Rozdział 44

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Życie często stawia człowieka przed wyborem, króry zmienia perspektywę jego spojrzenia na świat i ustawia je pod odpowiednim, bądź jeszcze bardziej niekorzystnym kontem.

Wszystkie decyzje ciągną ze sobą większe bądź mniejsze konsekwencje, które prędzej czy później wyjdą na wierzch i żadna gumka nie będzie w stanie zmazać tego błędu.

Teraz los postanowił zakpić z naszego przekrętnego istnienia i sprawdzić w jakim stopniu jesteśmy w stanie zaryzykować.

- Skąd to masz? - Zapytała dziewczyna wskazując czarny klucz.

Czy prawda w takiej chwili byłaby najlepszym rozwiązaniem? Zapewne tak, tylko nie w zdradliwych ustach kłamcy.

- Mam go od kiedy pamiętam. - Skłamałem, spuściłem głowę i zawiesiłem wzrok na skórzanych butach kobiety. - Odyn mówił, że gdy mnie znalazł miałem go przy sobie.

Jak myślisz co powinniśmy zrobić? - Zapytała cicho, jej głos złamał się w połowie zdania wiedziałem, że jest niepewna. - Mam mętlik w głowie.

- Otwierać? - Obruciłem głowę tak aby spojrzeć w jasne oczy Vindikty. Byłem ciekaw co kryje się za tym solidnym kawałkiem drewna, ale z drugiej strony czy powierniczce śmierci można wierzyć?

Ona nie ma żadnych zasad, w swoim długim istnieniu widzi tylko rozpacz, ból, smutek i nieustanny lamęt. Śmierci boją się tylko żywi, zmarli już wiedzą co się za nią kryje.

- Niepewność to najstraszliwsza tortura, rani bardziej niż nóż, nie będziemy się nią obarczać.

Przekręciłem klucz. Drzwi ustąpiły pchnąłem je mocno, aby świat skrywany za nimi stanął przed nami otworem.

Naszym oczom ukazał się długi, ciemny korytarz. Był zrobiony z spróchniałego, wieloletniego drewna. Czarnowłosa chwyciła do ręki jedną z pochodni zawieszonych na ścianie.

Swoje czujne spojrzenie posłałem w głąb korytarza, który wręcz odstraszał swoim klaustrofobicznym rozmiarem.

- Idziemy. - Warknęła, wyrywając mnie z transu. Słusząc te słowa szybko wyjąłem medalion z dziurki i schowałem go w najgłębsze odmęty mojej kieszeni.

Ruszyłem za niebieskooką, gdy tylko przekroczyłem próg silny podmuch wiatru z impetem zatrzasnął drzwi.

Odwróciłem się na pięcie słysząc stłumiony dzwięk podobny do grzmotu, który głucho przeszywa ciężkie powietrze. Takie sceny widziałem do tąd tylko w kiepskich mitgardzkich horrorach, ale to co działo się wokół było realne.

- Co ty robisz? - Syknęł Vindikta, łapiąc mnie za ramię.

- Drzwi się zamknęły. - Wyjaśniłem z wrednym uśmieszkiem na wargach. - Sugeruje ruszyć dalej, jak to mówią nie cofaj się tylko idź przed siebie.

- A mamy inny wybór? - Machnęła ręką i ruszyła przed siebie.

- Wiesz, możemy siedzieć pod drzwiami i czekać aż ktoś nam otworzy. - To zdanie było tak nasycone ironią, że przeciekała ona przez cieńką warstwę pogardy.

- Zamknij się. - Powiedziała chwytając mnie pod ramię. Spojrzałem wymownie na jej dłoń i spróbowałem się wyrwać. - Przestań!

Przez moje ciało przeszedł silny impuls elektryczny, syknąłem z bólu zginając się w pół.

- Jeszcze jeden nagły ruch, a na upomnieniu się nie skończy.

- Upomnienu. - Wyjąkałem.

Uśmiechnęła się do mnie i zaczęł iść dalej. Deski pod naszymi nogami skrzypiały przy każdym stawianym kroku.

Korytarz zdawał się nigdy nie skończyć, jedynym źródłem swiatła była pochodnia. Szliśmy bardzo długo, monotonnie stawiane kroki przyprawiały o zawroty głowy, a ciemność przytłaczała i pozbawiała chęci życia.

- Loki, tam. - Dziewczyna wskazała otwór w scianie, który wyglądem przypominał wygryzioną przez mysz dziórę w szmacie.

Czarnowłosa wypuściła mnie ze swojego żelaznego uścisku, wślizgnąłem się przez otwór do dużego połączenia dwóch korytarzy, tym razem ściany również były srebrne a na ziemi spoczywały bogato zdobione błękitne dywany.

Nie minęła mawet minuta a po mojej prawicy stała już zwarta i gotowa do dalszej drogi Pani snów.

- Prawy, czy też lewy? - Zapytałem unosząc jedną brew.

- A ty co proponujesz? - Odbiła piłeczkę, odpowiadając kłopotliwym pytaniem na pytanie.

- Prawy. - Zaproponowałem, choć było to całkowicie losowe zagranie. Są takie chwile kiedy logika nie jest w stanie podać rozwiązania i należy kierować się czystą intuicjią.

- Dobrze więc. - Skwitowała.

Chora noga ponownie upomina się o odrobinę odpoczynku, w ostatnim czasie dość mocno ją obciążyłem.

- Coś nie tak? - Czy ona musi być taka spostrzegawcza? Znowu będzie pilnować mnie na każdym kroku jak przedszkolaka.

- Nie. - Zaprzeczenie ważna rzecz, jestem ciekaw jaki geniusz wymyślił tak przydatne stwierdzenie.

- Skoro tak twierdzisz, ale pamiętaj mam cię na oku nawet nocą. Zwłaszcza nocą. - Mówiła a uśmiech pełzł po jej bladych, wręcz sinych ustach.

Przewróciłem oczami i bez zbędnych komentarzy w zupełnej ciszy przemierzałem wybrany prawy korytarz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro