Całkiem opłacalny układ, czyli blond kolaboracja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Skye, wstawaj. Jesteśmy na miejscu.

Od kilku dni miałam dziwne wrażenie, że ludzie wokół mnie nie mieli nic lepszego do roboty niż budzenie mnie. Poważnie. Co chwilę tylko „Skye, wstawaj, Skye obudź się". A to było naprawdę wnerwiające. Człowiek chce sobie spokojnie pospać i mu nie dają! Chamy jedne! Mnie chyba też się coś od życia należy!

– Skye, no rusz się! – Ktoś szturchnął mnie w ramię, a ja w odpowiedzi mruknęłam coś niezrozumiałego i w miarę możliwości przewróciłam się na drugą stronę autokarowego siedzenia. Spadać na drzewo! Ja tu zostaję!

– I co? – Usłyszałam niebezpiecznie blisko głos nauczycielki.

– No, o własnych siłach to ona raczej nie wyjdzie.

– W takim razie jej pomożemy – odparł Brad? Tak to był Brad.

Nim zdążyłam przeanalizować jego słowa, poczułam, jak ktoś mnie podnosi. Chwilę później moje zdecydowanie za wielkie cielsko, znalazło się na ramieniu chłopaka. Naprawdę nie miałam pojęcia, skąd on bierze tyle siły do noszenia mnie. Pewnie ważę więcej niż on.

I teraz po autokarze powinien rozlec się mój okrzyk protestu. Nie byłam jednak na tyle przytomna, żeby myśleć racjonalnie. Więc pozwoliłam wynieść mu się na zewnątrz. Sądziłam, że po znalezieniu się poza pojazdem postawi mnie na ziemi. Nic podobnego. Niósł mnie dalej. Zapewne do pokoju.

– Postaw mnie – mruknęłam, przecierając oczy. – Jestem ciężka.

– Wcale nie jesteś – odparł. – Poza tym niosłem cię już parę razy.

– Nie przypominaj – syknęłam.

Na samo wspomnienie lodowatej wody i całej akcji swatania z jej wszelakimi skutkami odechciewało mi się żyć. Ale przynajmniej cel główny został osiągnięty. Nasze parki były już teraz naprawdę ku sobie. Pójdą na ze dwie randki i będą zakochani w sobie jak z obrazka. Czasami warto się poświęcać. Właśnie tego nauczyła mnie ta wycieczka. A także tego, aby szerokim łukiem omijać Bena i Trinny. Szczerze mówiąc, nie wiem, która z tych lekcji była cenniejsza.

Kiedy już w pełni odzyskałam jasność widzenia, wchodziliśmy właśnie do internatu dla dziewczyn. Przed nami szedł cały tłum dziwnie patrzących się na nas blondynek. Co, to nie widzieli nigdy, żeby chłopak niósł dziewczynę? Ja naprawdę nie widziałam w tym nic dziwnego. A może... Były zazdrosne? Ta, jasne! Taką Rachel to pewnie niejeden dźwigał. Z resztą co mnie to obchodzi?! Niech się gapią!

Dochodziliśmy do naszego pokoju, kiedy usłyszałam za sobą:

– Cześć Brad.

Obróciłam głowę, aby zobaczyć kto to. Najchętniej zrobiłabym to całym ciałem, bo to trochę niezręczne, jak ktoś gapi się na twój wielgachny, zwisający tyłek. Welsh nie miał chyba jednak zamiaru mnie postawić.

Przyjrzałam się stojącej przed nim postaci. Wysoka blondynka uśmiechała się promiennie. Nie widziałam jej tu wcześniej. Nowa? Ale nikt chyba nie odszedł. Poza tym wyglądała na trochę starszą od nas.

– Hej, Caitlin – odparł Bradley. – Co ty tu robisz?

– Może jakieś „Miło cię widzieć siostrzyczko", a nie od razu „Co ty tu robisz?".

Siostra? To on miał siostrę? A tak, rzeczywiście coś o niej kiedyś wspominał. Ale ona chyba skończyła już szkołę.

– Cześć. Co tu robisz? – poprawił się chłopak.

– Margaret nagle musiała odejść i mam ją zastąpić – odparła z uśmiechem dziewczyna.

– Serio?! – krzyknęłam uradowana, przekręcając jeszcze bardziej głowę, aż coś mi strzyknęło w karku. – Kurde, postaw mnie na ziemi! Nie dość, że twoja siostra ma oczy centralnie na wysokości mojego tyłka, to jeszcze złamię sobie kręgi szyjne czy coś tam!

Nie otrzymałam jednak żadnej reakcji. Stał dalej jak gdyby nigdy nic. Próbowałam się jakoś wyrwać, ale za mocno mnie trzymał. O co mu, do cholery, chodziło?!

– Uspokój się – powiedział głosem wyprutym z emocji.

– Uspokoję się, jak mnie postawisz! W tej chwili! Naprawdę nie znoszę, kiedy ktoś gapi się na moje ciut za duże gabarety!

– Oj, tam.

– Zabiłeś jednorożca! Kolejnego! I przypominam ci, że nadal wisisz mi tego obiecanego pegaza!

– Przecież chciałaś kucyka Ponny.

– Ale doszłam do wniosku, że wolę pegaza!

– Wybrzydzasz jak kobieta w ciąży.

No myślałam, że go palnę w łeb. Dla jego wiadomości nie zamierzałam mieć dzieci! Dlatego porównywanie mnie do ciężarnej było totalnie nie na miejscu. A właściwie to czemu się tak mówi? Większość kobieta ma z reguły humorki nie tyko w stanie błogosławionym. Ja na przykład mam tak co miesiąc. A nawet czasami i częściej.

– O, widać Skye już się obudziła, skoro jak zwykle wrzeszczycie po sobie.

Posłałam mrożące spojrzenie Collinowi, który właśnie przytaszczył po drzwi walizkę Sydney. My wcale nie wrzeszczymy. Tylko prowadzimy podniosłą dyskusję. Tak, to określenie było bardzo poetyckie. Powinnam zacząć pisać wiersze. „Prowadzili podniosłą dyskusję, kiedy jego siostra patrzyła na nich jak na wariatów." Kurde. Nie zrymowało się. To chyba jednak nie dla mnie.

– Cześć ,Cait – Collin przywitał się z blondynką, której mina była totalnie zdezorientowana. I odnosiła się ona bez dwóch zdań do naszej interesującej wymiany zdań. – A nimi się nie przejmuj. Mówią jakimś swoim kosmicznym językiem.

– W ogóle czasami zachowują się jakby żyli na jakiejś osobnej planecie. Szczególnie kiedy rzucają w siebie wyzwiskami z księżyca – dodała Syd i stanęła koło swojego chłopaka. Nie dobra, jeszcze niedoszłego chłopaka.

Ja naprawdę nie wiedziałam, o co im wszystkim chodziło. Przecież to było normalne. Ja zawsze wszystkich wyzywałam. A już zwłaszcza chłopaków, którzy mi się podobali. Ups! Czy ja waśnie się do tego przyznałam? Chwała Bogu, że nie powiedziałam tego na głos. Wtedy już na pewno nie daliby mi żyć.

– Nie wiem, o czym mówicie – mruknęłam. – Postaw mnie żesz na tej cholernej ziemi!

– Uspokój się, kobieto!

– A właśnie, że się nie uspokoję! Naprawdę nie mam pojęcia, co jest trudnego w postawieniu mnie!

– Nic!

– No to czemu tego nie zrobisz?!

– Bo może lubię cię nosić?!

Teraz to mnie wryło w podłogę. No, może o ile bym na niej stała. Za to moja buzia rozdziawiła się i nie chciała wrócić na swoje miejsce. Do tej pory wydawało mi się, że z naszej dwójki to ja jestem mimo wszystko bardziej rąbnięta. Teraz już nie byłam tego taka pewna. W końcu nie codziennie chłopak wyznaje ci, że cię lubi. Przynajmniej ja to tak odebrałam. No, bo co może być fajnego w noszeniu kogoś? Takie fascynacje ma się chyba tylko wtedy, kiedy jest się zakochanym. Nie zdziwiłabym się więc, gdyby coś takiego powiedział Brian do Suze. Ale nigdy nie spodziewałam się, że to ja usłyszę coś takiego. I to w dodatku od Brada. Był moim kolegą, no ewentualnie przyjacielem, ale nie przypuszczałam, że mógłby stać się kimś więcej. Jak już kiedyś wspominałam – nie jestem kochliwa.

– Udam, że tego nie słyszałam – mruknęłam. – A teraz postaw mnie, proszę.

Chyba trochę niechętnie zrobił, co kazałam. Wyprostowałam się, odrzuciłam włosy do tyłu i obróciłam się w stronę reszty. Nasze dwie parki i Caitlin patrzyli na nas jakbyśmy właśnie uciekli z psychiatryka.

– O co chodzi? – spytałam.

– Kto się czubi, ten się lubi – odpowiedziała z cwanym uśmieszkiem Susannah.

Prychnęłam.

– W życiu.

– A co, nie chciałabyś zostać dziewczyną mojego brata?

Zamrugałam kilkakrotnie, zastanawiając się, czy to pytanie naprawdę padło na arenie publicznej. Ta cała rozmowa schodziła na bardzo grząski grunt. Nie cierpiałam mówić o takich rzeczach. Moje sprawy sercowe to dział tylko dla VIP-ów. Czyli mnie samej.

– Cóż... Dla mnie to bez znaczenia. Bardziej martwiłabym się o Bradley'a. Zrobiłabym z jego życia piekło!

Tak, taka odpowiedź była najlepsza. Zabawna i nie wynikało nic więcej niż to, że jestem zła przez duże „Z".

– Coś ty jej zrobił, że mówi do ciebie pełnym imieniem? – zaciekawiła się Cait. – Nasza matka się tak do ciebie nie zwraca, nawet kiedy jest mocno wkurzona.

– No właśnie ja też się nad tym zastanawiam – odparł Brad.

Dostał ode mnie z łokcia w bok.

– Ty już wiesz co! A teraz idź po moją walizkę! Bo jak nie, to będę cię nękać do końca twoich dni!

Westchnął ciężko, po czym odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia z budynku. Uśmiechnęłam się zadowolona. Kobiety zdecydowanie powinny posiadać umiejętność przyporządkowania sobie mężczyzny. Te, które tego nie potrafią – biedne one.

– Chyba powinnam wziąć u ciebie kilka lekcji – mruknęła nasza nowa opiekunka.

– Czego? – spytałam.

– Ustawiania facetów do pionu. Mnie się nigdy żaden nie słuchał.

Cait zrobiła zasmuconą minę. I na chwilę nawet zrobiło mi się jej żal. Już miałam zaoferować swoją pomoc, ale stwierdziłam, że to jednak nie jest za dobry pomysł. Ona była siostrą tego bęcwała. Niby wierzyłam w kobiecą solidarność i tak dalej, ale z blondynkami nigdy nic nie wiadomo. Mogłaby mu mimochodem wygadać kilka moich niezawodnych sekretów. Więc lepiej mieć się na baczność.

– Sorry, ale nie udzielam korepetycji – odparłam i już prawie przekroczyłam próg pokoju, kiedy przypomniała mi się jedna ważna rzecz. – Jestem Skyler – powiedziałam, wyciągając rękę do Welshówny.

– Caitlin – odparła, ściskając moją dłoń. – Widzę, że jesteś tutaj raczej nowa.

– Czy ja wiem... Moje nadal brązowe włosy zawdzięczam raczej chytremu planowi pozbycia się utleniaczy.

– To ty ukradłaś farbę?!

Jak Boga kocham moja dłoń już zawisła nad pustym jak kapusta łbem Briana. Suze mnie jednak w ostatniej chwili powstrzymała. Ten chłopak naprawdę był cudowny, ale momentami kompletnie niekumaty.

– Jasne, wykrzycz to jeszcze głośniej, aby wszystkie Rachel i Teagan mogły to usłyszeć! – syknęłam.

– Sorry – mruknął.

Chwilę później przyszedł Brad z moją walizką. Wyciągnęłam rączkę i pociągnęłam ją do pokoju. Przed zamknięciem drzwi usłyszałam jeszcze lekko przytłumione „Miło było cię poznać". Zaraz potem opadłam na łóżko.

Matko, w jakim wariatkowie przyszło mi żyć.

***

Zabrałam moje mokre włosy i nakładając na nie ręcznik, zakręciłam go w turban. Wyprostowałam się i uśmiechnęłam słodziutko do wiszącego przede mną lustra. Samouwielbienia nigdy za wiele. A przynajmniej dopóki moje włosy były jeszcze brązowe.

Weszłam do pokoju. Suze i Syd leżały na łóżku tej drugiej z laptopem przed sobą. Zajrzałam ukradkiem na ekran, kiedy kierowałam się do szafki nocnej po krem nawilżający. Widok półnagiego ciała jednego z głównych bohaterów filmu aż mną wstrząsnął. Reakcja pourazowa po Benie i Trinny. Teraz już zawsze będę miała zrytą psychikę.

– Proszę, tylko nie mówicie mi, że należycie do grona tych napalonych fanek, które oglądają „Księżyc w gnoju" wyłącznie po to, aby napatrzeć się na gołą klatę Lautnera.

– Co ty powiedziałaś? – Sydney łypnęła na mnie złowrogo.

– Pytałam, czy... – mruknęłam, ale nie dane było mi dokończyć.

– Nie to! – wrzasnęła. – Jakim prawem nazwałaś „Księżyc w nowiu" „Księżycem w gnoju"?!

A więc o to chodziło. Osobiście nigdy nie przepadałam za tego rodzaju filmami. Jeśli już ma być strasznie, to zero romansu. Albo przynajmniej powinni obciąć go do minimum. A ta cała saga "Zmierzch" to nawet nie wiem, do jakiego gatunku się kwalifikuje. No i tak jakoś nadałam mu etykietkę gnoju. Nawet ładnie się w nazwę wkomponowało.

– To wy może już wróćcie do oglądania, a ja zajmę się sobą.

Posłały mi ostatnie piorunujące spojrzenie i odwróciły się znów w stronę ekranu. Przewróciłam oczami i usiadłam na swoim łóżku. Wysmarowałam się balsamem i zaczęłam przeglądać jakieś czasopismo. Doszłam właśnie do zapewne dość ciekawego i użytecznego artykułu na temat „wykończenia psychicznego swoich wrogów", kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Rozejrzałam się dookoła. Moje współlokatorki zupełnie pochłonął wilkołak biegający w samych portkach, więc bardzo niechętnie ruszyłam swoje szanowne dupsko do drzwi. Nie przejęłam się zbytnio faktem, że miałam na sobie moją słitaśną piżamkę w misie. A co tam.

Otworzyłam nasze wrota i wystawiłam głowę. Spojrzałam w prawo, potem w lewo, ale nikogo nie było. Już miałam zamykać z powrotem, kiedy ktoś pociągnął mnie za ramię. Kiedy udało mi się odwrócić przodem do napastnika, byłam w pokoju R i Rachel patrzyła na mnie wyniośle.

– Czego? – syknęłam, kładąc ręce na biodrach i robiąc wyrażającą pretensje minę. Miałam miło spędzić ten wieczór, a ta menda czegoś ode mnie chciała.

– Mam do ciebie sprawę – powiedziała, wstając.

– Ty?! Do mnie?! Sprawę?! Świat się kończy! – krzyknęłam, a kątem oka zauważyłam, jak Rose posyła mi nieme znaki, abym lepiej się uspokoiłam. Bo ta blondi mi coś zrobi!

– Skończy się, jak pozwolimy Teagan wygrać – odparła Stark, o dziwo, dość spokojnie.

– Czy ty właśnie użyłaś liczby mnogiej? – spytałam, patrząc na nią krytycznie.

Rachel zrobiła minę w stylu „Nie wiem, o czym mówisz, i mnie to nie obchodzi. Taka informacja do niczego mi się w życiu nie przyda".

– Muszę się na niej odegrać za ten klej na włosach i ty – wbiła mi palec między piersi – mi w tym pomożesz.

Jedyne, co mogłam zrobić w tamtej chwili, to głośno się zaśmiać. Tleniona naprawdę myślała, że zgodzę się z na współpracę z wrogiem. Naprawdę kawał roku. Albo raczej taki suchar, że aż mi pranie wyschło.

Śmiałam się w najlepsze, a królowa patrzyła na mnie z zniecierpliwioną miną. W końcu musiałam się uspokoić, choć chęć z dalszego nabijania się była ogromna.

– A skąd masz pewność, że na to pójdę?

– Sądzę, że wejdziesz w to bez dwóch zdań, jeśli obiecam ci coś w zamian.

Zaczynało się robić ciekawie. Chciała mnie przekupić. Miałam nadzieję, że propozycja będzie interesująca. Byłam osobą na poziomie. Byle lizak mnie nie zadowoli. To musi być coś ekstara i muszę oczywiście dużo na tym skorzystać.

– Co to? – spytałam odrobinę zniecierpliwiona.

– Powiedzmy, że... – musnęła palcami kosmyk moich mokrych włosów, który wydostał się spod ręcznika – nie przefarbujemy cię przez najbliższe hm... trzy miesiące.

– W ogóle – powiedziałam stanowczo, odpychając jej parszywe łapska od moich cudownych, brązowych włosów.

Teraz to ona się zaśmiała. Krótko i szyderczo.

– Nie uważasz, że prosisz o zbyt wiele?

Nie, nie uważałam. Ja tylko żądałam tego, co należało się mnie i wszystkim innym – wolnej woli. Żadne wypudernicowane paniusie nie będą mi mówiły, jaki kolor włosów mam nosić. A tym bardziej nie będą ich dotykać!

– Moje warunki albo sobie idę i już potem niczym mnie nie przekupisz.

Strak zastanawiała się chwilę. Spojrzała na Rebekę, potem na Rosalie. Obydwie wzruszyły ramionami. Uśmiechnęłam się pod nosem. Chyba jak zwykle wyjdzie na moje.

– Do końca tego roku szkolnego.

Udałam, że się głęboko zastanawiałam. Właściwie nie wiadomo, jak długo tu będę. No, do wakacji może się utrzymam. A potem nie wiadomo. Więc de facto to, co proponowała mi Rachel, na razie powinno wystarczyć. Jakby co, za rok też coś wynegocjuje albo po prostu się nie dam.

– Niech będzie – mruknęłam.

Rachel uśmiechnęła się nieznacznie. I, co ciekawe, nie było w tym ani krzty sarkazmu.

Tak właściwie to był całkiem opłacalny układ. Miałam nietykalność i mogłam powywijać blondi niezłe numery. Czegóż od życia chcieć więcej?

– Więc chcesz się na niej zemścić?

Stark spojrzała na mnie, jakby wyrwana z transu. Uśmiechnęła się złowieszczo.

– Chcę, żeby ta larwa zapamiętała mnie do końca życia! Mam być najgorszym koszmarem, śniącym się jej po nocach! Najokropniejszym wspomnieniem liceum! Mam się jej kojarzyć z wszystkim, co złe! – wykrzyczała na jednym wydechu, aż zaczęłam się bać, że zaraz zejdzie nam tu na niedotlenienie.

– Okeeeej – mruknęłam. – To może zaczniemy od czegoś niezbyt szkodliwego. No wiesz, trzeba do tego podchodzić stopniowo.

– Skoro ona skleiła mi włosy, to my też zróbmy coś złowieszczego z jej kłakami w najgorszym blond odcieniu, jaki tylko wymyślili!

To nie będzie takie trudne. Wystarczy jedynie pewna substancja, którą kilka lat temu przez przypadek wyprodukowałam na znienawidzonej przeze mnie lekcji chemii. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro