Niezapowiedziana wizyta
-Wezme te pudełka z pizzą-odparł Simon.
Jim podszedł do mężczyzny i wyciągnął kasę.
Spojrzałam jeszcze raz na dostawce.Coś mi w nim nie pasowało.
-Zaraz wydam reszte-powiedział.
-Nie trzeba.
-Wydam-mężczyzna upierał się.
Patrzałam jak sięga do torby.Coś błysnęło w srodku.Broń.
-Jim-pociągnęłam go za ręke.
Simon już poszedł zaniesc pizze.
Spojrzał na mnie.Wtedy mężczyzna wyjął broń.Szybko pociągnęłam Jima do tyłu i zatrzasnęłam drzwi.
-Szybko wołaj chłopaków!
Słyszalam łomotanie do drzwi.Oparłam się o nie. Przyszedł Simon,a Jim pobiegł po chłopakòw.
-Co jest?Kto się dobija do drzwi?
-Ten dostawca pizzy ma bron-powiedziałam.
-Coo?Szybko bierz chłopaków i biegnijcie do piwnicy.
-Nie zostawie cie-odparłam.
-Tam będziecie bezpieczni.Idź.
Pobiegłam do jadalni,gdzie moi przyjaciele jedli obiad.
-Szybko do piwnicy-powiedziałam.
-Co?-zapytał John.
-Już-siłą odciągnęłam ich od stołu.
Pobiegliśmy do piwnicy.Na schodach minęli nas Jim i Owen. Mieli pistolety.
Wbiegliśmy do pomieszczenia na dole.
-Nic wam nie jest?-zapytał Kart.
-Nie-odparlam.
-Co sie dzieje?-spytał Mark.
-Ten dostawca miał broń-powiedziałam.
Spojrzałam na drzwi prowadzące na góre.
-Oby nic im sie nie stało-powiedziałam.
-Sa dobrze wyszkoleni.Spokojnie-odparł Kart.
Usłyszałam strzał.Wystraszyłam się.Szybko pobiegłam na gore.
-Car!-zawołał za mną Alan.-Stój!
Kart biegł za mną.Wpadłam do przedpokoju.Zauważyłam,że chłopaki walczą wrecz z mężczyznami.Było ich teraz dwóch.Na ziemi leżał Jim. Krwawił.
Podbiegłam do niego.
-Jim-wyszeptałam.-Powiedz cos.
-Nie powinno cie tu byc.
Położyłam ręce na jego brzuchu. Mocno uciskałam rane.
-Będzie dobrze-mówiłam.
Ktoś złapał mnie za ramie.Szybko sie odwróciłam.To był Kart.
-Wracaj do piwnicy.Zajme się nim-powiedział.
Nagle padł jak długi.Spojrzałam na drzwi.Agenci leżeli bez ruchu.Za mną stał dostawca od pizzy.Szybko wstałam.
-Pójdziesz z nami-powiedział.
-Po moim trupie-odparłam.
-To da się zrobic-zaśmiał się drugi i wyjął broń.
Szybko kopnęłam go w reke i wytrąciłam mu pistolet.Złapałam go.
-Co ty robisz?-spytał drugi.
Wycelowałam w nich.
-Nawet się nie zbliżajcie.
-Spoko laska.Pójdziesz z nami a nic ci nie zrobimy.
-Akurat.
-Serio-powiedział mężczyzna i zaczął się do mnie zbliżać.
-Ostrzegam cie-powiedziałam.
Nic sobie z tego nie zrobił i szedł w moją stronę jakby nigdy nic.
Wycelowałam pistolet w jego ramie i strzeliłam.Trafiłam tam gdzie chciałam.Mężczyzna zawył z bólu i upadł na ziemie.Drugi szybko podbiegł do mnie i wytrącił mi pistolet z ręki. Uderzyłam go.Pistolet wypadł mu z ręki i poleciał kilka metrów dalej.Pozostała nam walka wrecz.Kopnęłam go z pólobrotu.Nie upadł,ale lekko sie zatoczył.Chciał mnie uderzyć,ale zrobiłam unik.Podcięłam mu nogi.Upadł.Szybko chwyciłam wazon,który stał na komodzie.Rozbiłam go na jego głowie.Chciałam szybko iść sprawdzić,co z pozostałymi agentami.
Nagle poczułam pulsujący ból w głowie.Dotknęłam ręką tyłu głowy.Krew.Odwróciłm się.Zobaczyłam jak postrzelony mężczyzna szczerzy się w uśmiechu.Zapadła ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro