Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłam się na czymś miękkim. Usilnie próbowałam otworzyć oczy, ale powieki mi ciążyły, więc tylko je zamykałam i otwierałam na przemian. Próbowałam odgadnąć, gdzie właściwie jestem, ale to miejsce totalnie nic mi nie mówiło. Z trudem usiadłam. Leżałam na jakiejś czarnej skórzanej sofie. Zdawało się, że byłam w jakimś gabinecie. W pomieszczeniu znajdowało się biurko, a na nim sterta papierów, komputer, kilka brudnych filiżanek po kawie. Naprzeciwko biurka znajdowały się dwa fotele, a obok wielka szafa, na której było mnóstwo pucharów i medali. Następnie spojrzałam na swoje dłonie, gdy przypomniałam sobie, co się wydarzyło. Było na nich pełno, zarówno małych, jak i głębokich ran. Pełno zadrapań i zaschniętej krwi. Kiedy przyglądałam się dłoniom, usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Podniosłam szybko głowę. Zza nich wszedł pewien stary mężczyzna w okularach na nosie i siwiejących włosach.- O widzę, że się panna obudziła.- Mruknął, ściągnął okulary i usiadł na kręconym fotelu przy biurku. - Może wody? - Zapytał, częstując mnie szklanką zimnego napoju. Pokiwałam tylko głową, a on podszedł do mnie, aby podać mi szklankę. Wypiłam wszystko jednym haustem. Tymczasem starzec ponownie usiadł na krześle i zajął się wypełnianiem jakichś papierów. Na każdym z nich pozostawiał swój podpis oraz odbijał pieczątkę, a ja siedziałam zupełnie zdezorientowana. Co tu się dzieje? Nie miałam nawet siły zapytać. Im dłużej przyglądałam się starcowi, tym bardziej zdawał się podobny do dawnego dyrektora. Tylko że nie tak go zapamiętałam. Wtedy jeszcze nie był posiwiały i pomarszczony. Wyglądało, więc na to, że byłam w jego gabinecie. Prawie podskoczyłam, gdy ktoś zapukał do drzwi i otworzyły się z podobnym skrzypnięciem.- Dzień dobry, przepraszam, że tyle mi to zajęło.- W drzwiach była Dalia. To mnie kompletnie zdezorientowało. Zdjęła kurtkę oraz szalik i założyła je na fotel, po czym usiadła naprzeciwko dyrektora. Totalnie mnie zignorowała, a to zupełnie nie w jej stylu.- Ależ nie ma problemu. - odrzekł dyrektor i podniósł się z krzesła, aby jej podać rękę na przywitanie. - Tak, więc pani Ravenwood. Mówiłem już, co się wydarzyło i nie będę powtarzał. Koszty są dość duże, nie oszukujmy się. Niestety, mimo że to, co zrobiła panna Ravenwood, nie było zamierzone i tak muszą państwo pokryć koszty. - Mówił spokojnym głosem, a do mnie docierała, tylko część tego, co mówił. Zastanawiałam się, jak długo byłam nieprzytomna? Kto mnie tu przyniósł? Co tu robi Dalia i o jakich kosztach mówi dyrektor?- Bardzo pana przepraszam. Ja nie wiedziałam, że Agnes byłaby zdolna do czegoś podobnego. - O czym ona mówiła? Przetarłam ręką oczy by. Nieco zapiekły mnie poranione dłonie. Zorientowałam się, że obok mnie leżą zużyte bandaże, mocno nasiąknięte krwią. Wyglądało na to, że ktoś musiał mi ściągnąć opatrunek. Dopiero wtedy zaczęłam łączyć fakty i przypominać sobie zaistniałą sytuację. Przypomniałam sobie, jak biegłam z piłką i uderzyłam nią w szklaną tarczę. Jak szkło posypało się na boisko i jak przewróciłam się, wbijając sobie ostre odłamki. Przypomniało mi się także coś jeszcze. Te piękne zielone oczy, które się we mnie wpatrywały, jednocześnie, dodając mi troche bezpieczeństwa i otuchy. Z zamyślań wyrwał mnie głos dyrektora.- Zapewniam panią, że panna Ravenwood na pewno nie zrobiła tego specjalnie. To był nieszczęśliwy wypadek, aczkolwiek zastanawia mnie dotąd, skąd ta dziewczyna ma tyle siły. - zachichotał cicho, aczkolwiek sądząc po wyrazie twarzy Dalii, jej nie było do śmiechu. Żadne z nich dalej nie zwracało na mnie, specjalnie uwagi. Dalia przełknęła głośno ślinę.- Dobrze. Postaram się jak najszybciej pokryć koszty. Jeszcze raz przepraszam. - następnie Dalia podała rękę dyrektorowi i pociągnęła mnie mocno za rękę. Wyszłyśmy z gabinetu na korytarz. Zobaczyłam łzy w jej oczach.- Dalio co się dzieje? - Zapytałam, a ona otarła łzę ręką.- Jak mogłaś to zrobić? - głos jej się nieco załamał.- Przecież nie zrobiłam tego specjalnie. - naprawdę sama nie wiedziałam jakim cudem rozwaliłam tego kosza. Nie wiedziałam co mam powiedzieć i jak się wytłumaczyć.- Naraziłaś nas na ogromne koszty Agnes...- wsiadłyśmy do auta, a Dalia przekręciła kluczyk.- Przecież wujek i tak ma na to pieniądze. - gdy to powiedziałam, dotarło do mnie, że było to niegrzeczne. Z tym że to prawda. Wujek mieszkał w ogromnej posiadłości i było go stać na wiele rzeczy.- To nie znaczy, że można szastać pieniędzmi na prawo i lewo. Zobaczymy, co zrobisz, jak ci ich kiedyś zabraknie. Może wtedy odkryjesz ich wartość. - mówiąc to, widziałam jak jej łzy, leciały po polikach. Postanowiłam, że lepiej będzie, gdy zakończę dyskusję. Przez resztę drogi do domu postanowiłam siedzieć cicho.***Weszłyśmy do jak zawsze pachnącego lawendą domu. Wujek siedział w swoim ulubionym fotelu, paląc fajkę i oglądając kanał informacyjny.- Więc jaką jej dasz karę Malcolmie? - Zapytała Dalia, ledwo co wchodząc do domu. Odwiesiła kurtkę na wieszak, zdjęła buty i założyła ręce na biodra w wyczekiwaniu na odpowiedź wujka. Skąd u niej nagle taka złość? Dlaczego tak bardzo się tym przejęła? Zwykle Dalia nie denerwuje się tak łatwo.- O jakiej karze mówisz Dalio? - Zapytał wujek i mocno zaciągnął się fajką. Przyglądając się, temu nie wiedziałam co z sobą zrobić.- Jak to o jakiej. Należy jej się kara za tego kosza. Musi poznać konsekwencje swoich czynów! - Dalia wyglądała jakby, chciała tupnąć nogą, podczas gdy wuj był taki spokojny.- Wiesz co, Dalio myślę, że nieco przesadzasz. Owszem źle zrobiła, ale myślę, że wyciągnęła z tego wnioski. Zresztą to był nieszczęśliwy wypadek. - odpowiedział ze stoickim spokojem.- Jak wolisz. - Odparła Dalia zdenerwowana i od razu ruszyła do kuchni, nawet na mnie nie spoglądając.- Dziękuję wujku. - uśmiechnęłam się do niego, a on puścił mi oko.- Widzisz Agnes, Dalia w dzieciństwie żyła w dość ubogich warunkach. Zna wartość pieniędzy i na pewno dlatego się tym tak przejęła. - zrobiło mi się żal Dalii. Nigdy nikt mi nie mówił, że wychowała się w ubogiej rodzinie. To faktycznie usprawiedliwiało jej zachowanie.- Rozumiem. - Rzekłam krótko i poszłam w stronę pokoju po schodach. Otworzyłam drzwi od swojego pokoju i usiadłam na brzegu łóżka. To był ciężki dzień. Spojrzałam na swoje dłonie, zastanawiając się, czy pozostaną mi po tym wypadku jakieś blizny. Jakbym jeszcze miała ich za mało. Niestety w dzieciństwie byłam niezdarą i wiele upadków przeżyłam. Zresztą może dalej pozostałam niezdarą. Wstałam, by otworzyć okno i się przewietrzyć. Czując przypływ świeżego powietrza, od razu poczułam chęć, by wyrwać się z domu. Pogoda dopisywała, a ja miałam naprawdę zły dzień. Spontanicznie zbiegłam po schodach do salonu.- Idę pobiegać. - rzuciłam do wujka, który tylko skinął głową. Włożyłam buty, gdy Dalia wyszła z kuchni.- O nie! Czy ty nie widziałeś wiadomości? Ostrzegali, żeby nie wychodzić do lasu. - Westchnęłam, gdy znowu usłyszałam krzyki Dalii. Faktycznie, ostatnio spotkałam w lesie niemiłe spotkanie z wilkami, ale nie zamierzałam tym razem tak się zapuszczać.- Tak, wiem Dalio, ale Agnes jest już dość duża, nie sądzisz? - odparł, a Dalia poczerwieniała ze złości. Tymczasem ja czekałam z założonymi butami na efekt tej kłótni.- Jakiś ty nieodpowiedzialny Malcolmie! - wrzasnęła. Wuj westchnął i już miał coś powiedzieć, gdy mu przerwałam.- Dobra, zostanę w domu. - powiedziałam zrezygnowana, jednocześnie ściągając buty. Między nimi zapanowała cisza. Każdy wrócił do swoich spraw. Jednak, gdy żadne z nich nie patrzyło, przemyciłam moje buty i wzięłam je do swojego pokoju. Zamknęłam pokój na klucz i jeszcze raz włożyłam buty. Otworzyłam okno. Było całkiem wysoko, ale obok okna było drzewo. Zastanawiałam się, czy to zrobić i wyjść mimo zakazów. To był głupi pomysł, ale czułam, że potrzebuję tego, aby oczyścić głowę z myśli. Ostatecznie postanowiłam wyjść. Usiadłam na parapet i złapałam się rękoma grubej gałęzi, a potem zeszłam w dół po pniu. Zeskoczyłam i tak o to byłam wolna. Czułam jak, rozpiera mnie energia. Zachciało mi się biegać, więc bez większego namysłu pobiegałam w stronę lasu. Nie chciałam wchodzić w gąszcz, dlatego biegłam ścieżką. Nie wiedziałam, dokąd biegnę i po co, ale to sprawiało, że czułam się wolna i szczęśliwa. Pędziłam, nie czując zmęczenia. Wsłuchiwałam się jedynie w śpiew ptaków. Biegłam tak i biegłam, kompletnie nie czując zmęczenia. To mnie zaskakiwało, bo nigdy nie miałam szczególnie dobrej kondycji. Choć pewnie to mój organizm po prostu tego potrzebował. Poczułam przypływ pozytywnej energii i nagle, gdy myślami byłam daleko, wpadłam na coś. Upadłam na ziemię kilka metrów dalej. Stęknęłam z bólu. Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam wilka. Zamarłam. Zrobiło mi się słabo, gdy zaczął do mnie wolno podchodzić. Kiedy już się zbliżył przerażona, że mnie ugryzie, zamknęłam oczy, ściskając mocno powieki, ale on mnie po prostu polizał. Fuj. Wytarłam twarz rękawem kurtki. Spróbowałam wstać powoli. Mimo wszystko nie do końca mu ufałam. Wstając, obserwowałam go dokładnie, gdyby nagle chciał mnie zaatakować. Postanowiłam się wycofać. Stopniowo się przesuwałam do tyłu, gdy nagle ten skoczył na mnie. Gdy uwalił się na mnie swoim cielskiem, ponownie upadłam. Serce zaczęło mi szybciej bić z przerażenie, gdy ten przybliżał się do mnie swoim pyskiem. Jednak ponownie mnie polizał. Zszedł ze mnie i stanął obok. Podniosłam się zdezorientowana, gdy ten wpatrywał się we mnie wesoło. Jego zachowanie przypominało bardziej psa, niż niebezpieczne dzikie zwierzę. Spontanicznie pogłaskałam go po głowie, po jego miękkiej sierści, a on zamknął oczy. Najwyraźniej ufał mi. Gdy go wygłaskałam, podniósł się i zaczął biec przed siebie. Nagle się zatrzymał i obrócił, by na mnie spojrzeć. Wyglądał zupełnie, jak gdyby czekał, aż pobiegnę za nim. Zrobiłam to. Gdy biegliśmy obok siebie, czas jakby się zatrzymał. Czułam wewnętrzny spokój i radość, jak gdybym już nigdy nie miała mieć problemów.


_______________________________________

Rozdział został poprawiony 17.03.2020r. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro