, ale kiedy ten już prawie to zrobił, chłopiec stracił nim zainteresowanie. Zauważył innego, znacznie ładniejszego siadającego właśnie na krzaczku. Zbliżył się i zamachnął, ale wtedy motyl poderwał się i usiadł na ramieniu chłopca. Johnny zaśmiał się.

- Mamo, patrz!

- O, jaki ładny. Takiego jeszcze nie widziałam - powiedziała mama Johnny'ego, odrywając się na chwilę od pielenia.

Chłopiec zbliżył ramię do twarzy, podziwiając zwierzątko. Nagle poczuł ukłucie w miejscu, gdzie siedział owad. Motyl go dziabnął. Malec syknął, potrząsając ręką. Motyl odleciał.

- Co się stało? - zapytała mama.

***

Do mediów zaczęły docierać niepokojące informacje o gryzących motylach. Na początku dementowano te pogłoski. Pojawiło się mnóstwo artykułów o tym, dlaczego nie jest to możliwe, lecz zgłoszenia i tak napływały, coraz liczniej, co więcej, pojawiały się fotografie. Dopóki nie schwytano żywego okazu, eksperci byli źli na te fotomontaże. Stwierdzenie nieznanego gatunku rozpoczęło powszechną obawę.

W laboratorium Ascott niemal obgryzał paznokcie. Przeglądał właśnie newsy w internecie.

- Spójrz tylko! - krzyknął do wchodzącego doktora Rozgi. - Przecież to nasze motyle!

Thaddaeus wziął od niego telefon i przypatrzył się zdjęciu. Powiększył, po czym pokiwał głową.

- No, nasze. Parę musiało się wymknąć - mruknął.

- Co teraz zrobimy? - wystraszył się Tom. - Jeśli opinia publiczna się o tym dowie...

- Cicho! - burknął Thaddaeus. - Nie dowiedzą się. Projekt był tajny. Jakie będą mieli dowody? - Puść e-maila do zespołu, że jak ktoś się wygada, jest skończony, i załatwione.

- Ale one są niebezpieczne - panikował Tom. - Przeczytaj, gryzą ludzi. Sprawdziłem, faktycznie potrafią ugryźć. - Pokazał mu swoją dłoń z zaczerwienieniem. - Mają bardzo specyficzne aparaty gębowe, dzięki nim mogą jeść kaszę.

- Przecież motyl nikogo nie zabije! - zdenerwował się Thaddaeus. Odłożył z gniewem telefon. - Trzeba je schować, przynajmniej na jakiś czas. Te, co uciekły, wkrótce same wymrą, nie przetrwają na wolności. I cicho sza.

***

Kiedy Thaddaeus wypowiadał te słowa, w pobliskim parku na spodzie liścia przysiadł motyl. Nie był to już czystej hemolimfy kaszanek, a jego mieszaniec z rusałką. Połączenie tych dwóch gatunków dało dość wytrzymałe motyle o wciąż niezwykłym wyglądzie. Po kaszanku nowy motyl otrzymał także zdolność szybkiego rozmnażania się, którą obdarzyli go naukowcy.

Liść byś świetnym miejscem na złożenie jaj. Samica zbliżyła odwłok do jego powierzchni i wydała na świat kilkaset drobniutkich jajeczek, z których już wkrótce miało wykluć się nowe pokolenie krwiolubnych owadów.

Ponieważ cykl rozwojowy kaszanków był bardzo krótki, a pożywienia, w mieście jest przecież pełno ludzi, nie brakowało, szybko zaczęły powstawać ogromne kolonie.

Do walki z nimi władze powołały specjalne grupy i wydano mnóstwo obostrzeń dla ochrony ludności przed inwazją niebezpiecznych stworzeń. Nad całym krajem zapanował strach.

Pojawiły się oczywiście także grupy obrońców motyli mówiące, że powinno dać się tym pięknym stworzeniom żyć, bo w końcu komary też gryzą i nikt nie panikuje. Generalnie nikt ich nie słuchał, ale oni w kółko swoje.

Pierwsza ofiara śmiertelna pojawiła się właśnie na Paradzie Praw do Życia Każdego Organizmu zorganizowanej przez Międzyplanetarny Związek Frutarian. Chmara motyli w barwnym jak skrzydła kaszanków i wrzeszczącym tłumie upatrzyła sobie jednego tłuściocha i obsiadła go, dziabając zajadle. Nie pomogła stojąca obok staruszka o jak najlepszych chęciach, która równie zajadle, co dziabały motyle, próbowała odpędzać je swoją torebką, waląc biedaka po głowie.

Teraz trzeba było przedsięwziąć poważne środki. Zwołano konferencję, na której pojawiły się najtęższe umysły kraju i wybitni specjaliści w dziedzinie motyli. Kogo tu nie można było zobaczyć! Kobieta, która udowodniła, że ulubionym kolorem konika polnego jest fioletowy, facet pilotażujący program wysyłania na Marsa stokrotek... A wszyscy zebrani w jednym celu.

Siedzący u szczytu stołu niebywale włochaty staruszek wstał.

- W tym pomieszczeniu znajduje się elita intelektualna naszego kraju. Jestem pewien, że razem zaradzimy problemowi. Jakie rozwiązania proponujecie?

- Zbudować schrony - padła pierwsza propozycja, a za nią jak grad kolejne:

- Rozdamy mnóstwo łapek na owady.

- Porzucimy naszą ziemię i przeniesiemy się za morze. Podbijemy jakiś mały kraj, którego nikt nie będzie bronić.

- Duży laser.

- Spray ochronny. Na pewno coś je odstraszy.

- Podoba mi się ten pomysł z laserem.

- Może miotacz ognia?

- Zmodyfikujemy genetycznie ptaki.

- Laser!

- Proponuję tłuczone ziemniaki.

- Cicho! - krzyknął staruszek. - Kto powiedział o ptakach? Pokaż się.

Zgłosiła się drobna kobietka.

- Niech pani powie coś więcej - poprosił.

- Niektóre ptaki jedzą motyle, możemy wyhodować takie, które zwalczą plagę krwiożerczych rusałek.

- Brzmi jak dobry plan. - Pokiwał głową z przekonaniem. - Jakie to będą ptaki?

- Więc... pomyślałam o jaskółkach. Są szybkie. Będą latać po niebie jak strzały. - Nagle ośmielona, weszła na krzesło i zaczęła wymachiwać ręką, pokazując, jak będą zapylać. - Fiu! Fiuuuu! Fiuuuuuuu!

Kilka osób zaczęło klaskać.

- Świetnie, więc mamy pomysł. Teraz do roboty!

***

Dwa miesiące owadziego terroru później świat wyglądał jak po apokalipsie. Motyle szybko mutowały, stały się twardsze i podstępniejsze. Niebezpiecznie było jeździć zwykłym samochodem, bo potrafiły dostać się do środka wykorzystując najmniejszą szparę lub wygryzając dziurę. Po ulicach jeździły więc wozy pancerne zaopatrujące ludzi w prowiant. Ci, którzy nimi jeździli, także mieli antymotyle skafandry. Dochodziło do ataków w mieszkaniach. Niektóre motyle dla bardziej upiornego efektu czaiły się w jakimś zakamarku i wylatywały w nocy, atakując tylko jedną osobę w domu, żeby druga rano obudziła się z krzykiem.

I oto nadchodziło wybawienie - kilka jaskółek, które miały uratować świat (bo, jak wszystkich wirusów i innych cholerstw, rozprzestrzenienia się morderczych motyli nie udało się powstrzymać. Sprytne bestie przy swoich podbojach chętnie korzystały z samolotów i wszelkich innych dostępnych środków lokomocji, nawet tak ekskluzywnych, jak drogie, markowe torebki).

Jaskółki postanowiono wypuścić w centrum Londynu, niedaleko laboratorium, gdzie znajdowała się wielka kolonia. Dwóch naukowców w skafandrach wyniosło klatkę z auta. Wydarzenie filmowano, by miliardy Ziemian mogły wstrzymać oddech w tym samym momencie.

Gdy tylko drzwiczki otwarto, stadko ptaków błyskawicznie rozpierzchło się na wszystkie strony.

Nagle niebo pociemniało. Do naukowców zbliżała się wielka chmara motyli. Mężczyźni wskoczyli do samochodu, zatrzaskując drzwi. Motyle obsiadły pojazd, chcąc wedrzeć się do środka. Od wściekłego tupotu ich maleńkich stópek auto zaczęło drgać.

- To koniec! - krzyknął jeden z naukowców, wciskając się pod siedzenie.

Motyla nóżka już przeciskała się przez szparę w drzwiach, jakby chciała wyszarpać człowieka z samochodu.

Drugi wyjrzał za okno.

- Ej, spójrz!

Jedna z jaskółek wróciła i schwyciła lecącego motyla, rozganiając przy tym spłoszoną chmarę. To wywołało wśród naukowców wielką radość.

- Jeden mniej, jeszcze tylko parę milionów - westchnął. Poklepał kolegę po plecach. Ten podniósł się, otrzepując z godnością. Pojechali świętować swoje zwycięstwo. To zdecydowanie był wielki dzień.

Naukowcy stali się bohaterami. Liczba motyli topniała z dnia na dzień, bo zmutowane jaskółki mnożyły się bardzo szybko.

...Za szybko.

Po motylach nie został prawie żaden ślad. Jaskółki zachowywały się coraz dziwniej. Były dziwnie niespokojne i latały dziwnie blisko głów ludzi. Pomału zaczynano się ich bać.

Gdy zabrakło motyli, jaskółki musiały znaleźć inne źródło pożywienia. I tak jedna z nich dziabnęła człowieka.

Dam, dam, dam...

Jaskółki zasmakowały w ludzkiej krwi, którą już wcześniej w niewielkich ilościach spożywały, żywiąc się kaszankami. Były jak strzały, atakowały szybko i zabijały też szybko. Latały w grupach i już niedługo mocno zredukowały ludzką populację. Pruły skafandry swoimi zmutowanymi dziobami, rozbijały szyby. Niektóre nauczyły się korzystać z ludzkich narzędzi i zabierały ludziom widelce, żeby atakować nimi. Z widelcami były już nie do pokonania.

Nie było rady w starciu z tak trudnym przeciwnikiem. Ludzkość wyginęła, a jej miejsce zajęła rozwijająca się cywilizacja jaskółek, które, gdy zabrakło ludzkiego mięsa, nauczyły się robić spaghetti.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro