Randka w ciemno - 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mimo że Charlotte czuła się okropnie, dała się namówić na wyjście oferowane przez Petera. Nigdy by się nie zgodziła, gdyby nie kilka aspektów. Po pierwsze, zależało jej przede wszystkim na oderwaniu się od pesymistycznych myśli, które powoli zaczynały zapuszczać korzenie.

Po drugie, niczego nie pragnęła bardziej niż utarcia nosa matce, a znalezienie faceta dzień po kłótni było idealnym sposobem.

Po trzecie, wreszcie ma sposobność do ukarania byłego męża, który ustawicznie przeglądał jej social media. Kiedy zablokowała jego główne konto, założył parę fake’ów, by móc śledzić jej poczynania. Parę ustawionych zdjęć z nieznajomym załatwi sprawę.

Po czwarte, tajemniczy adorator zaprosił ją do teatru, na sztukę Shakespeare'a „Othello”. Pamiętała ten dramat ze szkoły. Lektura jednocześnie ją przerażała i fascynowała; opowiadała o losach Othella i jego żonie, Desdemonie. Rozczarowany Jago zaczyna szeptać mu o domniemanej zdradzie Desdemony, co doprowadza do zguby. Zamotany w gęstej sieci kłamstw i knowań tytułowy bohater wpada w obłęd i ogarnięty szaleństwem zabija ukochaną, a następnie siebie.

„Niezwykle optymistyczny pomysł na pierwszą randkę, nie ma co” – myśli kobieta, ale cieszy się, że stanęło na takiej właśnie formie rozrywki. Nie potrafiła i nie lubiła rozmawiać, zawsze zbyt szczera, by zachować się uprzejmie, i zbyt skryta, by zdradzić coś więcej. Nie przepadała też za momentem, w którym uwaga rozmówców kierowała się na nią. W loży teatralnej znikną oba te problemy. W ciemności nikt nie zauważy jej twarzy, ani nie zechce się komunikować.

Umówili się o 18:00 w holu The Globe Theatre. Spektakl zaczynał się o 18:30, mieli więc pół godziny na ewentualne skorzystanie z toalety czy odnalezienie swoich miejsc.

Charlotte wyleciała z łóżka jak z procy i zaczęła biegać jak przysłowiowy kot z pęcherzem. Zerknęła na zegar. Wybiło południe, pisali prawie godzinę. Miała sześć godzin, by się ogarnąć, ugotować obiad i przygotować odpowiedni strój. Pomyślała o starej, eleganckiej wieczorowej sukni babci. Krój był co prawda przestarzały, lecz teraz na powrót wchodził do łask. Do tego futrzana etola z lisa i voilà! Gotowa.

Działała jak w amoku. Zmyła okropne ślady czerni pozostawione przez rozmyty tusz i nałożyła makijaż, tym razem bardzo subtelny. Potem poszła do marketu, położonego parę przecznic dalej, i zrobiła zakupy. Kolejne dwie godziny spędziła na przyrządzaniu i konsumowaniu obiadu i ani się obejrzała, gdy na zewnątrz zaczęło szarzeć.

Wtedy przyszła pora na gwóźdź programu, czyli powłóczystą suknię w kolorze ciemnego nieba ciągnącą się do samej ziemi. Na szczęście materiał zachował się w stanie nienaruszonym, a perłowe guziki błyszczały w świetle lampy. Na to szal z lisiego futra, lśniący i czysty, kolia pereł, mały kapelusik, koronkowe rękawiczki i czarne pantofelki na niskim obcasie. W ostatniej chwili chwyciła jeszcze maleńką lornetkę teatralną.

★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★

W drodze do celu Charlotte włączyła radio, by umilić sobie czas podróży. Jak na złość, trwały wiadomości. Spiker monotonnym głosem opowiadał o wypadku śmiertelnym na pobliskiej drodze, inflacji i dwóch zaginionych na terenie Londynu kobietach. Odczytał ogłoszenie o dwulatce, która wypadła z okna, złożył kondolencje rodzinie i płynnie przeszedł do nowej ustawy i pogody w całej Anglii. Nic ciekawego, codzienny strumień ludzkich tragedii, katastrof i nieistotnych informacji.

Kiedy zajechała na prawie pełny parking zdziwiła się ilością ludzi, którzy ją otaczali. Długa suknia wydawała jej się teraz staroświecka i niepraktyczna, choć chwilę temu była wspaniałym pomysłem. Niezrażona dziewczyna przedarła się do obszernego holu i ustawiła przy dość charakterystycznej rzeźbie naprzeciwko wejścia do budynku. Napisała Peterowi, gdzie stoi i cierpliwie czekała, dyskretnie przyglądając się strojom innych gości z zazdrością.

– Panna Montgomery? – Usłyszała nagle męski głos tuż przy uchu i drgnęła. Nadal dziwnie się czuła, słysząc panieńskie nazwisko, mimo że po rozwodzie do niego wróciła. Zapach drogiej wody kolońskiej dotarł do jej nozdrzy i spowił ją całą. Odwróciła się gwałtownie i prawie wywaliła, potykając o skraj stroju. Czyjaś silna ręka w porę ją podtrzymała i nieśmiało uniosła oczy na swojego wybawiciela, dukając ciche „dziękuję”.

Wyglądał, jakby celowo dopasował się do jej kreacji, lecz przecież nie mógł wiedzieć, jak się ubierze. Czarny smoking z jasnymi zapięciami łudząco podobnymi do jej guzików nie był skalany choćby jedną zmarszczką na tafli materiału. Eleganckie buty wypucował na wysoki połysk, do tego stopnia, że odbijały przyćmione światło lamp. Ciemne włosy miał idealnie ułożone, ani jeden zbłąkany kosmyk nie przykleił się do czoła.

– Tak, to ja – odchrząknęła i spróbowała wejść w narzuconą rolę. – Pan Crevley, jak mniemam?

– Dla ciebie Peter. – Uśmiechnął się oszałamiająco, aż zmiękły nogi.

– Lotta – przedstawiła się i podała mu dłoń. Zamiast ją uścisnąć, chwycił ją i ucałował powietrze kilka centymetrów nad skórą.

– Cóż, Lotto, może pójdziemy zająć nasze miejsca? – Skinął ręką w stronę widowni.

– Pewnie. – Kiwnęła głową i ruszyła za nim w stronę pracowników sprawdzających bilety.

★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★

Kontrola wejściówek odbyła się bezproblemowo i bez przeszkód odnaleźli swoje fotele. Na szczęście udało im się dostać miejsca siedzące, co było nie lada wyzwaniem w tym teatrze. Światła pogasły i Charlotte poczuła ten dobrze znany dreszcz ekscytacji, a silne uczucie deja vu podsunęło jej obrazy sztuk, na które chodziła z ojcem, gdy żył. Mała, podekscytowana dziewczynka podskakiwała, by lepiej widzieć, i na te kilkadziesiąt minut przenosiła się w inne światy, gdzie magia istniała naprawdę, a złu wymierzana była przykładna kara.

Dziś zamiast taty u jej boku siedział poznany w internecie mężczyzna.

Naszła ją refleksja o przemijaniu i ludzkich wyborach, nie zawsze trafnych, czego doświadczyła na własnej skórze, lecz nie miała czasu się jej poświęcać, bo na scenę wyszli już aktorzy i rozbrzmiały początkowe wersy utworu.

“Dość tego, przestań! Naprawdę się gniewam,
Że ty, ty, Jago, coś miał kieskę moją,
Jakby jej sznurki w twoim były ręku,
Wiedziałeś o tym.”

Właściwie, mogłaby się z tym utożsamiać, jeśli potraktować ten fragment jako metaforę. Ona sama była kukiełką w rękach Damiana, ufała mu bezgranicznie i pozwalała się kontrolować. Była wściekła, że zdradzał ją na boku z dziewczyną, którą na dodatek znała, i oboje skrzętnie skrywali tę tajemnicę i zachowywali się przy niej jak gdyby nigdy nic, dopóki nie przyłapała ich na igraszkach we własnym mieszkaniu.

Całe dzieło, calutka tragedia, upadek Othella mógłby być w pewien sposób przenośnią opisującą jej związek.

★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★

– Opowiadając te straszne wypadki,
Mów o mnie tak, jak jestem; nic nie ujmij,
Lecz nic nie dodaj przez złośliwość serca.
Mów, że niemądrze, ale zbyt kochałem;
[...]Że oczy moje, choć do łez niezwykłe,
Roniły krople jak arabskie drzewa
Gummy woniące. Wszystko to opowiedz.

Brzmiał ze sceny donośny głos aktora.

– Jam jest, co niegdyś zwałem się Othello.

– Miecz mu odbierzcie!

– Tylkom nim raniony.

– Cieszę się z tego; bogdaj byś żył długo!
   Bo śmierć, mym zdaniem, jest błogosławieństwem.

Othello szarpnął za ostrze i przebił się nim na wskroś. Upada w agonii przedśmiertnych drgawek i już nic, nic go nie uratuje. To człowiek zniszczony przez własną zazdrość, łgarstwa ludzi, których uważał za przyjaciół. Zabiło go własne, zdradzieckie ego, ale i zawiść najbliższych.

Przedstawienie zrobiło na kobiecie piorunujące wrażenie. Zerknęła w bok, na towarzysza, i dostrzegła uśmiechającego się ponuro mężczyznę. Chyba do niego również trafił przekaz. Tyle że śmierć, tak naprawdę, nie jest błogosławieństwem…

★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★

– Jak się podobało? – pyta Crevley od razu po zakończeniu spektaklu. Stoją przed budynkiem, a długa suknia dziewczyny zamiata z ulicy wszystkie śmieci.

– Bardzo! – Zapewnia go i wskazuje ręką koniec parkingu. – Słuchaj, nie wiem jak ty, ale ja jestem tu autem. Jeśli chcesz, mogę cię odwieźć.

– Chętnie – odparł natychmiast. – Przyjechałem taksówką, więc jesli to nie kłopot, chętnie się zabiorę.

– Żaden problem – zapewniła energicznie i ruszyła w stronę samochodu. Stoję tam, po lewej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro