Rozdział 50

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Łżesz. - Warknął. Jego silne ręce drżały z bezsilności, która powoli zaczynała pochłaniać każdy, nawet najmniejszy skrawek bezbronnego umysłu.

Doskonale wiedziałem jak z nim rozmawiać, znałem go o wiele lepiej niż ktokolwiek inny, przez wiele lat obserwowałem jego gesty, słowa czy czyny godne pochwały bądz potępienia. Jego cień przysłonił wszystkie moje sny i marzenia, które z biegiem czasu rozmyły się na stronach mojego życia.

To ja podążałem za nim niczym cień, szukając akceptacji, szansy na przychylne spojrzenie ojca, ale nigdy go nie znalazłem. Gdy Thor był w pobliżu spadałem na drugi plan i cierpliwie czekałem na swoją scenę, jednak nigdy nie zobaczyłem jej na taśmach filmowych na których tak bardzo mi zależało.

Już jako dziecko wiedziałem, że coś jest nie tak, mimo wszystko miałem nadzieję że z biegiem czasu będzie tylko lepiej.
Nic bardziej mylnego.
Przez lata samotności, wrogości i niedobóru miłości budowałem wokół siebie ogrodzenia od reszty świata.
Zamknąłem się w sobie i nie zamierzałem się nikomu otwierać. Wiele osób przeprowadzało szturmy na moje mury obronne jednak one pozostały nienaruszone do dnia dzisiejszego.

Jako zagubione i nieświadome dziecko, nie wiedziałem dlaczego jestem sam. Próbowałem znaleźć odpowiedz na to pytanie, ale nie było to takie proste jak mogłoby się zdawać. Szukałem odpowiedzi w księgach, listach, dokumentach i własnych myślach które z czasem zostały przeze mnie przelane na papier. Pisałem wiersze, opowiadania, albo po prostu rozmyślenia tak trudne do opisania. Jeden wiersz zapadł w mojej pamięci, przez swoją historię i uniwersalność.

Znajdz mnie.

Kto mnie zgubił?

Nikt nic nie wie, nikt nie szuka.

Czuję szansa mi przemyka.

Jestem sam pusto wszędzie

Do okoła ludzie w rzędzie,

wszyscy płaczą, nikt nie szuka.

Czuję szansa się wymyka.

Odchodzę z tej pustej ziemi

Może świat się zarumnieni.

Ludzie zmienią swój stosunek

I nie będą krążyć kułek

Lecz na razie pusto wszedzie

nikt nie szuka!

Cała szansa już zanika.


Przymknąłem powieki, by po chwili ponownie unieść je wysoko ku górze, wiedziałem już jak przechylić szalę zwycięstwa, tak mi się przynajmniej zdawało.

- Kłamstwo jest, było i będzie.
Zrozum świat nigdy nie stanie w miejscu, tak jak łgaż nigdy nie pozbędzie się srebrnego języka. - Powiedziałem z wymalowanym uśmiechem na zsiniałych ustach. Podjąłem nieudolną próbę wyrwania się z sideł gromowładnego, ale on tylko zacisnął pętlę. W starciu siłowym nie miałem z nim szans, ale emocjonalnym. - Spójrz prawdzie w oczy, którz z obecnych tu ludzi jest twoim przyjacielem a kto wrogiem?

Pozory... Najłatwiejszy sposób na zachowanie pozorów, to wymazanie niepotrzebnych wspomnień. Obrałem sobie pewiec cel i dążyłem do niego za wszelką cenę, nigdy nie zastanawiając się na konsekwencjami.
Dlaczego? Odpowiedz jest prosta.
Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie podejmował pochpnych decyzji i walczyć o wolność z przysłowiowym nożem na gardle. Jednak ja nie jestem osobą o zdrowych zmysłach, dlatego moje życie toczy się własnym rytmem według uprzednio ustalonych zasad. To gra której nie sposób wygrać, mimo prostych regół.

- Nie widzę wrogów, moje oczy są wypalone, zaślepione nadzieją, która pozbawiała mnie umiejętności logicznego myślenia. - Wyszeptał, nie spuszczając wzroku z mojego napiętego niczym struna ciała. Czułem jego ciepły oddech na karku, coś było nie tak. - ... Ale na szczęście już przestała.

Syknąłem z bólu przez zaciśnięte zęby, kiedy Thor zatopił w moim ramieniu niewielki nóż aż po samą rękojeść.
Nie potrafiłem się ruszyć, blondyn swoim ciałem uniemożliwił mi wykonanie choćby jednego kroku w jakimkolwiek kierunku.

- Co ty robisz? - Warknąłem wściekły, a moje zielone niczym szmaragdy oczy płonęły jasnym płomieniem nienawiści. Gdyby nie ciężkie okowy ciążące na moich nadgarstkach już dawno błagałby o śmierć, a ona łaskawa i kochająca ból kobieta z litości zakończyłaby jego nędzny żywot.

Przez całe życie byłem traktowany jak pozbawione praw zwierzę, które nie czuje bólu, ale to jeszcze byłem w stanie znieść. Jednak moja cierpliwość ma pewne granice, których przekroczenie równoznaczne jest z bardzo sórową karą. Nigdy nie chciałem być siewcą śmierci... to nie moja rola w tym wielkim świecie, ale wybór jest podstawą wolności.
Cena wyzwolenia jest ponadczasowa i bardzo wysoka, jednak warta wszelkiego zachodu. Czas spędzony w podziemiach Azgardu był istnym koszmarem, o którym próbowałem zapomnieć. Ale czy sposób wymazać z pamięci krew, krzyk, świst, ciemność, łańcuchy, zimno, dreszcze i wszechobecny ból? Nie...

-  Powiesz mi teraz bracie gdzie są fiolki z derefiną, albo przeoram ci ramię tym nożem. - Szepnął chwytając czarną niczym grobowiec rękojeść. Przełknąłem głośno ślinę i szarpnąłem się nieporadnie, w głębi serca miałem cichą nadzieję że blondyn blefuje a jego groźby to tylko puste słowa. Mimo zdenerwowania musiałem zachować spokój, w takiej chwili tylko on mógł uratować moje nieszczęsne ramię.

- Spokojnie. - Mruknąłem unosząc skrępowane dłonie. Liczyłem, że ten gest choćby w niewielkim stopniu przywróci mu zdolność racjonalnego myślenia. - Posłuchaj mnie i nie dotykaj tego noża, bo komuś krzywdę zrobisz.

Moje oczy zaszły mgłą, co prawda było to tylko złudzenie spowodowane nadmiarem wspomnień, ale wykończony umysł nie zarejestrował tej informacji. Ponownie byłem w lochach, jęki jeńców roznosiły się echem po wszystkich celach, a szelest łańcuchów przyprawiał mnie o lodowate dreszcze. Strach, który był jedynym towarzyszem w udręce nigdy całkowicie nie opuścił mojego ciała.
Mrugnąłm kilka razy aby pozbyć się tych wszystkich obrazów zarejestrowanych kilka lat temu przez moje czujne oczy.

Demony mojej przeszłości wyżerają wewnętrznie moje serce, już nie potrafię bez nich żyć one zabierają i niszczą teraźniejsze życie.

Nie mogę pozwolić im dłużej ciągnąć tej melodji, kręcić błędnego koła. Są dwa sposoby uwolnienia się od nich muszę je zwalczyć, albo...umrzeć.

Kiedy zniszczę  swoje demony pojawią się nowe i udeżą ze zdwojoną siłą, muszę być na nie gotowy, bo to jedyny sposób i najprostrza droga do odzyskania władzy nad życiem.

Ludzie słabi wybierają śmierć, która przyjmuje ich z otwartymi ramionami i wita jak starych przyjaciuł.

Jednak ja nie mam zamiaru oddać swojej przyszłości, jeszcze nie teraz.

- Skończył się czas na braterskie rozmowy, teraz wszystko zależy od ciebie. Zegar tyka, czas płynie. - Powiedział z niebezpiecznym uśmiechem, widziałem go już kiedyś bardzo dawno temu. Było to po zwycięskiej wojnie na Vanaheimie, jeden z przywódców przegranej armii  nie miał zamiaru ssiętak łatwo się poddać. Przypłacił swoją zuchwałość życiem... Thor go zabił na wyraźny rozkaz króla, miał ten sam morderczy uśmiech i towarzyszące mu szaleństwo w oczach.

- Nic Ci nie powiem. - Syknąłem przybierając maskę obojętności, której zadaniem było odwrócenie jego uwagi od moich zatopionych strachem oczach. - Zrób to, a nigdy nie znajdziesz złotej wody. Wszystko zależy od ciebie, zegar tyka. Czas ucieka, zanim wykonasz jakikolwiek ruch dobrze się zastanów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro