Rozdział 54

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Umrzeć może każdy, ale nie każdy może żyć."

Myśli rozszarpują wszystkie światy, palą budynki ludzkich wspomnień i odbierają nieszczęśnikom życie.
Nic nie zostaje stworzone bez konkretnego celu, przyczyny dzięki swojemu nietypowemu, jednak zarazem bardzo nieprzewidywalnemu Panu.

Wody nurtujących pytań wylewają się niczym rzeki, wzbierające niekontrolowanie zbyt duże ilości wody. Cóż może uczynić bezradny czy wręcz wystawiony podobnie jak zwierzyna łowna człowiek, gotowy błagać o życie tak jak i o śmierć.

Szybka, bezbolesa i nienagannie wykonana... tylko tego pragnie więzień, byle pożegnać się z tym światem w godnych warunkach. Powszechna opinia głosi, że nawet skazańcowi w celi należy się ostatni posiłek, czy łyk wina które umorzy jego cierpienia, skutecznie otępiając zbolałe myśli.

Ja osobiście nie miałbym skrupułów, ukarać kogoś niewinnego, bo przecież niewinny jest ten, komu nie wystawiono fundamentalnych dowodów. Prawda? Ale jak już powszechnie wiadomo moja opinia, nie jest brana pod uwagę w tym jakże przyjemnym towarzystwie.

- Dlaczego miałabym Ci uwierzyć? Jesteś tylko Kłamcą, który pragnie zdobyć to czego, inni nawet nie dostrzegają i zbiec w popłochu jak zwykły tchórz. - Warknęła Vindikta nie mogąc znieść mojego natrętnego, ale i pełnego niedopowiedzeń wzroku. Głowę dziewczyny zaprzątało zbyt wiele myśli, choć czy można się jej za to dziwić? Członkowie drużyny nie byli w stanie odgadnąć moich prawdziwych zamiarów, ale czy jest to powód do nienawiści?

- Boisz się tego co przyniesie świt, szukasz odpowiedzi tam gdzie ich... nigdy nie znajdziesz. Twój wzrok przyćmiewa poświata snów, ale co to zmienia? - Szepnąłem wlepiając w czarnowłosą pełne nietypowych, niemych odpowiedzi na tak nurtujące dziewczynę pytania. Znałem je, choć blefowałem aby zbudować wokół siebie swoistną kurtynę. - Nie rozumiesz, jesteśmy o krok od źródła, ale jest ono dla nas nieosiągalne, bo nie mamy tego przeklętego kielicha.

- Co ja mam Ci na to powiedzieć? Czego ode mnie chcesz? Mówisz o czymś, czego nie rozumiesz. Mogę nawet śmiało powiedzieć, że nie próbujesz Loki. - Szepnęła bezdzwięcznie, tak jakby poruszały się jedynie jej wargi, tak pasujące do jasnej, kredowej twarzy.

Spojrzałem wysoko w niebo, obserwując chmury formujące się w przeróżne wytwory wyobraźni, która zmienia każdy obiekt w coś... zupełnie innego. Drzewa co prawda ograniczały znacznie widoczność, to jednak może to i lepiej?

- Chcę tylko jednego. - Warknąłem wystawiając w kierunku Vindikty opięte gróbymi, obskórnymi kajdanami nadgarski. - Uwolnij mnie, a w zamian... pokażę Ci coś czego nie widziało jeszcze żadne ludzkie oko. Proszę o tak wiele? Nie... cena nie jest wbrew pozorom tak wysoka, choć pamiętaj, że ryzyko jest zawsze obecne. Wybór należy do Ciebie wasza wysokość. Drogi są dwie, tak jak i wyjścia... zrobisz co zechcesz.

Kobieta przyglądała mi się w milczeniu, jakby analizowała całą tę beznadziejną sytuację. Wiedziałem co zrobi, to było jasne... ale kiedy to już inna sprawa. Nic nie jest proste jeśli chodzi o wybór, bo może okazać się on największą zmorą ludzi podejmujących go. Uśmiechnąłem się delikatnie, kiedy czarnowłosa zaczęła powoli rozpinać kajdany, aby uwolnić mnie od nieprzyjemnych więzów.

- Dobry wybór. - Mruknąłem prychając pod nosem. Dziewczyna nie zdawała sobie sprawy z tego co uczyniła, mogę śmiało powiedzieć że wydała na siebie swoisty wyrok. Bez skrupułów dotknąłem czoła kobiety, aby przelać do swojego umysłu wszystko to co skrywała pod swoją osłoną. Niczego nie czuła, była na swój sposób w transie, z którego tylko ja mogłem wybudzić jej kruche, nikłe ciało.  - Tajemnice tego świata stoją przed nami otworem, a jedyną przeszkodą do otrzymania odpowiedzi jesteś Ty. Musisz oddać się temu bo prawdziwe, nie kłamliwe czy pełne niezgody... Wyzwól to co czujesz...

Nie dowiedziałem się niczego konkretnego, szczerze mówiąc zawiodłem się na czarnowłosej. Wydawało mi się, że kobieta wiedziała coś co pomoże mi prowadzić swój plan w życie już teraz, jednak bardzo się pomyliłem.

Warknąłm wściekły przez co Vindikta będąca nadal pod moją władzą, mimowolnie jęknęła przeciąle czując potworny, przeszywający niczym najostrzejszy miecz ból. Gwałtownie zabrałem rękę, z której do tej pory płynąły czarne niczym płaszcz śmierci iskry, gotowe rozerwać tchawicę dziewczyny gdyby nadeszła taka potrzeba.

- Co widziałaś? - Zapytałem z zaciekawieniem, które wynikało jedynie z czystej gry mającej na celowniku zaufanie czarnowłosej.
Nie była naiwna, czy głupia może troszkę nieostrożna co prędzej czy później ją zgubi. - Podobno każdy widzi coś zupełnie innego, coś co zmieni jego życie na tym czy innym świecie.

- Mapy, tylko z jedną różnicą... wiem gdzie jest źródło. Rozumiesz? Wiem gdzie ono jest, miałeś rację Loki. Ono jest tam gdzie nie sięga już ludzkie oko, czy nawet światło zbolałego księżyca. Pod ziemią.  - Szepnęła z iskierkami zapału, radości i nawet dumy w swoich oczach, które nie wnosiły niczego nowego w jej życie, prócz obrzydliwego kłamstwa w które z resztą sama uwierzyła. - Naprawdę zobaczyłam nowy, lepszy wszechświat. Zrozumiałam już niemal wszystko, to co zrobiłeś było symfonią, miodem na moje zszargane nerwy.

- Wiem, mówiłem że wszystko będzie dobrze jeśli otworzysz umysł. Widziałaś mapy, zarysuj drogę, naznacz ją dopuki świat Ci na to pozwala. Nie zwlekaj, nie czas na marnowanie tego co tak ciężko udało się zdobyć. Zaufaj mi, a świat stanie się dla Ciebie niczym książka.

Śmierć nie jedno ma oblicze, zdążyłem się o tym przekonać w bardzo brutalny, wręcz bestialski sposób. Czy było warto? Tak. Podjąć tak niezrozumiałe, irracjonalne kroki aby uzyskać swój cel? Tak. Nie żałuję żadnej swojej decyzji, dlatego życie staje się łatwiejsze niczym stawianie kroków w dorosłym życiu każdego z nas. Licz na siebie, a matematyka stanie się twoją domeną, zmienisz wszystkie minusy na plusy...

Kobieta jedynie przytaknęła i chwytając mnie za rękę pociągła w stronę leżących w cieniu wielkiego drzewa map. Nie spodziewałem się tak burzliwej i zdecydowanie zbyt gwałtownej reakcji z jej strony, dlatego mimowolnie zachwiałem się lekko plącząc się o własne nogi. Warknąłem pod nosem, ale posłusznie ruszyłem za czarnowłosą.

Dziewczyna w pośpiech odbezpieczyła papiery i sięgnęła po odpowiednią mapę. Swobodnie rozłożyła ją na całą szerokość niczym Midgardzki plakat i zaczęła kreślić ślad, w po którym wedle "wizji" miała ciągnąć się droga prowadząca prosto do złotego i tak cennego źródła.

- Tutaj. - Powiedziała z delikatnym usmiechem, wskazując na mapie znak w kształcie dużego "X" którym oznaczyła nasz cel. - Cała prawda jest w tym miejcu. Nie możemy zwlekać, a skoro wedle twoich słów Fox jutro wyzdrowieje ruszamy o świcie.

Oblizałem nerwowo wargi, nie sądziłem że będzie tak prosto... cóż mam wrodzony talent do manipulacji. W końcu nie na daremno zostałem okrzyknięty zasłużonym mianem boga kłamstw, ognia jak i zdrady.

______________________________________

Przepraszam, że nie było mnie tak długo, ale... no cóż miałam drobne problemy z weną a nie chciałam niczego popsuć słabym rozdziałem.

Jak już pewnie wiecie piszę z L16Wosp książkę pt.
"Wander og the fog" i przychodzę do Was z zapytaniem. Mianowicie kogo mam uśmiercić z Avengers w tej oto książce. Jak myślicie? Piszcie w komentarzach.

Do zobaczenia💝

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro