Cuda się jednak zdarzają, czyli blond zgoda

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– To, czego się dopuściliście, jest karygodne. Wiedziałam, że niektórzy z was mają niezbyt równo pod sufitem, ale nie sądziłam, że posuniecie się do czegoś tak okropnego, wstrętnego i bezczelnego. I nie chodzi o ten luksusowy i zapewne drogi samochód. Chociaż to też zasługuje na potępienie. Ale jak, na miłość boską, mogliście zbezcześcić to moje ukochane krzesło?! Dla waszej wiadomości jego korzenie sięgały dziewiętnastego wieku! Było w mojej rodzinie od pokoleń! To najcenniejsza pamiątka, jaką otrzymałam po moim dziadku! Nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile ono było warte! W życiu nie spłacilibyście tego długu! A fontanna?! Stała na naszym placu od samego początku! Była niejako nasza wizytówką! A wy, jak gdyby nigdy nic, wysadzacie ją w powietrze bez jakiegokolwiek pomyślunku! Za to, co zrobiliście powinna, nas czekać dożywotnia kara! Zniszczyliście wszystko, co dla mnie najważniejsze!

Wszyscy jak na komendę spuścili głowy. Staliśmy tam wszyscy. Bez znaczenia czy ktoś brał udział w tym całym cyrku czy nie. Miałam szczerą nadzieję, że dyra ucieszy się z naszego brawurowego wyczynu. Ona jednak nie dała się nam nawet porządnie nacieszyć z naszego zwycięstwa, bo już od razu walnęła nam wykład. Nie pozwoliła się nam też wytłumaczyć. Miała do nas same pretensje, chociaż przecież odwaliliśmy kawał dobrej roboty. Coś poświęcić musieliśmy. A że padło na dziewiętnastowieczne krzesło i zabytkową fontannę, to już przykro mi bardzo. Każdego szkoda.

– Powinnam was ukarać, ale togo nie zrobię, bo... uratowaliście naszą szkołę! – krzyknęła, a my aż poskoczyliśmy w miejscu.

Nie byłam pewna, czy aby na pewno dobrze usłyszałam. Ta kobieta była jakaś rąbnięta. Najpierw na nas wrzeszczała, że zrobiliśmy jej rozpierduchę, a teraz się cieszyła. Ona naprawdę powinna się leczyć. Ja też bywałam momentami nienormalna, ale przynajmniej stała emocjonalnie.

– Jestem z was taka dumna – nawijała dalej. – Myślałam, że to już nasz koniec, ale wy postaraliście się, żeby tak nie było. Powinniście jeszcze dostać za to nagrodę.

Nagle krzesło i fontanna poszły w odstawkę i dyra zaczęła nam gratulować pomysłu oraz wzorcowo przeprowadzonego planu. To było naprawdę dziwne jak na nią.

– Nie cieszycie się? – spytała, kiedy nadal staliśmy jak wryci. – Chyba właśnie o to wam chodziło, aby uratować naszą szkołę.

Nadal nie mogliśmy nic z siebie wykrztusić. Miałam wrażenie, że zaraz coś się jej odwidzi i znów na nas nawrzeszczy. Nic takiego jednak nie nastąpiło. To chyba jednak rzeczywistość.

– Kto był głównym pomysłodawcą?

Poczułam, jak ktoś wypycha nie lekko do przodu. Nim się obejrzałam, stałam na środku parkingu przed panią dyrektor.

– Skyler, zawsze byłam przekonana, że tkwi w tobie jakiś potencjał.

Akurat, już uwierzę. Nikt nigdy nie pokładał we mnie jakichkolwiek pozytywnych nadziei. Wątpiłam, żeby tym razem było inaczej.

– Gratuluję – podała mi dłoń. – To było naprawdę świetne. Cieszę się, że mamy w naszej szkole taką uczennicę jak ty. Zdecydowanie zasługujesz na jakąś nagrodę. Co powiesz na stypendium?

– Sty... Stypendium? – wydukałam.

Co jak, co ale to chyba jedna z najgorszych opcji, jakie mogła mi zaproponować No sami powiedźcie Skyler Lynch i stypendium? To nawet fajnie nie brzmi, a co dopiero z wcieleniem to w życie. Nawet nie będę próbować.

– Eeee... To chyba nie jest dobry pomysł.

– No, cóż jak chcesz. Jeszcze raz wam wszystkim dziękuję. Wybaczcie, ale muszę udać się do mojego gabinetu i wykonać parę telefonów odnośnie tej małej zmiany planów.

Jak na skrzydłach ulotniła się do budynku. Jeszcze chwilę po tym, jak zniknęła nam z horyzontu, staliśmy jak wryci. Po kilku sekundach grobowej ciszy wznowiły się jednak okrzyki zwycięstwa.

– Hej! – próbowałam przekrzyczeć tłum. – Chciałabym coś powiedzieć!

Donośny głos jednak na coś się przydawał. Już po chwili znów się uciszyli.

– Ja też chciałam wam podziękować. To, co zrobiliśmy, było wspaniałe. A zrobiliśmy to razem. To miejsce jest dla mnie wyjątkowe. To tutaj znalazłam przyjaciół, o których nawet nie marzyłam. Dzięki wam stałam się lepszym człowiekiem. Jestem wam za to dozgonnie wdzięczna – wykrztusiłam i poczułam, jak po powiekami zbierają mi się łzy. No dobra, koniec tego melodramatu. Przecież nie mogłam się popłakać na ich oczach!

– Ja też bym chciała coś powiedzieć – wtrąciła się Rachel. – Skye, kiedy przyszłaś do naszej szkoły, powiedzmy sobie szczerze, nikt cię tu nie chciał. – No to pojechała po bandzie, ale i tak nie wzięłam tego do siebie, w końcu to Rachel. – Szczególnie dlatego, że nie chciałaś się podać naszej tradycji. Szybko okazało się także, że jesteś dość mocnym przeciwnikiem. Na początku wydawało się, że ten upór tylko ci zaszkodzi, ale w gruncie rzeczy nam ogromnie pomógł. Dlatego chciałam wyrazić swoją radość z twojej obecności pośród nas. Gdyby nie ty, właśnie opuszczalibyśmy mury tej szkoły. Cieszę się, że cię poznałam, i mam nadzieję, że od tej pory będziemy dobrymi kumpelami.

Normalnie, aż się wzruszyłam. Nie sądziłam, że kiedykolwiek coś takiego usłyszę, a już na pewno nie z ust Stark.

Królowa podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła. Jak widać cuda się jednak zdarzają.

***

– Wiesz, Rachel, chyba powinnam ci coś powiedzieć – oznajmiłam wieczorem tego samego dnia, kiedy urządziliśmy sobie za szkołą małe ognisko. – Mam tylko nadzieję, że mnie za to nie zabijesz.

– Wal śmiało. Mam dzisiaj dobry humor, więc możesz liczyć na ułaskawienia choćby największej zbrodni.

– Nawet takiej jak wykradnięcie i spuszczenie w kiblu farb?

Na moment twarz Stark zastygła niczym kamień. Potem skierowała się w moją stronę i przez chwilę jej oczy ciskały we mnie pioruny.

– No widzisz! – wtrąciła się Teagan. – Mówiłam ci przecież, że to nie ja.

Nastała chwilowa cisza. W duchu modliłam się o własne życie. Z taką wybuchową osóbką jak nasza królowa nigdy nic do końca nie wiadomo. Często mówi jedno, myśli drugie, a robi trzecie. Z resztą ja też tak czasami miałam. 

– Powinnaś spłonąć na stosie – powiedziała w końcu. – Ale zrobię dziś dzień dobroci dla zwierząt.

– No, skarbie, jednak się nam upiecze – zaśmiał się Brad, obejmując mnie ramieniem.

– Też brałeś w tym udział? – zdziwiła się Rachel.

Posłałam swojemu chłopakowi lodowate spojrzenie. Jak zwykle odzywał się nieproszony. Niby zaszkodził tylko sobie, ale wyszłam na wredną jędzę, która do swoich szatańskich planów wciąga niewinnych ludzi. No dalej! Zróbmy jeszcze ze mnie mordercę.

– Yyy... No, właściwie to nie... chyba. Może zmienimy temat? – zaproponował i wyszczerzył się jak głupi do sera.

– Za karę cię przefarbujemy – powiedziała stanowczo Stark.

– Mnie?! – wrzasnął, aż się ziemia zatrzęsła. – Przecież to był pomysł Skyler! To ja powinniście utlenić.

Co jak co, ale w życiu nie myślałam, że te słowa padną z jego ust. Wydał mnie mój największy sprzymierzeniec! I gdzie tu jest jakaś sprawiedliwość, ja się pytam?! Myślałam, że chociaż on jeden pozostanie do końca po mojej stronie.

– Radzie ci, Bradley'u Welsh, uciekać gdzie pieprz rośnie, bo moja wściekłość w tej chwili nie ma granic! – wysyczałam przez zaciśnięte zęby.

W mig zerwał się z siedzenia. Ja ściągnęłam z ramion ciężki koc i rzuciłam się w pogoń za nim. Skubaniec był naprawdę szybki. Kiedy wydawało mi się, że już go mam, on nagle przyspieszał. Goniliśmy się tak dobre dziesięć minut, a pozostali nas dopingowali. Dziewczyny mnie, a chłopcy Brada. Kiedy już oboje byliśmy bliscy wykończenia, wreszcie go dogoniłam, wpadłam na niego i oboje jak dłudzy runęliśmy na trawnik. Resztkami sił zaczęliśmy się śmiać.

– I tak nie ujdzie ci to na sucho – powiedziałam, kiedy nadal leżeliśmy przytuleni, wpatrując się w gwiazdy.

– Wiem – szepnął mi do ucha. – Kocham twój upór. Kocham ciebie.

Miałam wrażenie, że na moment moje serce stanęło. Były to tylko dwa niepozorne słowa, ale wywołały u mnie naprawdę wielkie emocje. Niektórzy słyszą je codziennie. Ja do tej pory nie usłyszałam ich nigdy.

Nie zauważyłam nawet, kiedy po moich policzkach zaczęły płynąć łzy.

– Skarbie, co się stało? Powiedziałem coś nie tak?

– Nie – odszepnęłam. – Po prostu też cię kocham.

Nasze usta złączyły się w pocałunku, a ja wiedziałam, że te słowa nie były rzucone na wiatr.

***

Dochodziła północ, a ja nadal nie mogłam zasnąć. Nagle uświadomiłam sobie, że choć byłam szatynką, już jakiś czas temu zaczęłam identyfikować się z blondynkami. Stałam się częścią ich paczki, nawet tego nie zauważając. A momentami wydawałam się równie głupia jak niektóre z nich. Więc choć nadal miałam brązowe włosy, gdzieś w głębi duszy rozkwitała we mnie blond natura. Ale co najważniejsze, nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie! Czułam, że mogłam być z tego dumna. To zaszczyt być częścią tak wspaniałej grupy.

A gdyby tak przełamać tę barierę odrębności? Skoro byłam jedną z nich, może powinno to być jakoś należycie okazane? Nie chciałabym jednak zupełnie pozbyć się swojej unikatowej osobowości. Musiałoby być to coś, co łączyło by mnie z tlenionymi, ale jednocześnie ukazywało też cząstkę mnie.

Nagle wpadłam na genialne i zarazem banalne rozwiązanie. Czy mogło być coś prostszego? I czemu nie pomyślałam o tym wcześniej?

Byłam tak podekscytowana, że nie chciało mi się czekać do rana. Najciszej, jak tylko umiałam, wygrzebałam się z łóżka i z szafki nocnej wygrzebałam latarkę. Kierując się w stronę drzwi, prawie potknęłam się o wystającą spod łóżka Suze deskorolkę. To ustrojstwo niosło śmierć! Udało mi się jednak wydostać na korytarz. Z oddali usłyszałam głos Caitlin, która prawdopodobnie rozmawiała z kimś przez telefon. Niczym wąż wślizgnęłam się do pokoju R i tym razem prawie zabiłam się o parę jakichś szpilek. Chyba ktoś mi dzisiaj źle życzył. 

Podeszłam do łóżka Rachel. Szturchnęłam ją lekko w ramię. Nic. Szturchnęłam mocniej. Nic. Odkryłam kołdrę. Nic. Poświeciłam latarką w oczy. Nic. Z ciekawości wzięłam do ręki leżący na szafce nocnej błyszczyk.

– Kto śmie dotykać mojej tajnej broni?!

Myślałam, że zejdę tam na zawał serca. Naprawdę chcieli się mnie pozbyć z tego świata.

– Co ty tu robisz? – spytała dość przytomnie, kiedy już wyrwała mi błyszczyk.

– Sprawę mam – odparłam.

– A dlaczego akurat za piętnaście dwunasta w nocy?

Dobre pytanie. Ale właściwie odpowiedź była oczywista.

– Bo tego czegoś można dokonać tylko o północy.

Stark wydawała się jeszcze bardziej pobudzona niż wcześniej. Spojrzała na mnie niemal z dziką radością w oczach.

– Chyba śnię. Czy ty właśnie zamierzasz się poddać czemuś, od czego uciekałaś przez pół roku?

– Niezupełnie – zgasiłam jej entuzjazm – ale będziesz mogła się popisać swoimi fryzjerskimi zdolnościami.

***

Następnego dnia rano przeglądałam się w lustrze, zadowolona z końcowego efektu. Naprawdę nie sądziłam, że wyjdzie to tak fajnie. Teraz byłam już zupełnie cool. A przy okazji sprawiłam też radość Rachel, która przez godzinę dobierała odpowiednią farbę, a potem nakładała ją z największą starannością. Prawie tam usypiałam, a do łóżka położyłam się dobrze po trzeciej nad ranem. Ale ogólnie rzecz biorąc, byłam bardzo zadowolona.

– Skye, chciałabym wziąć prysznic! – Usłyszałam krzyk Suze.

Ostatni raz uśmiechnęłam się do swojego odbicia i otworzyłam drzwi. Susannah była zbyt wykończona bieganiem, aby na mnie spojrzeć, ale na moje włosy padł wzrok Syd, która przed chwilą się obudziła.

– Aaaaaaaa! – wrzasnęła, a O'Donnell aż odskoczyła.

– Czego się drzesz? – spytała.

Sydney jedną dłoń przyłożyła sobie do ust, a drugą wskazała na mnie. Suze spojrzała na wskazane miejsce.

– Chyba się odwodniłam, bo mam zwidy – szepnęła.

Ja natomiast uśmiechnęłam się do nich tylko słodko, chwyciłam torbę z książkami i, zostawiając je w kompletnym osłupieniu, wyszłam na korytarz. Tam za to natknęłam się na Caitlin. Ona wcale nie wydawała się zaskoczona.

– A jednak cię dorwały? – zapytała z cwanym uśmieszkiem.

– Sama się im dałam – odparłam, nucąc pod nosem jakąś wesołą melodyjkę.

– Wiesz co, Skyler? Myślałam, że jesteś bardziej asertywna.

Kiedyś zapewne te słowa bardzo by mnie dotknęły. W tamtym momencie jednak się nimi kompletnie nie przejęłam. Miałam wyśmienity humor nic nie mogło mi go nie zepsuć.

Nie zwracając na naszą opiekunkę większej uwagi, podążyłam dalej w stronę tylnego wyjścia. Byłam bardzo ciekawa reakcji mojego chłopaka na moją nową fryzurę.

Zapukałam do pokoju B i jeszcze szybko poprawiła opadające mi na ramiona włosy. Po chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich Ben. Zagwizdał niczym marny podrywacz.

– No, proszę, proszę.

Nie przejmując się nim zbytnio, popchnęłam go i weszłam do środka. Brad stał właśnie przed szafą i wyglądał jak jakaś wyrafinowana paniusia, która nie ma się w co ubrać. Co ten świat robi z ludźmi. Czasami miałam wrażenie, że kobiety stają się bardziej męskie, a faceci niczym baby.

– Kochanie? – szepnęłam i poklepałam go lekko w ramię, po czym przybrałam pozę zawodowej fotomodelki.

Obrócił się z uśmiechem na twarzy, ale kiedy tylko zmierzył mnie wzrokiem, uśmiech zniknął. No po prostu świetnie! Robisz coś, myślisz, że ludzie pochwalą cię za odwagę, a tymczasem mają jeszcze do ciebie pretensje! Ugh!

– Nie waż się odezwać – warknęłam, kiedy otwierał usta. – Twoja mina wyraża wszystko.

Zrobiłam obrót na pięcie i ruszyłam w stronę wyjścia.

– Ale, słonko – usłyszałam za sobą – przecież wyglądasz bardzo ślicznie. Po prostu nie spodziewałem się, że po tym wszystkim dasz się przefarbować na blond.

– To tylko końcówki! – wrzasnęłam. – Tak jest teraz w modzie! I psińco mnie obchodzi,  czy ci się to podoba, czy nie! Moje włosy, moja sprawa! Chociaż to i tak nie zmienia faktu, że tleniony nadal kojarzy mi się z głupotą! Ale najwyraźniej ja też jestem głupia, skoro zadaję się z taką kanalią jak ty, która nawet nie umie pochwalić nowej fryzury swojej dziewczyny!

Ten dureń jakby odetchnął z ulgą. No jeszcze czego!

– Uff. To jednak nadal ty. Już myślałem, że przy okazji farbowania Rachel zrobiła ci też pranie mózgu.

Choć bardzo tego nie chciałam, musiałam się roześmiać.

– Czasami mam wrażenie, że ty też jesteś blondynem.

– Przepraszam cię bardzo, nie porównuj mnie do Bena – odparł obrażony.

– Słyszałem! – Wydobyło się z głębi pokoju, a ja zaśmiałam się po raz kolejny.

– Blondynka czy szatynka, i tak wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza – szepnął mi do ucha mój chłopak, przyciągając mnie bliżej siebie.

Przytuliłam się do niego mocno i było mi naprawdę dobrze. Czułam, że wreszcie znalazłam swoje miejsce na ziemi, bliskich mi ludzi. Nawet jeśli połowa tego ludu to blondynki.

– Co ty się taka ostatnio wrażliwa zrobiłaś, co? – spytał, spoglądając mi w oczy.

– A to źle? – zdziwiłam się, przygryzając lekko dolną wargę.

– No chyba nie, ale przyzwyczaiłem się już do tej twojej wrednej, bezdusznej wersji – odparł ze śmiechem, za co zarobił szturchnięcie w ramię. – Aua. Myślałem, że uznasz to za komplement.

Wywróciłam tylko oczami i ruszyłam w stronę stołówki. Brad podążył za mną, coś tam jęcząc pod nosem.

Na jadalni zrobiłam prawdziwe wejście smoka. Wszyscy gapili się na mnie i moje włosy, jakby właśnie wkroczyła królowa Elżbieta w różowej fryzurze. Dumna jak paw przeszłam do naszego stolika. Chyba zaczynam się robić samolubna. Chociaż właściwe.... Chyba zawsze taka byłam. Byłam?

Zajęłam swoje miejsce, a Rachel uśmiechnęła się do mnie promiennie.

– Wyglądasz bosko – powiedziała. – Odwaliłam kawał dobrej roboty.

Cóż, tego jej nie mogłam odmówić. Jak na amatorkę była naprawdę świetna. Aż sama się zdziwiłam.

Kiedy zaczęłam jeść tost, Stark spojrzała porozumiewawczo na Teagan. Ta kiwnęła jej twierdząco. Było to co najmniej dziwne. Co prawda ich stosunki się ostatnio nieco polepszyły, ale i tak ich zachowanie zbiło mnie z tropu.

Nagle Rachel stanęła na krześle i zastukała nożem w kubek do herbaty.

– Proszę wszystkich o chwilę uwagi – krzyknęła, wszyscy jak na rozkaz ucichli. – Jak zapewne już zauważyliście, obecna tu Skyler Lynch po części stała się jedną z nas. I możecie mi wierzyć albo nie, ale nie mówię tylko o kolorze włosów. Jeszcze raz, w imieniu wszystkich uczniów, chciałam ci podziękować, za uratowanie naszej szkoły, naszego domu. Może nie zawsze było między nami dobrze. A wręcz można by powiedzieć, że przeważnie bywało źle, ale dzięki tobie nauczyłam się, że trzeba szanować wszystkich i łączyć siły w słusznej sprawie, a nie obrażać się o byle głupstwa. To ty doprowadziłaś nas do zwycięstwa, dlatego...

– Zostajesz naszą nową królową! –wtrąciła nagle Teagan.

– Miałaś mi nie przerywać! – wrzasnęła Rachel.

Byłam w tak ciężkim szoku, że nawet nie zauważyłam, kiedy znowu prawie rzuciły się sobie do gardeł. Oczywiście nikt nie podjął się uciszenia ich, więc kiedy się ocknęłam, wzięłam sprawy w swoje ręce.

– Hej! Spokój!

W jednej chwili zastygły w bezruchu. Serio, miałam taką władzę?

– Dziękuję za to, co postanowiłyście zrobić. Mogę sobie wyobrazić, ile dobrej woli was to musiało kosztować. Ale nie potrzebuję tego tytułu. On tak naprawdę nic nie wnosi. Jeśli macie się o to kłócić, to nich zostanie tak jak do tej pory.

– Ale... – przerwała mi Rachel. – Właśnie chodziło o to, że oddajemy ci koronę, aby się już o nią nie kłócić.

– W takim razie pozbądźmy się jej całkowicie – zaproponowałam.

Stark i McGee poparzyły po sobie i pokiwały twierdząco głowami.

– Ja chciałam jeszcze dodać, że dla mnie to miejsce też jest wyjątkowe – zwróciłam się do wszystkich zebranych. – Blondynka, brunetka czy ruda, jaka to różnica? Przecież liczy się to, co w środku. Jestem wdzięczna losowi, że mogłam poznać takich wspaniałych ludzi jak wy. A w szczególności Suze, Syd i mojego kochanego Brada. Bez was moje życie było puste. Bez was nie uwierzyłabym, że cuda się jednak zdarzają.

Skończyłam swoją marną przemowę i po chwili rozległy się brawa. Moje przyjaciółki wstały i podeszły do mnie. Mocno je uściskałam. Pozostawiły na mojej bluzce mokre ślady łez. Ja również uroniłam kilka. Potem w akcie ostatecznej zgody przytuliłam też nasze dwie byłe królowe.

– Życie może być jednak wspaniałe – dodałam, patrząc na mojego chłopaka, który puścił mi oczko.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro