Damy radę (chyba), czyli zawieszenie blond broni

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozglądałam się dookoła. Na szkolnym placu panował straszny rumor. Uczniowie wiercili się i przekrzykiwali. Wszyscy zapewne zastanawiali się, dlaczego nas tu zabrano. Ja tam nie miałam nic przeciwko. Mijała mi właśnie matematyka, więc nie miałam się na co skarżyć. Wręcz przeciwnie – byłam niezwykle uradowana.

– Coś czuję, że to nie będzie zwykły apel – mruknęła, stojąca obok mnie Sydney. – Coś unosi się w powietrzu. Jakieś napięcie.

To dziwne, ale zgadzałam się z nią. Rzeczywiście coś było na rzeczy. Nawet ja to wyczułam. A jeśli ja coś wyczułam, to naprawdę nie było za dobrze.

– Pewnie dyrektorka wpadła na kolejny genialny pomysł, który chce wprowadzić w życie – odparłam. – Albo wlepić nam karę. Chociaż nie. Od tygodnia nie było tu żadnej bijatyki.

Dwa tygodnie w kozie nie zastraszyły wystarczająco Strak i McGee. Wręcz przeciwnie. Potraktowały to jako zachętę do dalszych wojen. Zawsze były sobie wrogie, ale teraz sprzeczały się o naprawdę mało istotne rzeczy. Z każdym kolejnym dniem wydawały mi się coraz bardziej niezrównoważone psychicznie. Praktycznie nie było możliwości przejścia korytarzem, nie usłyszawszy ich pisków. Powoli zaczynałam się czuć jak w psychiatryku. I nawet kolejne kary wlepiane im przez dyrę nie skutkowały. Tak właściwie czemu ich jeszcze nie wywaliła? Ja już dawno skończyłabym za bramą.

– Gdzie się pchasz, larwo?!

No pięknie. Znowu się przypętały. Przez jakiś czas Rosalie, Rebecca i Trinny wiernie odgrywały dworki swoich królowych. Kiedy jednak i one zaczęły dostawać kary, postanowiły odsunąć się w cień. Z jednej strony je rozumiałam, ale z drugiej przynajmniej potrafiły jakoś uspokoić nasze królowe. A teraz już nic nie dawało im rady.

– To ty nie patrzysz, gdzie leziesz, dzido!

– Jak mnie nazwałaś, klecho?!

– Dzida! Tępa dzida! Nie masz ani grama tłuszczu w głowie!

– Chyba oleju – mruknęłam nieświadomie.

Spojrzały na mnie. No nie! Miałam się nie odzywać. Powinnam sobie zażyczyć kłódkę na urodziny. Albo grubą skarpetę, którą wypchałabym sobie moje niewyparzone usta, które ściągały na mnie kłopoty. Bądź po prostu zamykać się w odpowiednim momencie. Tak, to wyjdzie mnie taniej.

– No co? Mówi się olej w głowie, a nie tłuszcz. Może nauczcie się najpierw poprawnej gramatyki, a dopiero potem się wyzywajcie.

Chyba jednak będzie potrzebna kłódka. Nie umiałam się uciszyć, kiedy trzeba. Nie zdążyłam jednak ponieść konsekwencji tego wtrącenia się, bo przy pulpicie stanęła dyrektorka i walnęła w mikrofon, który wydał z siebie przeraźliwy pisk.

– Dzień dobry, uczniowie – powiedziała smętnym głosem. – Zebraliśmy się tutaj, ponieważ muszę wam przekazać okropną wiadomość. Moja kadencja powoli dobiega końca. Powinien się więc odbyć wybór nowego dyrektora, ale do tego nie dojdzie, gdyż Ministerstwo Oświaty postanowiło zamknąć naszą szkołę!

Zapanowała cisza. Długa, męcząca cisza. Nawet Stark i McGee, które do tej pory się przepychały, zastygły bez ruchu.

Chyba do nikogo tak właściwie nie docierały słowa dyrektorki. A może nie chcieliśmy w to uwierzyć? Nie byłam pewna. Te słowa odbijały mi się ciągle w uszach.

Kiedyś pewnie bym się cieszyła. No ale właśnie – kiedyś. W tym momencie poczułam się okropnie. Jedyna szkoła, którą naprawdę polubiłam, gdzie znalazłam przyjaciół i chłopaka, miała tak po prostu przestać istnieć? Cóż za paradoks.

Zerknęłam na Syd i Suze. Były chyba w jeszcze większym szoku niż ja. Nie było się co dziwić. Były tutaj o wiele dłużej i na pewno mocno związały się z tym miejscem. Stojący za nami chłopcy też byli niezwykle poruszeni.

– Przykro mi to mówić – zaczęła znów dyra, przerywając grobowe milczenie – ale zostały nam już tylko dwa tygodnie. Wasi rodzice zaraz zostaną o wszystkim powiadomieni i jeśli będą chcieli odebrać was wcześniej, oczywiście wam o tym powiemy. Zapewne czujecie się tak samo rozgoryczeni jak ja. Nie mogę uwierzyć, że mi to odbierają. To całe moje życie. Spędziłam tutaj prawie trzydzieści lat.

Normalnie pewnie bym ją wyśmiała albo zaczęła przedrzeźniać. Teraz jednak słuchałam jej słów z uwagą i czułam to samo rozczarowanie. Zazwyczaj nie byłam osobą przesadnie emocjonalną, ale naprawdę ogarnął mnie smutek. Dlaczego musiało się to stać akurat teraz, kiedy wszystko zaczęło się układać? Czym zawiniłam, że życie tak mi się odwdzięczało?!

– Rozumiem, że jesteście niezwykle poruszeni zaistniałą okolicznością – powiedziała dyra po chwili przerwy na powstrzymanie łez. – Dlatego dzisiejsze lekcje są odwołane. Możecie się udać do swoich pokoi. Będziecie informowani na bieżąco o ewentualnych nowościach. A teraz wybaczcie mi, muszę załatwić kilka spraw. Za godzinę odbędzie się zebranie nauczycieli.

Dyrektorka zniknęła gdzieś w tłumie, zostawiając nas w kompletnym osłupieniu. Dopiero po kilku minutach niektórzy się ocknęli i ruszyli w stronę internatu.

– Nie wierzę – szepnęła Susannah. – To nie może być prawda!

– Przecież naszej szkole niczego nie brakuje – dodała Sydney.

Rzeczywiście pomijając kilka szczegółów, jak farbowanie uczennic na tleniony blond, szkoła była całkiem okej. Wiadomo, problemy się zdarzały – nie mieliśmy przecież wpływu na głupotę Rachel i Teagan – ale żeby od razu zamykać? Chyba lekka przesada. Skoro utrzymałam się tu kilka ładnych miesięcy, to placówka musiała być naprawdę dobra. Ale taki argument raczej by nie przeszedł.

– To chyba jakiś koszmar – mruknęłam.

– Niestety nie, Skye – odparł Brian.

Wiedziałam o tym. Moi przyjaciele też. Ale nie mieliśmy żadnego wpływu na tę decyzję. Na tym świecie nikt nie słuchał nastolatków, nawet kiedy mieli coś mądrego do powiedzenia.

– Dziewczyny nie załamujcie się – pocieszył nas Brad. – To nie koniec świata. Szkoły często się zamyka. Takie jest życie.

Miałam ochotę mu przyłożyć. Ograniczyłam się jednak do piorunującego spojrzenia. Mój chłopak był niezwykle kochany, ale pocieszyciel z niego raczej marny.

– A tobie nie jest żal?

– Oczywiście, że jest. Ale nie róbmy z tego tragedii narodowej. Nie ta szkoła, to inna.

– Wiesz co?! – oburzyłam się. – Nie masz w sobie za grosz wrażliwości i sentymentu!

Obróciłam się na pięcie i pognałam do internatu. Otworzyłam pospiesznie drzwi pokoju S i rzuciłam się na swoje łóżko, przyciskając twarz do poduszki.

Dlaczego życie mnie tak nienawidzi?!

***

Mijały kolejne dni. Wszyscy wokół byli smutni, spięci i naburmuszeni. Praktycznie z nikim nie dało się normalnie porozmawiać. Nawet Syd i Suze popadły w lekką deprechę. Nic, tylko powiesić się na gumce od majtek.

Życie szkolne niby toczyło się dalej, ale to nie było to samo. Snuliśmy się po korytarzach bez życia, bez werwy. Wokół panowała gęsta atmosfera, którą, jak miałam wrażenie, niczym nie dało się przebić. Może dlatego, że nawet nie próbowaliśmy tego zrobić. Ciężkie powietrze wisiało nad nami i było nam to zupełnie obojętne. Jak w transie czekaliśmy na nieuchronny koniec.

Nawet Rachel i Teagan przystopowały ze swoją wojną. Obie niezwykle przejęły się obecną sytuacją i chyba po prostu energię przeznaczoną do walki zużytkowały na rozpaczanie. Któregoś dnia Stark wyżalała się swojej matce przez komórkę dobre dwie godziny.

Jak codziennie rano zwlekłam się z łóżka i poczłapałam do łazienki. Przyjrzałam się uważnie swojemu mundurkowi. Wbrew pozorom zdążyłam go nawet polubić. Nie był oczywiście cudowny, ale znośny. Jego też będzie mi brakować.

Najbardziej jednak przerażała mnie wizja rozstania z przyjaciółmi. Niewykluczone, a nawet prawie pewne, że każde z nas uda się teraz w inną stronę. Nasze drogi mogą się już nigdy nie zetknąć. Choć jeszcze jakiś czas temu wydawałoby mi się to absurdalne, to teraz nie wyobrażam sobie życia bez nich. Dzięki Sydney i Suze poczułam smak prawdziwej przyjaźni na dobre i na złe. W Bradzie znalazłam nie tylko wspaniałego kumpla, ale też swoją pierwszą prawdziwą sympatię. I nagle to wszystko miało się rozpaść jak domek z kart, bo jakieś ministerstwo zapragnęło usilnie zamknąć naszą szkołę!

Wróciłam do pokoju i zastałam moje lokatorki w, jak codziennie od kilku dni, podłych nastrojach. Ja też zapewne nie wyglądałam lepiej. Czułam się wypruta z emocji. Pozbawiona czegoś, co stało się da mnie naprawdę ważne. Czegoś, co odmieniło moje życie, otwarło oczy na wiele niedostrzeganych wcześniej przeze mnie spraw. Niezwykle trudno było się pogodzić z taką stratą. Nawet jak na mnie.

– Nie do wiary, że został nam tylko tydzień – mruknęła Syd, rozglądając się uważnie po pokoju.

Podążyłam za jej wzrokiem. Od kilku miesięcy te cztery ściany były moim domem. To tu poczułam, że jestem we właściwym miejscu. A co się teraz stanie? Rodzice pewnie poślą mnie do kolejnej beznadziejnej szkoły i w ogóle się tym nie przejmą. Jak zawsze zresztą. A ja chciałam tu zostać. Nie wierzyłam, że to mówię, ale tak właśnie było, tak czułam. Nigdzie nie było mi tak dobrze. Nidzie nie czułam się tak akceptowana i potrzebna.

– Chodźmy już – Suze przerwała nostalgiczną ciszę. – Nie chcę się spóźnić na śniadanie.

W stołówce panował nienaturalny spokój. Nikt się nie przepychał, nie krzyczał. Rozlegały się tylko ewentualnie jakieś szepty. Wszyscy siedzieli z nosem na kwintę, jakby to była stypa. Chociaż właściwe można byłoby odebrać nasze zachowanie jako żałobę. Opłakiwaliśmy naszą kochaną szkołę.

Przy naszym stoliku siedziały już dziewczyny z pokoju R. Rachel grzebała bezwiednie widelcem w sałatce. Rose i Rebecca przeżuwały w milczeniu swoje tosty. Usiadłyśmy obok nich bez choćby głupiego przywitania. Uprzejmość nikogo już nie obchodziła. Każdy był pogrążony w swoich myślach. Przeżywał zawód w osamotnieniu.

Omiotłam jadalnię wzrokiem. Ten widok był taki nierealny. Co się stało z tą szkołą tętniącą życiem? Co ze wspólnym przekomarzaniem, sprzeczkami? Gdzie te dzieciaki, z których emanował żar energii? Jak to możliwe, że tak łatwo się poddaliśmy? Jeden cios sprawił, że uszło z naz całe życie? Tak nie może być! Coś trzeba z tym zrobić!

***

– Możesz mi wytłumaczyć, po co to całe zamieszanie?

Westchnęłam ciężko. W końcu zabraknie mi cierpliwości do tego człowieka. Zadawał więcej pytań niż czterolatek. To naprawdę mogło wyprowadzić z równowagi. Zwłaszcza kiedy pytania były tak bezsensowne.

– Nie, nie mogę.

– A dlaczego?

Dostanę furii. Słowo daję. Kiedy kobieta mówi „nie", to nie. I tego facet powinien się trzymać. Jak widać, tego osobnika matka tego nie nauczyła.

– Brad, przestań zadawać głupie pytania. Nie to jest teraz najważniejsze!

– No nie! Masz zupełną rację. Jest środek nocy, zawlokłaś nas do piwnicy i wcale nie jest ważne, po co to wszystko. Absolutnie!

Skubany miał rację. Ale co miałam mu powiedzieć? Że właściwie to nie wiem do końca? Ale taka prawda. Jako pierwszy najważniejszy cel postawiłam sobie zebranie wszystkich uczniów w jednym miejscu bez żadnych świadków. Ale co dalej z tym zrobić – nie miałam pojęcia. Na razie zaczekam na reakcję pozostałych. Wiedziałam, że łatwo nie będzie, ale musiałam spróbować. My musieliśmy spróbować ocalić naszą szkołę.

Usłyszałam jakiś stukot. Grupa zaspanych uczniów wtoczyła się do piwnicy, gdzie odbywał się rytuał farbowania. Oczywiście wszystkie służące temu przedmioty zostały upchane w jeden kąt. Caitlin dostanie pewnie ataku niepohamowanej agresji, kiedy dowie się, że po raz kolejny ukradłam jej klucz. Tym razem do piwnicy. Teraz to już na pewno mnie znienawidzi.

Po kilku minutach większa część społeczności szkolnej była już na miejscu. Niektórzy spali na stojąco, a inni dopytywali się o szczegóły akcji. Brad i ja staraliśmy się ich uspokoić. Nadal było jednak jakoś cicho. Wszystko wyjaśniło się, gdy do środka wpadły dwie królowe. Jak zwykle miały do siebie tysiące pretensji o nic. Za nimi kroczyli Syd, Suze, Brian i Collin, którzy byli odpowiedzialni za „dostarczenie" wszystkich uczniów.

–Ty bezmózgu! – wrzeszczała Teagan. – Nadepnęłaś mi na szlafrok!

– Chyba na tę szmatę – fuknęła Rachel. – Ty to nazywasz szlafrokiem?! To nawet koło szlafroka nie leżało! Mój to co innego! Jest uszyty z najprawdziwszego jedwabiu!

– Nie bądź taka mądrowata! Ty nawet nie umiesz odróżnić jedwabiu od wełny!

– Za to ty chyba cierpisz na daltonizm! Jak można ubrać coś w tak ohydnym seledynie?!

Rękoczyny zbliżały się wielkimi krokami. Jeśli ktoś obserwował je tak długo jak ja, nie miał najmniejszego problemy z wyczuciem tego momentu. Zawsze patrzały na siebie wtedy tak znacząco, spod przymrużonych powiek. Chcąc nie chcąc, musiałam wkroczyć do akcji.

– Dziewczyny stop! – Stanęłam między nimi i odsunęłam je na długość ramion. – Wiemy, że się nie znosicie. Nie musicie tego nikomu już udowadniać. Jesteśmy tu, aby ocalić coś, co naprawdę kochamy. Naszą szkołę. – Opuściłam ręce zaczęłam mówić do wszystkich. – Rozejrzyjcie się dookoła. Wmawiamy sobie, jak to nienawidzimy szkoły. A przecież tak naprawdę ją uwielbiamy. Spędzamy tu połowę życia i nie zawsze jest lekko. Ale zastanówmy się, czy spotkały nas tu tylko te złe, przykre rzeczy? Czy to nie jest tak, że narzekamy dla samej zasady? Przecież to tu poznajemy przyjaciół. To tu znajdujemy nasze pierwsze sympatie. Szkoła to nie tylko harówka, oceny i wredni nauczyciele. Szkoła to zabawa, miłe wspomnienia, przyjaźnie na całe życie. Szkoła to przede wszystkim my – uczniowie. Dlaczego nie mamy, więc w tej kwestii nic do powiedzenia? Może po prostu boimy się odezwać. Ale, ludzie, tu chodzi o coś co jest dla nas niezwykle ważne. Stanowi niemal całe nasz życie. Dlaczego nie mamy odwagi walczyć o to, co nasze? Jeśli my tej szkoły nie uratujemy, nie zrobi za nas tego nikt inny. Dlatego proszę – przez te kilka dni odłóżcie na bok jakieś swoje głupie kłótnie i przekomarzania. – Spojrzałam znacząco na Strak i McGee. – Jeśli chcemy coś zdziałać, musimy to zrobić absolutnie razem. Innej opcji nie ma.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Chyba nie napotkałam twarzy, na której nie pojawiłby się chociaż cień przejęcia. Nawet królowe, o dziwo, wysłuchały mojego wywodu. Syd i kilka dziewczyn było bliskich płaczu. Na końcu spojrzałam na Brad. Był dumny. Dumny ze mnie i mojej przemowy.

– Wiem, że nie będzie łatwo – dodałam. – Ale lepiej odnieść porażkę, wiedząc, że się próbowało, niż poddać się bez walki.

– A masz jakiś konkretny plan? – zapytał ktoś.

I tu przechodzimy do tej mniej zorganizowanej części tego przedsięwzięcia. Cóż, jakoś musiałam z tego wybrnąć.

– Jeszcze nie – odparłam spokojnie. – Stwierdziłam, że wspólnie wykombinujemy coś lepszego. Poza tym najpierw muszę wiedzieć, czy w ogóle w to wchodzicie.

Nastała cisza. Wszyscy patrzeli po sobie, sprawdzając, czy inni się zgadzają. Ale do ciężkiej cholery, nad czym się tu zastanawiać?! Jak dla mnie wybór był oczywisty. Nie mieliśmy nic do stracenia! To znaczy, mieliśmy, ale mogliżmy o to zawalczyć.

– To jak?

– Ja wchodzę.

Zdziwiona spojrzałam na Rachel. Nie sądziłam, że to ona zgłosi się pierwsza. Myślałam, że najpierw poprą mnie przyjaciele i dopiero wtedy pociągną za sobą resztę.

– Jak ona wchodzi, to ja nie!

No jasne. Nie mogło się obyć bez jakichś sprzeciwów. A tak się modliłam, żeby ich nie było. Bóg mnie nie wysłuchał.

– McGee! Czy ty nawet raz nie możesz się zamknąć w odpowiednim momencie?! – wrzasnęła Stark. – Skyler ma rację! To ostatnia chwila, aby zrobić coś w sprawie szkoły. Ona wiele dla mnie znaczy. Uczyli się tu moi rodzice i babcia. Chcę ocalić to miejsce, bo moja rodzina ma do niego wielki sentyment. Jestem w stanie zrobić wszystko, aby to osiągnąć. Nawet z tobą współpracować. Jeśli ta szkoła coś dla ciebie znaczy, to przestań stroić fochy i nam pomóż. A jak nie, to znaczy, że nie jesteś warta bycia jedną z nas.

Chyba wszyscy byli w szoku. Reszta pewnie dlatego, że Rachel postanowiła zakopać topór wojenny, a ja dlatego, że przyznała mi rację. Nie myślałam, że dożyję tak wiekopomnej chwili. Aż się wzruszyłam.

– No okej – mruknęła Teagan po chwili.

– A co z resztą ? – spytałam.

Niedługo później poczułam się, jakbym wznieciła ruch powstańczy. U wszystkich nagle objawił się niewyobrażalny entuzjazm. Krzyczeli, że będą walczyć o naszą szkołę. Brakowało im tylko transparentów.

Patrzyłam na nich i byłam z siebie dumna. Nie sądziłam, że pójdzie tak łatwo. Pierwszą część planu uważam za powiedzioną.

– Jesteś wspaniała. – Usłyszałam przy uchu.

– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się w odpowiedzi do mojego chłopaka. – Ale to jeszcze nie koniec. Hej, ludzie!

Po kilku moich krzykach zamieszanie ustało i wszyscy skupili swoją uwagę na mnie. Trochę to krępujące, ale skoro postanowiłam być przywódcą, musiałam jakoś to znieść. Nie takie rzeczy się w życiu robiło.

– Połowa sukcesu, czyli wasze zaangażowanie, za nami. To jednak nie wszystko. Musimy opracować jakiś plan i to jak najszybciej. Mamy niewiele czasu, ale damy radę. Chyba.

Znów nastała cisza. Ugh. Nie cierpiałam tego dźwięku. Szczególnie wtedy, gdy do kogoś mówiłam, a on nie przejawiał żadnej reakcji.

– Damy radę!

Co jak co, ale nie spodziewałam się, że to Syd odezwie się pierwsza.

– Damy radę!- wrzasnęła Suze.

– Damy radę! Damy radę! Damy radę! – skandowali po chwili wszyscy.

Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko moja zasługa. A jednak. Życie potrafi być cudowne.

– Damy radę!

Chyba. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro