A teraz buzi, buzi, czyli nowa blond tradycja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Normalnie nie wierzę, że wam na to pozwoliłam – mruknęłam, oglądając się ze wszystkich stron w lustrze.

Nim się obejrzałyśmy, nadeszła sobota. Dzień wcześniej cała szkoła udała się do pobliskiego centrum handlowego na poszukiwania balowych strojów. Niektórzy chłopcy się wymigali, twierdząc, że mają garnitury z zeszłego roku. Z dziewczynami niestety nie było tak łatwo. Już nawet nie chodziło o to, że wstyd pokazać się w tej samej kreacji drugi raz z rzędu. Okazało się, że nasza kochana dyrektorka wymyśliła kolejną wspaniałą zasadę. Otóż każdy pokój losował karteczkę z jakimś kolorem. Były dwadzieścia cztery pokoje i dwanaście kolorów, więc jedna barwa przepadała na sześć dziewcząt. I właśnie w wylosowanym kolorze musiały być nasze sukienki. Nic tylko kolejny czysty idiotyzm!

Nam i pokojowi N trafił się czerwony. Właściwie to nie tak źle. Nawet dość szybko udało nam się znaleźć odpowiednie kreacje. Sydney miała na sobie bardzo kobiecą sukienkę w żywym kolorze kończącą się na linii kolan, na cienkich ramiączkach. Góra była marszczona, natomiast gładki dół miał kloszowy fason. Do tego długie, ciężkie kolczyki i szeroka, srebrna bransoletka. Susannah wybrała sobie nieco bledszy kolor z kwiatowym wzorem. Strój trzymał się na jednym szerokim ramieniu, obszytym szeroką falbaną. W pasie był przewiązany paskiem. Obie ozdoby były z tego samego materiału co sukienka. O'Donnell stwierdziła, że nie chce wielu dodatków, więc założyła tylko w uszy małe perełki i delikatną bransoletkę. Ja natomiast zostałam wręcz zmuszona do zakupu prostej kiecki bez ramiączek, kończącej się dobre dziesięć centymetrów przed kolanami, o nieco dziwnej fakturze. Coś jakby małe, wypukłe romby. Góra miała niewielkie trójkątne wcięcie, a reszta była wywinięta na zewnątrz. Dół miał kilka zakładek przy talii, ale był prosty. Założyłam również niewielkie, srebrne kolczyki i naszyjnik z czarno-szarych koralików. Oprócz tego wszystkie miałyśmy rozpuszczone, pofalowane włosy i czarne szpilki. Moje oczywiście były najniższe, bo kompletnie nie umiałam w tym czymś chodzić.

– Nie marudź już – skarciła mnie Syd, poprawiając mi włosy. – Wyglądasz pięknie.

– W to nie wątpię. Ale przeraża mnie to, że wcisnęłyście mnie w sukienkę! Pomijając mundurek, nie miałam na sobie żadnej od dziesięciu lat!

– Jeśli to prawda, to odwaliłyśmy kawał dobrej roboty! – ucieszyła się Suze i przybiła piątkę z Holt.

Przyjrzałam im się uważnie. Były takie przejęte i szczęśliwe. No, ale w końcu co się dziwić. Iść na szkolny bal z przystojnym chłopakiem to marzenie każdej licealistki. No może prawie każdej. Chociaż tak szczerze mówiąc, gdzieś tam głęboko w sercu też czułam taki dreszczyk emocji i podniecenia.

– Wy też wyglądacie przepięknie – szepnęłam.

Obie popatrzyły na mnie z rozczuleniem. No jeszcze brakuowało tego, żebyśmy się popłakały. Obeszło się bez łez, ale nie można było ominąć długiego i mocnego grupowego uścisku.

– Dobra, koniec tych czułości, bo nam się kiecki pogną.

Oderwały się ode mnie z uśmiechem.

– To będzie najlepszy bal, jaki kiedykolwiek zorganizowano – szepnęła O'Donnell.

– Oczywiście, że będzie – odparła Syd. – W końcu jest nasz.

Równo z jej ostatnimi słowami zabrzmiało pukanie do drzwi. Wszystkie razem zawołałyśmy „proszę" i już chwilę później pokoju znaleźli się nasi partnerzy. W garniturach wyglądali bardzo schludnie i jakoś tak jak nie oni, nie znaczy to jednak, że ten styl do nich nie pasował. Każdy z nich miał na szyi zawiązany czerwony krawat, aby pasł do naszych sukienek.

– Wyglądacie... – zaczął Collin – No wow!

– Dzięki - mruknęła cicho Sydney i spuściła głowę.

Nawet nie zauważyłam, kiedy Brad znalazł się koło mnie i próbował mi zapiąć na ręce jakieś dziwne coś. Wyglądało to na kwiatki.

– Co ty mi tu za badziewie przyczepiasz?!

– To, jak określiłaś badziewie, zwie się bukiecikiem – odparł spokojnie, kończąc jego montowanie. – Chłopcy to kupują dziewczynom, z którymi idą na bal.

– Och, Skye, widać, że nie chodzisz na bale – mruknęła Susannah, machając mi ręką. Na jej nadgarstku widniał podobny wiecheć.

– Chodźmy już, bo się spóźnimy – zasugerował Brian i wziął swoją partnerkę pod rękę.

Welsh zaoferował mi swoje ramię. Westchnęłam ciężko i przystałam na jego propozycję. Z pokoju wyszliśmy jako ostatnia para. Na korytarzu już prawie nikogo nie było. Minęliśmy może ze dwie dziewczyny. Kiedy opuściliśmy internat poczułam chłodny wiaterek późnego popołudnia. Nie pomyślałam, żeby narzucić jakiś sweterek na moje nagie ramiona. Na szczęście sala gimnastyczna, gdzie odbywały się tańce, nie znajdowała się zbyt daleko. Toteż szybko naleźliśmy się w zatłoczonej hali. Muzyka grała już w najlepsze, parę osób pląsowało po prowizorycznym parkiecie. Reszta jak na razie podpierała ściana lub kręciła się w pobliżu ponczu i przekąsek.

Zauważyłam kierującą się w naszą stronę Rachel. Nie wiedziałam, jak ona to zrobiła, ale wylosowała kolor różowy. Jej ultra krótka kiecka była tak ultra landrynkowa, że nawet przy przyciemnionym świetle raziła po oczach.

– Miło, że się pojawiliście – powiedziała przesłodzonym głosem, patrząc wymownie na Briana i Suze.

Zdecydowanie nadal była wściekała z powodu porażki, jaką poniosła, jeśli chodziło o Andersona. Kiedy tylko mijała Susannę, posyłała jej zawistne spojrzenia. Chłopak przyciągnął tylko dziewczynę bliżej siebie, nie zwracając żadnej uwagi na Stark.

– My też się ogromnie cieszymy – odparła Syd z uśmiechem. – To będzie najlepsza noc w moim życiu. Mam nadzieję.

– Ja również – mruknęła Rachel. – Wybaczcie, ale muszę dopilnować głosowania na króla i królową balu. Zapraszam was później do oddania głosu.

Nim ktoś zdążył coś powiedzieć, już jej nie było. Kiedy blondynka mijała drzwi wejściowe, właśnie wchodziła przez nie Teagan w swojej zielonej, pełnej tiulu kreacji, która kolorystycznie świetnie komponowała się z jej włosami. Kiedy tylko na siebie wpadły, zaczęły kolejną wielką bitwę.

– Może zatańczymy. – Usłyszałam przy uchu.

Spojrzałam w prawo. Syd, Suze, Brania i Collin, którzy jeszcze przed chwilą tam stali, gdzieś zniknęli. Zostawili mnie na pastwę mojego niby-męża.

– Ja nie tańczę – mruknęłam, rozglądając się za przyjaciółmi.

– Nie uważasz, że to trochę głupie przyjść na bal i nie zatańczyć nawet jednego kawałka?

Spojrzałam na niego wzrokiem „co ty do mnie rozmawiasz?", bo pogłośnili muzykę i nie dosłyszałam. Nie uzyskałam jednak słownej odpowiedzi. Za to, nie wiadomo jakim cudem, znalazłam się na parkiecie pomiędzy dwoma parami robiącymi coś, co trudno nazwać tańcem.

Brad chwycił moje dłonie, ale mu się wyrwałam. Byłam na dobrej drodze do ucieczki, kiedy złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Nim się obejrzałam, wylądowałam w jego silnych ramionach. Nagle zrobiło mi się gorąco. Co znowu do cholery?!

– Ja... nie... tańczę – wykrztusiłam z lekkimi trudnościami.

– To nic trudnego – szepnął do mojego ucha. – Lewa, prawa. Lewa, prawa.

Na początku trudno nam było znaleźć wspólny rytm, ale po kilku minutach szło nam całkiem nieźle. Udało mi się nawet nie potknąć przy obrotach. Co jak co, ale Brad był naprawdę dobrym tancerzem. Chwilę później koło nas znalazły się nasze dwie pozostałe parki. Bawiliśmy się razem świetnie. Z dobrą godzinę spędziliśmy na parkiecie, wymieniając się przy tym co jakiś czas partnerami. Musiałam jednak przyznać, że najlepiej tańczyło mi się z Welshem.

Wszystko było okej, dopóki nie puścili jakiejś ballady. Syd, Collin, Suze i Brian już się do siebie po przytulali. Ja poczułam się jakoś nieswojo. Naprawdę miałam ochotę skierować się w stronę przekąsek. Niestety i tym razem moja ucieczka została udaremniona.

– Uciekasz ode mnie?

Przełknęłam głośno ślinę. Chyba pierwszy raz od bardzo dawna nie wiedziałam, co powiedzieć. Brad najwyraźniej jednak nie czekał na moją odpowiedź, bo położył swoje dłonie na mojej talii i przyciągnął bliżej siebie. Niepewnie położyłam ręce na jego ramionach. Kołysaliśmy się chwilę w ciszy.

– Mówiłem ci już, że pięknie wyglądasz?

Gwałtownie oderwałam głowę od jego klatki piersiowej. A tak swoją drogą, jak ona się tam w ogóle znalazła?

– Eee... Chyba nie – szepnęłam. Czułam, jak policzki mi płoną. Nie no, to już jest przegięcie! Kim jesteś i co zrobiłaś z Skyler Lynch?!

– To dobrze, bo wyglądasz zjawiskowo.

Poważnie zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem się nie zgrywał. Jego wyraz twarzy był jednak jak najbardziej poważny. Więc możliwe, że się we mnie zakochał. A ja w nim.

Uśmiechnęłam się w geście podziękowania i wróciłam do poprzedniej pozycji. Zamknęłam na chwilę oczy. To, co sobie przed chwilą uświadomiłam, było trudne do przeanalizowania. Przynajmniej jak dla mnie. Nigdy nikt się we mnie nie zakochał. A przynajmniej ja nic o tym nie wiedziałam. Ja również nie żywiłam do nikogo głębszych uczuć. To była dla mnie nowa sytuacja. I będę się musiała z nią zmierzyć. Ale nie teraz. Dzisiejszej nocy miałam zamiar bawić się do upadłego.

Właśnie z tym moim postanowieniem piosenka się skończyła, a w głośnikach rozległ się piskliwy głos Rachel.

– Moi drodzy, witam was jeszcze raz na naszym szkolnym balu! Jako przewodnicząca samorządu chciałam wam przypomnieć, że odbywa się głosowanie na króla i królową. Głosy można składać do urny przy wejściu do sali. Wyniki zostaną ogłoszone pół godziny przed końcem imprezy. To chyba tyle. Aha! Dziękuję wszystkim, którzy na mnie zagłosują! Kocham was!

Stark zeszła ze sceny, a muzyka znów zaczęła grać. Ludzie niezbyt się przejęli jej wystąpieniem i jak gdyby nigdy nic wrócili do tańca. Zaledwie niewielka grupka skierowała się do stanowiska głosowania.

– Chce mi się pić – krzyknęłam Bradowi do ucha.

Bez słowa chwycił mnie za rękę i zaprowadził w stronę misy z ponczem. Koło niej kręcił się ten dziwny koleś, który zaczepiał mnie na wycieczce. Chwila, jak mu tam było... O, Chris!

– Mogę wiedzieć, co robisz?

Podskoczył jak oparzony. Spojrzał na nas jak na swoich największych wrogów. W ręce ściskał jakąś butelkę.

– Pogięło cię?! – syknął. – Ja tu próbuje spełnić moje marzenie i nie pozwolę, aby jakaś paniusia przeszkodziła mi w zrealizowaniu mojego szatańskiego planu.

Popatrzyłam na niego jak na debila. On chyba serio był chory psychicznie. A przynamniej tak mi się wydawało, dopóki nie zajarzyłam, o co mu chodziło. Popatrzałam na butelkę i uśmiechnęłam się szeroko.

– Czysta?

Kiwnął potwierdzająco głową.

– Dobra, zasłonimy cię. Wlewaj szybko, póki nikt nie widzi.

Odwróciłam się przodem do parkietu, chwyciłam pierwszy lepszy kubek i udawałam, że obserwuję, jak inni tańczą.

– Skye, czy możesz mi wytłumaczyć, w co ty mnie znowu pakujesz? – obruszył się Brad.

– Ja cię pakuję?! Proszę bardzo droga wolna! Możesz sobie iść! Do niczego cię nie zmuszam.

– Gotowe! – Usłyszałam za plecami.

Wzięłam chochlę, zamieszałam trochę, nalałam do kubka i spróbowałam. Smak nieziemski.

– Przybij piątkę, ziom!

Wykonaliśmy gest, a Brad spojrzał na nas spod byka. Nie zwróciłam jednak na to uwagi.

– Jakby co, to nic nie widzieliście – szepnął Chris i wmieszał się w tłum.

Jeszcze przez długi czas miałam banana na twarzy. Co prawda pomysł nie był mój, ale uczestniczenie w dolewaniu alkoholu do balowego ponczu to cenne doświadczenie w mojej karierze rozrabiaki. Kolejny punkt do mojej listy wykonanych misternych planów.

– Nie wierzę – mruknął Bradley.

– Tylko mi nie mów, że nie spodziewałeś się tego po mnie. Przecież doskonale wiesz, że dla mnie nie ma rzeczy nie możliwych.

– Nie mogę uwierzyć, że spoufaliłaś się z tym głąbem – powiedział z lekkim oburzeniem w głosie.

Spojrzałam na niego, kompletnie nie wiedząc, o co mu chodzi. Czepiał się mało istotnych rzeczy. Może i Chris był głupkiem, ale ten pomysł mu się akurat udał. A ja bardzo chętnie więziłam udział w jego realizacji. Po chwili jednak, przypominając sobie pewien incydent z wycieczki, pojęłam, o co prawdopodobnie się wściekał.

– Zaraz, zaraz. Czy ty przypadkiem nie jesteś zazdrosny?

Odwrócił wzrok, co chyba mogłam uznać za odpowiedź twierdzącą. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Ktoś był o mnie zazdrosny! Poczułam przyjemne ciepło rozpływające się po moim sercu. Tak, miałam serce.

Odłożyłam kubek i podeszłam do Welsha. Stanęłam naprzeciwko niego i chwyciłam za ręce.

– Nie obrażaj się. Chris to debil i oboje dobrze o tym wiemy. Nawet za nim nie przepadam. Za to ciebie bardzo lubię.

Spojrzał na mnie z uśmiechem i poczułam, jak policzki mi różowieją. Ale jakoś w tamtym momencie się nimi nie przejęłam.

– Ja ciebie też – szepnął i oparł swoje czoło o moje.

***

Dochodziła północ, kiedy bawiliśmy się w najlepsze. Lekkie napięcie między mną a Bradem zniknęło i czuliśmy się naprawdę świetnie w swoim towarzystwie. Nigdy nie przypuszczałam, że szkolne bale to taka fajna sprawa. Wydawały mi się głupie i dobre tylko dla szkolnej elity. Tymczasem rzeczywistość okazała się całkiem inna. Zdałam sobie sprawę, że nie tylko robienie ludziom złośliwych psikusów sprawiało mi przyjemność. Że jest jeszcze wiele rzeczy, które mogą się okazać ciekawe.

– Uwaga, moi drodzy! – krzyknęła dyrektorka. – Teraz wszyscy udamy się na zewnątrz, a potem zostaną ogłoszone wyniki konkursu na króla i królową balu.

Niechętnie przestaliśmy tańczyć i tłum ruszył w stronę wyjścia. Kiedy znalazłam się na zewnątrz, od razu poczułam przeraźliwy chłód nocy. Że też nie wzięłam nic do ubrania na górę! Trudno, teraz będę marznąć, a jutro zapewne przywita mnie katar. Od razu na rękach wyszła mi gęsia skórka. Pocierałam je dłońmi, aby się trochę ogrzać. Oczywiście nic to jednak nie dało.

Nagle poczułam na ramionach jakiś materiał. Okazała się nim czarna, zdecydowanie za duża na mnie marynarka. Spojrzałam z wdzięcznością na Brada. Ten tylko objął mnie i przyciągnął bliżej siebie. Od razu zrobiło mi się cieplej.

Zatrzymaliśmy nie na polanie za internatami. Kazali nam ustawić się parami. Odnalazłam wzrokiem Syd, Suze i chłopaków. Pociągnęłam Bradley'a w tamtą stronę. Oczywiście moje kochane przyjaciółeczki pomyślały o wzięciu swetrów. Wychodziło na to, że tylko ja byłam taka nieogarnięta.

– Teraz dostaniecie na parę lampion szczęścia – darła się Rachel. – Miało być po jednym dla każdego, ale niestety obcięto nam budżet, bo trzeba było zakupić nowe farby, które swoją drogą jeszcze nie dotarły.

Brad spojrzał na mnie wymownie, a ja wyszczerzyłam się jak głupia do sera. Ach, ta nasza tajna akcja.

Welsh wziął od Rosalie zapalony już lampion. Przyłożyłam lodowate dłonie do niewielkiego płomyka.

– Puszczanie lampionów na zakończenie balu to będzie nasza nowa tradycja – ciągnęła Stark. –Obie osoby łapią lampion i puszczają go, myśląc jakieś życzenie. No i oczywiście, aby się spełniło, trzeba to przypieczętować pocałunkiem!

Po ostatnim słowie zaczęłam się zastanawiać, czy ta kobieta na pewno miała dobrze poustawiane w głowie. Prosty wniosek – nie. Nie miałam jednak czasu na wgłębianie się w moje rozważania, gdyż zaczęło się odliczanie. Chwyciłam lampion z jednej strony i uśmiechnęłam się do Brada. Usłyszawszy zero, puściliśmy go i kilkadziesiąt lampionów zaczęło swoją podniebną wędrówkę. Na tle niemalże czarnego, bezgwieździstego nieba wyglądały przecudownie. A w głowie miałam tylko swoje życzenie, a właściwie podziękowanie. Podziękowanie za to, że mogłam spotkać tak wspaniałych ludzi, którzy teraz byli moimi przyjaciółmi. Poprosiłam też, aby było mi dane skosztować jeszcze jednej rzeczy – prawdziwej miłości.

Byłam tak zajęta swoimi myślami, że nawet nie usłyszałam, kiedy Rachel krzyknęła – "A teraz buzi, buzi, bo marzenia się nie spełnią!"

Wpatrywałam się właśnie w nieśmiało całujących się Syd i Collina, kiedy twarz Brada znalazła się niebezpiecznie blisko mojej. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, aż w końcu je zamknęłam. To była taka moja niema zgoda. Sekundę później poczułam na ustach coś ciepłego i miękkiego. Uczucie, jakie mną owładnęło, totalnie mnie sparaliżowało. Nie wiedziałam, co zrobić, jak się zachować. Nigdy wcześniej nie znalazłam się w takiej sytuacji. Czułam tylko, jak robi mi się ciepło, i nagle marynarka przestała być potrzebna. Czy to jakiś znak?

Otworzyłam ostrożnie oczy, kiedy oderwał się od moich ust. Nie cofnął się jednak zbytnio. Nasze wargi dzielił może centymetr. Czułam się nieco zażenowana, ale nie spuściłam wzroku. Patrzałam w jego czekoladowe tęczówki. Mimo mroku nocy widziałam, jak jego oczy krzyczały „jeszcze!". On najwyraźniej w moich wyczytał to samo. Wziął moją twarz w dłonie. Ja wspięłam się nieco na palce i zarzuciłam mu ręce na ramiona. Nasze usta znów się złączyły. Teraz ja też włączyłam się w ten pocałunek. Było w nim coś niesamowitego. Pierwszy raz w życiu poczułam te, tak często wspominane, motylki w brzuchu. Byłam tak bezgranicznie szczęśliwa. Jak nigdy.

Kolejnego pocałunku już nie było. Te dwa zupełnie mi wystarczyły. Przytuliłam się do Brada i razem obserwowaliśmy już ledwo widoczne lampiony. Uśmiechnęłam się na widok co chwilę skradających sobie całusów Suze i Briana. Najwyraźniej to, co chciałam osiągnąć na wycieczce, właśnie doszło do skutku. Sydney również wyglądała na szczęśliwą, więc Collin też musiał jej zapewnić dostatek miłosnych uniesień.

Zastanawiało mnie tylko jedno – czy widzieli mnie i Bradley'a? W głębi duszy mam nadzieję, że nie. Nie wiedziałam dokładnie, co było między nami, więc nie chciałabym być pod ostrzałem niezręcznych pytań dziewczyn.

Kiedy wróciliśmy do sali, dyrektorka weszła na scenę, w celu ogłoszenia króla i królowej. Jednak mało która para była tym choć trochę zainteresowana. Byli po prostu zajęci sobą. Zaliczali się do nich również moi przyjaciele. Spojrzałam z uśmiechem na Brada, gdy niespodziewanie chwycił moją dłoń.

– Uwaga! Czas na ogłoszenie wyników! Królem balu zostaje... Benjamin Law! – Ben wgramolił się na scenę i odebrał swoją koronę. – Natomiast naszą królową jest... – Kątem oka widziałam, jak Rachel już przedziera się przez tłum. – O, co za niespodzianka! W tym roku mamy dwie królowe. Po tyle samo głosów dostały Rachel Stark i Teagan McGee!

– Co?! – wrzasnęła Stark. – To niemożliwe! Królowa jest tylko jedna! Czyli ja!

– Chyba śnisz, Barbie! – odezwała się McGee. – Korona jest moja!

Obie wpadły na scenę. Rachel chwyciła diadem, ale Teagan rzuciła się na nią jak lwica. I tak doszło do kolejnej prawie krwawej bijatyki.

***

– ...A widziałaś to, jak zerwała jej tiul z sukienki? McGee w stringach chyba będzie mi się śniła po nocy.

Zaśmialiśmy się Bradem dokładnie w momencie, kiedy stanęliśmy przed drzwiami do mojego pokoju. Na chwilę zapanowała cisza.

– Dziękuję – szepnęłam. – Dziękuję, że namówiłeś mnie na ten bal. Było naprawdę świetnie. To najlepsza noc w moim życiu.

– Moja też. Cieszę się, że spędziłem ją z tobą.

Nachylił się nade mną i złożył na moich ustach krótki pocałunek.

– Dobranoc i słodkich snów – szepnął prosto w moje wargi, po czym otworzył drzwi do pokoju i, jeszcze całując mnie w czoło, ruszył do wyjścia z internatu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro