Rozdział 45

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miałem dziwne wrażenie, że ktoś bacznie obserwoje każdy mój ruch i bynajmniej nie miałem na myśli Pani snów. Tym dalej byliśmy od starego drewnianego, korytarza tym to wrażenie wzrastało z zdwojoną siłą.

To miejsce podobnie jak Asgard przytłaczało dużą iloscią zdobień i imitowało złudne uczucie ciepła.

Dywany którymi przykryta została podłoga były miękkie i przyjemnie łaskotały stopy, nie zostały utkane z grubej warstwy materiału bo przy każdym kroku odczuwałem chłód kamiennej posadzki.

Na ścianach wisiały lustra, szkło było pokryte licznymi rysami i odpryskami.

To wszystko sprawiało, że odbicie w nich było podobne do wizerunku ciała żołnierza, które przez liczne zbrodnie wojenne pokryte zostało bliznami i wszelkiego rodzaju niedopatrzeniami matki natury.

Szliśmy w zupełnej ciszy i jestem pewien, że gdybym bardziej się skupił usłyszałbym ciche bicie własnego serca, które od lat nie biło tak szybko i zdecydowanie zbyt głośno.

Każdy oddech wypływający z płuc sunął w głuchą i bezbarwną odchłań, która była labiryntem z którego nie łatwo się wydostać.

Korytarz uwolnił nas ze swoich grubych pęt, które już kilka godzin temu zostały zapisane na kartach tej historii. Powiadają że jest najważniejszą nauką, kto zna historie wie, że nie może się ona nigdy więcej powtórzyć.

Weszliśmy do dużej sali, była pusta echo niosło się po przestronnym wnętrzu, przed nami widniał zimny, srebrny tron na którym siedziała kobieta.

Kolor jej włosów przypominał dojrzałego, jesiennego kasztana, który leży wśród opadłych, wielokolorowych liści.

W jej oczach nie widziałem niczego, wydawały się być ślepe, pozbawione wyrazu. Podobno oczy są zwierciadłem duszy, skoro tak ta postać jej nie posiada.

Zatrzymaliśmy się tuż przed tronem. Intensywnie wpatrywałem się w oblicze kobiety, niczym prócz czarnej peleryny i kościstych palców nie przypominała Hester.

- Witajcie, czekałam na was. - Jej głos tak samo jak oczy pozostał w dokładnej i nieokreślonej pustce. - W czym mogę wam pomóc? - Dodała.

- Gdzie prowadzi ten drewniany korytarz? Mieliśmy problem z trafieniem tutaj i po prostu on zwrócił moją uwagę. - Zapytała czarnowłosa.

- Do lochów, ale dobrze wam radzę nie wchodzcie tam. To mój zamek i tylko ja wyszłam z nich żywa. To co tam się znajduje jest tylko i wyłącznie moją sprawą. - Warknęła. - Ale nie po to tutaj przyszliście pytajcie więc.

Vindikta już chciała coś powiedzieć, ale szybko jej przeszkodziłem.

- Powiedz mi czym różni się ziarno od piasku? - Zapytałem nie spuszczając czujnego wzroku z kasztanowłosej.

- Co ty robisz? - Usłyszałem zirytowany głos Pani snów, przeniosłem na nią swoje spojrzenie.

- Jesteś pewien, że to pytanie jest tak istotne aby marnować mój cenny czas?

Podszedłem bliżej. Kobieta zachwiała się nerwowo i odchrząknęła głośno.

- Czas nigdy nie jest zmarnowany, a zwłaszcza ten, który rozwieje wszelkie wątpliwości. Tak jestem pewien.

- Z ziarna możemy zrobić mąkę i upiec chleb, piasek zaś jest jedynie jednym z wielu surowców. - Wyjaśniła, a uśmiech na moich ustach jak zwykle zajął swoje miejsce.

- Drugie pytanie. Powiedz mi proszę co sprawia, że życie nieustannie sunie do przodu i omija wszelkie napotykane przeszkody a mimo to jednak się kończy?

- Zawiodłam się na tobie kłamco. - Wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Miałam nadzieję, że jednak zapytasz o coś pożyteczniejszego niż sens życia.

- Odpowiedz. - Naciskałem.

- Wszystko ma swój początek i koniec, to takie oczywiste nic nie trwa wiecznie tak było i będzie dalej. Życie kieruje się własnymi zasadami i to one decydują o wszystkim co nas otacza.

Na jej twarzy pojawił się grymas znudzenia a nawet mały promyczek pogardy.

- Jak to jest umrzeć? Czy jest to droga pełna zmartwień, smutku czy może radości? Czy w tym momencie widzimy całe nasze życie i nie potrafimy wybaczyć sobie nawet najdrobniejszych błędów? A może nie czujemy zupełnie nic, pustka i samotność doprowadzają nas do skrajnego szaleństwa.

- Cóż to za pytanie? Nie chcesz zapytać o drogę którą powinniście ruszyć? Nie chcesz wiedzieć dlaczego jesteś cenny?

- Nie. To nie jest odpowiedz. - Syknąłem.

- Śmierć jest największą zagadką, nikt nie wie jak ona wygląda. Żądasz niemożliwego Kłamco.

- Unikasz odpowiedzi czy też jej nie znasz? Wiesz wrota śmierci są głuche na wołania żywych.

- W co ty pogrywasz? Nie takie pytania miały rozwiązać wasze problemy.

- Co ty możesz wiedzieć o problemach. Jesteś córką kłamcy, mordercy i kretacza a mimo to nie nauczyłaś się od swojego ojaca jak smakuje przekręt?

- Zamilcz. Twoje słowa kąsają moją dumę niczym węże, nie masz prawa urzywać takich wyrazów w mojej obecności.

- Odpowiesz czy też nie? - Zaczynam już powoli tracić cierpliwość, pytanie to pytanie i zobowiązała się odpowiedzieć na nie już kilka tygodni temu.

- Nie. - To słowo dźwięczało w moich uszach niczym dzwon kościelny wzywający wiernych do świątyni w samo południe.

- W takim razie czas się pożegnać.

Szybkim ruchem wbiłem w tętnicę Hester ostro zakończoną końcówkę medalionu od pani śmierci. Nie zdążyłem się nawet oddalić gdy krew podobnie jak woda pod ciśnieniem trysnęła na wszystkie strony.

Dziewczyna próbowała zatamować wypływ krwi, ale w tym przypadku na nic się to zdało. Upadła na kolana przed moim obliczem, ja tylko dwoma paluszkami pchnąłem ją na posadzkę.

- Teraz już znasz odpowiedz na moje pytanie, kiedyś mi powiesz. - Wymruczałem pochylając się nad kasztanowłosą. - Dobranoc.

Klatka piersiowa przestała się unosić, jej oczy odzyskały wyraz bólu, ale był on matowy i niewyraźny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro