Randka w ciemno - 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Halo, z tej strony numer alarmowy. W czym mogę pomóc? – Rozległ się w słuchawce służbowy głos dyspozytorki.

– Halo? – Głos jej się łamał, znów była bliska płaczu. – Właśnie omal stałam się ofiarą gwałtu, uciekłam przed uzbrojonym mężczyzną który mówił coś o moich poprzedniczkach, które chyba są już martwe. Czy mogę wezwać policję? Halo, potrzebuję policji! Proszę!

– Proszę powiedzieć, gdzie się pani znajduje. – Operatorka była nad wyraz spokojna. – Zaraz wyślę patrol. Proszę oddychać i podać adres. Gdzie to się wydarzyło? I gdzie przebywa pani teraz? Udało się pani uciec, tak? Chowa się pani?

– Tak. Nie – plątała się, chodząc nerwowo po pomieszczeniu. – Poznałam go przez internet, byliśmy w teatrze. Podwoziłam go do domu. Kazał jechać na Whitechapel High Street… zaśmiałam się, że to ulica morderstw, i wtedy przyłożył mi nóż do szyi i pod groźbą poderżnięcia gardła nakazał skręcić w jakąś bramę… zrobiłam to, bo w przeciwnym razie by mnie zabił. Zdarł ze mnie ubranie i skuł mi ręce. Odbiegłam i teraz jestem w domu jakiejś pani parę przecznic dalej. Jaka to ulica? – Zwróciła się do swojej wybawicielki.

– Manningtree Street 63 – odparła. Charlotte powtórzyła adres.

– Wysyłam do pani patrol, za kwadrans będą – odpowiedziała kobieta po drugiej stronie linii. – Jeśli jest pani w stanie, proszę powiedzieć coś o tym, co mówił pani oprawca. Z przyczyn oczywistych proszę też o podanie pełnego imienia i nazwiska, bym mogła potraktować to jako oficjalne zgłoszenie.

– Nazywam się Charlotte Montgomery. A co do przestępcy… groził mi tym nożem. – Znów poczuła łzy zbierające się pod powiekami. – Ciężko mi się skupić, mocno walnęłam się w głowę. Pociął moje uda, ale udało się to opatrzeć. Później powiedział coś o rozrywce… – zmarszczyła brwi w skupieniu, usiłując sobie przypomnieć słowa przestępcy. – Chciał, bym zapewniła mu „rozrywkę” i wyraził… wyraził nadzieję, że wytrzymam dłużej niż moje poprzedniczki w „Antykwariacie dusz”. Pamiętam, że użył tej nazwy, to może być trop!!! Te porwania, dwie zaginione dziewczyny… one też umówiły się z kimś przez internet! Ten człowiek jest winny dwóch morderstw i przestępstwa seksualnego!!!

– To bardzo poważne oskarżenie, a człowiek nie jest nic winny, dopóki nie udowodni mu się winy – odrzekła operatorka surowo. – Policja już jedzie. Rzeczywiście na Whitechapel High Street znajduje się sklep z antykami o nazwie „Antykwariat dusz”. Wezwaliśmy posiłki, jesteśmy z panią. Proszę mi powiedzieć, czy pamięta pani wygląd sprawcy? Może go opisać?

– Tak, pamiętam. – Czuła, że rana na nodze ponownie się otworzyła, ale nie zważała na to. – Szatyn, miał gładko zaczesane włosy, wręcz „przylizane”. Ostre rysy twarzy. Ciemne, mroczne oczy. Elegancki smoking i buty. Gładko ogolony.

– Zanotowane. Służby dostały nakaz poszukiwania mężczyzny z pani opisu uzbrojonego w nóż, nasz patrol jest już w drodze. Proszę tam pozostać, nie ruszać się, dopóki policja nie dotrze. Jest pani bardzo dzielna. Czy ktoś przy pani jest, czy mam pozostać na linii?

– Nie trzeba. – Wzięła głęboki oddech, by się uspokoić. – Jest ze mną pani która mnie uratowała i wzięła do domu. Zaczekam, ale proszę, pospieszcie się!

– W porządku. Jeśli zobaczy pani radiowóz, proszę go nakierować – pouczyła dyspozytorka. – W razie kłopotów proszę dzwonić.

– Dobrze, dziękuję – odparła i rozłączyła się. Nadal trzęsła się ze strachu.

Miała wrażenie, że każda sekunda trwa wieczność, a minuty ciągną się w nieskończoność. Zegar wygrywał monotonną melodię „tik-tak, tik-tak”...

Po upływie kwadransa usłyszała syreny policyjne. Pojazd krążył po ulicy, jakby nie wiedział, gdzie się zatrzymać. Nie myśląc wiele wybiegła mu na spotkanie, nie zważając na krzyki staruszki.

Wybiegła przed maskę i uniosła ręce do góry, ponieważ z powodu kajdanek nie mogła nimi pomachać. Auto zatrzymało się i wyskoczyli z niego uzbrojeni po zęby funkcjonariusze.

– Charlotte Montgomery? – zapytał wysoki policjant, widząc ją. Skinęła głową. – Czy jest pani w stanie pokierować nas do miejsca, gdzie została pani zaatakowana?

– Tak – wykrztusiła i przyjęła podaną jej rękę, by wsiąść do samochodu. – Proszę się kierować na Whitechapel High Street. Trzeba też sprawdzić ten antykwariat, tam mogą być ciała!

– Proszę nie brać tego do siebie, ale najpierw musimy udać się na miejsce zbrodni, by zweryfikować pani wiarygodność – uciszył ją delikatnie mężczyzna. Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, więc umilkła. Jechali bez koguta, by nie wypłoszyć sprawcy.

Im bliżej miejsca zdarzenia byli, tym większą gulę w gardle odczuwała. Urywki wspomnień sprzed kilkudziesięciu minut nawiedzały ją wciąż i wciąż.

– To tutaj, w tej bramie – szepnęła cicho i wskazała ciemne podwórko.

Kierowca posłusznie skręcił, załoga, razem z Lottą, wyskoczyła na bruk.

– Niczego nie dotykajcie – pouczyła kolegów policjantka. Skinęli głowami na znak zgody, a ona zwróciła się do poszkodowanej. – Gdzie dokładnie się to wydarzyło?

– Gdzieś tam, bliżej tych kubłów na śmieci. – Wskazała palcem. Funkcjonariusze bez słowa podeszli, lustrując wzrokiem otoczenie.

– Faktycznie, są ślady krwi – zwrócił się do reszty jeden z nich. – Laboratorium pobierze później próbkę do analizy. Wezwij posiłki, idziemy do tego antykwariatu przecznicę dalej. Pani Montgomery, pani zaczeka w samochodzie. Powinniśmy odwieźć panią na komisariat lub do szpitala, lecz w zaistniałej sytuacji musi pani chwilę poczekać.

– Nie! – zaprotestowała stanowczo. – Nie zostanę tam sama! Idę z wami.

– Musi pani zrozumieć, że nie możemy zabrać pani na akcję, zwłaszcza, że zagraża ona pani życiu i zdrowiu – mówił, coraz bardziej zniecierpliwiony.

– Spróbujcie mnie powstrzymać – odgryzła się. Była zdesperowana. Nie mogło jej się stać już nic gorszego. – Nie mamy czasu!!! Trzeba iść!

I zanim zdążyli zareagować w jakikolwiek sposób, wybiegła na ulicę, w stronę szyldu głoszącego „Antykwariat dusz. Antyki”. Bez zastanowienia otworzyła drzwi kopniakiem (ręce miała nadal unieruchomione) i wbiegła do środka.

Zapach starych przedmiotów uderzył ją od progu tą specyficzną mieszanką woni papieru, drewna i lakieru. Drobinki kurzu unosiły się w powietrzu wielką chmurą i osiadały na starych, ciemnych meblach. Półki, zastawione książkami i bibelotami (globusami, przyciskami do papieru, statuetkami) zasłaniały widok i nie pozwalały dostrzec, co też skrywa się w głębi mieszkania.

Zatrzymała się na moment, oczarowana, bo miała wrażenie, że czas się zatrzymał, a ona przekroczyła magiczną bramę do krainy, gdzie zaklęta została przeszłość.

W następnej chwili upadła, a obraz zasnuła jej szara mgła. Poczuła, jak opuszczają ją siły. Spokojnie, poleży tutaj tylko sekundę, chwilkę odpocznie, zamknie oczy dosłownie na kilka minut… tak bardzo chciało jej się spać.

Wtem do jej uszu dobiegł czyjś głos. Brzmiał jak nie z tego świata i poczuła zimny dreszcz. Dlaczego było tu tak mokro? I czemu wszystko zaczyna być szkarłatne?

Jam jest, co niegdyś zwałem się Othello – zagrzmiała kwestia z końcowego aktu. – A śmierć, mym zdaniem,  jest błogosławieństwem.

Głowa upadła jej bezwładnie i uderzyła o podłogę, kiedy szaleniec puścił ją i pozwolił się wykrwawić na podłodze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro