Na ratunek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kakashi trzymając się za rozcięty bok zasłonił się w beznadziejnym geście pęknięta klingą. Wiedział, że to nie powstrzyma wroga przed zadaniem ostatecznego ciosu. On widocznie też to wiedział, gdyż unosząc swą broń uśmiechał się wrednie i szyderczo. Kakashi zamknął oczy czekając na cios, który nie nastąpił. Usłyszał tylko brzęk stali uderzającej w stal. Otworzył oko. Przed nim pojawił się członek ANBU i zablokował uderzenie. Pojawił się znikąd. Przecież cała drużyna została pokonana? Skąd on się, więc tutaj wziął? Przecież nie zdążyli poinformować ani o aktualnej pozycji ani sytuacji zanim zostali zaatakowani. Próbował wymyślić coś sensownego. Właściwie to jedyne, co mógł w tej chwili zrobić, poza omdleniem. Jednak za bardzo chciał widzieć przebieg dalszej walki. Chciał wiedzieć, kto go ratuje i podziękować osobiście. Co prawda trochę głupia sprawa, że trzeba ratować akurat jego, ale co tam. Może nie rozejdzie się plota, że ktoś GO musiał ratować.
Patrzył jak z siłą godną kogoś z klanu Sarutobi odpiera atak i od razu przechodzi do ataku. Czuł przytłaczającą, morderczą aurę od niego. Moc czakry była przytłaczająca, zgadywał ze porównywalna z jego własną. Tylko specjalny jounin mógłby mieć jej aż tyle. Kiedy tak patrzył na ich walkę dotarło do niego, że Anbu ma z tyłu dziwnie znajomą kitkę. Włosy były upięte nieco inaczej. Bardziej na modłę samurajów albo tych wojowników z kraju herbaty. Nowo przybyły poruszał się szybko i dość zwinnie. Udawało mu się uniknąć większości ataków a resztę parował swym ostrzem. Był trochę przerażający. Zadawał szybkie, ale naprawdę silne ciosy, przez co przeciwnik szybko osłabł. Wtedy szybko sobie z nim poradził. Kiedy tamten wykrwawiał się ANBU zaczął iść w stronę rannego białowłosego ninja.

- Uważaj! jest jeszcze dwóch!- krzyknął Kakashi ostrzegawczo.

W tym momencie jeden z pozostałych wrogów wyskoczył z boku i zaatakował. Anbu nie zdążył wykonać pełnego uniku i otrzymał silny cios w twarz. Maska, którą miał na twarzy pękła i zsunęła się na ziemię między nimi. Zaatakowany ryknął głośno i złowrogo. Jego twarz wykrzywiona była w grymasie wściekłości. Kontratakował z jeszcze większą szybkością niż poprzednio. Zupełnie jakby zmęczenie, trud walki i podróży działały wręcz odwrotnie niż powinny. Zamiast osłabiać i męczyć, dodawał mu sił.

Teraz Kakashi poznał tego, kto przybył mu na ratunek w ostatnim momencie. Chociaż wciąż jeszcze w to nie wierzył, to nie mógł go pomylić z nikim innym. Kitka, brązowe włosy i oczy, pozioma blizna przez nos. Skąd ten niepozorny chuunin wziął nagle tyle mocy i sił? Nigdy dotąd chyba nikt nie widział go tak wściekłego. Nie czuł od niego aż tak morderczej aury. Zupełnie jakby był jakimś demonem. Albo któryś był w nim zapieczętowany. A przecież tak nie było? To nie był poczciwy Iruka-sensei, którego znał i w którym się zakochał. Tamten był niepozorny, pełen radości i ciepła. Trochę niezdarny i gapowaty.

A ten, który teraz walczy w jego obronie był zimnokrwistą, żądną mordu i krwi bestią. Potężną w dodatku. Może i wyglądał jak Iruka-sensei, ale nim nie był. Na pewno nie.

Nim skończył się zdumiewać pozostali dwaj już nie żyli. Iruka w ekwipunku ANBU strzepnął krew z ostrza i schował je. Ruszył w stronę rannego. Jego aura pulsowała ciężko. Jakby żyła własnym życiem i właśnie zdyszała się walką. A jemu się nawet oddech nie przyspieszył. Minął go. Kakashi był w szoku. Zamierzał go teraz tak zostawić samego wśród trupów? To po co był ten ratunek? Na szczęście wrócił. W ręku niósł niewielki plecak podróżny.

- jesteś cały?- zapytał a jego głos złagodniał, choć był trochę jakby ochrypnięty..

- tak. dzięki. skąd się tu wziąłeś? jakim cudem... przecież nie jesteś...- zaczął, ale nie mogło mu to przejść przez gardło.

- miałem przeczucie. Zapytaj Tenzou.- powiedział uśmiechając się w charakterystyczny sobie sposób.- to jak? wracamy?

- tak. tylko opatrzę rany.- powiedział wciąż nie rozumiejąc. Skoro nie był w formacji to jakim cudem udało mu się przekonać albo zmusić Tenzou do wydania mu ekwipunku i zdradzenia ostatniej lokalizacji jego oddziału?

- pozwól, że ja się tym zajmę. mam specjalny zestaw ratunkowy.- powiedział już łagodnie znów się uśmiechając.

- chyba jestem w niebie.- powiedział Kakashi kładąc się i pozwalając Iruce opatrzyć.

- cieszę się, że tym razem to ja mogłem ochronić ciebie, Kakashi.- powiedział z tym swoim uśmiechem i wyciągając pokaźną apteczkę z plecaka.

Zdjął z niego pancerz. Podwinął podkoszulek. Obmył i zdezynfekował ranę.

- Teraz się nie ruszaj. Jak mogłeś dać się tak pokroić? Musze to zszyć.- powiedział wyrzutem nawlekając jałową nitkę na równie czystą igłę specjalnie do szycia ran.

- Byliśmy już trochę zmęczeni, ale chcieliśmy szybko wrócić. Wpadliśmy w zasadzkę. połowę wrogów udało nam się pokonać przy niewielkich stratach w ludziach. Jednak ta ostatnia trójką była naprawdę silna. Ughm...- przerwał czując jak igła zanurza się w jego ciele.

- Mów dalej, Kakashi. Jak cię tak poranili? - zachęcił skupiając się na szyciu.

- Oj, no... byłem już trochę zmęczony i wolałem nie zużywać resztek chakry. Nie miałby mnie kto nieść,  a oni byli wypoczęci i naprawdę dobrzy. Atakowali mocno i zawzięcie. Wszyscy na raz.- znów urwał, by odetchnąć parę razy.

- Nie odpływaj mi tu. Co było dalej? Widziałem tylko jednego.- powiedział kończąc zszywać mu bok.

- Kiedy upadłem na kolana z pękniętym ostrzem, tamci dwaj gdzieś zniknęli. Myślałem, że poszli przeszukać zwłoki. Wtedy pojawiłeś się ty.- kontynuował słabnącym głosem.

- Głupi Kakashi. Już ja wiem po co był ten pośpiech. I tak się spóźniłeś. Premiera była wczoraj. Gdybyście odpoczęli dałbyś im radę. Kłamca z ciebie.- fuknął na niego.

- Czemu kłamca od razu?- mruknął

- Obiecałeś, że nie dasz się zabić, że zawsze do mnie wrócisz. I co? Gdybym się nie zjawił dałbyś się zabić ! Baka! Kłamca! Za każdym razem mam się teraz bać jak będziesz wyruszał na jakąś głupią misję?!- wykrzyczał zaciskając pięści na kolanach.

Z oczu zaczęły płynąć łzy. Jego aura zaczynała łamać się i zanikać. Kakashi uniósł się na łokciach. Patrzył na niego. Poczuł dziwny ból w sercu. Czyżby to było jakieś głębokie poczucie winy? Dziwne, że tylko przy nim potrafił odczuwać te wszystkie głupie emocje. Chyba przechodził przez wszystkie od skrajnie pozytywnych do skrajnie negatywnych.

- Wybacz mi, Iruś. Bo to na pewno ty, skarbie?

- A niby kto inny rzucałby wszystko dla takiego kretyna jak ty?! Kto groziłby uszczerbkiem na zdrowiu kapitanowi ANBU! Jak myślisz?! Niebiosa. Oby nie uznali mnie za nukenina...- wykrzyczał wciąż zaciskając oczy.

- Wybacz mi, Iruś. Nigdy dotąd nie widziałem u ciebie tak wściekłego wyrazu twarzy. Nie czułem tak potężnej i morderczej aury. Wybacz mi, proszę.

- To wszystko przez ciebie! Chcę zniszczyć każdego, kto będzie próbował zrobić ci krzywdę. Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile mnie to kosztuje. Tylko jedna osoba zna tą mroczną stronę mnie. Hokage. Zna też ryzyko. Dlatego nie pozwalam jej nade mną panować. Przejmować kontroli. Jednak jak zobaczyłem nad tobą ostrze. Widziałem, że ten miły Iruka nie pomoże. Jest za słaby. Musiałem się wzmocnić. Pozwoliłem furii mnie ogarnąć, ale jest już dobrze. Skończę cię opatrywać i ruszymy do domu. Musisz szybko trafić do szpitala.- powiedział mówiąc nieco ciszej.

- Nie miałem pojęcia. Trochę się przestraszyłem, kiedy poczułem od ciebie tą żądzę mordu. Nie wierzyłem, że to ty. Przepraszam. Przeze mnie cierpisz, znowu. Dasz mi szansę się poprawić? Jestem zaszczycony tym, co dla mnie zrobiłeś. Zrobię wszystko , by już nigdy cię nie zawieść.

- Najpierw muszę skończyć cię opatrywać. Potem po tobie posprzątać. Zanieść cię do szpitala. Zastanowię się, czy warto dla ciebie szargać sobie nerwy i balansować na cienkiej granicy szaleństwa.- powiedział cicho zabierając się za zszywanie rany na udzie.

- Ughm... Co tylko zechcesz, Iruś.- odpowiedział ponownie kładąc się na plecy.

Iruka zszył ranę. Opatrzył też pozostałe mniej poważne obrażenia białowłosego. Wstał. Wyglądał przerażająco. Twarz ściągnięta w dziwnym grymasie. Oczy matowe jakby pozbawiono go duszy. Ruszył w stronę zwłok. Kakashi nigdy go takim nie widział. Był doprawdy przestraszony. I czuł się winny, że to on go do takiego stanu doprowadził. Zamknął oko. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek się bał. czuł strach. Jeśli nie to, teraz był ten pierwszy raz. Nie poznawał Iruki. Zdawało mu się, że to nie jest ten sam mężczyzna, w którym się zakochał. Kompletnie nie wiedział, co robić. Co myśleć.

Iruka Poskładał ciała w jeden stos. Obłożył go pieczętującymi notkami. Wziął jedna maskę, która była jeszcze w całości, a bynajmniej na tyle by mógł jej użyć i nie rozpadnie cię podczas podróży. Założył maskę i aktywował notki. Poczekał aż ciała porządnie zajmą się ogniem. Dopiero wtedy wrócił do rannego i najwyraźniej już nieprzytomnego. Schował apteczkę do plecaka. Uniósł rannego do pozycji siedzącej. Zaczął zakładać mu plecak.

- Iruka?- wymamrotał otwierając oko i próbując utrzymać siedzącą pozycję.

- Już idziemy do domu. Dasz rady złapać mnie za szyje?- zapytał.

- tak. Przepraszam. Ja... naprawdę cię kocham...- wymamrotał obejmując go.

- Jasne. I dlatego chciałeś pozwolić mu cię zabić i nie wrócić do mnie?- warknął łapiąc go za nogi i podnosząc.

- Nie. Ja...- zaczął, ale czuł dziwną suchość w ustach.

- Nic już lepiej nie mów. Skup się lepiej na tym, żeby się nie wykrwawić mi na plecach.

- Dobrze.- powiedział obejmując go bardziej i zamykając zmęczone oko.

Iruka ruszył nic już nie mówiąc. Zostałby dłużej by dopilnować, by ciała na pewno się spaliły, ale wiedział, że nie ma na to czasu. Kakashi musi szybko trafić z tymi ranami do szpitala. On też będzie potrzebował pomocy. Czuł, że jednak przesadził ze wspomagaczami. Jeśli by się teraz zatrzymał to obaj zostali by tu i dogorywali. Westchnął ciężko. Postanowił zrobić wszystko, by ten białowłosy idiota przeżył. Był zbyt ważny. Dla Konohy i dla niego. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro