Rozdział 11- Pomysły Eduarda duLac

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłam się dopiero w samo południe, gdy słońce przygrzewało bardzo mocno. Niechętnie uniosłam powieki. Czułam się... inaczej i dopiero po sekundzie uświadomiłam sobie, co i z kim robiłam nocą w "mojej" sypialni.

Jakby na potwierdzenie moich wspomnień, mój wzrok zatrzymał się na dywanie, gdzie nadal leżały rozsypane po nim guziki od koszuli Eduarda. W świetle dnia poczułam, że wstydzę się tego, co zaszło między nami w nocy. Czy tak zachowuje się porządna dziewczyna?

Wprawdzie mój "dobroczyńca" powiedział mi, że dla niego opinie innych ludzi się nie liczą, ale jak to jest ze mną?

Wstałam z łóżka i owinęłam się prześcieradłem. Na lewo, tuż przy drzwiach pokoju gościnnego, znajdowały się inne drzwi, prowadzące do łazienki. Po drodze "zagarnęłam" czyste ubranie, nie wyłączając bielizny.

Szybki prysznic przywrócił mi jasność myślenia. Gdy już byłam czysta i kompletnie ubrana, poczłapałam do kuchni, w nadziei, że nie natknę się na gospodarza rezydencji. Nie potrafiłabym mu w tej chwili spojrzeć prosto w oczy.

– A dokąd to? – usłyszałam j e g o  głos, gdy wymykałam się z kuchni po lekkim "śniadaniu".

Od razu wyczułam kpinę w głosie mojego kochanka, na pozór brzmiącym przyjemnie i melodyjnie , tutejszym akcentem.
– Wychodziłam z kuchni po spożyciu posiłku – moje spojrzenie uciekło gdzieś w bok.
– Widziałem – zauważył Eduardo. – Chodź ze mną. Nie chciałbym usłyszeć odmowy!
– Ty tu rządzisz – teraz z kolei to mój głos ociekał kpiną.

Dobrze mu tak! Dostał to, co chciał, ale nie więcej. Na razie nie zadawałam sobie pytań o przyszłość dziecka, które poczniemy - i o moją. Nie miałam wyjścia. Zaczęłam grę i zaczął ją Eduardo.

– Tak, ja tu rządzę – potwierdził młody mężczyzna. – Ale pragnę, abyś czuła się chciana i potrzebna. Długo byłem samotny, więc chcę nadrobić stracony czas.

Z tymi słowy jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko mojej. Najwyraźniej pragnął mnie pocałować, lecz ja zepsułam nastrój, mówiąc:

– Powiedzmy raczej, że chcesz, abym się dobrze czuła ze względu na twoje pragnienie posiadania dziedzica.

Puścił mnie natychmiast, jakbym go oparzyła.

–  Skoro tak twierdzisz... – jego głos stał się oschły i nieprzyjemny. – Co chciałabyś dzisiaj robić?
– A co mogłabym robić? – odpowiedziałam mu pytaniem na pytanie.
– Mógłbym oprowadzić ciebie po Point duLac oraz okolicy – zaproponował mi Eduardo. – Co ty na to?

Jego oczy pociemniały, ale nie wiedziałam, czy z gniewu albo może z jakiejś innej przyczyny.

– Zgoda – odparłam, nie zdradzając, jak bardzo drażni mnie fakt, iż jestem od niego całkowicie niemal zależna.

Nie miałam drogi odwrotu - przespałam się z nieznajomym mężczyzną, posądzono mnie o plagiat, niepotrzebnie zamieszkałam u Williama al - Rashida...

Całe moje życie, naznaczone niepokojącym darem i piętnem bycia nieślubnym dzieckiem, to jedna wielka pomyłka... Eduardo ujął mnie pod podbródkiem i rzekł:

– Nic nie jest takie, jakie się wydaje. Jednym wszystko przychodzi łatwo, dla innych życie to ciągła walka.

Nieoczekiwanie przytulił mnie i umilkł.

– A czy ty jesteś inny? – zapytałam go, wdychając zapach jego wody kolońskiej, którą się skropił.
Jakiś pokichany syndrom sztokholmski, czy insza cholera???

– Każdy z nas jest inny – stwierdził duLac  filozoficznie. – Ja chyba też, ale nie pragnę o tym mówić. Dosyć się już nacierpiałem z powodu bycia odmieńcem... Tobie,  Americus, również nie było łatwo, tylko dlatego, że różniłaś się od większości ludzi?

Zapomnijmy o troskach i problemach, obejrzyjmy sobie moje ustrojstwo.

Nie mogłam zachować ponurej miny, słysząc jak nazywa swój dom. Kpina pod adresem rezydencji, wypowiedziana przez jej właściciela, mogła być śmiało uznana za żart. Dobry nastrój powrócił, ale Eduardo już nie próbował skraść mi całusa. I całe szczęście, bo bym nie była już taka głupia jak poprzedniej nocy!

"Wycieczka po ustrojstwie" przeciągnęła się niemal do zmierzchu. Gdy już obejrzeliśmy razem każdy zakamarek Point duLac, oprócz jednego pokoju, do którego z niewiadomych przyczyn, nie zajrzeliśmy, Eduardo zabrał mnie na spacer po Nowym Orleanie, ale nie oddalaliśmy się zbyt daleko od domu.

– Kupię gazetę, a ty poczekaj w kawiarni. Tam nikt nie będzie ciebie niepokoił – nakazał mi, wskazując dłonią pobliski lokal. – Proszę, to dla ciebie. Wypij mrożoną herbatę albo sok owocowy...

Możesz nosić nasze dziecko, więc powinnaś już teraz zacząć dbać o siebie i o nie - niemal wcisnął mi w dłoń studolarowy banknot i odszedł szybkim krokiem, po czym zniknął w tłumie turystów.

Wzruszyłam ramionami i weszłam do kawiarni, jak o to prosił Eduardo. Zamówiłam szklankę soku pomarańczowego oraz porcję ciasta czekoladowego, które wyglądało bardzo apetycznie.

Siedziałam przy stoliku w głębi lokalu, usytuowanym za przepierzeniem. Mogłam wiele słyszeć, sama nie będąc zauważoną.

W pewnym momencie do moich uszu, dobiegły słowa bardzo ciekawej rozmowy.

– Do Point duLac przybyła nowa zdobycz Eduarda – zaśmiała się jakaś kobieta, głos wskazywał na młodą osobę. – Ciekawe, która to już z kolei i jak długo wytrzyma z nim pod jednym dachem?
– Eduardo duLac jest dziwny – zawtórował jej  równie młody, męski głos. – Jest właścicielem gazety, ma forsy jak lodu, ale nie udziela się towarzysko od bardzo dawna. Ciekawe, dlaczego?
– Pamiętasz, jak ostatnia dziewczyna tego dziwaka, opowiadała o pokoju, do którego to jako jedynego pomieszczenia w całej rezydencji duLaca, nie miała wstępu?

A spędziła z facetem niemal miesiąc!

– Współczuję kolejnej naiwnej. Powinna wiedzieć, z kim się zadała.
– Eduardo duLac nie potrafi nikogo kochać, nikogo oprócz siebie samego.

Zamarłam z niepokoju. Kolejna zdobycz? To ile ich już było przede mną? I co znajdowało się w pokoju, do którego zakazał mi wchodzić mój kochanek?

Był biegły w arkanach sztuki miłosnej, więc "tych dziewczyn" trochę już miał... Mimo bulwersujących wiadomości, chciałam wykrzyczeć parze rozmówców, żeby zajęli się swoimi sprawami i nie wtykali nosa w cudze!

Ludzie są tacy a nie inni z różnych powodów, mają odmienne doświadczenia życiowe i nie zawsze da się ich łatwo "sklasyfikować". Nie zamierzałam zadręczać Eduarda moimi lękami czy też podejrzeniami. Po prostu czułam, iż chcę mu zaufać, było to zwykłe, ludzkie pragnienie. Nic z gatunku tych nadnaturalnych, które często mi towarzyszyły.

Dokończyłam ciasto, popiłam sokiem i skierowałam się do kasy, by zapłacić. Czułam na sobie spojrzenia wielu par oczu i jedynie siłą woli powstrzymywałam się, żeby nie odparować tym wstrętnym i nachalnym oczyskom, pokazaniem języka.

– Dziękujemy i zapraszamy ponownie – kasjerka uśmiechnęła się do mnie, gdy uiściłam zapłatę i skierowałam się do wyjścia.

Eduardo zmaterializował się przy mnie dosłownie kilka minut później. W dłoni trzymał gazetę. Zapytałam go czy nie napiłby się czegoś chłodnego.

– Tu nie mają coli – udawał bardzo zmartwionego brakiem ulubionego napoju Amerykanów w kawiarni, z której dopiero co wyszłam. – Chodźmy do najbliższego spożywczaka.

Postanowiłam, iż nie opowiem mu o krzywdzącej go opinii, którą dziś usłyszałam w kawiarni.

Koalcję - dla odmiany - zjedliśmy na tarasie Point duLac. Służba Eduarda traktowała mnie obojętnie, zas swego pracodawcę niczym udzielnego księcia.

– Eduardo, czy dałoby się jakoś dowiedzieć czegokolwiek o losach Marii Morales, mojej siostry?

Gdy ją opuszczałam, miałam jakieś siedem lub osiem lat. W Medellin zostało moje serce, moja przyrodnia siostrzyczka, a przez te wszystkie lata, gdy nie miałam o niej żadnej wieści...

– Tyle bólu... – Eduardo podał mi chusteczkę – i pytań bez odpowiedzi...

Nie powiedział nic więcej, ja też milczałam. Reszta posiłku minęła nam w ciszy. Widać jednak było, że mojego gospodarza zaciekawiły słowa, które wypowiedziałam - zauważyłam, że przykuły jego uwagę. Nie wiadomo, kiedy, pojawił sie służący. Eduardo polecił mu posprzątać po kolacji, a mi podał swe ramię i weszliśmy do środka głównego budynku. Gdy tylko znaleźliśmy się wewnątrz domu, duLac szepnął mi na ucho:

–  Idziemy do ciebie?

– I co niby będziemy robić?! – zapytałam nieco naiwnie, a on roześmiał się szczerze rozbawiony.

– A co robiliśmy wczoraj? – puścił do mnie "oczko".

–  Szkoda pana koszul i guzików, które to ja musiałam po panu zbierać... –  odpowiedziałam oschle i wyminęłam go, szczerze zdumionego, biegnąc pędem do pokoju gościnnego, gdzie mnie ulokował i zamknęłam drzwi na klucz.
–  Wszystko dzieje się we właściwym czasie! – krzyknął za mną  Eduardo. Chce mieć dziecko - będzie je miał. Chce zaznać przyjemności - z tym też sobie poradzę, pomyślałam, nie wiadomo, dlaczego, bardzo rozeźlona. Mojego serca nigdy nie dostanie. Przecież nie miałam innego wyjścia. Musiałam zaakceptować jego warunki, aby przeżyć. Dziwny człowiek  z niego!

Chciałam być blisko niego, ale przerażał mnie jego nienasycony apetyt na... wiadomo, co.

Tyle błędów popełniłam w życiu,  a duLac... Czy był jednym z nich?
– Nigdzie nie ucieknę. Spokojnie, Eduardo, bo nie mam dokąd – szepnęłam do samej siebie, gdy poczułampoczupod powiekami.

Co przede mną ukrywał - a na pewno nie mówił mi wszystkiego - tego jeszcze nie potrafiłam odgadnąć.

– Dlaczego tak płakałeś w nocy? – zapytałam go następnego dnia, gdy w ciszy jedliśmy śniadanie,  byle tylko przerwać te cholerne milczenie.
Wolałam, gdy coś mówił.  Mogłam wówczas się domyślić,  o co mu biegało.

–  To trudna.... sytuacja, jedna z gatunku tych beznadziejnych. Nie mogę się z tobą ożenić, chociaż bardzo bym chciał – wyznał markotnie.

– Masz narzeczoną? – spytałam domyślnie. –  Albo stałą dziewczynę, która nie... może dać ci dziecka?
– Mam... – zawahał się – żonę.

Zesztywniałam z niedowierzania i zaskoczenia. Patrzył na mnie wyczekująco i powiedział:

- Elisabeth jest w śpiączce od wielu miesięcy, z mojej winy. Nie chciałem, by była w szpitalu. Zapewniam jej opiekę, tylko tyle mogłem dla niej zrobić.

–  Co... się stało? – wyjąkałam.

–  Wracaliśmy z przyjęcia, byłem "po jednym" kieliszku za dużo. Nasz samochód wpadł w poślizg i zjechał z ulicy, uderzył w pobliskie drzewo. Ja wyszedłem z wypadku bogatszy o kilka niegroźnych zadrapań na twarzy, moja żona natomiast zapadła w śpiączkę i raczej nie otworzy już oczu. Przestałem liczyć na cud. To stało się nieco ponad rok temu.

Uderzyła mnie pewna myśl, a właściwie dwie - jedna po drugiej.

– Tamten jedyny pokój, do którego nie weszliśmy... Tam odpoczywa Elisabeth, prawda?
– Niewiele osób wie o mojej tajemnicy. Większość myśli, że Elisabeth umarła, a ja z żalu zdziwaczałem. Czy jestem wstrętny, bo tak mówię, Americus? –  Eduardo wyglądał na szczerze zatroskanego, a ja nie miałam pojęcia, które z jego zmartwień jest mu najbardziej niemiłe.
– Znam ciebie od trzech dni –Eduardo zamyślił się na pewien moment. – A czuję się tak, jakby minęły wieki, odkąd się poznaliśmy. Gdybym miał nadzieję na rozwód... Nie zrobię niczego, co by było niezgodne z prawem, nawet dla ciebie.

Już i tak ludzie wieszają na mnie psy. Wprawdzie nie zależy mi naich opinii, na twojej, owszem, lecz...

– Czy ja wyglądam na kobietę, która podżega ciebie do morderstwa? – wysunęłam się z objęć Eduarda. – To właśnie mi sugerujesz?
– Niczego nie sugeruję – znów mnie przytulił, czułam ciepło płynące od jego ciała. – Nie mogę obiecać ci małżeństwa, lecz będę szanował i ciebie, i nasze dziecko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro