Rozdział 30

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Widziałem jak odchodzili, przynajmniej będę miał trochę spokoju. Bez oporów oddałem się w obięcia morfeusza.

Loki

Morfeusz wypuścił mnie ze swoich obięć już o świcie.

Słońce dopiero budziło się ze snu, aby niedługo górować na nieboskłonie.

- Musimy udać się pięć kilometrów na wschód, wtedy trafimy na ścieżkę. - Mówiła Terra.

- A co z towarzyszami twojej siostry? - Byłem ciekaw co wykombinowała ta harpia. Avengersi nie są głupi na pewno zauważyli już nasze zniknięcie. - Będą szukać ciebie i tego szczura.

- Jeden z ich towarzyszy leży związany w lesie najpierw pomogą mu, później znajdą krew Laufeysona i sztylet. Pomyślą, że zdradził i mnie uprowadził, albo stało nam się coś złego. - Uśmiechnęła się patrząc na mnie z kpiną. - Wyprzedzimy ich i zapomnimy.

Nie przemyślała wszystkiego, Vindikta przerysowała mapę. Pani snów poprowadzi ich dalej prostą drogą i wtedy znajdą nas.

- Jesteś genialna. - Zachwycał się szatyn. Jak tak dalej pójdzie Pani życia pęknie od nadmiaru zgromadzonej w sobie pychy. Niech się udławi tym swoim przerośniętym ego.

- Dzięki Fortisie, schlebiasz mi. - Odpowiedziała władczo nie spuszczając chłopaka z oczu. - A teraz do robory.

- Tak jest Pani. - Skłonił się lekko i odszedł w kierunku lasu.

Zapewne ruszył na zwiady, białowłosa musiała mieć pewność, że wszystko pójdzie po jej myśli.

Terra ruszyła w moim kierunku, kucnęła przede mną i zdjęła knebel.

- Jak się spało? - Jej głos ociekał nienawiścią. Zabijałem ją spojrzeniem szmaragdowych spojówek. Gdyby nie skrępowane ręce dawno byłaby już martwa.

Nie odezwałem się, nie będę marnował sliny na taką podstępną żmiję.

- Nie odpowiesz księżniczko? Zapomniałeś języka w gębie. - Zaśmiała się podle.

- Nie nazywaj mnie tak. - Syknąłem.

- Nie? Dlaczego? Prawda w oczy kole?

- Dlatego kłamstwo wolę.

Spoliczkowała mnie, czułem nieprzyjemne pieczenie przy prawym oku. Będzie siniak, dziewczyna wbrew pozorom jest bardzo silna w końcu sam ją szkoliłem.

- Nie tym tonem. Zaraz ruszamy masz być grzeczny, bo pożałujesz.

- Nie będziesz mi mówić co mam robić.

- Jeszcze jedno słowo, a oberwiesz w drugi policzek.

Odeszła zostawiając mnie samego, musiałem stąd uciec.

Już nie raz wychodziłem bez szwanku z gorszych sytuacji i z pewnością teraz będzie tak samo.

Znajdę sposób, aby odzyskać upragnioną wolność i zemścić się na karzdym kto choćby krzywo na mnie spojrzał.

Zrobię to sam, bez niczyjej pomocy.

Jeszcze zobaczą na co mnie stać, znajdę złotą wodę i wyleję ją Odynowi pod nogi.

Muszę być silny, nie mogę dać satysfakcji temu, kto tylko czeka aż się poddam.

Ja nigdy się nie poddaję, wolałbym zginąć.

Tyle lat kształtowałem swój charakter nie po to by teraz okazywać emocje, czy jakąkolwiek słabość.

Nie dam się złamać, nie tym razem. Już wiele lat straciłem na bezsensowmym siedzeniem w celi i nie mam zamiaru do niej wracać.

Czas jest nierozłączną częścią życia.

Nikt go nie zatrzyma, nie zwolni, nie przyspieszy.

On nie oszczędza niczego, wszystko będzie przez niego strawione prędzej, czy pózniej.

Czas będzie nieustannie płynął, jak rwąca rzeka, która niszczy i zabiera wszystko co stanie jej na drodze.

Ta rzeka zadała mi już zbyt wiele łez, bólu, cierpienia i bezsilności.

Nadszedł mój czas, zostanę królem gdy tylko to wszystko się skończy.

Nie spocznę do póki nie osiągnę celu, który wyznaczyłem sobie już dawno temu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro