Rozdział 2 Cienie na Kranosie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Star Wars oraz wszystkie postacie i elementy świata przedstawionego należą do Lucasfilm i Disneya. Nie roszczę sobie praw do tych postaci ani do tego uniwersum. Ta praca to fan fiction tworzona dla zabawy i nie ma na celu naruszenia praw autorskich.

Boro (CT-7778)

Planeta Kranos była równie piękna, co przerażająca. To miejsce składało się z kontrastów – gęstej, parującej dżungli, której bujna roślinność pulsowała życiem, i wulkanicznych rzek lawy, które regularnie wypływały z pękających skał. Cała planeta zdawała się wibrować pod powierzchnią, jakby jej serce biło w rytm nieprzewidywalnych erupcji wulkanów.

Dla Boro, klona z 41. Legionu o numerze CT-7778, Kranos był jak żywy koszmar. Misje zwiadowcze zawsze były trudne, ale w takich warunkach, w tak nieprzyjaznym środowisku, każda sekunda wydawała się wiecznością. Duszne, lepkie powietrze wdzierało się przez filtry hełmu, a nieustanne odgłosy zwierząt i erupcji wulkanicznych czyniły planetę miejscem, które nie pozwalało na chwilę wytchnienia. Z każdej strony czaiło się niebezpieczeństwo, nie tylko od wroga, ale także od samego otoczenia.

Zwiadowcy z 41. Legionu byli najlepsi w tym, co robili. Ich zadaniem było przeprowadzenie misji rozpoznawczej – zbadanie pozycji Separatystów na powierzchni planety, ustalenie liczebności wroga, a potem powrót z informacjami do dowództwa Republiki. Boro dowodził czteroosobowym oddziałem – byli to jego bracia, których znał od lat. CT-4412, zwany Smykiem, był ekspertem od techniki i nawigacji. CT-5538, czyli Kruk, był nieustraszonym żołnierzem, zawsze gotowym stawić czoła każdemu wyzwaniu. Ostatni w grupie był CT-3009, snajper, cichy i spokojny, który zawsze trzymał się z tyłu, obserwując teren z chłodnym profesjonalizmem.

W tej chwili cała czwórka przemieszczała się powoli przez ciemną, wilgotną dżunglę Kranosu. Gęste gałęzie i gigantyczne liście ocierały się o ich pancerze, a ślady po wcześniejszych erupcjach wulkanicznych były widoczne wszędzie. Kranos przypominał coś pomiędzy rajem a piekłem, i choć jego fauna i flora były imponujące, to Boro wiedział, że każda nieostrożność mogła skończyć się tragedią.

— Boro, widzisz to? — Smyk szeptem odezwał się przez komunikator, kiedy dotarli na niewielkie wzniesienie w dżungli. — Mamy widok na dolinę, Separatyści rozstawili jednostki. Droidy bojowe na południu, formują linię.

Boro przylgnął do ziemi, przykładając dalmierz do oczu. Przez urządzenie obserwował dolinę poniżej – rozległy, kamienisty teren otoczony wulkanicznymi grzbietami, które przybierały groteskowe, poskręcane kształty, jakby sama planeta cierpiała. Na dnie doliny, wśród skał i wąwozów, zauważył liczne droidy bojowe B1 poruszające się w regularnych formacjach. Obok nich znajdowały się AAT, ciężkie czołgi Separatystów, patrolujące teren. Droidy wydawały się zabezpieczać coś ważniejszego – coś, co jeszcze nie było widoczne gołym okiem.

— Zobaczcie na liczebność — szepnął Boro, przekazując obraz z dalmierza reszcie oddziału. — To nie jest standardowy patrol. Oni tu rozstawili obóz na dobre. Coś planują.

Kruk spojrzał na dalmierz i zmarszczył brwi.

— Wydaje się, że mają już ustabilizowaną pozycję — odparł z namysłem. — Może powinniśmy wrócić i przekazać te informacje dowództwu. To więcej, niż się spodziewaliśmy.

Boro zastanawiał się przez chwilę. Decyzja o powrocie była bezpieczna, ale nie był pewien, czy zobaczyli już wszystko. Droidy były dobrze zorganizowane, a liczba ciężkich jednostek sugerowała, że Separatyści nie tylko bronili tego miejsca, ale przygotowywali coś większego. W głowie Boro pojawiło się podejrzenie, że mogą tu kryć się dodatkowe siły – może nawet centrum dowodzenia.

— Jeszcze nie wracamy — powiedział stanowczo. — Musimy się zbliżyć bardziej. Jeśli tu jest ich główna baza, musimy mieć pewność. Nie chcę wracać z niedokończoną robotą.

Smyk spojrzał na Boro, a w jego oczach błysnęło coś, co mogło być zarówno niepokojem, jak i uznaniem. Wiedział, że Boro rzadko podejmował decyzje pochopnie, ale gdy już decydował, był nieustępliwy.

— Zgoda, dowódco. Zbliżamy się — odparł Smyk, kiwając głową.

Oddział poruszał się dalej przez dżunglę, skradając się pośród liści i traw, których rozmiar przytłaczał. Każdy krok był dokładnie przemyślany, każdy dźwięk tłumiony do minimum. Dżungla była pełna życia, choć Boro czuł, że to życie obserwowało ich z każdej strony – ciche, złowrogie spojrzenia, których nie mogli dostrzec. Ciemność wokół nich była niemal namacalna, potęgowana przez buchające gorąco płynącej magmy i odgłosy wulkanicznych erupcji w tle.

Po kilku minutach wędrówki dotarli na kolejne wzniesienie, z którego widok był bardziej wyraźny. Tym razem dostrzegli zarysy większej struktury ukrytej w dolinie. Była to ogromna, metalowa konstrukcja, prawdopodobnie centrum dowodzenia, a wokół niej widniały jeszcze liczniejsze oddziały droidów. Co gorsza, nad tym terenem krążyły dwa Vulture droidy, patrolując teren z powietrza.

— Oni tu zbudowali coś większego — powiedział Boro z powagą, patrząc na swoje braci. — To nie jest zwykły obóz. Mają pełną bazę operacyjną. Jeśli pozwolimy im się tu umocnić, będziemy mieli poważne problemy.

Smyk tylko westchnął, przysuwając się bliżej, aby obejrzeć strukturę przez dalmierz.

— Bazy takie jak ta mogą nadzorować całe operacje w regionie — zauważył. — Musimy zgłosić to dowództwu.

— Jeszcze chwila — powiedział Boro, nie odrywając wzroku od bazy. Coś mu nie pasowało. Nie chodziło tylko o liczbę droidów, ale o układ i sposób, w jaki Separatyści rozstawili swoje jednostki. Znał ich taktykę zbyt dobrze. Coś się tu szykowało.

Nagle, w oddali, usłyszeli głośny huk. Na horyzoncie, daleko za doliną, jeden z aktywnych wulkanów wyrzucił w powietrze potężne strumienie lawy i dymu. Planeta Kranos ponownie dała o sobie znać, przypominając, jak niestabilnym miejscem była. W powietrzu unosił się gęsty pył, a ziemia zadrżała, choć delikatnie, pod stopami klonów.

— Musimy stąd zniknąć, zanim ta erupcja nas dosięgnie — powiedział Kruk, spoglądając w stronę wulkanu, którego wybuchy zaczęły wyrzucać w powietrze coraz większe ilości popiołu.

— Masz rację — odpowiedział Boro, rzucając ostatnie spojrzenie na bazę. — Wracamy. Mamy wszystko, czego potrzebujemy.

Oddział zaczął powoli wycofywać się w stronę, z której przyszli. Ich ruchy były równie ciche jak wcześniej, a każdy krok przemyślany. Mieli za sobą kluczowe informacje – teraz najważniejsze było przekazanie ich dowództwu. Wiedzieli, że ta baza mogła zmienić przebieg walk w tym sektorze. Ale wiedzieli też, że planeta Kranos nie da im drugiej szansy, jeśli zostaną tu zbyt długo.

Boro czuł w powietrzu nadchodzącą burzę – nie tylko tę naturalną, ale i wojenną.

...



Rose

Planeta Kranos nie należała do miejsc, w które Rose chciałaby wracać. Gorące, wulkaniczne tereny i nieprzewidywalne erupcje tworzyły krajobraz surowy i nieprzyjazny, ale pieniądze były zbyt dobre, by odmówić. W końcu była przemytniczką, a tego typu misje to dla niej chleb powszedni. Jednak ten kurs był inny. Tajemniczy klient zaoferował jej sumę, która wykraczała poza to, co zwykle mogła zarobić, nawet na najbardziej ryzykownych misjach. A ona nie była kimś, kto odrzucał taki zarobek, nawet jeśli czuła niepewność.

Freia, jej wierna towarzyszka, siedziała tuż obok, obserwując teren z ostrożnością właściwą dla swojego gatunku. Freia, która przypominała olbrzymiego, dzikiego wilka, była gatunkiem rzadko spotykanym w galaktyce – Dar'Shir, stworzenie pochodzące z lasów planety Eredron. Była większa niż przeciętny pies, z sierścią o srebrzysto-błękitnym odcieniu i złocistymi oczami, które błyszczały w półmroku. Jej mocne, szerokie łapy były zdolne do cichego poruszania się, a ostrze zębów i pazurów stanowiły groźne narzędzie obrony. Rose znała Freię od lat i ufała jej bezgranicznie – była nie tylko jej strażniczką, ale także najbliższą towarzyszką.

Freia wydała niski pomruk, jakby ostrzegając Rose przed czymś, czego ona sama jeszcze nie zauważyła. Zawsze była wyczulona na zagrożenia, często wyprzedzając zmysły Rose.

— Spokojnie, Freia — powiedziała Rose cicho, kładąc dłoń na miękkim karku swojej towarzyszki. — Jeszcze nie czas, ale lepiej trzymać oczy otwarte.

Kiedy Freia była spokojna, Rose czuła się bezpieczniejsza. Ale ten kurs... był inny. Nie wiedziała, co przewoziła, a to było wbrew jej zasadom. Zawsze miała pełną kontrolę nad każdym elementem ładunku, który transportowała – wiedziała, co to jest, dla kogo i dlaczego. To właśnie dzięki temu przetrwała tyle lat w trudnym świecie przemytników. Ale teraz tajemniczy klient nie zdradził jej niczego poza miejscem dostawy i ogromną zapłatą. Nie zadała żadnych pytań – coś wewnątrz mówiło jej, że to lepiej. Może chodziło o instynkt, może o ostrożność, ale ostatecznie zgodziła się na transakcję.

Jej statek, „Czarna Manta", spoczywał w bezpiecznej odległości na skraju wulkanicznego płaskowyżu, skąd miała idealny widok na okolicę. To była jej ulubiona maszyna – zwinna, szybka i niezawodna, choć zniszczona w wielu miejscach, które nosiły ślady wcześniejszych bitew i ucieczek. Ciemne, matowe poszycie statku stapiało się z surowym krajobrazem Kranosu, czyniąc go niemal niewidocznym dla nieprzyjaciela.

Rose stała na rampie „Manty", obserwując dym unoszący się z wulkanów na horyzoncie. Czuła w powietrzu elektryczność – nie tylko od gorąca planety, ale także od czegoś, co wisiało w powietrzu. Dziwne, że nikt nie próbował jej śledzić ani nie atakował. Zazwyczaj, w takich sytuacjach, Separatyści czy piraci byli w pobliżu, gotowi do przejęcia ładunku. Ale tym razem – nic. Cała planeta wydawała się zbyt cicha, zbyt spokojna.

— To nie podoba mi się, Freia. — Rose zmarszczyła brwi, spoglądając na swoją towarzyszkę, która wydawała się równie czujna. — Zbyt łatwe. Klient płaci za coś ogromne pieniądze, a my mamy tu wolną drogę?

Freia wydała niski warkot, potwierdzając obawy Rose. Zwykle podróże takie jak ta były pełne nieprzewidzianych przeszkód, a przemytnicy rzadko mieli luksus bezproblemowej dostawy. Coś musiało być nie tak.

Rose odsunęła się od rampy i wróciła do ładowni. Zamknięta metalowa skrzynia spoczywała nieruchomo w centrum pomieszczenia, jak niemy świadek jej niepewności. Skrzynia była dziwnie ciężka jak na coś tej wielkości, a jej powierzchnia pokryta była oznaczeniami, które Rose nie rozpoznawała. Czuła, że mogłaby otworzyć ją jednym prostym ruchem, ale z jakiegoś powodu coś ją powstrzymywało. Często tak było – tajemniczy ładunek był bardziej ryzykowny niż jego przewożenie. Teraz, bardziej niż kiedykolwiek, żałowała, że nie zapytała o więcej szczegółów.

Freia krążyła wokół skrzyni, zaniepokojona, a jej oczy błyszczały w półmroku. Była niezwykle inteligentnym stworzeniem, często lepiej wyczuwającym zagrożenia niż Rose. Teraz patrzyła na ładunek jak na coś, co mogło stanowić zagrożenie.

— Wiem, wiem — powiedziała Rose, jakby odpowiadając na milczącą sugestię swojej towarzyszki. — To dziwne. Nie podoba mi się to, ale musimy dokończyć misję.

W myślach powróciła do tajemniczego klienta – nikogo nie znała osobiście, wszystko odbyło się przez pośredników, co było nietypowe, nawet jak na przemytników. W normalnych warunkach, Rose lubiła wiedzieć, komu pomaga. Zawsze miała zasadę, by unikać dużych graczy – Unia Separatystów, Zakon Jedi czy Huttowie byli dla niej zbyt niebezpieczni. Wolała pracować na mniejszą skalę, zachowując pewien stopień anonimowości i kontroli nad swoim losem. Ale tym razem instynkt wziął górę – obietnica wysokiej zapłaty przeważyła nad jej zwykłą ostrożnością.

— Skończmy to i zniknijmy z tej piekielnej planety — mruknęła, spoglądając na Freię, która odsunęła się od skrzyni, wciąż czujna.

Kilka minut później Rose ustawiła współrzędne na mapie nawigacyjnej – punkt docelowy, umówione miejsce dostawy, znajdował się na południowej półkuli Kranosu, w pobliżu masywnych formacji skalnych, gdzie ukryte były stare kopalnie, dawno opuszczone przez górników. To było idealne miejsce na wymianę. Mało kto się tam zapuszczał, a naturalne warunki planety skutecznie zniechęcały do niepotrzebnych poszukiwań.

— Freia, przygotuj się — powiedziała Rose, kiedy „Czarna Manta" uniosła się z powierzchni planety, a silniki statku zaczęły cicho wibrować.

Freia, choć nie rozumiała słów, doskonale wyczuwała emocje swojej towarzyszki. Zasiadła na swoim stałym miejscu w kokpicie, z oczami skierowanymi na horyzont, gotowa do działania, jeśli cokolwiek miało pójść nie tak.

Lot do kopalń był krótki, ale wystarczająco długi, by Rose mogła przemyśleć całą sytuację. Co przewoziła? Z jakiego powodu ktoś był gotów zapłacić taką fortunę, by ukryć przed nią prawdę? Im dłużej nad tym myślała, tym więcej pojawiało się wątpliwości. Skrzynia wyglądała na starą, ale mogła skrywać coś bardzo współczesnego, coś, co mogło mieć znaczenie dla galaktyki. Czy to była broń? Dane wywiadowcze?

Kiedy dotarły na miejsce, lądowisko wyglądało na równie opustoszałe, co reszta Kranosu. Stare, rdzewiejące konstrukcje kopalń wznosiły się nad krajobrazem, niczym zapomniane pomniki dawnej chwały. Rose ustawiła statek na ziemi, a rampę opuściła cicho. Freia zeskoczyła na twardy grunt jako pierwsza, jej ciałem przetoczył się dreszcz gotowości.

— Nie podoba mi się to miejsce... — mruknęła Rose, wypatrując jakiegokolwiek ruchu w oddali.

Ale Kranos, jak zawsze, pozostawał cichy.



...



Boro (CT-7778)

Kranos, planeta pełna wulkanicznych erupcji, gęstych dżungli i wiecznego zmierzchu, była miejscem, w którym napięcie nigdy nie opuszczało żołnierzy. Jednak tym razem, coś więcej wisiało w powietrzu. Boro (CT-7778), dowodzący swoim oddziałem zwiadowczym z 41. Legionu, wpatrywał się w horyzont, na którym chwilę temu dostrzegli ruch – coś, co zdecydowanie nie było normalnym widokiem na tej surowej, opuszczonej planecie.

Z wnętrza dżungli, gdzie z oddziałem przemykali między gigantycznymi, zarośniętymi skałami i gęstymi liśćmi, Boro dostrzegł migające światło – błysk w odległości, który zwiastował lądowanie statku. Transportowiec, prawdopodobnie niewielki i szybki, niemalże nieuchwytny w ciemności, zlewał się z krajobrazem planety, ale dla doświadczonych zwiadowców 41. Legionu taki widok nie mógł umknąć. To było coś, co przykuło ich uwagę natychmiast.

— Widzisz to, dowódco? — zapytał Smyk (CT-4412), jego dalmierz idealnie uchwycił znikający w oddali statek. — Prywatny transportowiec. Niewielki, ale szybki. Przemytnik albo zwiadowca.

Boro zmarszczył brwi pod hełmem. Planeta Kranos nie była miejscem, które przyciągało przypadkowych podróżników. Separatyści byli rozlokowani na powierzchni, Republika monitorowała sytuację, ale kto, do diabła, lądował tutaj bez jakiejkolwiek wcześniejszej zapowiedzi? Przemytnicy? Szpiedzy Separatystów? Może coś znacznie bardziej niebezpiecznego?

— To nie jest standardowa jednostka Separatystów — wtrącił Kruk (CT-5538), zawsze skoncentrowany na szczegółach. — Nie nosi żadnych oznaczeń. To na pewno coś poza zwykłą operacją wojenną. Może przemytnicy pracujący na zlecenie?

Boro przelotnie spojrzał na Smyka, który dalej obserwował miejsce lądowania transportowca. Jego myśli zaczęły szybko analizować sytuację. Przemytnicy w galaktyce zawsze byli nieodłącznym elementem wojny, dostarczając towary i zasoby każdej ze stron konfliktu. Ale tutaj, na Kranosie, coś takiego miało szczególnie niepokojący wydźwięk.

— Idziemy — rozkazał, wiedząc, że nie mają czasu na długie rozważania. — Musimy dowiedzieć się, kim są i co przewożą. Smyk, trzymaj ten statek w zasięgu dalmierza. Nie możemy stracić go z oczu.

Oddział zaczął poruszać się szybko, ale cicho, przez dżunglę, starając się utrzymać dystans. Boro prowadził ich wzdłuż gęstych drzew, unikał otwartych przestrzeni, gdzie mogli zostać dostrzeżeni. Zwiadowcy z 41. Legionu byli wyszkoleni do takich misji, działając w cichym, niewidocznym cieniu. Każdy krok był przemyślany, a Boro, będąc na czele, analizował teren przed nimi, wyczuwając każdy potencjalny ruch wroga.

Dotarli na wzgórze, z którego mieli lepszy widok na dolinę. Tam, wśród skalnych formacji i popiołów po erupcjach, widzieli transportowiec lądujący w idealnie ukrytym miejscu – z dala od oczu, ale doskonale widoczny dla ich wytrawnych oczu.

Boro przykucnął i przyłożył dalmierz do oczu. Statek był ciemny, matowy, jego sylwetka miała aerodynamiczny kształt, idealny do szybkich ucieczek i manewrów w nieprzyjaznych terenach. „Czarna Manta", choć nie widział nazwy, od razu wiedział, że to jednostka zaprojektowana do przemytniczych operacji. Takie statki były rzadkością w regularnych flotach, ale w świecie czarnego rynku były niemalże ikoną.

— Przemytnik — mruknął Boro, obserwując, jak rampa statku powoli opada na ziemię. — Zdecydowanie nie Separatyści.

— Ciekawe, co przewożą — zauważył Smyk, kręcąc głową. — Może to coś, czego potrzebują Separatyści do wzmocnienia sił na tej planecie?

— Możliwe — odpowiedział Kruk. — Ale wygląda na to, że to nie jest tylko standardowa dostawa.

Z doliny, z wnętrza statku, wyszła postać. Kobieta, o posturze, która od razu sugerowała, że nie jest przypadkową osobą. Jej ruchy były precyzyjne, pewne, a jej sylwetka była osłonięta skórzaną kurtką, z bronią widoczną na biodrze. Nie wyglądała na typowego przemytnika, przynajmniej nie takiego, który działałby na oślep. Boro wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, starając się ocenić zagrożenie. Kim była i co tu robiła?

— To nie jest zwykły przemytnik — powiedział Boro, jego głos był pełen napięcia. — Patrzcie.

Za nią wyszło coś jeszcze. Olbrzymie stworzenie, piesowata istota o srebrzysto-błękitnej sierści i złocistych oczach, które lśniły w półmroku planety. Był to Dar'Shir, legendarne stworzenie, które było rzadko spotykane w galaktyce. Te bestie były inteligentne, niezwykle groźne i często używane jako osobiste strażniki przez tych, którzy mogli sobie pozwolić na ich posiadanie. To nie było coś, co spotykało się na co dzień.

— Co to za potwór? — zapytał Kruk, nieco zaskoczony widokiem. — Nie widziałem nigdy czegoś takiego.

— Dar'Shir — odpowiedział Boro bez wahania. — Pochodzą z planety Eredron. Niezwykle inteligentne stworzenia, trzymane przez nielicznych, często przemytników albo najemników jako ochroniarze. Potężne, szybkie i śmiertelnie niebezpieczne.

— Ta kobieta wie, co robi — przyznał Smyk, obserwując interakcję między przemytniczką a jej bestią. — To nie jest ktoś przypadkowy.

Boro skinął głową. Ta misja stawała się coraz bardziej skomplikowana. Przemytnicy zazwyczaj nie lądowali na planetach takich jak Kranos bez ważnego powodu. A fakt, że kobieta miała przy sobie Dar'Shir, sugerował, że ten ładunek – cokolwiek to było – miał ogromne znaczenie.

— Musimy ich śledzić — powiedział Boro, jego głos był stanowczy. — Zachowujemy dystans. Dowiedzmy się, co przewożą i co tu robią. Jeśli to coś, czego potrzebują Separatyści, musimy to zgłosić.

Oddział zaczynał poruszać się cicho, lecz zdecydowanie, śledząc kobietę i jej towarzyszkę. Każdy krok w dżungli był cichy, jakby sami stali się częścią cienia, który otaczał ich wulkaniczną okolicę. Boro nie mógł oderwać wzroku od przemytniczki i jej towarzysza. Z jednej strony było to niebezpieczne, z drugiej – fascynujące.

Gdy kobieta i jej bestia zaczęli oddalać się od statku, Boro zauważył, że ruszają w stronę czegoś, co wyglądało na opuszczone kopalnie, stare i dawno zapomniane przez galaktykę. To miejsce było idealne na ukrycie tajemniczych ładunków, wymianę towarów lub coś jeszcze bardziej niebezpiecznego.

— Kopalnie na południu — powiedział Kruk, wyprzedzając myśli Boro. — To musiało być zaplanowane. Ukrycie, wymiana. Idealne miejsce.

— Trzymajmy się z daleka, ale blisko — odpowiedział Boro, wyciągając rękę, aby dać znak do utrzymania formacji. — Chcemy wiedzieć wszystko, ale nie możemy się ujawnić. To kluczowe.

Oddział ruszał się jak cienie, śledząc tajemniczą przemytniczkę i jej towarzysza przez surowy krajobraz Kranosu. Misja zwiadowcza, która miała być rutynowa, przerodziła się w grę pełną niebezpieczeństw, a Boro wiedział, że odkrycie prawdy o tym, co się tutaj działo, mogło przynieść odpowiedzi na pytania, które nękały całą Republikę.





                                                                                               ...





Rose

Rose zawsze była ostrożna. Kranos to nie była planeta, na której można było działać beztrosko. Wiedziała to od chwili, gdy dotknęła stopami jego wulkanicznej, gorącej powierzchni. Wzrok jej wiernej towarzyszki, Freii, przeszywał otoczenie z niesamowitą uwagą. Dar'Shir był zawsze czujny, a jej złote oczy, lśniące w półmroku, wędrowały po okolicznych skałach i drzewach. Każdy krok w gęstej ciszy wulkanicznych dolin i mrocznych lasów Kranosu mógł kryć zagrożenie.

Rose, choć była doświadczoną przemytniczką, nie mogła pozbyć się niepokoju. Miała tu spotkać klienta, odebrać zapłatę i zniknąć z tej przeklętej planety. To był prosty plan, zbyt prosty, by nie wzbudzać podejrzeń. A jednak zapłata była tego warta. Coś w tej misji jednak nie dawało jej spokoju – przeczucie, które czuła od momentu wylądowania. Miejsce było zbyt ciche, a to nigdy nie było dobrym znakiem.

Freia wydała niski warkot, nagle zatrzymując się w pół kroku. Rose, wiedząc, że jej towarzyszka nigdy nie reagowała bez powodu, spojrzała na nią z niepokojem.

— Coś nie tak, dziewczyno? — zapytała, a Freia wyciągnęła szyję, węsząc coś w powietrzu, jakby wyczuwała nieznane zagrożenie.

Kopania, w której miało odbyć się spotkanie, była opustoszała. Żadnych śladów, żadnego ruchu, żadnych dźwięków poza odgłosami wulkanicznych erupcji w oddali. Rose poczuła, jak niepokój rośnie. Miała tu spotkać kogoś – klienta, którego nawet nigdy nie widziała. Cała transakcja odbyła się przez pośredników. W normalnych warunkach Rose nigdy nie zgodziłaby się na coś takiego. Zawsze lubiła wiedzieć, dla kogo pracuje, zawsze mieć pełen obraz sytuacji. A jednak coś – może zmęczenie, może chęć szybkiego zysku – kazało jej zaryzykować.

— Gdzie oni są? — mruknęła do siebie, spoglądając na otaczającą ją przestrzeń.

W kopalni, która dawno temu była miejscem intensywnych działań wydobywczych, panowała cisza jak na opuszczonym cmentarzysku. Zardzewiałe maszyny, porozrzucane po całym terenie, wyglądały, jakby były świadkami wydarzeń, które zakończyły się tragicznie, a teraz czekały na kolejne rozkazy, które nigdy nie nadeszły.

Freia wydała z siebie kolejny, głośniejszy warkot, jej sierść zaczęła jeżyć się na karku. Ona czuła coś więcej. Nie było to tylko przeczucie – to był pewnik, że ktoś ich obserwował. Rose zmrużyła oczy, stając nieruchomo, pozwalając swojemu instynktowi przejąć kontrolę.

— Spokojnie, Freia — szepnęła, choć sama czuła niepokój. Ktoś tu był. Nie wiedziała, kto ani dlaczego nie wychodził na spotkanie. Czy to była zasadzka? Może ktoś odkrył, co przewoziła?

I wtedy, bez żadnego dźwięku, bez ostrzeżenia, przed nią wyłoniła się postać. Pojawił się jak cień, bezszelestnie, z mroku korytarzy kopalni. Rose z trudem powstrzymała się od sięgnięcia po broń. Mężczyzna miał na sobie ciemny, szary płaszcz, a jego twarz była skryta pod głębokim kapturem, który rzucał cień na jego oczy. Miał pewność siebie w postawie, która zdradzała jego doświadczoną naturę, choć jego uśmiech był chłodny i nieprzyjemny.

— Nie było problemów z transportem, prawda? — zapytał, jakby znał Rose od lat. Jego głos był niski, ale miał w sobie coś, co budziło niepokój – jakby każde słowo skrywało jakąś tajemnicę.

Rose odetchnęła cicho, próbując zapanować nad wzrastającym niepokojem. To musiał być jej klient, choć wyglądał zupełnie inaczej, niż się spodziewała. Zwykle klienci przemytników byli bardziej nerwowi, mniej tajemniczy – w końcu handlarze, nawet nielegalni, mieli swoje standardy. Ten jednak sprawiał wrażenie kogoś, kto działał na zupełnie innym poziomie.

— Nie, bez problemów — odpowiedziała, choć w jej głosie można było wyczuć nutę wątpliwości. Freia była czujna, stała u jej boku, gotowa do działania w każdej chwili. — Mam to, co zamawiałeś.

Mężczyzna podszedł bliżej, jego ruchy były płynne, niemal nieziemskie. Kiedy jego kaptur lekko opadł, Rose dostrzegła na chwilę jego twarz – szorstką, o ostrych rysach, z kilkoma bliznami, które świadczyły o trudnym życiu. Jego oczy były jednak najbardziej niepokojące – ciemne, przenikliwe, jakby widział więcej niż ktokolwiek inny.

— To dobrze — odpowiedział chłodno. — Cokolwiek przewozisz, jest bardzo cenne. Dobrze, że nikt nie próbował cię zatrzymać.

Rose zmarszczyła brwi. Cokolwiek przewozisz – te słowa były jak cios w jej instynkt przemytniczki. Czy on naprawdę nie wiedział, co to za ładunek? Czy to było tak dobrze ukryte? Przez moment poczuła ukłucie niepewności. Może to było coś znacznie bardziej niebezpiecznego, niż zakładała.

— A co to właściwie jest? — zapytała, ryzykując pytanie, które od początku miała na końcu języka. Zawsze wolała wiedzieć. Klienci rzadko ukrywali przed nią takie informacje, a teraz, gdy była tu, w samym środku tej dziwnej sytuacji, chciała wiedzieć więcej.

Mężczyzna z uśmiechem, który nie sięgnął jego oczu, odpowiedział cicho:

— Czasami lepiej nie wiedzieć, przemytniczko. W naszym świecie wiedza bywa bardziej niebezpieczna niż ignorancja.

Rose poczuła dreszcz przebiegający jej po plecach. Wiedza bywa bardziej niebezpieczna niż ignorancja – to były słowa, które sprawiły, że poczuła się, jakby nagle stanęła na skraju przepaści, patrząc w otchłań, która mogła ją pochłonąć. Ale nie odpowiedziała, wiedząc, że teraz nie czas na pytania. Musiała tylko dokończyć zadanie i opuścić Kranos.

— Gdzie zapłata? — zapytała twardo, chcąc jak najszybciej zakończyć tę wymianę.

Mężczyzna wyciągnął rękę, a z rękawa płaszcza wysunął się mały, dyskretny kredytowy chip, który trzymał w palcach.

— Tu jest to, co ci obiecano — powiedział z lekceważącym tonem. — Zarobek, o którym nie śniłaś. I rada: zabierz te pieniądze, zniknij z galaktyki na jakiś czas i nie pytaj, komu naprawdę przysługujesz. Bo pewne sekrety... mogą cię zniszczyć.

Rose odebrała chip, nie spuszczając z niego wzroku. W jej głowie kotłowały się pytania, ale żadne nie znalazło drogi na jej usta. Freia, choć nadal czujna, zdawała się akceptować obecność tajemniczego mężczyzny, choć Rose wiedziała, że to tylko pozory. Nie ufała mu, ale nie miała innego wyjścia.

                                                                                                  ...

Boro (CT-7778)

Kranos spowijała cisza, jakby sama planeta wstrzymała oddech w oczekiwaniu na to, co miało się wydarzyć. Boro (CT-7778) i jego oddział zwiadowczy, ukryci w gęstej dżungli, obserwowali scenę na starym lądowisku opuszczonych kopalni. Wszystko w tej chwili wydawało się nierealne – przemytnik na nieprzyjaznej planecie, tajemniczy ładunek i nagłe pojawienie się nieznajomego, który pojawił się tak cicho, jakby był cieniem.

Boro, który już od lat służył w 41. Legionie, widział wiele rzeczy w galaktyce. Wojna nauczyła go nieufności i ostrożności. Jednak to, co teraz obserwował, było inne. Jego instynkt zwiadowcy kazał mu pozostać w ukryciu, w cieniu, i obserwować. Wywiad i szpiegostwo były równie ważne, jak otwarte bitwy, a czasami zdobycie informacji mogło przesądzić o wyniku całych kampanii.

Z pozycji, którą zajęli, mieli idealny widok na to, co działo się na dole, w dolinie. Transportowiec – ciemny, elegancki, jak cień pośród wulkanicznych skał – stał nieruchomo na lądowisku. Przemytniczka, która z niego wyszła, nie była postacią anonimową. Nawet na odległość emanowała pewnością siebie i doświadczeniem. To nie była nowicjuszka. Boro miał przeczucie, że miała na koncie wiele takich zadań. Zwinna sylwetka, twarde spojrzenie – to ktoś, kto dobrze wiedział, jak przetrwać w galaktyce.

Ale to nie ona przykuła całą jego uwagę. Towarzyszka przemytniczki, olbrzymia, wilkowata istota o srebrzysto-błękitnej sierści i złocistych oczach, była czymś, czego Boro nigdy wcześniej nie widział. Jej ruchy były ciche i precyzyjne, jakby nie była tylko zwierzęciem, ale czymś znacznie bardziej inteligentnym, czujnym, gotowym do obrony. Boro zrozumiał, że to zwierzę nie jest zwykłym towarzyszem – to strażnik, a może nawet coś więcej.

Jednak najbardziej zaskakujący był nieznajomy, który pojawił się nagle z mroku, bez żadnego ostrzeżenia. Cichy jak cień, pojawił się obok przemytniczki, a jego ruchy były płynne, wręcz nienaturalne. To, jak się pojawił – bezszelestnie i nagle – sprawiło, że Boro poczuł zimny dreszcz. Kim był ten człowiek? Jego postawa sugerowała doświadczenie i pewność siebie, ale jego ubranie – ciemny płaszcz, kaptur skrywający twarz – to wszystko krzyczało „tajemnica".

Boro nie wiedział, kim są te postacie ani co planują, ale wiedział jedno – byli niebezpieczni. I to nie dlatego, że mieli przy sobie broń, ale dlatego, że działali w cieniu, z ukrycia. Szpiedzy. Najemnicy. Może agenci Separatystów. W tej galaktyce istniało wiele takich postaci, które nie służyły żadnej konkretnej frakcji, tylko temu, kto zapłacił najwięcej.

— Smyk, co o tym myślisz? — szepnął Boro do swojego towarzysza, nie odrywając wzroku od nieznajomego.

Smyk przycisnął dalmierz do hełmu, analizując każdy szczegół.

— To nie wygląda dobrze, dowódco — odpowiedział cicho. — Nie mamy pojęcia, kim są. Ale ten transportowiec? Na pewno przemytnik. Zastanawia mnie tylko ten ładunek. Może to broń dla Separatystów? Dane wywiadowcze? Coś ważnego, skoro zapłacili za dostarczenie tego na Kranos.

Boro skinął głową. Miał podobne przypuszczenia. Ale to nie była tylko kwestia przemytników. Co przewoziła ta kobieta? Dlaczego spotkanie odbywało się w tak odległym, opuszczonym miejscu? To, że Kranos była planetą odciętą od głównych szlaków handlowych, było jej największą zaletą dla każdego, kto chciał coś ukryć. Separatyści, piraci, handlarze bronią – wszyscy korzystali z takich miejsc, aby przeprowadzać swoje interesy bez wścibskich oczu Republiki.

Boro zmrużył oczy, starając się wyczytać więcej z tego, co działo się przed nim. Zwierzę przemytniczki, zaczęła się niepokoić. Wyraźnie coś wyczuwała. Może nawet wyczuwała obecność jego oddziału? Boro był pewien, że Dar'Shir miał niezwykle wyostrzone zmysły, ale oni byli zbyt daleko, zbyt dobrze zamaskowani, by zostać odkrytymi.

Kiedy nieznajomy podszedł bliżej do przemytniczki, Boro wychwycił fragment ich rozmowy. Choć byli zbyt daleko, aby usłyszeć dokładne słowa, gesty mężczyzny i postawa kobiety mówiły wiele. To było spotkanie handlowe, ale coś w tym wszystkim wydawało się dziwnie napięte. Jakby obie strony nie ufały sobie nawzajem.

— Myślisz, że to może być jakaś operacja Separatystów? — zapytał Kruk, kucając obok Boro.

— Może — odpowiedział Boro, jego głos był cichy, ale pełen skupienia. — Możliwe, że Separatyści używają przemytników do dostarczania broni lub informacji. Ale ten mężczyzna... on nie wygląda na typowego handlarza. On coś wie, czego my nie wiemy.

Boro obserwował, jak nieznajomy wyciągnął rękę, przekazując kredytowy chip przemytniczce. To był zwykły element wymiany, ale ton mężczyzny, jego sposób mówienia – coś w tym wszystkim budziło niepokój. Mężczyzna był nie tylko pośrednikiem, to było pewne. Jego postawa, to, jak się poruszał, jak mówił, sugerowało, że działał z pozycji siły. Może nie dowodził, ale miał kontrolę nad tym, co się tutaj działo.

— Zachowujemy dystans — powiedział Boro do swojego oddziału, patrząc, jak przemytniczka i jej towarzysz przygotowują się do zakończenia transakcji. — Musimy dowiedzieć się, co przewoziła. To coś ważnego, a my musimy to zgłosić.

Boro wiedział, że ta misja zwiadowcza mogła być kluczowa. Informacje, które zdobędą, mogły zmienić wynik działań wojennych na Kranosie. Jeśli Separatyści planowali coś większego, jeśli przemytnicy byli zaangażowani w dostarczanie im zasobów, to było to coś, co Republika musiała wiedzieć.

— Musimy jednak być ostrożni — dodał, jakby przewidując, co mogło się wydarzyć, gdyby zostali odkryci. — Nie możemy się ujawniać. Nie wiemy, kim oni są, ani dla kogo pracują. Ale ten ładunek... to coś więcej niż tylko prosta dostawa.

Boro patrzył, jak przemytniczka i nieznajomy znikają z oczu, oddalając się od miejsca spotkania. Gdyby nie ich czujność, mogliby stracić najważniejszy element tej zagadki. Ale teraz musieli dowiedzieć się więcej. To, co ukrywało się w cieniu, mogło zmienić bieg wojny na tej planecie – a może nawet w całej galaktyce.

                                                                                               ...

Rose

Rose przytrzymała kredytowy chip w dłoni, czując chłodny metal w swoich palcach. To był znacznie większy zysk niż przewidywała, i to właśnie zaczynało ją niepokoić. Z każdą chwilą, im bardziej się nad tym zastanawiała, tym bardziej czuła, że coś tutaj było nie tak. Freia, stojąc u jej boku, była jak żywe ostrzeżenie – czujna, z każdym włosem na karku napiętym do granic możliwości.

Mężczyzna, który jej towarzyszył, wydawał się obojętny na jej wątpliwości. Jego twarz była ukryta pod kapturem, a oczy – te ciemne, nieprzeniknione spojrzenia – wydawały się widzieć znacznie więcej niż zdradzały. Rose widziała takich ludzi już wcześniej. Zimni. Kalkulujący. Ludzie, którzy nie mieli żadnych skrupułów, dopóki dostawali to, czego chcieli.

— Co to właściwie jest? — zapytała ostro, wskazując na zamkniętą skrzynię, którą właśnie przekazała. Zawsze wiedziała, co przewozi, zawsze miała kontrolę. A teraz, po raz pierwszy, czuła, że tej kontroli zabrakło.

Mężczyzna uniósł głowę, a cienki uśmiech pojawił się na jego ustach – ale nie był to uśmiech człowieka, który ceni rozmowę. Raczej przypominał drapieżnika, który rozważał, czy warto teraz atakować, czy może poczekać na lepszy moment.

— Pytania mogą cię wpędzić w kłopoty, przemytniczko — odpowiedział chłodno, jego głos był niemal szeptem, jakby miał w sobie cichą groźbę. Freia warknęła cicho, jej uszy drgnęły, a ciało napięło się jeszcze bardziej, jakby zrozumiała, że mężczyzna nie zamierzał jej pani odpowiadać wprost. — Czasami lepiej nie wiedzieć, co przewozisz. Galaktyka jest pełna rzeczy, które mogą cię zniszczyć szybciej niż blaster. Wierz mi, dla twojego własnego dobra, lepiej, żebyś nigdy nie wiedziała.

Rose zmrużyła oczy. Nigdy nie lubiła być zbywana, a jeszcze mniej lubiła być traktowana jak ktoś, kto powinien się bać. Przez lata działalności na skraju galaktyki nauczyła się, że największą wartość miała informacja – to ona dawała przewagę, a teraz mężczyzna odmawiał jej dostępu do tej wiedzy. Próbował nią manipulować, trzymać w niewiedzy. Tylko kto był w stanie tak wysoko zapłacić za transport? Kim on był, skoro myślał, że może ją zastraszyć?

— Zawsze wiem, co przewożę — odpowiedziała chłodno, nie dając się sprowokować. Jej oczy skierowane były na skrzynię, ale nie mogła oderwać uwagi od mężczyzny. Freia stała teraz tuż obok niej, gotowa do akcji w każdej chwili. — Wiem, że to nie jest zwykły transport. Jeśli chcesz, żebym siedziała cicho, lepiej mi powiedz, co to jest.

Mężczyzna milczał przez chwilę, jakby oceniał, ile jeszcze może jej powiedzieć, zanim sprawy zaczną wymykać się spod kontroli. Jego oczy, teraz bardziej widoczne spod kaptura, były chłodne, jak czarna otchłań.

— Wiedza bywa bardziej niebezpieczna niż ignorancja — odpowiedział, a jego głos zabrzmiał jak echo ostrzeżenia. — Znasz galaktykę. Znasz tych, którzy rządzą w cieniu. Nie chcesz się dowiedzieć, dla kogo pracujesz. Lepiej wziąć kredyt i zniknąć.

Rose poczuła, jak krew napływa jej do twarzy, a serce zaczyna szybciej bić. Ten mężczyzna miał w sobie coś, co budziło w niej strach, ale nie chciała tego pokazać. Nie mogła. Musiała wiedzieć więcej.

Zanim jednak mogła odpowiedzieć, coś nagle się zmieniło. Freia, która do tej pory cicho stała przy jej boku, zaczęła węszyć powietrze, jej ciało nagle zesztywniało, a uszy uniosły się, jakby wyczuwała zagrożenie. Jej sierść zaczęła się jeżyć, a niski, groźny warkot wydobył się z jej gardła.

— Coś się dzieje — szepnęła Rose, powoli sięgając po blaster. Wiedziała, że Freia nigdy nie reagowała bez powodu. Zwierzęta Dar'Shir miały niesamowicie wyostrzone zmysły, często wyczuwając zagrożenie na długo przed tym, jak pojawiało się na horyzoncie.

W tym momencie ciszę panującą nad kopalnią przerwał gwałtowny świst. Wystarczyła sekunda, by Rose zrozumiała, co to oznaczało – ostrzał.

Pierwsze pociski uderzyły w zardzewiałe maszyny wokół nich, rozbijając metal na odłamki. Błyski energii rozświetliły ciemną, wulkaniczną dolinę. Rose natychmiast rzuciła się na ziemię, kryjąc się za jednym z wraków, trzymając blaster w gotowości. Freia ustawiła się przed nią, gotowa na wszystko, co miało nadejść.

— Padnij! — wrzasnął mężczyzna, choć Rose już działała instynktownie. Nie miała czasu na rozważania, a adrenalina zaczęła przejmować kontrolę. W jej głowie pojawiło się tylko jedno pytanie: kto ich zaatakował? Kto jeszcze wiedział o tym miejscu?

Kolejne serie strzałów przeszyły powietrze. Ostrzał był precyzyjny, celowany – nie przypadkowy. Rose zdążyła dostrzec, jak mężczyzna skrywa się za jednym z wraków maszyn, uchylając się przed kolejnymi strzałami. On wiedział, że to może się wydarzyć – ta myśl uderzyła ją z pełną siłą. Mężczyzna był przygotowany na taki rozwój sytuacji. Jego ruchy były szybkie i zdecydowane, jakby spodziewał się zasadzki.

— Co się dzieje?! — wrzasnęła Rose, starając się przebić przez odgłosy strzałów. Kolejny wybuch rozniósł kurz i kawałki metalu, rozrzucając je wokół.

— To nie twoja sprawa! — odpowiedział nieznajomy, jego głos był zimny, lecz pełen skupienia. On wiedział więcej, niż mówił, i Rose miała tego dość.

Nie miała jednak czasu na kolejne pytania. Strzały stawały się coraz bliższe, a sytuacja wyglądała coraz gorzej. Z każdą sekundą pociski energii przelatywały nad ich głowami, odbijały się od zardzewiałych wraków i ścian kopalni. Rose czuła, jak adrenalina wypełnia jej ciało, zmuszając ją do błyskawicznej oceny sytuacji.

— Freia! — zawołała cicho, dając sygnał swojej towarzyszce, która uniosła się na łapach, gotowa do działania. Rose czuła, że muszą działać szybko. "Czarna Manta", jej statek, stał na lądowisku, gotowy do startu, ale musieli najpierw przedostać się przez otwarte pole, a to oznaczało walkę pod ostrzałem.

Nieznajomy nie wydawał się zaniepokojony chaosem. Jego ruchy były płynne, precyzyjne. Kimkolwiek był, nie bał się ani ostrzału, ani śmierci. Rose musiała dowiedzieć się, kto to był, co przewoziła i dlaczego ich zaatakowano. Ale teraz jej priorytetem było przetrwanie.




                                                                                                 ...

Boro (CT-7778)

Czas na Kranosie zdawał się zwalniać, gdy Boro obserwował rozwój sytuacji przez wizjer hełmu. Z góry, ze wzgórza, jego oddział miał doskonały widok na lądowisko, gdzie przemytniczka i jej towarzysz znaleźli się w samym środku zasadzki. Droidy bojowe B1 otworzyły ogień bez ostrzeżenia, a seria wystrzałów z blasterów przecinała powietrze, rozświetlając mroczny krajobraz.

— Dowódco, coś się dzieje! Droidy przejmują kontrolę! — zasyczał Smyk (CT-4412), nie odrywając oczu od dalmierza. Widział wszystko, a wyraz jego głosu zdradzał rosnące napięcie.

Boro skinął głową, jego myśli szybko krążyły wokół tego, co teraz widział. Sytuacja była zbyt poważna, by ją zignorować. Jego zadaniem było zwiad, ale jeśli Separatyści przejmowali operacje na Kranosie, to musiał działać. Droidy bojowe były prostymi maszynami, ale były też liczne, a wsparcie w postaci dwóch Vulture droidów krążących w powietrzu czyniło sytuację jeszcze bardziej skomplikowaną. Ich krążące sylwetki rzucały długie cienie na lądowisko, gotowe do przechwycenia każdego, kto próbowałby uciec.

Przemytniczka i jej klient próbowali osłonić się za wrakami starych maszyn, desperacko wymieniając ogień z droidami. Boro zauważył jej błyskawiczne reakcje – kobieta miała doświadczenie w walce, poruszała się pewnie, a jej towarzyszka, olbrzymia wilkowata istota, Freia, rzucała się na metalowych wrogów, rozszarpując ich kończyny.

Boro nie miał więcej czasu na analizę.

— Kruk, ile droidów? — zapytał cicho przez komunikator, wciąż obserwując ruchy wroga.

— Sześć droidów B1 i dwa czołgi AAT. Droidy mają wsparcie z powietrza. Musimy uważać na Vulture'y, bo krążą zbyt blisko. — Kruk był jak zwykle precyzyjny, a jego głos pozbawiony był emocji. Zwiadowcy z 41. Legionu nie mieli miejsca na wahanie czy strach.

— Wchodzimy do akcji. — Boro podjął decyzję. Nie mieli wyboru. Separatyści nie mogli przejąć ładunku ani zniszczyć przemytników. Była to okazja, by zdobyć przewagę nad wrogiem, i Boro wiedział, że nie może tego zignorować.

— Smyk, ty i Kruk weźmiecie pozycję na wzgórzu. CT-3009, snajper na wsparcie. Naszym priorytetem są droidy i czołgi. Wystawiamy się, kiedy zaczną atakować od czoła, a potem flanka. — Wydał rozkazy z pewnością, której wymagała każda misja. Wiedział, że jego ludzie byli gotowi. To była ich specjalność.

Smyk i Kruk natychmiast ruszyli na pozycje, wykorzystując naturalne osłony krajobrazu Kranosu. Zajęli stanowiska na wzgórzu, które dawało im doskonały widok na lądowisko. CT-3009, snajper drużyny, cicho przygotowywał swój blaster, idealnie ustawiając celownik.

— Gotowi — powiedział Smyk przez komunikator, kiedy wszyscy byli na miejscach. Czekali na sygnał.

Boro obserwował uważnie. Na dole, przemytniczka i jej towarzysz byli w poważnych tarapatach. Kolejne droidy wychodziły z ukrycia, a ich blastery błyskały w powietrzu jak dziesiątki małych gwiazd. Kobieta i jej klient byli przyciśnięci do muru, a ich blasterowe ognie były tylko desperacką próbą utrzymania się przy życiu. Droidy miały przewagę liczebną, a ona wiedziała, że nie wygrają tej bitwy sami.

— Na mój znak... ogień. — Boro wyszeptał przez komunikator. Zegary w jego głowie odmierzały sekundy, aż w końcu jego ręka uniosła się do góry.

— Teraz! — rozkazał Boro.

W jednej chwili ciszę przerwała seria wystrzałów z ich blasterów. CT-3009, snajper, oddał pierwszy strzał, trafiając jednego z droidów B1 prosto w głowę. Mechaniczny wróg zadrżał przez chwilę, a potem upadł na ziemię, sparaliżowany. Kolejne strzały z blasterów Boro i jego ludzi rozbiły szeregi droidów. Kolejny droid padł na ziemię po strzale Kruka, a jego ciało rozerwało się na części.

Droidy B1 zareagowały błyskawicznie, zmieniając kierunek ostrzału, próbując namierzyć oddział klonów. Ich mechaniczne ruchy były powolne, a każdy z nich był doskonale widoczny na tle ciemnych skał i roślinności. Zwiadowcy z 41. Legionu byli szybsi, bardziej precyzyjni. Blastery klonów nie chybiały.

— Czołg! — krzyknął Kruk, widząc, jak jeden z AAT obraca swoją lufę w stronę klonów.

Boro od razu rzucił się w stronę najbliższej osłony, a reszta jego oddziału zrobiła to samo. Czołg AAT wystrzelił potężny pocisk, który uderzył w pobliską skałę, rozrzucając odłamki wszędzie wokół. Grunt zatrząsł się od eksplozji, a odłamki poleciały w powietrze.

— Zniszczyć ten czołg! — rozkazał Boro, osłaniając się za fragmentem skały, kiedy pociski blasterowe droidów zaczęły zbliżać się niebezpiecznie blisko.

Smyk i Kruk błyskawicznie zajęli się czołgiem. Ich ciężki blaster plunął ogniem, a potężne pociski przebiły pancerz pojazdu. Czołg zadrżał przez chwilę, zanim wybuchł, a eksplozja rozerwała go na części. Czołgiści droidów nie mieli szans. Drugi czołg ruszył do akcji, próbując odpowiedzieć ogniem, ale jego strzały były niecelne, a Boro i jego drużyna wykorzystali ten moment, by przegrupować się.

W międzyczasie Freia, towarzyszka przemytniczki, rzuciła się na jeden z droidów, jej potężne szczęki zacisnęły się na metalowych kończynach, rozrywając je na części. Przemytniczka wyskoczyła zza osłony, wymieniając ogień z droidami, korzystając z osłony, jaką dawał jej oddział Boro.

— Dołącz do nas! — krzyknął Boro, dając przemytniczce sygnał, by zbliżyła się do nich.

Mężczyzna, który jej towarzyszył, z trudem wymieniał ogień z droidami, osłaniając ich od tyłu. Był skuteczny, choć jego blaster wydawał się przestarzały w porównaniu do uzbrojenia klonów. Jednak jego precyzyjne strzały trafiały w cel. Droidy B1 były stopniowo eliminowane, a na polu bitwy zaczynały leżeć ich metalowe szczątki.

— Musimy zniszczyć drugi czołg, zanim zacznie nas ostrzeliwać na nowo!

                                                                                                  ...

Rose

Rose wyłoniła się zza osłony, unosząc blaster i celując w kolejnego droida B1. Strzał z jej broni uderzył prosto w mechaniczne ciało, które natychmiast opadło na ziemię, trzaskając metalicznym dźwiękiem. Dym unosił się nad lądowiskiem, a wystrzały blasterów i wybuchy wulkanicznych skał wokół niej odbijały się echem pośród ciemności Kranosu. Freia była tuż obok, jej wielkie złote oczy płonęły gniewem, a srebrzysta sierść falowała, gdy zwierzę rzucało się na kolejnych droidów, rozrywając ich na części swoimi potężnymi szczękami.

Zwiadowcy z 41. Legionu – to oni osłonili ją i jej klienta. Klonowi żołnierze Republiki, którzy nieoczekiwanie przyszli im z pomocą, pojawili się jak zjawiska, niemal znikąd, otwierając ogień do droidów Separatystów. Rose czuła mieszankę ulgi i niepewności. Dlaczego tu byli? Czy to przypadek? A może Republika wiedziała o jej transakcji?

— Freia, trzymaj się blisko! — krzyknęła, widząc, jak wilkowata towarzyszka rzuca się na kolejny cel, powalając droida B1 na ziemię.

Droidy były liczniejsze, ale ruchy klonów były szybkie, precyzyjne, a ich blastery skuteczniejsze. Każdy strzał był przemyślany, każdy droid, który upadał na ziemię, oznaczał dla niej większą szansę na przeżycie. Rose czuła jednak, że to nie koniec problemów – coś większego wisi w powietrzu. A największe zagrożenie nadal stanowiły czołgi AAT, które wciąż miały przewagę ogniową.

W jednym z krótkich momentów, kiedy strzały przestały zbliżać się do jej pozycji, Rose wychyliła się zza osłony, oceniając sytuację. Zniszczony czołg wciąż dymił, a jego szczątki porozrzucane były po całym lądowisku. Ale drugi czołg – jego potężna lufa zaczęła się obracać w stronę klonów i Rose.

— Musimy zniszczyć ten czołg, zanim nas wszystkich rozstrzela! — krzyknęła do mężczyzny, który towarzyszył jej w wymianie. Mężczyzna, z osłoniętą twarzą i chłodnym, niemal nieprzeniknionym spojrzeniem, nie odpowiedział słowami, tylko skinął głową. Jego ręce były pewne, a blaster, który trzymał, wciąż wypełniał powietrze precyzyjnymi strzałami.

Jednak ten mężczyzna wiedział więcej niż zdradzał. To było dla niej oczywiste. Kto go przysłał? Czy wiedział, że Separatyści się pojawią? Rose czuła, jak pytania kotłują się w jej głowie, ale teraz nie było czasu, by szukać odpowiedzi. Musieli przetrwać.

Vulture droidy, które do tej pory krążyły nad nimi, zniżyły się, gotowe zaatakować. Ich skrzydła błysnęły w blasku wulkanicznych erupcji, gdy przesuwały się w powietrzu jak drapieżniki szykujące się do uderzenia. Dźwięk ich silników sprawił, że serce Rose przyspieszyło. Musieli zająć się tymi droidami, zanim te przeprowadzą atak z góry.

W jednej chwili powietrze przeszył głośny wystrzał. Jeden z klonów, ukryty na wzgórzu, trafił w Vulture droida, rozbijając go na kawałki, które spadły na ziemię w deszczu iskier i dymu.

— Dobra robota! — Rose krzyknęła, ale jej głos został zagłuszony przez kolejną eksplozję. Czołg AAT wystrzelił, a pocisk uderzył w pobliskie skały, rozsypując odłamki na wszystkie strony.

Rose przykucnęła, osłaniając się za fragmentem zniszczonej maszyny, gdy wybuchy przetaczały się po okolicy. Jej serce waliło jak młot, ale wiedziała, że muszą zniszczyć ten czołg, zanim ten rozerwie ich na strzępy.

— Freia! — zawołała, a wilkowata towarzyszka momentalnie przybliżyła się do niej, gotowa do kolejnego skoku.

Wtedy dostrzegła Boro, dowódcę klonów, który wykorzystywał osłony terenu, by zbliżyć się do czołgu. Jego precyzja i doświadczenie były niezaprzeczalne. To nie był przypadkowy żołnierz. Prowadził swoją drużynę z taką pewnością, że Rose poczuła chwilowy przebłysk nadziei. Może zdołają to przeżyć.

— Zbliżamy się do czołgu! — krzyknął Boro do swojego oddziału, a jego głos był stanowczy, ale niepodważalny.

Rose wiedziała, że muszą działać teraz, zanim czołg zdoła ponownie wycelować. Postanowiła zaryzykować. Wyprostowała się, wychylając się zza osłony, i skierowała swój blaster w kierunku jednego z droidów pilnujących czołgu. Wystrzeliła, a celny strzał trafił droida w głowę, wysyłając go na ziemię w wirze iskier i szczątków.

— Freia, naprzód! — krzyknęła, a wilkowata towarzyszka ruszyła do przodu, gotowa do ataku.

Klonowi żołnierze otworzyli ogień, zasypując czołg i droidy gradem blasterowych pocisków. Strzały uderzały w pancerz czołgu, ale ten wciąż pozostawał na pozycji. Boro i jego drużyna kontynuowali ostrzał, starając się zniszczyć najpierw osłonę, która chroniła główne działa pojazdu.

Rose ruszyła naprzód, kierując się w stronę osłony, gdy kolejny wybuch wstrząsnął ziemią. Vulture droid, który przeżył pierwszy atak, zanurkował z nieba, wystrzeliwując serię pocisków w kierunku klonów. Jeden z pocisków uderzył w skały tuż obok, rozrzucając gruz na wszystkie strony.

— Musimy to załatwić teraz! — wrzasnęła, czując, jak adrenalina pulsuje jej w żyłach.

Czołg AAT powoli odwrócił swoją lufę w stronę oddziału klonów. Rose widziała, jak pocisk był gotowy do wystrzelenia. Nie mieli więcej czasu.

W ostatniej chwili Boro podjął decyzję, rzucając granat w stronę czołgu. Eksplozja była potężna, a pojazd zadrżał, zanim wybuchł, rozrzucając odłamki na wszystkie strony. Wybuch rozerwał go od środka, a cała konstrukcja runęła w dół, spowita w dymie i płomieniach.

— Dzięki bogom... — Rose odetchnęła ciężko, osłaniając się przed falą uderzeniową wybuchu.

Bitwa jeszcze się nie skończyła, ale przynajmniej czołgi były wyeliminowane. Czas teraz stanął po ich stronie. Rose rozejrzała się wokół, szukając swojego towarzysza i Freii. To jeszcze nie koniec.

                                                                                                 ...

Boro (CT-7778)

Boro obserwował, jak chaos bitwy zmierzał ku końcowi. Droidy B1 leżały w strzępach na polu walki, ich mechaniczne szczątki rozsiane po lądowisku jak zniszczone zabawki. Czołgi AAT zostały wyeliminowane dzięki precyzyjnemu ostrzałowi jego drużyny, a Vulture droidy albo spadały w płomieniach na powierzchnię planety, albo uciekały w przestworza, nie chcąc ryzykować dalszej konfrontacji. Zwiadowcy z 41. Legionu działali z chirurgiczną precyzją, eliminując każdy cel, który stanął im na drodze. Ale to nie był czas na świętowanie – coś w tej walce nadal nie dawało mu spokoju.

Wtedy dostrzegł przesyłkę. Przesyłkę klienta.

Podczas gdy klony i przemytniczka wspierani przez Freię eliminowali ostatnie droidy, jeden z pocisków energii wystrzelonych przez droidy uderzył bezpośrednio w skrzynię, którą wcześniej przemytniczka przekazała swojemu tajemniczemu klientowi. Skrzynia rozpadła się, rozrzucając fragmenty metalu na wszystkie strony, a z jej wnętrza wypadła dziwna, błyszcząca kula.

Kula nie przypominała niczego, co Boro wcześniej widział. Była wykonana z jakiegoś gładkiego, lśniącego materiału, z wyraźnymi dziwnymi rysunkami i symbolami wyrytymi na jej powierzchni. Rysunki nie były językiem, który mógłby od razu rozpoznać – przypominały starożytne znaki, jakby należały do dawno zapomnianej cywilizacji. Kula zaczęła się powoli toczyć po nierównym terenie, aż zatrzymała się pod jego nogami.

— Nie ruszaj tego! — krzyknął tajemniczy klient, widocznie przerażony, jego głos pełen paniki, jakby stracił nad sobą kontrolę. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie strachu i wściekłości. — Nie dotykaj tej kuli!

Boro zamrugał, zdezorientowany gwałtowną reakcją mężczyzny. Co to było? Dlaczego był tak przerażony? W głowie Boro pojawiły się pytania, ale jego instynkt kazał mu działać szybko. Zbyt wiele widział w tej wojnie, by ignorować takie detale.

Pomimo ostrzeżeń mężczyzny, Boro podniósł kulę. Jej powierzchnia była zimna, niemal lodowata, choć powietrze wokół było gorące od walki i wulkanicznych wybuchów. Kiedy jego palce dotknęły dziwnych rysunków, natychmiast poczuł coś dziwnego – jakby cała rzeczywistość nagle zwolniła.

Nim zdążył się zorientować, poczuł nagły nacisk w głowie. Obrazy. Obrazy zaczęły przelatywać mu przed oczami z taką prędkością, że nie był w stanie ich w pełni zrozumieć. Przez moment widział pola bitew, a potem... galaktyczne mapy, nieznane planety, starożytne miasta w ruinach. Dziwne, niepokojące postacie, przypominające zjawy, przewijały się przez jego świadomość. Czuł, że te wizje nie były normalne – jakby były fragmentami czegoś znacznie większego, ukrytego w głębi tej kuli. A może... to była jakaś pradawna moc?

Obrazy stawały się coraz bardziej intensywne – wirujące światła, postacie, które mówiły w językach, których Boro nie rozumiał. Widział galaktykę w chaosie, planety pochłaniane przez wojny, a potem... nagle wszystko ucichło. Przed jego oczami pojawiła się ostatnia wizja – tajemniczy symbol, przypominający znaki na kuli, rozbłysł w jego umyśle.

Boro poczuł, jak jego ciało odmawia posłuszeństwa. Świat zaczął się kręcić, a obraz przed jego oczami rozmywał się. Czuł, jak jego serce bije coraz wolniej, jakby wszystko wokół niego tonęło w ciszy.

— Co... się... dzieje? — wydusił z siebie, ale jego głos ledwie się wydobył. Próbował utrzymać równowagę, ale nogi zaczęły się pod nim uginać.

Ostatnim, co usłyszał, był głos przerażonego klienta, który krzyczał w jego stronę:

— Nie powinieneś tego dotykać! Nie masz pojęcia, co właśnie zrobiłeś!

Boro próbował się bronić, ale było za późno. Jego ciało opadło na ziemię, a przed jego oczami zapadła ciemność.

Stracił przytomność, a kula toczyła się cicho w jego dłoniach, lśniąc delikatnym, złowieszczym światłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro